Go to commentsSymultana
Text 1 of 9 from volume: Opowiadania
Author
Genrephilosophy
Formprose
Date added2010-09-02
Linguistic correctness
Text quality
Views4315

Nie czuł się dziś zbyt dobrze. Zwlókł się z łóżka i poczłapał do łazienki. Przy porannym goleniu miał okazję podumać trochę nad swoim wyglądem. Nie był zadowolony. Podkrążone oczy i niezdrowa cera świadczyły nie najlepiej o jego kondycji. Niewielkie, lecz widoczne zmarszczki oraz kosmyki siwych włosów przypomniały mu, że nie jest już młodzieńcem. Lata lecą, co robić - skomentował w myślach. Uniósł rękę do góry. Chwilę tak ją potrzymał. Po czym powoli, ostrożnie opuścił.Co mnie dzisiaj tak kuje pod ramieniem. Co jest u licha, źle leżałem? Na drugi raz wezmę poduchę, a nie ten niewygodny jasiek.

Z medytacji nad własnym ciałem wyrwał go dzwonek telefonu. Obwiązał się ręcznikiem i podszedł do aparatu.

- Jak się pan czuje, Mistrzu! - nie czekając na odpowiedź, rozmówca ciągnął dalej - wszystko już przygotowane, możemy jechać o dziesiątej.

- Dobrze, dobrze zaraz będę gotowy – odparł - zjem tylko śniadanie i schodzę.

- To świetnie, bo my tu wszyscy czekamy i ściskamy kciuki za pana – odpowiedział głos w telefonie.

- To miło, ale ja muszę kończyć rozmowę. Chcę w spokoju jeszcze coś zjeść! – odpowiedział niecierpliwie. Odłożył słuchawkę i w przydeptanych pantoflach poczłapał z powrotem do łazienki.

Śniadanie mu nie smakowało. Z niechęcią odsunął od siebie resztki jajecznicy. Wstał i nerwowo zaczął przechadzać się po pokoju. Dzisiejszy dzień był dla niego bardzo ważny, bodaj czy nie najważniejszy w karierze. Co prawda będzie to tylko kolejna gra spośród wielu, które rozegrał z Susłowem, lecz to on tym razem ma przewagę. Ewentualny sukces dałby mu wygraną w całym turnieju. Czuł, że nie jest dziś w najlepszej formie, lecz niestety nie miał wyboru. Teraz albo nigdy. W jego wieku, przecież wielu dobrych graczy, dawno już porzuciło karierę. Obecnie trenują młodzików lub piszą książki, lecz nie on. O nie! On postanowił grać tak długo, aż zdobędzie upragniony tytuł. Tak długo jak mu na to zdrowie pozwoli, a z nim, jak widać, nie jest już zbyt dobrze.

Stanął przy oknie i podniósł roletę. Z kona rozpościerał się widok na panoramę miasta. Starówka zalana jesiennym słońcem, lśniła w porannej rosie. Z okien położonego na skarpie, wysokiego hotelu, małe, wiekowe kamieniczki wyglądał jak domki krasnoludków. Nieregularne, czerwone dachy układały się jak rozrzucone od niechcenia pokerowe karty. Każdy dom różnił się od pozostałych. Miał własny charakter i zapewne historię. Gdzieniegdzie rosnące drzewa, dodawały uroku i tak już bajecznej architekturze. Na twarzy Mistrza pojawił się uśmiech. Na jego obliczu dało się zauważyć odprężenie. Wyraźnie, widok ten uspokoił go na tyle, że przez moment zapomniał o turnieju.

Nie trwało to jednak długo. Spojrzał na stojący na kominku zegar. Muszę już iść – pomyślał. Żwawym krokiem podszedł do wyjścia. Sięgnął po płaszcz wiszący na wieszaku. Widać było, że obraz starego miasta okazał się niezwykle ożywczy dla jego schorowanego serca. Zdecydowanie zamknął za sobą drzwi i zszedł szybko po schodach. Na dole czekał już na niego podekscytowany sekretarz.

