Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2013-02-02 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3182 |
W DRODZE
Obłoczki pyłu wodnego, co chwilę zraszają zajęty przeze mnie głaz. Instynktownie czuję, że to dobrze, boję się gwałtownie utracić kontakt z wodą. Odciąć pępowinę ciągle jeszcze na swój sposób łączącą z dopiero, co opuszczonym łonem, środowiskiem, w którym odszedłem i powstałem na nowo.
Osiągnąłem zaplanowany cel, wstąpiłem na nową drogę.
Co dalej, w jaki sposób rozpocząć wędrówkę, uczynić pierwszy krok?
Przez bardzo krótką chwilę zatęskniłem za kojącym nurtem, ale to była bardzo krótka chwila.
Delikatny niepokój przed nieznanym, igiełka niepewności towarzysząca wszystkim podróżnikom.
Bez względu jak daleką odbyli drogę, ile doświadczeń ich zahartowało.
To delikatne uczucie, jest niepewnością i ciekawością jednocześnie.
Obawą i nieustającym dążeniem do nieznanego.
Nie wniknąłem ani w kamień, ani w porosty, na których spoczywam, na razie nie mam na to ochoty.
Zapewne przyjdzie spędzić w tym położeniu wiele czasu, okolica wygląda na zupełnie pustą, wolną od jakiegokolwiek ruchu. Może okazać się, iż będę musiał wykazać wiele cierpliwości zanim wyniknie jakiś sposób opuszczenia przybrzeżnych kamieni.
Ale czuję, że to słuszna droga, powrót do wody niczego nie zmieni, nurt unosiłby mnie w równie nieznanym kierunku i nie wiadomo jak długo musiałbym oczekiwać na sposobność opuszczenia rzeki.
Jeżeli mam czekać to wolę tu, na powierzchni głazu.
Pierwszy raz od opuszczenia wody mam styczność z przedmiotem i nie wniknąłem w głąb.
Dotykam, a nie odczuwam jego mądrości. W przypadku kamienia i tak zupełnie niezrozumiałej, obcej.
To doświadczenie mam już za sobą, pozostawiło trudną do określenia, ledwie odczuwalną, głęboko wyrytą w świadomości tęsknotę. Za czymś, czego nie można określić.
Pustkę niemożliwą do zapełnienia, a więc nieprzydatną. Uczucie zasługujące na to, aby odłożyć je, gdzieś na dnie pamięci, pomiędzy jemu podobnymi.
By w dogodnej chwili móc sięgnąć po nie, spotęgować uczucie tęsknoty, za czymś nieosiągalnym.
Usprawiedliwić swoją niemoc i słabość. Uronić łzę, by chwilę później łatwiej było cieszyć się z drobnych powodzeń. Stworzyć dla miłych odczuć psychiczny kontrast, im większy tym pełniejsze szczęście. Niezauważalne nawet bez takiego zestawienia.
Może kamień właśnie to chciał mi uświadomić swą opowieścią, jego mądrość i doświadczenie potęguje moje odczucia, abym mógł w pełni doznać swego istnienia.
Już nie samotny oczekuję na kontynuowanie wędrówki, wokół mnie w zasięgu wzroku, setki odłamków skalnych wygładzonych przez przemijający czas.
Jestem jak kamień, niewzruszony, oczekujący na wydarzenie losu, na sposobność wyruszenia w drogę przeznaczenia.
Wiem, że mam większe szansę, owszem one są bardziej cierpliwe, ale za to ja jestem łowcą, myśliwym zdolnym do zastawienia sideł, zaatakowania w dowolnym momencie.
Ta dziewicza okolica obudziła pierwotne instynkty, dawno zagrzane w otchłani niepamięci,
z każdą chwilą coraz bardziej obcej cywilizacji.
Polować i przetrwać, nie przegapić okazji, odrzucić dotychczasowe zasady współistnienia, używać dostępnej broni i doskonalić ją.
Wydobyć, co nieludzkie, nieokiełznane, zaryczeć jak dziki, głodny drapieżnik, wzbudzić skurcz serca w stworzeniach, do których głos ten dotrze.
