Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2012-11-21 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 5988 |
- Kogo tam macie, Imbek, w tym żydowskim dworze w Woli Okrzejskiej?
- Pragnę zauważyć, sturmbannfuhrer, że majątek nie jest już żydowski.
- Chcecie mi powiedzieć, że nie ma tam Żydów?
- Niestety, ciągle są.
- Do wiosny macie uprzątnąć tą żydowską oborę. Do pomocy dostaniecie Ukraińców, Łotyszy i Litwinów, wasi żołnierze są zbyt wrażliwi - tu pogardliwy śmiech.
- Ależ sturmbannfuhrer!...
- Bez dyskusji! Za dużo mi ucieka z transportów do Majdanka. Znajdziecie sobie tam jakieś dobre miejsce do postoju i powyłapujecie uciekinierów. Oczywiście nie wieźcie ich do Majdanka, tylko zakopcie na miejscu. Zrozumieliście, Imbek?!
- Jawoll sturmbannfuhrer !!!
*****
Niech trwa braterska miłość.
Nie zapominajmy też o gościnności,
gdyż przez nią niektórzy,
nie wiedząc,
aniołom dali gościnę.
Początek listu do Hebrajczyków księga 13
W naszym domu w czasie wojny było takie miejsce, do którego nie miał wstępu nikt, oprócz ojca. To była piwnica. Wtedy, w 1942 roku nie było właściwie w dworze i zabudowaniach wokół dworu takiego skrawka ziemi, który nie byłby szczegółowo przeszukany przez hitlerowców. Naloty na domy, strychy i piwnice zdarzały się bardzo często, a gdziekolwiek znaleziono ukrywanego Żyda, tam rodzina kończyła życie rozstrzelana lub wysyłana była do obozu śmierci na Majdanku.
Miałem wtedy trzynaście lat, ale podświadomie wiedziałem, że w naszej piwnicy ojciec kogoś ukrył. Regularne wizyty ojca pod podłogą naszego domu trzy razy dziennie już nasuwały podejrzenie, że zanosi tam jedzenie. Nigdy jednak rodzice nie mówili o tym, aż do dnia, gdy na dwa tygodnie przed ucieczką Niemców trafił do nas na nocleg ten ksiądz. Nazwiska już dziś nie pamiętam. Usłyszałem tylko, że prosi ojca o przenocowanie. Potem długo rozmawiali w kuchence, a ja, choć bardzo się starałem, nie mogłem wychwycić z tej rozmowy ani słowa.
Wszystko jednak zaczęło się latem 1942. Pewnego dnia do naszego domu w pobliżu dworu w Woli Okrzejskiej wtargnęło kilku ubranych na czarno Ukraińców krzycząc i wyganiając wszystkich na plac przed domem. Byliśmy przyzwyczajeni do takich sytuacji, bo hitlerowcy z tartaku w Hodzieżce, który okoliczni nazywali Korwinem, regularnie napadali na okoliczne wsie mordując ludzi, lub wyłapując ich do transportów w nieznane, z których nikt już nie wracał. Tym razem faszyści zgromadzili na placu tylko mężczyzn, zrozpaczone kobiety broniące swoich mężów pogonili kolbami karabinów. Mój ojciec stał także w tej stłoczonej przez domem gromadzie. Z daleka widziałem, że wykonał dyskretny znak krzyża i poruszał ustami tak, jak wtedy, gdy się modlił. Przyprowadzono za chwilę rządcę dworu Michała Niezgodę, który po krótkiej rozmowie z jednym z hitlerowców ogłosił, że polscy robotnicy są potrzebni do pogrzebania Żydów rozstrzelanych w Okrzei. Dodał jeszcze, żeby się nie bali, bo do wieczora wrócą do domów. Matka większość dnia nie odzywała się ani słowem. Wieczorem zgromadziła naszą czwórkę na modlitwę, mówiąc:
- Módlcie się, dzieci, by tata wrócił do domu zdrowy, waszej modlitwie nie odmówi Matka Najświętsza.