- Mistrzu musimy jechać! Jesteśmy spóźnieni! Mistrz raczył się nie spieszyć! Mamy więc teraz tylko kilka minut!

Wyminął go z grymasem niechęci. Sekretarz, wyraźnie tym niezrażony, ruszył za nim w biegu opowiadając jakąś nudną aferę z pokojówką.

Przeszedł szybko przez obszerny hol. Ludzie przyglądali mu się z zaciekawieniem. Idący z naprzeciwka, schodzili z drogi i z lekkim skinieniem głowy szeptali słowa: Maestro. Odpowiadał im życzliwie. Tych, których poznawał, pozdrawiał uchyleniem kapelusza. Doszedł do obrotowych drzwi, za którymi na ulicy stała zamówiona taksówka.

Sekretarz ubiegł hotelowego boja i osobiście otworzył drzwi samochodu.

- Do Teatru „Na Wyspie”! Szybko proszę! Jesteśmy już spóźnieni! – zażądał asystent.

Był to masywny neorenesansowy, dziewiętnastowieczny budynek. Wiodły do niego szerokie,kamienne schody. Dziennikarze, którzy czekali od rana , nie znali w prawdzie godziny przybycia Mistrza, lecz co wytrwalsi mieli teraz okazję zrobienia kilku zdjęć. Na pytania odpowiadał zaproszeniem na spotkanie, które miało się odbyć tuż po zakończeniu turnieju.

W szatni było duszno. Zziajany wchodzeniem po schodach, zrzucił palto, które umiejętnie chwycił nieodłączny jak zwykle sekretarz. Ten z kolei podał je szybko szatniarzowi i pobiegł za Mistrzem.

W garderobie Maestro na chwilę odsapnął. Wielkie, jasne żarówki świecące w ramie lustra oślepiały go swoim światłem. Schylił głowę i przejrzał się w nim z desaprobatą. Szybkim ruchem zaczesał resztki włosów.

- Pełna sala? - zapytał.

- Tak, jak było do przewidzenia – potwierdził asystent.

- Niedobrze. Nie będzie można się skupić.

- No cóż. Turniej o mistrzostwo świata przyciąga ludzi. To w końcu niecodzienne widowisko.

- Ale rozprasza! – niecierpliwie zaripostował – dziś źle się czuję. Jest duszno, a w ogóle... - zły, machnął ręką kończąc tym rozmowę. Sekretarz nie odważył się już dalej jej kontynuować.

Po chwili bez pukania do garderoby wszedł dyrektor.

- No, drodzy panowie! Proszę się pospieszyć, wszyscy czekają! Pan Susłow jest już gotowy.

Mistrz zmierzył dyrektora wrogim spojrzeniem, lecz nic nie odpowiedział. Podniósł się ciężko z fotela. Znikła gdzieś jego niedawna werwa. Jazda samochodem, bieganie po schodach i to całe zamieszanie sprawiło, że znowu poczuł się zmęczony. Długo nie mógł odnaleźć drogi wśród różnego rodzaju sprzętów i gratów znajdujących się w kulisie. Zawsze pomocny sekretarz gdzieś zniknął. Mistrz w końcu dotarł do kurtyny, lecz nie był to koniec jego kłopotów. Za nic w świecie nie mógł znaleźć przejścia. Długo macał rękoma szukając szpary. W końcu sędzia, który zauważył, że ktoś próbuje bezowocnie się przedostać, odchylił poły materiału i wprowadził Mistrza na scenę.

Zalał go oślepiający snop światła. Zmrużył oczy. Rozległy się oklaski. Pozdrowił publiczność i po przywitaniu z sędziami podszedł do stolika, na którym leżała przygotowana szachownica. Uścisnął dłoń Susłowa i siadł za stołem. Uruchomił stojący obok szachownicy turniejowy zegar. Partia rozpoczęła się.