Oznajmić wszystkim, że oto nadchodzi ten, co właśnie się obudził, narodził z niebytu, wydostał z wodnej toni.
*
Spokojnie, muszę się opanować, podobne rozważania mogą być wywołane rozdrażnieniem wywołanym izolacją, brakiem kontaktu z rzeczywistością.
Przebywam w tym pustkowiu i jestem bezsilny.
Wszelkimi sposobami staram się dodać sobie otuchy, czymkolwiek wypełnić ciągnący się czas.
Strach przed niemocą, choćby nie wiem jak uzasadniony jest złym doradcą.
Muszę się przyznać, że odczuwam silny lęk od czasu przebudzenia, jeszcze tam, na początku tej nierealnej przygody.
Nie potrafię tego ogarnąć, podświadomie uciekam myślami od wydarzeń poprzedzających śmierć człowieka, z którym rozstałem się tak, niedawno, którego nierozerwalną część stanowiłem przez wiele lat.
Wszystko z ludzkiego okresu istnienia jest mi znane, oczywiste.
Jedynie samo współistnienie z ciałem zamazało się, stanowi mgliste, niewidoczne wspomnienie.
Może w przyszłości jakieś przypadkowe wydarzenia, trochę rozwieją te opary niewiedzy, uchyli się kurtyna, ujrzę ścieżki, po których stąpałem w czasach, kiedy zarządzałem skomplikowaną maszyną ciała ludzkiego. Odnajdę nić, która jak wówczas przyjmowałem za pewnik absolutny, nierozerwalnie łączy mój obecny stan z powłoką pozwalającą na swobodne przemieszczanie się.
Tego właśnie najbardziej mi brakuje, nie tęsknię za innymi zaletami, czy wadami niedoskonałego ciała, ale ruch, jaki mogłem wykonać, w każdym momencie umożliwiał swobodny dostęp do poznawania, uczenia się.
Właściwie to niewiele różni się od tamtej, obecna sytuacja. Wtedy owszem, byłem swobodniejszy, ale ogromną ilość energii i czasu poświęcałem na dbanie o tą moją kruchą powłokę, narzędzia do spełniania potrzeb.
Nieskończona ilość zabiegów, wiążąca się z utrzymaniem ciała, w jako takiej sprawności, ciągły strach, aby go nie uszkodzić, dostarczać środków niezbędnych do utrzymania przy życiu, dbania, aby było zadowolone.
Każdy przejaw mojego niedopatrzenia, czy zaniedbania, karany był bólem, który jak ostrze wdzierał się we mnie, nie pozwalając nawet przez krótką chwilę pomyśleć o sobie.
Tak, wtedy byłem uzależniony od ciała, z trudem wyrywałem każdą minutkę poświęconą tylko dla mnie.
Obecnie prawie cały czas jest mi przeznaczony, doskwiera jedynie niemoc trzymająca w niepewności, kiedy nadarzy się sposobność wyruszenia w dalszą drogę
*
Wiosna zagościła na dobre, widać to po soczystej młodej zieleni, jaka przykryła całą okolicę.
Słońce wysuszyło porosty oblegające kamienie położone nieco dalej od brzegu.
Jeszcze nie paliło letnim skwarem, tak dokuczliwym dla nieosłoniętych cieniem drzew, drobnych roślinek, które nie zapuszczają głęboko korzeni.
Spijają poranną rosę, cieszą widokiem jędrnej, wiosennej świeżości.
Pną swoje główki w kierunku życiodajnego słońca.
Nieświadome, że nieubłaganie zbliża się moment, kiedy ono je zdradzi, paląc letnim skwarem, nieczułe na widok żółknących, dopiero, co rozwiniętych, małych zielonych istotek.
W milczeniu godzących się z losem, jaki im zgotowało.
Słońce jest nieświadome tych drobnych dramatów, jest zbyt odległe.
W gąszczu zieleni dokazują ptaki, to pierwsi moi znajomi.
Był czas, kiedy pragnąłem zaprzyjaźnić się z nimi, dodawały wówczas otuchy, napawały optymizmem.
Wtedy byłem zagubiony, nieświadomy jeszcze siebie.
