Author | |
Genre | poetry |
Form | poem / poetic tale |
Date added | 2012-11-13 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 5827 |
Rykoszet z kulą u nogi
Kolejny poemat wyjątkowo nieautentyczny
pamięci Marka Garbali poświęcam
Marku, uwierz w to, że są większe nieba –
nie pogardzajmy więc małymi rzeczami,
także zbyt małą twarzą wyrytą w skale Prometeusza
- pamięć ucztuje niczym plemię kanibali.
Wyobrażam sobie, że
są większe morza ( być to i może ) –
tylko ręce zbyt małe, by na nowo ogarnąć i uchwycić przystań,
by piąć się swobodnie po korze wyzwań,
wypisach z dowodów nazbyt osobistych.
Marianna ponoć twierdziła kiedyś,
że istnieją wiele większe sezony wyznań –
śnią na powiekach, pozytywnie za życia widzialne,
- ( wciąż tyle po ulicach szczytów do zdobycia ),
że coraz dalej zgrabniejszym „bliżej”
do porozumienia języków,
translacji ciszy do oddychania,
zadziwienia ludzi rozmowną filozofią
i u progu zimy wstręt jak grafofobia.
Wyobraźmy sobie wspólnie, że są mniejsze pasaże –
budzi się słabo kojarzona szczelność,
jak modlitwa o wiersze zbyt długo pisane –
bliźniacze nasze blizny – oto tutaj miłość,
nowe ścieżki do lasu niestrawnej miłości,
nowy las,
karykaturalny las spotkań po
po - -
powiedzieć czasem na przekór śladom stóp na piasku.
Gdzie, w takim po, zdajecie sobie sprawę z faktu,
że są wyższe rachunki za nieśmiertelność –
( ziemio, której się lękam, nie wyrywaj pióra,
nie piszcz nade mną niczym ziołowa kuracja wątroby )
numer talentu, wyrzynane szczęście,
nowa wersja alfabetu, matematyczna kantylena,
i trygonometryczna miłość na korepetycjach
teatrów, parabola odejść ogromna -
mit Boga wciąż przekładany na rosyjski,
inne ustroje funkcyjne, euklidesowa misja po prostej jak rym
i pod siebie cały ten głupi testosteron.
Dzień po śmierci waszej
w dniu dzisiejszym nie odbędą się kursy walut -
tylko kra pod powieką coraz bardziej pęka ;
więc jeśli Bóg pobłądził po mapach oceanów
trafiając na wyspę pomylonych gwiazd,
po których jeszcze można chodzić,
będzie rozpaczał z nadzieją na ucho wszechrzeczy,
odwrócone do wewnątrz każdej wartości -
narodzi się kolejny poszukiwacz przyczyn.
A we Wrocławiu słońce zadaje niemą śmierć śniegom -
symboliczna blondynka lub jej wagina spod rajskiego drzewa
oczekująca matka podzielona na kilka odsłon
żywego bukietu z liści – próbna podróż w ciemny sceptycyzm,
błazenada myślenia o łatwym rozpoznaniu obcego miasta
dotyka językiem chwilowej miłości
której dzwony zamilkną w pejzażu.
( notatka : w północnych dzielnicach dla grafomanów dzisiejszego ranka zabrakło chleba ).
Zobacz, Marku, a my znów o wierszach !
Niespostrzeżenie tylko Najwyższy
wspomina coś o nas podczas nielicznych uśmiechów –
dobrze że ostatni poganie tkwią w pochwałach życia i kolorów,
obowiązkowo eskalują banał,
dzielą na niepokój i wydziedziczenie szklankę mocnej herbaty,
kiedy powietrze w waszych klatkach pachnie krochmalem
a na powitanie zabarwia się nawet najmniejszy czas w pięści.
A płeć na ziemi - rudowłosa noc
omiata podwórko i stopy waszego teraźniejszego więzienia,
bezsennie senna popełnia grzech naprawy świata
w takich sobie bitwach, z udziałem jednopiersiowych łuczniczek,
o pierwszej mgle ocala całe trzy grosze.
Śliska sprawa, wybrak na starych banknotach –
z przeszłości refleksyjnej,
z dorobku ustawionego na plecach psychozy
budujemy rajską bramę do innego światła
by na ulicach znowu kochać wróble.
Snuliśmy senny raj, czekając
pozornie uśrednieni, niczym banalna piosenka
podzielona na znaki po każdej literze P.
( i nadal tak najzwyklej o wiersze,
wręcz zwyczajne piepszenie o niczym ).
Miłosierne bywa okno prawdziwej modlitwy
naszej najszczerszej, bo wciąż zielonej,
niczym słoń podpatrywany w loży na koncercie –
- nasz tatuaż na otwartym sercu,
przestrojona w wieczorowej sukni wizytówka
najdroższej prostytutki z dalekiego ogrodu.
Zły nadchodzi wieczór –
w posolonych dłoniach trudno się przeglądać.
Marku, Marianno, ochrońcie ( raz kolejny ) moje usta
przed zbyt wielka dawką słowa.
Muszę Wam to powiedzieć –
przyszły dziwne czasy dla czucia i rozumu,
liryczny ktoś - nikt w kipiącym poemacie
i ekspres wrzątku odchodzącego planowo w doczesność,
w gwiazdy skruszone światłem
z głosów.
O, Wy, którzyście pierwsi napoczęli bochenek ciemności,
sypnijcie raz jeszcze sól pod moje pióro !
ratings: perfect / excellent
(patrz wers w nawiasie - cytuję wedle własnych reguł ortograficznych)
(jak wyżej)