Zawodnicy tej rangi nie analizują praktycznie pierwszych ruchów. Nie inaczej było i tym razem. Obaj szybko wykonali ruchy debiutów, których dziesiątki mieli w głowie, a następnie przeszli do gry właściwej. W miarę wykonywania posunięć dało się zauważyć rożny style gry. Susłow grał ofensywnie, próbując coraz to nowych sposobów na zdobycie przewagi. Natomiast Mistrz starał się zachować równowagę i blokować ataki przeciwnika. Gra była wyrównana, i pod względem zdobytych figur, jak i również zajętych pozycji. Zanosiło się, że tak jak i w poprzednich partiach na długą żmudną dłubaninę, która jak zwykle i tym razem zakończy się remisem. Na wygraną to tu się raczej nie zanosiło.

Sala wypełniona była po brzegi. Widzowie śledzili partię na dużej tradycyjnej planszy. Co jakiś czas, w miarę wykonywanych ruchów, jeden z sędziów przestawiał figury za pomocą długiego uchwytu. Czas mijał. Mijały kolejne minuty. W sali robiło się coraz duszniej. Mistrz wyciągnął chustkę i wytarł nią spocone czoło. Po zmęczonej, czerwonej twarzy spływały obficie krople potu. Nie uszło to uwadze Susłowa. W jego sercu pojawiła się nadzieja. Uśmiechnął się do Mistrza, lecz w jego uśmiechu pojawiło się jedynie współczucie.

- Może wody - zaproponował i skinął na obsługę. Usłużny kelner, specjalnie wynajęty na dzisiejszy turniej, wprawnym ruchem postawił na stoliku szklankę. Susłow nie zrobił tego bez powodu. Mistrz stracił na moment wątek, lecz mimo to wykonał ruch pionem.

- Nie tak – ktoś syknął za jego plecami.

- Dziwne, ale nie zareagował. Podpowiadać na zawodach? W takiej sytuacji oburzenie mistrza nie miało by granic, a delikwenta po prostu by wyrzucono. Tym razem stało się coś zupełnie innego. W chwili gdy padały te słowa, sala w jego oczach zawirowała. Zrobiło mu się słabo i aby nie upaść, złapał się kurczowo stołu. Straszny ból szarpnął sercem. Z trudem łapał oddech. Twarz stała się blada, papierowa. W skroniach poczuł ogromny ucisk. Słyszał w nich własny przyspieszony puls.

Wydawało się, że to już koniec, gdy nagle, niespodziewanie zaczął odzyskiwać zmysły. Ból w skroniach ustąpił, a serce znów zaczęło miarowo bić. Minęły zawroty. Świat znów stał się stabilny. Tylko ręce wydawały mu się teraz jakieś wiotkie, jak z waty. Oparł się ciężko o oparcie fotela.

- Myślałem, że już po mnie - pomyślał.

- I tak było - ochrypły głos rozległ się za jego plecami.

Zdrętwiały ze strachu, bał się obrócić. Postać zbliżyła się i stanęła tuż obok. Przez ciało Mistrza przebiegł zimny dreszcz. Poczuł przenikliwy chłód. Na jego ramieniu spoczęła koścista ręka. Bał się na nią popatrzeć, lecz w końcu ciekawość zwyciężyła. Gdy odwrócił głowę zobaczył starą, siną, dłoń zakończoną szponiastymi palcami. Przez przeźroczystą jak pergamin skórę widać było kości i stawy. Nabrzmiałe, czarne żyły wiły się tuż pod nią jak strumienie, diabli wiedzą czego, bo chyba nie krwi.

- Nie bój się – rzekła.

Mistrz przełknął z przejęcia ślinę i podniósł wzrok do góry.

Zobaczył nad sobą pochyloną, ubraną w kaptur, twarz staruchy. Poorana zmarszczkami, zmęczona twarz wędrowca, który dotarł do celu, a teraz na chwilę przystanął, aby odpocząć. Oblicze, tak jak ręce, było kościste, sine z głębokimi oczodołami w których zapadły się oczy. Były one dziwnie zmęczone, bezbarwne, szkliste. Tkwiła w nich jakaś ogromna pustka i melancholia. Nie można im było się jednak zbyt długo przyglądać. Mistrz poczuł jakąś emanująca moc, która przeniknąwszy do jego serca i obudziła w nim nieopisany, wprost zwierzęcy lęk. Szybko ze wstrętem odwrócił wzrok.

