Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2012-08-28 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2817 |
Chicha morada, gęstnieje krew. Każdy zna swoje miejsce na limeńskim Placu Broni: mężczyźni obstawią pierzeje, kobiety skryją się pod arkadami, duchowni wtopią w tłum ściszone słowa modlitwy. Do pracy zagotują się cieśle i murarze, z rzemieślniczą precyzją wznosząc pośrodku placu otoczony trybunami drewniany podest. Aksamit z adamaszkiem rozścieli się na honorowych miejscach; poduszki pod nogi Wicekróla nie ma prawa zabraknąć, a żagle z portu w Callao niech służą mu chłodnym cieniem, gdy w towarzystwie kościelnych dostojników wkroczy z godnością na tę efemeryczną arenę wiary. Nawet skłócony ze światem arcybiskup zapragnie napawać się widowiskiem z okien swojego pałacu; jego skupiony wzrok sam w sobie jest narzędziem zbiorowych tortur.
Góralkę („Tę, która sprzedaje chichę”) ktoś raptem zrobi na bóstwo: kolorowe ponczo i czarną bufiastą spódnicę zastąpi puklerz, pokutna szata, a głowa uwolniona od warkoczych splotów, wsunie się w gardziel czubiastej czapy. Do rąk jej dadzą zieloną świecę, by wiara, nadzieja i miłość - trzy cnoty - stopiły się w jedno. Lecz trudno porzucić te wiadra, do których kobieta zdaje się być przywiązana śmiertelnie, bo nawet wobec ostateczności tej chwili, ona uparcie zapiera się w miejscu i nie chce z wiadrami rozstać. Gęstnieje chicha w jednym wiadrze, w drugim mętna woda kołysze meduzę szklanki. Nie sposób podnieść, tak stały się ciężkie, mimo to lalka – góralka ma chęć siłować się z losem.
„Ja nic nie zrobiłam” – słychać na Placu Broni jej solenne zapewnienia. Nie bez powodu ten krzyż, na który śmie krzywoprzysięgać, zakryto czarną płachtą. Widać po kobiecie, że niejedno na niej wypróbowano: ukrytą w pątniczej czapie twarz ma usianą bliznami, oczy przekrwione, palce zniekształcone z okrutną fantazją, jak gdyby długo, po jednym, wykręcano drobne stawy w jej spracowanych dłoniach. Jeśli do teraz się nie przyznała, tym pewniej jest winna.
Na stos! Katedra sinieje w tle Placu Broni, tylko Wzgórze Świętego Krzysztofa przewyższa jej majestat. Na zboczach góry już chińscy robotnicy wykuwają monstrualny napis: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”, którego sami zapewne nie rozumieją, ale kaligrafują równo podług wzoru. Wyznanie wiary rozlewa się po placu rosnącą falą: z ust Wicekróla się rodzi, niczym szlachetny kamień wrzucony w niezmąconą toń, i coraz szersze kręgi zatacza, porywając serca kościelnych dostojników, radców miejskich i wreszcie – żarliwego tłumu, szerząc się na wszystkie strony królestwa, w którym nie zachodzi słońce. Tak, to nie kończy się na tym placu i nie kończy się teraz: w kolonialnych szynkach cierpliwie chłodzi się pisco. Musi go wystarczyć na cały dzień, całą noc i kilka wieków dłużej, bo tyle trwać będzie to święte igrzysko.
Najmniejszego znaczenia nie mają słowa wystraszonej kobiety sprzedającej chichę, która chce twierdzić, że niczego złego nie zrobiła.
- Ja nic nie zrobiłam!
- Dokumenty – niecierpliwi się policjant.
- Nie mam. Przyszłam tu z gór i Bóg mi świadkiem, że nikomu nie wadzę.
- Kobieto, więc nawet wobec Boga przedwiecznego nie myślisz się przyznać?
- Do czego?
- Ten chłopiec twierdzi – policjant wskazuje na dwunastoletniego Armanda, – że ukradłaś mu telefon.
Głowa Armanda wystaje z granatowego mundurka. Głowa Armanda kiwa się jak pysk samochodowego pieska; wszyscy koledzy Armanda mają takie w autach. Ale telefon to jeszcze nic, bo oto mały staje twarzą w twarz z udręczoną kobietą i wyrzuca z pasją:
- A zamiast chichy sprzedajesz krew!
- Krew?
- Jaką krew? – policjant pyta małego Armanda.
- Krew kozła.
Tu drewniana scena, rękami bezimiennych rzemieślników tak pieczołowicie wzniesiona w wyobraźni chłopca, rozpada się w okamgnieniu. Zielony dym niezliczonych świec rozpływa się w drodze ku niebu i czy to czysty przypadek, czy skarga straconych dusz rozbudza katedralne dzwony? Zasłuchany w ich bicie mały Armando ukrywa ręce w kieszeniach i myśli, że kurcze, tęskni za dawnymi czasami.
ratings: very good / very good
Ponadto nie widzę uzasadnienia dla wzięcia w cudzysłowy następujących zwrotów: "Ja nic nie zrobiłam" i "Tę, która sprzedaje chichę".
O "radcach miejskich" pisała już wrzos10, więc ten zwrot pominę milczeniem.
Szkoda, że tego typu drobiazgi pojawiły się w utworze, bo został on poprawnie, ciekawie i dość zgrabnie skonstruowany.
http://grupos.emagister.com/imagen/chicha_morada/1613-488271 - kwestia stosownego przypisu.
"Ta, która sprzedaje chichę" - cudzysłów miał podkreślić oskarżycielską moc sformułowania.
W drugi cudzysłów ujęto obronę obnośnej handlarki - powtarzającą się później w dialogu.
Za interpunkcyjne wpadki wypada tylko przeprosić:/ Pozdrawiam!
ratings: perfect / excellent
Klisza złowrogiej przeszłości limańskiej, nałożona na współczesne realia tego ogromnego miasta nad potężnym Pacyfikiem budzi lęk o dalsze losy głównej bohaterki tego rozdziału. Skoro sprzedawczynię chichy morady, prostą kobietę z gór zwykły byle wyrostek może oskarżyć o kradzież komórki...
Piękne obrazowanie słowami, świetna konstrukcja fabuły, przyleganie do realiów tamtego świata - ergo lektura z najwyższej półki.