Go to commentsArmando tęskni za dawnymi czasami
Text 5 of 8 from volume: PERUKA
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2012-08-28
Linguistic correctness
Text quality
Views2832

Chicha morada, gęstnieje krew. Każdy zna swoje miejsce na limeńskim Placu Broni: mężczyźni obstawią pierzeje, kobiety skryją się pod arkadami, duchowni wtopią w tłum ściszone słowa modlitwy. Do pracy zagotują się cieśle i murarze, z rzemieślniczą precyzją wznosząc pośrodku placu otoczony trybunami drewniany podest. Aksamit z adamaszkiem rozścieli się na honorowych miejscach; poduszki pod nogi Wicekróla nie ma prawa zabraknąć, a żagle z portu w Callao niech służą mu chłodnym cieniem, gdy w towarzystwie kościelnych dostojników wkroczy z godnością na tę efemeryczną arenę wiary. Nawet skłócony ze światem arcybiskup zapragnie napawać się widowiskiem z okien swojego pałacu; jego skupiony wzrok sam w sobie jest narzędziem zbiorowych tortur.

Góralkę („Tę, która sprzedaje chichę”) ktoś raptem zrobi na bóstwo: kolorowe ponczo i czarną bufiastą spódnicę zastąpi puklerz, pokutna szata, a głowa uwolniona od warkoczych splotów, wsunie się w gardziel czubiastej czapy. Do rąk jej dadzą zieloną świecę, by wiara, nadzieja i miłość - trzy cnoty - stopiły się w jedno. Lecz trudno porzucić te wiadra, do których kobieta zdaje się być przywiązana śmiertelnie, bo nawet wobec ostateczności tej chwili, ona uparcie zapiera się w miejscu i nie chce z wiadrami rozstać. Gęstnieje chicha w jednym wiadrze, w drugim mętna woda kołysze meduzę szklanki. Nie sposób podnieść, tak stały się ciężkie, mimo to lalka – góralka ma chęć siłować się z losem.

„Ja nic nie zrobiłam” – słychać na Placu Broni jej solenne zapewnienia. Nie bez powodu ten krzyż, na który śmie krzywoprzysięgać, zakryto czarną płachtą. Widać po kobiecie, że niejedno na niej wypróbowano: ukrytą w pątniczej czapie twarz ma usianą bliznami, oczy przekrwione, palce zniekształcone z okrutną fantazją, jak gdyby długo, po jednym, wykręcano drobne stawy w jej spracowanych dłoniach. Jeśli do teraz się nie przyznała, tym pewniej jest winna.

Na stos! Katedra sinieje w tle Placu Broni, tylko Wzgórze Świętego Krzysztofa przewyższa jej majestat. Na zboczach góry już chińscy robotnicy wykuwają monstrualny napis: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”, którego sami zapewne nie rozumieją, ale kaligrafują równo podług wzoru. Wyznanie wiary rozlewa się po placu rosnącą falą: z ust Wicekróla się rodzi, niczym szlachetny kamień wrzucony w niezmąconą toń, i coraz szersze kręgi zatacza, porywając serca kościelnych dostojników, radców miejskich i wreszcie – żarliwego tłumu, szerząc się na wszystkie strony królestwa, w którym nie zachodzi słońce. Tak, to nie kończy się na tym placu i nie kończy się teraz: w kolonialnych szynkach cierpliwie chłodzi się pisco. Musi go wystarczyć na cały dzień, całą noc i kilka wieków dłużej, bo tyle trwać będzie to święte igrzysko.

Najmniejszego znaczenia nie mają słowa wystraszonej kobiety sprzedającej chichę, która chce twierdzić, że niczego złego nie zrobiła.

- Ja nic nie zrobiłam!

- Dokumenty – niecierpliwi się policjant.

- Nie mam. Przyszłam tu z gór i Bóg mi świadkiem, że nikomu nie wadzę.

- Kobieto, więc nawet wobec Boga przedwiecznego nie myślisz się przyznać?

- Do czego?