- Wykonałeś zły ruch – stara kruczym palcem wskazała na pionka, który przed chwilą przesunął.

Mistrz, już trochę spokojniejszy, przyjrzał się sytuacji. Rzeczywiście - pomyślał. Spostrzegł, że pionek, który dotychczas stojąc nieco w tyle, bronił dwa z nim sąsiadujące, teraz wysforował się, nie wiadomo po co, do przodu, tworząc w ten sposób linię bezbronnych pionów. Był to duży błąd. Zważywszy na to, że patria była wyrównana mógł zadecydować o dalszym jej przebiegu. Nie przejął się tym jednak za bardzo. Zbyt świeże było jeszcze wspomnienie uczucia, jakie przed chwilą dane mu było przeżyć. Wzruszył tylko ramionami.

- Jakie to ma teraz znaczenie - rzekł w odpowiedzi.

Postać, jakby nie zauważywszy sarkazmu, rzekła.

- Duże. Przegrasz partię.

- To bez znaczenia. Zaraz i tak nic nie będzie dla mnie ważne.

- Musisz ją wygrać - rzekła z naciskiem.

- Zależy ci? - zapytał lekko zdziwiony.

- No...właściwie ...to tak – rzekła po namyśle.

- Dlaczego?

- Dlatego, że tak chcę!

- To nie jest odpowiedź.

- Nie?!

- Nie!!! – odpowiedział mistrz, który w tym momencie poczuł potrzebę stawienia oporu.

Zapadła chwila milczenia.

No dobrze, w takim razie coś ci opowiem – rzekła spokojniejszym już głosem i zaczęła swoją historię.

Błądzę po tym świecie od tysięcy lat. Pracę mam ciężką i niewdzięczną. Nikt mnie nie oczekuje, a gdy się pojawiam, ludzi ogarnia strach i rozpacz. Ciężki to i niewdzięczny kawałek chleba. Mojemu istnieniu nie towarzyszą żadne przyjemności, bo jakaż to przyjemność widzieć rozpacz matki nad umierającym dzieckiem, czy ból syna klęczącego u wezgłowia konającego ojca. Ciężkie to brzemię muszę dźwigać od zarania świata - westchnęła. Lecz pewnego razu, gdzieś na królewskim dworze, dostrzegłam tę wspaniałą … grę. Natychmiast zawładnęła mym sercem. Niestety do dziś jest to miłość nieodwzajemniona. Po prostu, nie mam z kim grać.

Zdziwionemu Mistrzowi zdawało się przez chwilę, że widzi łzę wzruszenia w oczach staruchy. Uznał jednak, że mu się to tylko przewidziało.

Więcej - ciągnęła dalej - gdziekolwiek się pojawię, a pojawiam się nie bez przyczyny, partia nigdy się nie kończy. Nie dane jest mi nacieszyć oka zwycięstwem, ani przeżyć gorycz porażki. Wszędzie gdzie się pojawię ludzie umierają. Pogodziłam się już z tym, skądinąd przecież logicznym faktem, lecz ciągle mam nadzieję na odmianę losu. Choć raz ...raz prawie, prawie... mi się udało. Zamyślona spojrzała w głąb sali, jakby gdzieś tam chen nad głowami widzów widziała swoje wspomnienia.

Było to dawno. Stulecia temu. Pędziłam co tchu, by na czas zdążyć do zamku na wzgórzu. Nie mogłam się spóźnić. Kasztelan grał z żoną w szachy, popijając przy tym zatrute wino. Wydawało się, że trucizna jest dość słaba, więc pomyślałam, że mam jeszcze trochę czasu. Siadłam sobie cicho z tyłu i przyglądałam się grze. Niestety, pan domu z minuty na minutę stawał się coraz bardziej senny. Partia była zagrożona, mogła po prostu się nie zakończyć. Wstałam i wolno zbliżyłam się do stołu. W momencie gdy odstawiał puchar, delikatnie trąciłam naczynie. Kielich upadł na podłogę. Reszta wina rozlała się na posadzkę. Niestety, jego żona podniosła go i ponownie nalała zatruty trunek – mówiąc to stara mocno zacisnęła rękę na kosturze, jakby akurat to wspomnienie było dla niej szczególnie bolesne.