Teraz patrzę na nie inaczej, zazdroszczę swobodnego lotu, ciągłej zmiany miejsca, możliwości obserwacji z wysoka.
Dostrzegam w nich potencjalną ofiarę, którą wykorzystam do własnych celów i porzucę w dogodnej chwili.
Tak, być ptakiem to ogromna pokusa, zawładnąć, wzbić się wysoko, zobaczyć gdzie jestem i dotrzeć do miejsc niedostępnych mi teraz, ani nigdy przedtem.
Próbuję przyciągnąć je myślą, nawiązać kontakt, tak jak udało się z rybą. Ale chyba są zbyt daleko. Nie przestaję, skupiam się na najbliższym, bez rezultatu.
Ptaki zajęte sobą nie zwracają ma mnie najmniejszej uwagi, są w ciągłym ruchu, pochłonięte nieustającym zabiegom, dbania o swoje ciałka, utrzymywania ich w ciągłej sprawności.
Lekki niepokój maleńka zadra niepewności, może do wnikania w obce terytoria, potrzebna jest woda?
Przecież odkąd ją opuściłem, tkwię wyłącznie we własnej świadomości, z niczym się nie połączyłem nawet na krótką chwilę, jestem tylko ja.
Błyskawicznie zadra urasta do rozmiarów, boleśnie uwierającego kolca, niepokój przybiera na sile.
Sprawdzić, koniecznie, natychmiast, z czymkolwiek.
Opanowałem się na moment, muszę spróbować połączyć się i wyjść, w pełni świadomie, nie w pośpiechu byle jak.
Sprawdzić czy mogę nad tym panować, całkowicie podporządkować własnej woli, w pełni doznać, poczuć i zrozumieć.
Aż dziwne, że tkwię tutaj trwoniąc czas na jakieś rozważania, zamiast w pełni wykorzystać go na doskonalenie jedynej broni, jaką posiadam, umiejętności, która jest tak niezbędna, jeśli naprawdę chcę opuścić to miejsce, a przecież o niczym innym nie marzę.
*
Powoli, spokojnie, niemal z nabożeństwem wnikam w kamień, służący mi do tej pory za siedzibę, wierzę obserwacyjną.
Czuję kryształy, niemal ocierające się o mnie, przenikam głębiej, powoli doznaję upływu czasu, narasta uczucie nieskończonej pustki.
Wdziera się do świadomości, aby pozostawić tam, gdzieś w otchłani myśli, trwały, nieznaczny ślad.
Powoli wyłaniam się na powierzchnię, spokojny.
Uczucie nieznanej, odległej tęsknoty, za czymś, czego nie można nazwać, spływa delikatnie w głąb, oddala się, jest niemal masochistyczne, boli a jednocześnie łechce, sprawia przyjemność.
Delektuję się nim, staram przedłużyć powoli odpływające doznanie.
Trudno ochłonąć.
Zewnętrzne bodźce ledwie do mnie docierają, jakiś trudny do sprecyzowania sygnał oddala od uczuć, które mną zawładnęły, natarczywie wdziera się, daje sygnały ostrzegawcze.
Otrząsam z siebie resztki wspomnień, ten alarm to zmiana w najbliższym otoczeniu.
Wyłoniłem się z kamienia, tuż przed nosem stworzenia w czarno-żółte plamy.
Przycupnęło nieruchome, jakby zaskoczone nagłym pojawieniem się kogoś obcego, a przecież nie widzi czegoś, co jest niewidoczne, może czuje moją obecność.
To salamandra, wygrzewa się na moim kamieniu, czerpie z niego nagromadzone w ciągu dnia promienie słoneczne.
Ciekawe ile czasu zajęła mi podróż z kamieniem, skoro nie zauważyłem tak długo wypatrywanego gościa?
Nie było jej z całą pewnością w okolicy zanim postanowiłem sprawdzić na głazie swoje umiejętności.
Więc ta krótka chwila przedzierania się przez otchłań dziejów narodzin świata, może przenosić się na czas obecny w sposób trudny do przewidzenia.
To kolejne, ważne doświadczenie, jakie przyszło mi poznać.