- Ten chłopiec twierdzi – policjant wskazuje na dwunastoletniego Armanda, – że ukradłaś mu telefon.

Głowa Armanda wystaje z granatowego mundurka. Głowa Armanda kiwa się jak pysk samochodowego pieska; wszyscy koledzy Armanda mają takie w autach. Ale telefon to jeszcze nic, bo oto mały staje twarzą w twarz z udręczoną kobietą i wyrzuca z pasją:

- A zamiast chichy sprzedajesz krew!

- Krew?

- Jaką krew? – policjant pyta małego Armanda.

- Krew kozła.

Tu drewniana scena, rękami bezimiennych rzemieślników tak pieczołowicie wzniesiona w wyobraźni chłopca, rozpada się w okamgnieniu. Zielony dym niezliczonych świec rozpływa się w drodze ku niebu i czy to czysty przypadek, czy skarga straconych dusz rozbudza katedralne dzwony? Zasłuchany w ich bicie mały Armando ukrywa ręce w kieszeniach i myśli, że kurcze, tęskni za dawnymi czasami.

  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Tekst wciągający, ale niezwykle trudny w odbiorze. Już pierwsze słowo "chicha" zmusza mnie do sięgania po słowniki, by dowiedzieć się, że to brazylijski musujący napój alkoholowy. Następne słowo "morada" również zmusza do kolejnych, w efekcie nieskutecznych poszukiwań. Nie tylko słowniki, ale również wszelkie encyklopedie i leksykony nie zawierają tego słowa. Pozostaje domyślanie się. W tej niewiedzy dotarłem do końca tekstu, po drodze napotykając kilka potknięć interpunkcyjnych: zbędne przecinki przed "wsunie się" i przed "ona uparcie zapiera się". Nie rozumiem też, dlaczego po wtrąceniu "policjant wskazuje na dwunastoletniego Armanda", które wydzielone jest myślnikami, wstawiony został przecinek?
Ponadto nie widzę uzasadnienia dla wzięcia w cudzysłowy następujących zwrotów: "Ja nic nie zrobiłam" i "Tę, która sprzedaje chichę".
O "radcach miejskich" pisała już wrzos10, więc ten zwrot pominę milczeniem.
Szkoda, że tego typu drobiazgi pojawiły się w utworze, bo został on poprawnie, ciekawie i dość zgrabnie skonstruowany.
avatar
Wrzos10, Janko, dziękuję za uwagi. Co do chichy - w Peru jest napojem bezalkoholowym, wytwarzanym z fioletowej kukurydzy, z uwagi na swój intensywny kolor mogącym kojarzyć się z krwią:
http://grupos.emagister.com/imagen/chicha_morada/1613-488271 - kwestia stosownego przypisu.
"Ta, która sprzedaje chichę" - cudzysłów miał podkreślić oskarżycielską moc sformułowania.
W drugi cudzysłów ujęto obronę obnośnej handlarki - powtarzającą się później w dialogu.
Za interpunkcyjne wpadki wypada tylko przeprosić:/ Pozdrawiam!
avatar
Fascynujący świat współczesnej Limy - liczącej sobie ponad 10 mln mieszkańców stolicy Peru - z jej egzotyczną przyrodą, niezwykłą dla nas kuchnią, trzęsieniami ziemi i krwawą historią w tle (Peru było przez trzy stulecia wicekrólestwem Hiszpanii; europejskie piękne swymi oszałamiającymi bogactwy Kadyks, Barcelona czy Pampeluna wiele Andom i selvie peruwiańskiej zawdzięczają).

Klisza złowrogiej przeszłości limańskiej, nałożona na współczesne realia tego ogromnego miasta nad potężnym Pacyfikiem budzi lęk o dalsze losy głównej bohaterki tego rozdziału. Skoro sprzedawczynię chichy morady, prostą kobietę z gór zwykły byle wyrostek może oskarżyć o kradzież komórki...

Piękne obrazowanie słowami, świetna konstrukcja fabuły, przyleganie do realiów tamtego świata - ergo lektura z najwyższej półki.
© 2010-2016 by Creative Media