Potem mówiliśmy wspólnie „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, a pod koniec „ Pod Twoją obronę” drzwi domu otworzyły się i w progu stanął ojciec. Matka poderwała się z klęczków i z płaczem rzuciła się ojcu w ramiona. My także podbiegliśmy dumni, że oto Maryja wysłuchała naszej prośby, ale ojciec po ucałowaniu naszych głów szybko odprawił nas do spania. Był czymś mocno zaaferowany, cały czas wyglądał przez uchylone drzwi na podwórko, jakby ktoś go gonił. Matka zabrała nas do izdebki obok kuchni, po czym usłyszeliśmy, że w sieni otwiera się właz do piwnicy i ktoś schodzi po schodach w dół.
W nocy długo nie mogłem zasnąć. Świeca długo paliła się w kuchni, słychać było przyciszone rozmowy rodziców. Matka znów płakała, ojciec ją uspokajał. Tylko raz doleciał do moich uszu podniesiony głos ojca:
- No to go zabij!
Potem znów cisza i płacz matki. Rano przy śniadaniu złożonym z mleka i kawałka chleba panowało nerwowe milczenie. Twarz ojca była jakaś odmieniona. Spoglądał na nas z troską, jak wtedy, gdy Jasiek zachorował na szkarlatynę i dwa tygodnie leżał z gorączką.
Matka miała podkrążone oczy, dyskretnie obcierała dłonią łzy. Od tego dnia zaczęło się regularne odwiedzanie przez ojca piwnicy pod naszym domem. Od tego też dnia na klapie wejściowej pod podłogę zawisła kłódka, do której klucz miał tylko ojciec.
Wszystko powoli wracało do normy. Mama stawała się jakby weselsza, a tata przytulał nas jak dawniej, opowiadał na dobranoc historie o żołnierzach i rycerzach. Jego codzienne wizyty pod podłogą stały się dla nas normalną częścią dnia, a gdy wychodził do sieni, zawsze niósł ze sobą jakiś słoik, czy butelkę tłumacząc, że po to właśnie poszedł. O piwnicy mówiło się w domu niewiele, albo prawie wcale. Ale cały czas dawało się wyczuć pewne napięcie. Jak daleki zapach wypalanych łąk, który powodował, że przedwiosenne powietrze, choć świeże, nie było już tak krystalicznie czyste. Kilka razy zaofiarowałem się, że pójdę do piwnicy po ziemniaki, ale ojciec stanowczo odmówił, a mama spoglądała wtedy oczami pełnymi lęku.
Czas biegł szybko napiętnowany boleśnie kolejnymi pogromami Żydów w dworze i okolicznych wsiach. Do wsi zaczęły docierać wiadomości o klęskach Niemców na froncie wschodnim. My, dzieci słyszeliśmy tylko skrawki tych informacji przy stole, ale widać było, że ludzie wokół częściej się uśmiechają, jakby czuli wiatr zmian, który miał przywiać już niedługo wyzwolenie. Faszyści z Korwina coraz rzadziej zapuszczali się w lasy, bojąc się odwetu partyzantów. Podobno ich przywódcę, Imbeka partyzanci osaczyli i zabili jak wściekłego psa. Tata mawiał, że teraz wraz ze swoimi ukraińskimi i litewskimi pomocnikami z piekła rodem będą się smażyć na rozżarzonych węglach za krzywdy i morderstwa ludzi w naszej okolicy.
