Go to commentsNa scenie świata
Text 3 of 9 from volume: Odłamki czasu
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2012-05-06
Linguistic correctness
Text quality
Views2904

Jak dobrze wstać skoro świt, jutrzenki blask duszkiem pić – pisała natchniona Agnieszka Osiecka oczarowana magią niezwykłego poranka. Z tworzywa tej magii powstał tekst świetnej piosenki, gorąco oklaskiwanej w latach siedemdziesiątych przez publiczność opolskiego amfiteatru. Natchnienie poetki zrodziło się w tej sferze doznań, która po wielokroć fascynowała Wojciecha. Zmęczony wysiłkiem fizycznym często ponad miarę, zasypiał wieczorem jak kamień, ale tuż przed świtem budził go nieodmiennie jakiś instynkt. Leżał wtedy przez chwilę w mroku wypełniającym izbę, zbierając siły do odrzucenia zniewalających macek nocy, powstrzymujących go od wejścia na scenę i widownię największego teatru świata, gdzie nieprzerwanie toczyła się akcja jedynego w swoim rodzaju spektaklu. Zanim otworzył drzwi słyszał już dźwięki uwertury. W ten sposób witały go ptaki ukryte w szarości przedświtu. Nie sposób było dostrzec ani ustalić skąd pochodzą te przedziwne akordy, świsty ostre jak szydło, przeciągłe, leciutkie gwizdy i delikatne zawodzenia. Wojciech zapewne nie kojarzył tych ptasich popisów z operową sceną, ale to w niczym nie przeszkadzało, żeby ta niezwykła improwizacja mogła mu sprawić wielką przyjemność i przyciągnąć zastępy dobrych myśli. Na powitanie nadchodzącego gospodarza zarżał w stajni cichutko gniady koń. Słysząc konia Wojciech otrząsnął się z resztek snu, otworzył obite siatką letnie drzwi do stajni i poklepał pieszczotliwie konia po szyi, po czym wsypał mu do żłobu przygotowaną wczoraj porcję obroku. Podczas futrowania obroku gospodarz zrobił mu kilka zabiegów kosmetycznych. Zgrzebłem wyczyścił lśniącą sierść i rozczesał włosie grzywy i ogona. Koń poddawał się woli opiekuna parskając wesoło i przydeptując nogami. Zanim w żłobie ukazało się dno gospodarz zdążył przygotować wóz do drogi. Na wozie stał żłóbek z zapasową porcja końskiego wiktu, leżało radło i lekkie brony. Na żłóbku leżał wypchany słomą worek służący gospodarzowi do siedzenia podczas jazdy. Następną czynnością było nałożenie koniowi chomąta i pozostałej uprzęży przed doprowadzeniem do dyszla i założeniem naszelnika i postronków na orczyk. Po dokonaniu tych niezbędnych czynności Wojciech chwycił lejce i wsiadł na wóz, a wypoczęty koń ruszył w drogę nie czekając na komendę gospodarza.  Za bramą zaprzęg skręcił w prawo. Z tyłu goniła go różowa poświata zwiastująca wschodzące słońce. Z mijanych po drodze zagród dochodziły pierwsze odgłosy porannej krzątaniny. Słychać było brzęk studziennych łańcuchów i stukanie wiader o cembrowiny. Widać inni gospodarze też nie zasypiali gruszek w popiele. Przejeżdżając obok kościoła Wojciech zgodnie ze zwyczajem zdjął czapkę z głowy. Wóz posuwał się cicho prawą, nieutwardzoną stroną wiejskiej ulicy. Środkiem wiodła wąska szosa z tłuczonego kamienia, omijana przez wiejskie zaprzęgi z powodu wybojów i nierówności. Zwarta zabudowa ulicy Wesołej kończyła się równo z domem Kulików. Dalej w kierunku Kacprowa stały już tylko trzy samotne domy. Od skrzyżowania przy samotnej stodole Wieczorków wytyczono prosto jak strzelił w kierunku Wolskiego Lasu szeroki trakt. Na tej porośniętej darnią drodze okute żelazem koła chłopskich wozów wyrzeźbiły kilka par kolein. Zaprzęg prowadzony przez Wojciecha wjechał w jedna z nich i raźno posuwał się między łanami zbóż, a potem łąkami Małego i Dużego Kozuba, aż do rozlewiska niewielkiej rzeczki płynącej przez łąki w stronę Luciąży. Purpurowe słońce wychodziło z pszenicy na Komornickim i kołysało w wodzie rozbełtanej końskimi kopytami. Wiszący w powietrzu skowronek głosił pochwałę nastającego dnia. Wojciech czuł, że stoi w samym środku swojego teatru, w centrum gigantycznej scenografii, jako widz i jednocześnie jeden z uczestników fantastycznego widowiska, wzbogaconego jeszcze ferią zniewalających zapachów letniego poranka. Jak sięgnąć wzrokiem otaczała go magiczna przestrzeń zaprogramowana i stworzona przez nieznanego kreatora. Koń opuścił łeb i cedził przez zęby chłodną wodę, a gospodarz patrzył na zamykający horyzont las, bliski już ciemnozielony, zwarty masyw wysuwający w pola postrzępione jęzory zagajników.


  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Bardzo piękny i barwny obrazek z życia na wsi. Wnikliwa i cenna refleksja o ludziach i miejsach. Takie wspomnienia zawsze mnie wzruszają. Mam podobne.
W moim odczuciu we wstępie wystarczyłoby tylko zacytować słowa piosenki "Radość o poranku". Dodatkowe pojaśnienia wydają mi się zbędne.
avatar
Jeżeli człowiek nie czuje się centralną postacią swojego świata, to powinien iść do psychiatry.

To na twoich barkach spoczywa odpowiedzialność za jego - twojego świata - dobrostan
© 2010-2016 by Creative Media