Od tej pory należy zachować szczególną ostrożność w kontaktach tak skrajnie różniącymi się ode mnie materiami.
Co mógłbym zastać po powrocie, gdybym zagościł na dłużej w historii kamienia?
Być może nie miałbym, do czego wracać.
W każdym razie dobrze się stało, że uzmysłowiłem sobie, iż podobnych niebezpieczeństw można oczekiwać w każdym ruchu, nierozważnym posunięciu.
Zapewne nie jest to do uniknięcia, przecież wszystkiego uczę się od podstaw, a prawdy dotąd ostateczne i absolutne w obecnej postaci okazać się mogą śmieszne i naiwne. Rządzone inną logiką, innymi prawami.
Czarno-żółty płaz tkwił ciągle nieporuszony, jakby czekał na mój kolejny ruch, biernie wypatrując przeszkód, które nieubłagany i przewrotny los zostawił na jego szlaku.
Z największa ostrożnością zacząłem go sondować.
Skupiłem się na wpatrzonych w przestrzeń gdzieś za mną, nieruchomych oczach.
No podejdź, zaspokój swoją ciekawość, co takiego przerywa ci południowa drzemkę?
Po krótkiej chwili drgnął, jakby otrząsał się z zadumy, jeszcze się waha, choć widać wyraźnie delikatne skurcze w rozstawionych szeroko łapkach.
Czuję, że to łatwa zdobycz, staram się być uprzejmy, moje myśli zachęcają go, bez przymusu, gwałtownego rozkazu. Przymilam się, mamię, obiecuję.
Jedna kończyna powoli uniosła się i powędrowała w moim kierunku, za nią czynność tę powtórzyły pozostałe, jak siostry bliźniaczki, połączone na zawsze nierozerwalnym, węzłem stwórcy.
Jeszcze raz śmiało, dalej do przodu, zachęcam słodko, wprost w sidła, jakie na ciebie zastawiłem.
*
Jestem w środku.
Nie opanowuję całego ciała, nie zniewalam instynktów.
Przyczajony staram się nie wnikać w płaszczyzny świadomości.
Istnieję, wewnątrz, ale zupełnie oddzielnie. Przecież to tylko środek transportu.
Owszem, przedziwny, niepokojący, salamandra ma posłużyć jedynie do krótkiej wędrówki, bliżej zielonej ściany, wewnątrz której spodziewam się zapolować na coś bardziej odpowiedniego.
Znieruchomiała w oczekiwaniu na dalsze zachęty, znowu oddała się swoim codziennym rytuałom, nieświadoma obecności intruza.
Zamieram wraz z nią, czekając cierpliwie na rozwój wydarzeń.
Znużony płaz wreszcie postanowił zmienić miejsce.
Szybkimi ruchami zwinnie pokonuje odległości w labiryncie kamieni, czuję się jak na górskiej kolejce w wesołym miasteczku.
Przyzwyczaiłem się już do powolnej zmiany miejsca, a ostatnio długo przebywałem w bezruchu.
Wszystko wokół wiruje, za szybko, zbyt gwałtownie.
Chwilowy niepokój zdekoncentrował salamandrę, zapewne popełniłem błąd, nagłym, trudnym do opanowania odruchem lęku.
Chwila bezwładnego spadania i gwałtowny kontakt ze skalnym podłożem, kilka metrów poniżej, sprawia, że już się nie przemieszczam.
Tkwię w nieruchomej powłoce, która niewytrzymała mocnego zderzenia.
Tyle oczekiwania i jedna chwila nieuwagi, załamuje cały plan.
A przecież byłem taki uważny, przemyślałem wydawałoby się wszystkie możliwości.
Podszedłem do tego spokojnie, ostrożnie, a jednak.
Nawaliłem, jestem odpowiedzialny za niepowodzenie przedsięwzięcia tak prostego. Wściekłość na siebie i na moją bezradność, odbiera chęci do dalszego działania.
Rozczulam się nad sobą, podświadomie pielęgnuję i podsycam uczucie bezsilności, osamotnienia.
Przelotna myśl popycha mnie do ucieczki w zapomnienie, w głąb kamienia.