Nic więc dziwnego, że trafił do nas ten ksiądz, podróżowanie stawało się bezpieczniejsze, a ludzie u nas w wiosce życzliwi. Czarna noc zasiała pozorny spokój nad całą okolicą, cisza dzwoniła w uszach przerywana tylko szczekaniem psa gdzieś koło dworu. A ojciec i ksiądz nadal rozmawiali w kuchence. Dwie siostry i brat spali już głębokim snem, gdy usłyszałem, że obaj wstali od stołu i wychodzą do sieni. Za chwilę dał się słyszeć charakterystyczny szczęk otwieranej kłódki i skrzypnęła podnoszona do góry klapa. Delikatnie podniosłem się z łóżka i zajrzałem do kuchni. Zobaczyłem otwarte drzwi do sieni oświetlone jedną mała świecą stojącą na kuchennym stole. Właz pod podłogę był otwarty, delikatne światło mrugało z wnętrza piwnicy, jakby zapraszało mnie do środka. Dziecięca ciekawość okazała we mnie silniejsza, niż lęk przed ojcowskim paskiem. Powoli zacząłem stąpać bosymi stopami po drewnianych schodach wiodących pod podłogę sieni. Wszystko było tam dla mnie nowe, przecież ostatni raz widziałem piwnicę dwa lata temu, zanim ojciec nie odciął jej od świata mosiężną kłódką. Kiedy gołą stopą dotknąłem klepiska, pojawiła się we mnie pierwsza wątpliwość, czy nie wycofać się, dopóki ojciec nie odkrył mojej obecności. Ale szmer rozmów za drzwiami wiodącymi w głąb piwnicy działał na mnie jak magnes. Ciekawość, by zgłębić ojcowską tajemnicę pchała mnie dalej, więc delikatnie, krok po kroku zbliżałem się do tych drzwi uważając, by nie potrącić jakiegoś przedmiotu w ciemności. Poczułem nagle, że dotykam stopą czegoś miękkiego i ciepłego. Schyliłem się i podniosłem skórę z barana, która spadła na klepisko ze ściany. Ucieszony tym prezentem od losu narzuciłem skórę na zziębnięte ramiona i kucnąłem obok drzwi wsłuchując się w szepty dolatujące z oświetlonego słabym płomieniem świecy pomieszczenia. Drżałem, ale z podniecenia. Jak zaczarowany wrosłem w ziemię i zacząłem rejestrować rozmowę docierającą coraz wyraźniej do moich uszu:
- Nie bój się, Izaak, to dobry człowiek, przyszedł ci pomóc - usłyszałem głos ojca.
- Nie boję się, panie Józefie - doleciał cichy głos, jakby dziecka - choć myślę, że mnie już pomóc nie można. Ja umieram.
- Tylko Bóg wie, kto pierwszy, ja czy ty, chłopcze, spotkamy się z Nim w niebie - tu głos mężczyzny, pewnie księdza wybrzmiał łagodnie, śpiewnie.
- Ale nasz, czy wasz Bóg? - zapytał znów chłopiec, którego mój ojciec nazwał Izaak.
A więc to żydowskie dziecko tata ukrył w piwnicy i doglądał przez dwa lata!
Odkrycie uderzyło we mnie wzburzoną falą emocji zabarwionych strachem. Serce mało nie rozerwało mi koszuli szamocząc się w piersi, jak gołąb skrywany pod ubraniem przed wścibskim wzrokiem kolegów.
- Jest tylko jeden Bóg, chłopcze - odezwał się znów ksiądz kojącym tonem.
- Tak mówi mój tata, że tylko głupi człowiek mógłby pomyśleć, że Bóg kocha Żydów, a nie kocha innych ludzi - znów cichy głos chłopca doleciał zza drzwi.
- Twój tata to mądry człowiek, a gdzie on teraz jest? - zapytał ksiądz.
- Zgubiliśmy się, gdy Niemcy napadli na nas w lesie... potem pamiętam, że gdzieś nas prowadzili... ludzie krzyczeli...a potem obudziłem się tutaj - powoli, z wysiłkiem odpowiedział chłopiec. Głos miał słaby, robił przerwy po każdym zdaniu.
