Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2011-01-29 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3841 |
Wypijmy za Bożą Łaskę
Nigdy nie mogła zapomnieć, jak pierwszy raz jechała z Rudym Zyguchem motocyklem Junak, czerwonym jak maki wychylające gdzieniegdzie ze zboża swoje śliczne główki, aby dać na zapowiedzi. Dziwiła się, jak ciężki pojazd, mknący szybko wśród zmieszanego szumu wiatru i silnika, tnąc ostro powietrze i ziemię, mieścił się na wąziutkiej ścieżce przydrożnej, wyjeżdżonej przez nieśpieszne i chybotliwe rowery.
Długo stukali metalową kołatką w kształcie głowy lwa, do bramy u wejścia na dziedziniec parafii, zanim otworzyła im zaspana jakby gospodyni w średnim wieku.
– Państwo przybywacie od kogo ? – zapytała.
– My do księdza proboszcza, dać na zapowiedzi.
– Proboszcz właśnie zaczął odpoczynek przy kartach, odrzekła, ale się zapytam, zaczekajcie Państwo. Po dłuższej chwili wróciła z uśmiechem.
– Proboszcz zaprasza do siebie, proszą za mną.
W dość ciemnym wnętrzu obszernego gabinetu siedziało dwóch mężczyzn w szarych ubraniach. Starszy, proboszcz, był szpakowatym brunetem około pięćdziesiątki, silnie zbudowanym, postawnym, o zarysowującym się już nieco brzuchu i czole wrzynającym się z dwóch stron po bokach, połyskującymi plackami łysiny, w kędzierzawą bujną grzywę na głowie. Młodszy, około trzydziestki, był szczupłym, drobnym blondynkiem. Obydwaj mieli pod szyją połyskujące bielą koloratki. Po przeciwległych, zajętych przez nich bokach stołu , naprzeciwko każdego z nich, leżały rozłożone karty i stała szklanka.
Pośrodku stołu stał średniej wielkości wiklinowy koszyk, napełniony pod wierzch jajkami i cukiernica z wystającą z niej łyżeczką o ozdobnej rękojeści, do połowy wypełniona cukrem. Obok kosza znajdowała się miska napełniona w połowie skorupami jajek oraz opróżniona w połowie butelka z naklejoną na niej kartką, zadrukowaną czerwonymi literami.
– Cysta cerwona – jak żartowało się. Była w sprzedaży także z niebieską nalepką na butelce, jeszcze mocniejsza, przeznaczona dla najtęższych w gminie głów – cysta niebieska.
– Zapraszamy przysiąść się do nas na chwilkę – zawołał ksiądz proboszcz i podsunął miękko wyściełane krzesło Weronice.
– To nasz nowy wikary, ksiądz Józef – przedstawił młodszego księdza, który podsunął krzesło Zyguchowi.
– Przynieś Aniela jeszcze dwie szklanki – zwrócił się do gospodyni i po chwili rozlał całą pozostałą zawartość butelki do czterech szklanek i napełnione, z uśmiechem postawił na stole przed Weroniką i Marcelem.
– My motocyklem – zastrzegł się Zyguch, na co proboszcz jeszcze szerzej roześmiał się i odrzekł.
– Nie szkodzi, potem jakoś państwa odwieziemy, a mnie teraz będzie miło was w moich skromnych progach ugościć.
– Trzeba wypić do dna, aby zrobić miejsce zakąsce – dodał ściszając głos i podnosząc w ręku swoją szklankę. Wykonał gest zapraszający do stuknięcia się napełnionymi w jednej trzeciej naczyniami.
– Wypijmy za Bożą Łaskę – powiedział proboszcz i pierwszy wychylił do dna zawartość szklanki, a za nim pozostali. Gdy wypili wódkę, brali do ręki jajka z kosza i wbijali do szklanek. Wypijali po każdej porcji wódki jedno surowe jajko, zalewając jego śliskim chłodem, piekący w język, podniebienie i gardło, smak alkoholu. Weronika poczuła, jak po jej ciele rozchodziło się coraz więcej ciepła i zaczęła popadać w coraz słodsze odrętwienie...
– Lepiej jajka trochę posolić – podpowiedział po chwili, uśmiechnięty złocącymi się kilkoma zębami, wikary. Weronika zdziwiła się, że ani po wódce, ani po surowych jajkach, nie zrobiło się jej niedobrze. Na miejsce opróżnionej butelki, proboszcz wystawił wyjętą zza szpary pomiędzy ścianą i szafą, taką samą butelkę następną. Odkroił nożem warstwę laku z góry szyjki butelki i korkociągiem wyciągnął korek. Gdy go wyciągał, na końcu rozległo się lekkie pyknięcie. Wsypał do wódki trzy czubate łyżeczki cukru i zatkawszy szyjkę korkiem, potrząsał butelką, dopóki cukier się nie rozpuścił.
– Nie myślcie, że ksiądz nie obserwuje i nie uczy się od swoich parafian. Teraz hara nie będzie taka przykra i gryząca w smaku – powiedział, i znów nalał.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Że to bynajmniej nie doskonałej tej fabuły zwykła konfabulacja, dodam tylko, że u nas na wiosze ludziska długo jeszcze post factum po chałupach z rozkoszą rozpowiadali, jak to naszego rozrywkowego proboszcza Mundek i jego kompan wozili do plebanii przyczepą do przewożenia świń...
I to wszystko działo się oczywiście za komuny (ostatniego junaka czerwonego wyprodukował czerwony Szczecin za górami, za lasami, za siedmioma rzekami) nie w Benghazi, nie nad Zambezi i nie w Suazi
Czy to temat tabu? Już nie. Niestety, wciąż nie mamy żadnych precyzyjnych statystyk udostępnianych społeczeństwu przez sam Kościół.
Co /poza miejscem akcji/ odróżnia picie na plebanii od picia pod mostem?
Marka pitego trunku oraz konsekwencje "zawodowe".
W Polsce jest kilka ośrodków terapii odwykowej, gdzie dyskretnie i "zaocznie" leczy się księży z uzależnienia od flaszki /np. w Zakroczymiu, w Kowalewie, w Klasztorze Franciszkanów w Chęcinach itp./
W prywatnych ośrodkach koszt 2-tygodniowego turnusu - i leczenia - to kwota od 4.500 zł wzwyż. W wielu takich ośrodkach jest basen, siłownia, tenis, jazda konna et cetera, et cetera.
Kto finansuje te terapie?
My - owieczki.
W USA i w Rosji alkoholików - za grube dolary - wywozi się /na koszt rodziny/ na pustkowia dzikich odludzi po to, żeby odciąć ich od dostaw i od żerowania na innych.
Alkoholizm jest jedną z wielu form pasożytowania. To klasyczne "Piję za swoje, ale to wy wszyscy za to płacicie!"
(patrz końcowe wyznanie proboszcza)