Już czuję ogarniającą, krystaliczną otchłań, zagłębiam się w niebyt.
*
Ostrzeżenie wysłane samemu sobie, gwałtownie wyrywa na powierzchnię.
Znowu jestem nieruchomym stworzeniem.
Zareagowałem podświadomie, w stanie emocjonalnym, w jaki się wprowadziłem po porażce, mógłbym zatopić się w opowieściach kamienia.
Teraz widzę wyraźnie, że to pułapka, zastawiona na nieostrożnych badaczy żądnych wrażeń.
To wnikanie w głąb groty, która szybko zmienia się w nieskończone i coraz bardziej zawiłe labirynty. Wewnątrz każdy krok oddala od powrotu, zamazuje wyjście, wydziera ze świadomości poczucie czasu.
W zamian nie daje nic, oprócz pustki, niesprecyzowanej tęsknoty.
Teraz boję się nawet przebywać w pobliżu, choćby najmniejszego odłamka kamienia.
Wyobrażam sobie, że mógłby mnie wciągnąć, bez mojego udziału.
*
To głupie znowu popadam w nieracjonalne napady lęku.
Ciągła huśtawka nastrojów wynika zapewne z faktu, iż nadal nie mogę pogodzić się z nową formą bytu, najtrudniej zaakceptować siebie.
Oderwać od tęsknoty za tym, co dawno pozostało za nami.
Ciągle wspominam przeszłość, dotkliwie doskwiera brak kontaktu z człowiekiem.
Zamienić choćby kilka zdań, spotkać kogoś, z kim można pobyć przez chwilę.
Nawet pomilczeć, wiedząc, że w każdej chwili, gdy przyjdzie ochota, można zapytać o cokolwiek i spotkać się ze zrozumieniem, życzliwym gestem.
Tymczasem tkwię w martwym zwierzątku, bezsilny, skazany na wypatrywanie jakiegoś przypadku, szczęśliwego zbiegu okoliczności.
Niech szybko zacznie się coś dziać, coś, co pozwoli oderwać się od dręczących mnie myśli.
*
Szczęśliwie przyroda nie znosi marnotrawstwa.
Już jakiś ptak zauważył nieruchome zwłoki, tak nieostrożnie wystawione na otwartej przestrzeni. Przysiadł opodal i bacznie przygląda się przyszłemu pokarmowi, trochę zdziwiony, że jego zainteresowanie nie wywołało żadnej reakcji, niepokoju.
Potencjalna ofiara zachowywała się spokojnie, nie wzmogła czujności, to dziwne zachowanie ośmieliło ptaka, podfrunął, pokręcił łebkiem, dokładnie oglądając martwą salamandrę i bez zwłoki przystąpił do odrywania kawałków pokarmu, z rozmachem zatapiając ostry czubek dzioba w łatwej zdobyczy.
Nie zwlekałem nawet ułamka sekundy, przy pierwszym kęsie, zmieniłem miejsce dotychczasowego pobytu.
Bez zbędnego planowania, żadnych przemyśleń.
Wykorzystałem okazję daną przez przypadek, który tak mną wstrząsnął, doprowadził do tych rozterek. Tak, więc przypadkowy odruch, którym doprowadziłem do śmierci jednego zwierzęcia, drugiemu zapewnił posiłek a dla mnie przyniósł wybawienie z opresji.
W jednej chwili moje położenie zmieniło się tak szczęśliwie.
W obawie przed kolejnymi odruchami lęków lub innymi gwałtownymi reakcjami, jaki mógł wywołać lot, którego lada chwila miałem doświadczyć. Przycupnąłem cichutko starając się zająć myśli czymkolwiek, jak najmniej obserwując zachowanie osobnika, którego byłem lokatorem. Jak najmniej doznawać, dawkować powoli i ostrożnie, uczyć się reakcji ptaka na otoczenie. Przyswajać jego wiedzę jednocześnie starając się nie przekazywać swojej. Absolutnie bezwartościowej dla potrzeb i ptasich zachowań. Wszystkiego, czego mu potrzeba otrzymał wraz z genami od przodków, którzy rzetelnie przyłożyli się do edukacji własnego gatunku.