- Tam wszyscy zginęli w Okrzei. Ciebie wśród ciał znalazł ten człowiek i ukrył cię tu przez hitlerowcami - ksiądz pewnie miał na myśli ojca używając zwrotu „ ten człowiek”.
Nie wytrzymałem, Zajrzałem powoli do środka widząc za odsłoniętą kotarą w głębi piwniczki posłanie, na którym leżało dziecko. Chłopiec był drobny, młodszy i szczuplejszy ode mnie.
Koło posłania siedzieli ojciec i ksiądz. Świeca dawała niewiele światła, ale wyraźnie widziałem, że chłopiec płacze. Mój tata miał opuszczoną na piersi głowę, trzymał rękę chłopca głaszcząc ją drugą dłonią.
- Tata, i moje siostry? - pytanie przez łzy pozostało bez odpowiedzi.
Chłopiec pociągnął kilka razy nosem i obtarł łzy z twarzy.
- Tata mi mówił, że ludzie boją się nas ukrywać, bo grozi za to śmierć - powiedział i zwrócił głowę w stronę ojca - ale pan się nie bał zabrać mnie ze sobą?
Ostatnie zdanie wybrzmiało jak pewnik, a nie jak pytanie.
- Kiedy stanę przed Bogiem, to powiem Mu o panu, panie Józefie - dodał cicho chłopiec.
- Będziesz żył, Izaak, przetrzymamy - stłumionym głosem odezwał się ojciec. Widać było, że wzruszenie dławi go za gardło.
- Widziałem tak wiele śmierci i zniszczenia... w getcie w Żelechowie ludzie umierali na ulicy... a inni ich okradali...potem przyszedł dzień, gdy zaczęli do nas strzelać, a ja nie mogłem nic zrobić - szeptał chłopiec patrząc w górę szklistymi oczami.
- Zrobiłeś bardzo dużo, moje dziecko, bo pozwoliłeś odkupić winy wobec Boga człowiekowi, który cię uratował - znów odezwał się ksiądz.
- I to zobaczył Bóg? - chłopiec podniósł głowę i spojrzał w stronę księdza.
- Tak, twój czyn jaśnieje teraz jak wielka gwiazda na niebie - ksiądz mówił znów śpiewnym głosem jak w czasie mszy.
- Jak słońce? - zapytał jeszcze Izaak patrząc na betonowy sufit nad głową.
- Jak słońce - potwierdził bez wahania kapłan.
- Jak ja bardzo chciałbym zobaczyć słońce - wyszeptał chłopiec kładąc się bez sił na posłaniu.
- Zobaczysz, dziecko - cicho powiedział ojciec przykładając rękę do oczu - zobaczysz.
Poczułem, że muszę wycofać się z piwnicy, bo ksiądz nałożył stułę i zaczyna modlić się nad osłabionym chłopcem. Delikatnie wstałem na nogi i w słabym świetle wpadającym przez właz zacząłem zbliżać się do schodów. Wyszedłem do sieni, szybko dostałem się do pokoiku i wskoczyłem pod pierzynę obok nieświadomego mojej nieobecności rodzeństwa. Usłyszałem jeszcze, że ojciec z księdzem wychodzą po schodach do sieni i zasnąłem niespokojnym snem.
Rano obudziły mnie krzyki. Szybko ubraliśmy się i wraz z rodzeństwem wyskoczyliśmy przed dom. Matka zatrzymała nas w progu chowając za sobą. Zobaczyłem, że ojciec stoi nad jakimś dzieckiem, a od strony dworu zbliżają się ubrani w czarne mundury esesmani. Ojciec stał nieruchomo, jak skała. U jego stóp na dwóch deskach leżał ten chłopiec z piwnicy. Był od nas o parę kroków, więc dostrzegłem, że z uśmiechem na twarzy wpatruje się we wschód słońca, który złocił chmury nad dworem. Mama płakała, mówiąc co chwila:
- Coś ty zrobił, Józek, coś ty zrobił!