Kasztelan pijaczyna, niczego nie przeczuwając, opróżnił go jednym haustem. Widocznie bał się, że znowu niechcący go strąci. Nie minęła minuta, a zwalił się martwy. Okropność – ciężko westchnęła i umilkła zamyślona.

Mistrz spojrzał na nią. Stała obok niczego nie świadomego Susłowa. W jej oczach nie było już tego strasznego spojrzenia. Widać w nich było tylko prośbę i oczekiwanie. Nagle w jego głowie zajaśniała doskonała myśl. Nic dziwnego. W końcu zawodowo zajmował się taktyką. Teraz on zaczął swoją grę.

- Wiem o co ci chodzi, lecz nic na to nie poradzę. Źle się czuję. Ty mi tu opowiadasz o swoich problemach, a racz spojrzeć na moje. Za chwilę mam umrzeć. Niebawem zakończy się moja ziemska wędrówka. Jak w tych warunkach mam grać dalej? Wybacz, ale nic z tego.

- Rozumiem – zgodziła się – ale przecież masz szansę dziś zostać mistrzem. Marzyłeś o tym przez lata, a teraz może się to spełnić. Parzcież pozwolę ci dokończyć partię.

Nadzieja zagościła w jej oczach, lecz Mistrz był niewzruszony.

- Co mi po tytule – kontynuował – mam go zabrać do grobu.

- A sława? – Nie dawała za wygraną.

- Sława - tu zamyślił się na chwilę - Sława mówisz. No cóż, sława. Sławą ... nie będę mógł się nacieszyć. Przyda się ona co najwyżej wnukom. Będą mogli się chwalić, że ich dziadek został Mistrzem Świata. Dla mnie to nie będzie miało znaczenia.

- Przecież nie masz wnuków - zauważyła.

- No właśnie! Tym gorzej! Nie, nie, nie zgadzam się! Kategorycznie odmawiam! Czyń swoją powinność! To mówiąc wyprostował się w fotelu, dając w ten sposób do zrozumienia, że jest gotów.

Stara zamyśliła się. Oddaliła się od stołu i zaczęła nerwowo chodzić po scenie.

Mistrz słyszał, jak coś pod nosem rozważa. Najwyraźniej, kłóciła się sama z sobą. Chwilę to trwało po czym wróciła do stolika.

- Dobrze - tu zawiesiła głos jakby jeszcze nie do końca pewna swojej decyzji – dobrze, więc mam propozycję. Jeśli wygrasz tę partię.... to odejdę. Jeśli nie, zabiorę cię ze sobą!

To powiedziawszy spojrzała na niego z nadzieją.

Mistrz udawał, że się zastanawia. Dla niepoznaki zaczął również coś tam mamrotać. W końcu rzekł.

- Dobrze, niechaj tak będzie.

- Uff – odetchnęła z wyraźną ulgą - może tym razem mi się uda. Słowa te powiedziała już raczej do siebie.

W tym samym czasie Susłow analizował sytuację na szachownicy. Nie uszedł jego uwagi dziecinny błąd Mistrza. Zdziwiony podniósł wzrok i zauważył zmianę na twarzy przeciwnika. Zamiast patrzeć na szachownicę, jego spojrzenie utkwione był gdzieś poza nią.

- Nie może się skupić – zaświtała mu nadzieja, lecz równie szybko zgasła, gdy zauważył, że Mistrz wyraźnie źle się poczuł. Wyglądał jakby za chwilę miał wyzionąć ducha.

- A niech to! Gotów jeszcze tu paść trupem. Partia będzie nierozstrzygnięta – pomyślał ze strachem.