Czegóż mógłbym go nauczyć? Latać? Zdobywać pożywienie?
Nawet nie mam pojęcia, co jest złym a co dobrym pokarmem, nie mówiąc już o systemie polowania. Z moim doświadczeniem skazałbym go na ciągłą głodówkę. A jeśli nawet nieostrożny robak sam wlazłby mu do dzioba to doradziłbym go wypluć, jako dość odrażające danie.
Takiej na przykład zdechłej salamandry, która dopiero, co wypełniła żołądek mojego gospodarza na wszelki wypadek prawdopodobnie nie zauważyłbym. No chyba żeby głód doprowadził do utraty sił i zawrotów głowy.
*
O szybowaniu w przestworzach to lepiej nawet nie myśleć, zaskoczenie nagłą utratą tej umiejętności natychmiast przyniosłoby łatwe do przewidzenia efekty.
Tymczasem ptak uporał się z posiłkiem, rozejrzał wokół, nie zwlekając rozpostarł skrzydła, zatrzepotał, delikatnie odbił się łapkami i stracił kontakt z podłożem.
Jestem w powietrzu, pierwszy raz oddalam się od ziemi bez twardej podpory pod stopami.
Niezbyt wysoko, może dwa, trzy metry, tuż przed drzewami gwałtowny zwrot w górę, wytracenie prędkości i już spoglądam na okolice z chwiejnej gałązki, gdzieś, blisko wierzchołka.
Mój gospodarz nieustannie wypatruje najdrobniejszych zmian w bezpośrednim otoczeniu. Gotowy w każdej chwili do ucieczki, gdyby jakiś najdrobniejszy ruch okazał się obcy, Inny niż drgające liście, wprawiane w ruch podmuchami wiatru, czy rozbujane trzepotaniem skrzydeł innego potomka tej samej rasy, gałązki.
W krótkich przerwach wypatrywania, na jakie sobie pozwala, zajmuje się toaletą, przynajmniej takie odnoszę wrażenie, wyciera dziób o piórka, układa je, wygładza. Czynność tę powtarza wielokrotnie, za każdym razem wracając do obserwacji, najbliższej, jak również odległej okolicy.
Nigdy bym nie przypuszczał, że ptaki posiadają tak perfekcyjną podzielność uwagi.
W zawrotnym tempie odbierają i przetwarzają, ogromną ilość informacji.
Są gotowe do błyskawicznej reakcji, której mogliby im pozazdrościć najlepsi mistrzowie sportowi.
*
Intensywność, z jaką spędzają każdą chwilę, sprawia mi kłopot, nie nadążam przeskakiwać z jednego zajęcia w drugie. Gdzieś jeszcze w międzyczasie dochodzą kolejne, powstaje zamieszanie.
Ja tkwię w tym wszystkim, nie potrafiąc się z tego wyrwać, jakby ktoś puścił film w przyspieszonym tempie.
Przed oczami przelatują obrazy, których nie jestem w stanie zarejestrować.
Obawiałem się mojej reakcji w trakcie lotu, nigdy nie przypuszczałem, że codzienne, ptasie zajęcia sprawią tyle zamieszania, wprowadzą chaos w moim poukładanym systemie myślenia.
Zbliżający się zmrok kolejny raz przychodzi z pomocą, spowalnia, usypia.
Ciągle jeszcze czujne stworzenie zapada w sen, przerywany i nerwowy, cały czas w pełnej gotowości.
Ale już nadążam, mogę zebrać myśli.
Mam czas do świtu, muszę wymyślić sposób, aby jak najdłużej utrzymać się w korzystnym położeniu, jakie przypadkowo osiągnąłem łącząc los z ptakiem.
Tymczasowe położenie pozwoli zorientować się w sytuacji.
Ze względu na intensywność życia mojego gospodarza wydaje się to najrozsądniejszym wyjściem.
Jestem pewien, że nadarzy się okazja do zmiany miejsca pobytu, coś korzystniejszego, coś, co pozwoli kontynuować podróż w trakcie, której właśnie osiągnąłem jakiś etap, kolejny przystanek.