A ojciec trwał. Przeżegnał się i ruszył w kierunku zbliżających się hitlerowców.
I tu stała się rzecz niesłychana. Dziś, kiedy o tym myślę, nie mogę do końca uwierzyć, że byłem świadkiem czegoś tak niezwykłego. Pamiętam dobrze, że chłopiec o imieniu Izaak miał czarne, kędzierzawe włosy, jak wiele żydowskich dzieci. Gdy ojciec szedł zdecydowanym krokiem naprzeciw oprawcom, kolor włosów dziecka leżącego na deskach zaczął się zmieniać. Patrzyłem na to zjawisko zafascynowany, wszyscy zamilkliśmy, a mama zatkała usta ręką łkając co chwila.
Dwóch esesmanów złapało ojca i popychając go kolbami karabinów zbliżali się wykrzykując coś po niemiecku i ukraińsku.
- To mój syn!- usłyszałem krzyk ojca poniewieranego przez hitlerowców. Ci nagle puścili tatę i podeszli do dziecka leżącego nieruchomo przed domem. Spojrzeli na niego, potem na nas, warknęli coś jeszcze i ostrym marszem ruszyli w stronę dworu. Gdy odeszli kilkanaście kroków ojciec na kolanach podsunął się do chłopca i płacząc przejmująco przytulił go do piersi. Wszyscy podbiegliśmy do nich i stanęliśmy bezradni ze łzami w oczach. W ramionach naszego ojca leżał martwy chłopiec o białych włosach i błękitnych, szeroko otwartych oczach. Kimkolwiek był, cały promieniował. Nawet na nieruchomej twarzy miał ciągle ten uśmiech spełnionego ukojenia.
Wiele, lat po wojnie zastanawiałem się, kim był mały chłopiec, który trafił do nas latem 1942 roku i umarł na naszych oczach w tak przedziwnych okolicznościach. Nigdy nie rozwikłałem tej tajemnicy. Za to w 1981 roku, na miesiąc przed swoją śmiercią wezwał mnie mój ojciec, staruszek, i powiedział, że słyszał mnie wtedy za drzwiami i wiedział, że zszedłem za nimi do piwnicy. Powiedział także, że na kilka miesięcy przed tym, zanim Izaak zjawił się w naszym domu, ze strachu nie udzielił schronienia Żydowi, który uciekł z transportu śmierci do Majdanka. Ukraińcy Imbeka złapali go i w dworze zatłukli odważnikami do zboża. Jedną z kobiet, które musiały zmywać krew i fragmenty mózgu z drewnianej podłogi była nasza matka.
Wszystkie daty i postacie są zgodne z faktami historycznymi opisywanymi w książce Haliny Birenbaum „Pod osłoną nocy”.
Chłopiec, którego Polacy wygrzebali spod sterty trupów i ukryli w Woli Okrzejskiej nazywał się Grynblat. Zmarł na gruźlicę w dniu wyzwolenia .
ratings: very good / very good
było takie prawdziwe, autentycznie się jakby czegoś bałem...
ratings: very good / excellent
ratings: very good / very good
Niestety, jest wiele potknięć "przecinkowych" (często brak przed imiesłowami przysłówkowymi jak "krzycząc" lub są w miejscach, gdzie są zbędne - na przykład pod koniec "wiele lat po wojnie").
Niemieckie wyrazy pisane są błędnie, ale być może tak ma być (powinno być "Jawohl, Herr Sturmbahnfuerer").
W następującym zdaniu niekonsekwencja czasu:
"bo ksiądz nałożył stułę i zaczyna modlić się nad osłabionym chłopcem".
W dialogach zdania wypowiadane przez chłopca nie brzmią tak, jakby mówiło dziecko.
Mimo to opowiadanie jest oczywiście bardzo dobre.
ratings: very good / excellent
ratings: very good / excellent
A podobno to też dzieci.
Nikt nie czyta?Bo to forum,było nieraz żmijowiskiem.