Po chwili jednak nieco się uspokoił się. Z twarzy rywala zniknęła trupia bladość, wyraźnie kryzys minął. Mimo to Susłow był zadowolony z niedyspozycji przeciwnika. Dawała mu ona pewną przewagę, która zwiększyła się po błędnym ruchu pionkiem. Poza tym czas również działał na jego korzyść. Flaga na zegarze Mistrza już prawie całkiem opadła.

Nadzieje okazały się jednak płonne. W pewnym momencie dostrzegł błysk w oczach przeciwnika. Niebawem miał się przekonać, że był on zwiastunem nadchodzących kłopotów. Od tego momentu gra całkowicie zmieniła charakter. Zamiast się bronić, Mistrz przeszedł do ataku. Pierwsze co poległo to plany Susłowa. Po chwili mógł już myśleć tylko o obronie. Wydawało się, że rywal odgaduje wszystkie jego ruchy. Jego gra była dynamiczna i płynna. Wyglądało na to, że Maestro chce za wszelką cenę nadrobić stracony czas.

W głowie Mistrza gotowało się, żeby nie powiedzieć, kipiało. Prawie, że się obraził, gdy starucha zaproponowała pomoc. Poczuł w sobie łowcę, który nigdy nie dzieli się zdobyczą. Wiadomo, wszak tym razem walczył o życie. Jego umysł skupił się całkowicie na grze. Nie pozwalał sobie na to, by cokolwiek mogło go rozpraszać. Patrzył wyłącznie na szachownicę. Zmobilizował całe swoje dotychczasowe doświadczenie. Przypomniał sobie podobne sytuacje z partii innych graczy. Jego gra nabrała płynności. Kolejne ruchy były logiczną konsekwencją poprzednich. Pod każdym względem optymalne. Szybko zniwelował różnicę. Naciskał na przeciwnika. Czuł, że go zaskoczył. W kilku ruchach zagonił go w róg planszy. Żelazna obręcz powoli się zaciskała... ..

Susłow wpatrywał się w szachownicę. Sytuacja stała się jasna. Jeszcze kilka ruchów i będzie mat. Z nadzieją spojrzał na zegar, lecz flaga Mistrza, mimo że już dawno powinna opaść, tkwiła w miejscy jak zaklęta. Zauważył, że od pewnego momentu czas jakoś dziwnie zaczął wolniej płynąć. Tak bardzo, że nawet zastanawiał się, czy aby z zegarem wszystko jest w porządku. Spojrzał na rękę. Jego zegarek wskazywał tę samą godzinę. Różnica pół minuty mogła wynikać co najwyżej z braku synchronizacji.

Chyba muszę się pogodzić z przegraną – pomyślał.

Chwilę jeszcze analizował sytuację. Wreszcie, nie widząc innego wyjścia, ciężko westchnął i skinął na sędziego.

Oklaski nie od razu dotarły do Mistrza. Siedział teraz nieruchomo nad szachownicą. Susłow uścisnął dłoni przeciwnika i odszedł w kierunku sędziowskiego stolika. Jego miejsce zajęła starucha i zaczęła z uznaniem przyglądać się Mistrzowi. Na jej pooranej zmarszczkami twarzy pojawił się grymas, który przy odrobinie dobrej woli, można by było uznać za uśmiech.

- Warto byłot? - zapytała

- Warto - odpowiedział

- Czy nie byłoby jednak lepiej gdybym nakryła cię swoim płaszczem i zabrała ze sobą. Pozbyłbyś się problemów. Uwolniłbyś się od swojego schorowanego ciała.

- No wybacz, ale dla mnie te kilka lat ma ogromne znaczenie

- Być może - zastanowiła się - być może nigdy do końca nie zrozumiem życia motyla.

Na moment umilkła, lecz po chwili znowu zaczęła.

Zdaje się, że osiągnąłeś wszystko. Zapewne teraz resztę życia strawisz broniąc tytułu.

Mistrz nie odpowiedział.

- Lecz prędzej czy później ktoś cię pokona-ciągnęła.- Cierpka jest gorycz porażki, zwłaszcza gdy jest się mistrzem.