Mam wrażenie, że niepokój i zamieszanie doprowadzające do niepewności o dalszy los tego związku, wywołany jest sposobem, w jaki ogląda świat mój gospodarz.
Widoki odbierane za jego pośrednictwem, są zupełnie różne od tych, do jakich jestem przyzwyczajony. Mam wrażenie, że odbiera z otoczenia, znacznie więcej niż jest potrzebne do mojego użytku.
Prawdopodobnie wystarczy wychwytywać, interesujące i dotyczące tylko mnie szczegóły, całą resztę pozostawiając do jego oceny, niech zrobi z tym, co uważa za potrzebne do kontynuowania własnej drogi, zapewnienia bezpieczeństwa nam obu.
Życie, zarówno obecne jak poprzednie, nieustannie doświadcza nowymi i przez to niepokojącymi doznaniami.
Na które reaguję strachem, staram się uciekać, oddalić od ewentualnego zagrożenia, zamiast próbować poznać, zrozumieć i zaakceptować zastaną sytuację.
Po upływie czasu, niekiedy dość odległego, zawsze okazuje się, że każde z tych drobnych, szarpiących nerwy doświadczeń, można ułożyć w korzystną, logiczną układankę.
Jeżeli nawet nie bezpośrednio pozytywnie wpływającą na kształtowanie zachowań w konkretnych sytuacjach, to na pewno stanowi o tym, kim jestem, jak widzę moje otoczenie, ile jestem w stanie przyjąć bez zastrzeżeń, zaakceptować nie oceniając.
Wielokrotnie w przeszłości zdarzenia, z którymi nie mogłem się pogodzić, w żaden sposób.
Najdziwniejsze zachowania innych, nieraz niemożliwe do wytłumaczenia, potępiane, bezsprzecznie naganne. Okazywały się po poznaniu na pozór błahych, małoistotnych faktów, oczywistymi w pełni zrozumiałymi.
Zdaję sobie z tego sprawę, jednak niemal za każdym razem, gdy pojawia się przede mną jakaś przeszkoda, drobne potknięcie, reaguję emocjonalnie, natychmiast, bez spokojnej logicznej analizy.
Może to naturalna reakcja, przetrwać, wykonać unik, oddalić niewygodną sytuację.
Dopiero, gdy obejrzę się z pewnej odległości, dochodzi do głosu rozsądek, budzi zrozumienie i strach jednocześnie, czy aby za sobą nie pozostawiłem zburzonego nieodwracalnie jakiegoś muru. Popiołów, w jakie zamieniłem szlak, który przyszło mi przypadkowo przemierzać.
*
Zaczynam dostrzegać linię rosnących gęsto drzew, odcinających się na tle jaśniejącego, coraz bardziej intensywnie nieba.
Nadchodzący świt wyrywa z nocnego odrętwienia, lokatorów zielonego gąszczu.
Z każdą chwilą narasta ruch.
Ptaki jeszcze nie wyruszyły na łowy, przemieszczają się z gałązki na gałązkę, trzepocą skrzydłami budząc sąsiadów.
Jednak to zupełnie inne bodźce odrywają mnie od nocnych rozważań.
Już nie tylko obserwuję drgające liście, słyszę ich szelest, docierają nawoływania ptaków, zapowiadające pierwsze promienie słoneczne.
Jeszcze niewidoczne, dopiero szykujące się do codziennej wędrówki, nierozerwalnie złączonej z istnieniem wszystkiego, co mnie otacza, od czego jestem zależny, co zależy ode mnie.
W pełni uczestniczę w narodzinach nowego dnia, witam go radośnie, pełen nadziei.
Udziela się atmosfera optymizmu, wyzierająca z ptasiego szczebiotu, jak wielogłosowy chór, dziękujący za kolejną szczęśliwie przebytą noc.
Poddaję się radosnemu nurtowi, pierwszy raz doznaję takiego uczucia o tak wczesnej porze, pierwszy raz jestem ptakiem.
*
Odbieram go całkowicie, w pełni zawierzam, bez euforii, nieuzasadnionych zachwytów, bez obaw nękających mnie poprzedniego wieczora.