- Istotnie - rzekł maestro i w zamyśleniu zmarszczył czoło.

- Teraz będziesz już się tylko bronił i to bez szans na zdobycie laurów. Czy twoje życie będzie miało sens. Czy osaczony przez chmary pochlebców, gotowych zająć twoje miejsce, będziesz szczęśliwy - naciskała.

- Nie wiem - odparł niepewnie .

- A gdzie godny ciebie przeciwnik. Przeciwnik, którego chciałbyś sam zdetronizować. Od dziś twoje istnienie biedzie miałkie i bezcelowe.

Mistrz nic na to nie odpowiedział tylko przez chwilę tempo wpatrywał się w szachownicę. Nagle, szybkim ruchem przesunął ją do przodu.

Stara popatrzyła na niego uważnie. Jej oblicze wykrzywił szyderczy uśmiech. Widać było przez moment jak walczy z sobą, by nie okazać zadowolenia. W końcu jednak rzekła z naciskiem.

- Nie radzę !!!

- Dlaczego?

- Wiem co ci chodzi po głowie. Lecz uprzedzam cię, możesz stracić te kilka lat, które tutaj wygrałeś!

- Dlaczego – uparcie powtórzył pytanie i z wyzwaniem spojrzał w jej oczy. Tym jednak razem znów dostrzegł w nich ten straszny wzrok z którym się tu pojawiła. Szybko odwrócił głowę by uniknąć spojrzenia.

- Wiesz przecież, że jeszcze żaden śmiertelnik nigdy ze mną nie wygrał. Zaszachowałeś mnie wykorzystując moją słabość. Musiałam ustąpić pola, ale to ja, mój drogi, to ja ostatecznie mówię ludziom ...mat. Szach - mat !

Nie czekając na odpowiedź z trudem wstała od stołu. Dźwigając na swych barkach tysiące lat ciężkiej służby, opierając się na kosturze, powoli ruszyła w kierunku kurtyny. Jednak zanim za nią zniknęła, niepostrzeżenie, kątem oka spojrzała na szachownicę. Wyraźnie, chciała jeszcze raz nacieszyć wzrok widokiem lakierowanych stauntonów*.

Mistrz stał na scenie i przyjmował gratulacje. Nie zwracał jednak uwagi na ściskających mu dłoń oficjeli. Nie docierał do niego aplauz widowni. Myślami był zupełnie gdzie indziej. Cały czas ukradkiem spoglądał na kurtynę za, którą zniknęła starucha. Patrzył na nią tak długo, aż fałdy materiału przestały się poruszać.

* - staunton rodzaj bierki szachowej stosowany podczas turniejów szachowych.

  Contents of volume
Comments (9)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Świetna historia, tekst prawie bezbłędnie napisany (ledwie parę literówek się przemknęło). Miło było poczytać!
avatar
Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam
avatar
Czyta się jednym tchem ;) super ;)
avatar
Smakowita, pachnąca, lekka lektura. Tak trzymaj :)
avatar
Dobrze pomyślane i tak też przelane na papier.
Gratulacje.
avatar
super
avatar
Bardzo poprawnie i starannie zapisany tekst, a i treść niebanalna. Przyjemnie się go czyta.
avatar
Doskonały pomysł na opowiadanie. Dobrze zrealizowany. Szkoda tylko, że wkradły się błędy ortograficzne: "w prawdzie" zamiast "wprawdzie", "desaprobata" zamiast "dezaprobata" i "chen" zamiast "hen" oraz kilka literówek.
avatar
To opowiadanie bardzo mi się podoba. Ma ciekawy pomysł, tempo, klimat i sprawne wykonanie.Każdy chyba, choć z drżeniem serca, lubi oderwać się czasem od przyziemnej codzienności i pomyśleć o sprawach ostatecznych.
Ze dwie literówki dostrzegłam, ale to raczej pomyłka, a zdaje się tutaj nie ma możliwości edytowania swojego tekstu.Cóż tam jednak takie drobnostki wobec wartości literackiej tekstu.
© 2010-2016 by Creative Media