Jedna tylko myśl burzy tę doskonałą harmonię, z całą pewnością nieaktualne i nieprawdziwe jest powiedzenie „WOLNY JAK PTAK”
Od zawsze towarzyszyło mi, co jakiś czas powracające marzenie żeby, wzbić się w powietrze, poszybować, dokąd oczy poniosą.
Ale w takich momentach podświadomie zdawałem sobie sprawę, z tego, że w dowolnym momencie zakończę podniebną przygodę i wyląduję tam, skąd wyruszyłem.
Lot dostarczy niezapomnianych doznań, oderwie na chwilę od codziennych zajęć, ale nigdy nie stanie się niezbędny do życia, nie uzależni od siebie.
*
Za nami rozhuśtana gałązka, zaczepiamy kilka listków, mój pojazd i lotnik jednocześnie, zatoczył koło wokół wierzchołka drzewa i przysiadł na szczycie, bacznie lustrując okolicę.
Od dawna byłem pogrążony w zupełnej ciszy, jedyny docierający do mnie głos, był moim własnym wewnętrznym przekazem.
Łowię każdy nawet najdrobniejszy szmer, wszystko wydaje się być ciekawsze, bardziej kolorowe. Dzięki temu łatwiej zająć się sobą, mniej uwagi poświęcać ptakowi, który nieświadom obecności intruza, wypełni czas, najlepiej jak będzie umiał, a jestem pewien, że potrafi więcej niż, nadarzy się okazji do zademonstrowania zdolności, w jakie jest wyposażony.
Na zachwyty podniebnymi ewolucjami przyjdzie kolej w odpowiednim momencie.
Teraz chcę wsłuchać się w okolice, zlustrować ją, może wypatrzę znajomy punkt, dowolny przedmiot, ukształtowanie terenu. Coś, co przyciągnie uwagę, przywoła wspomnienia, podsunie pomysł, co dalej? W którą stronę podążyć?
Pole widzenia, jakim dysponuję za pośrednictwem ptasiego wzroku i ruchliwości jego łebka, zatacza pełne koło. Mogę wybierać z tego interesujące fragmenty, bez nakłaniania go do skupienia się na tym, czemu aktualnie chciałem poświęcić dłuższą chwilę uwagi.
Z wierzchołka widać dość odległy teren wokół nas.
Woda przyniosła mnie w przepiękne strony, nigdy tu nie byłem.
Mój ptak spędził noc na skraju lasu ciągnącego się aż po krańce możliwości widzenia i wzdłuż rzeki.
Tuż pod nami, w odległości kilkunastu metrów, w miejscu gdzie uwolniła mnie woda, znajduje się spory wodospad. Opada z hukiem, żłobi kamienie, ubiera w biel kotłującej się piany, otula kropelkami drobniutkich kropelek, w których słońce, załamując swe promienie maluje niezliczoną ilość tęcz.
-Spójrz, co straciłeś odchodząc- grzmi spadająca woda- opuściłeś bezpieczną drogę, którą wyznaczyłam przed wiekami i od wieków żłobię coraz to doskonalszy szlak, w niewzruszonej skale. Zdradziłeś mnie i ją, gotową przyjąć cię bez pytań, zapewnić przystań, w której zawsze mogłeś się schronić. I dla kogo? Dla istoty, która przeminie i świat o niej zapomni zanim ja doprowadzę jedną kroplę, ze źródła do kresu mej nieprzerwanej wędrówki.
-Tak, odszedłem, zdradziłem was, połączyłem się z kruchym i niepewnym każdej chwili stworzeniem, ale za to ten ptak wznosi się na tyle wysoko, aby umożliwić mi ujrzenie waszego piękna. I zapewniam, że dopiero z tej perspektywy można się wami zachwycić.
-Ale przecież dobrze było ci ze mną, to przy mnie stawiałeś pierwsze kroki, dzięki mnie doświadczyłeś tajemnicy skały- nie dawała za wygraną woda- pozwoliłam na to bez skargi, wiedziałam, że możesz opuścić mnie na zawsze, miałabym jednak oboje was razem, mogłabym otulić troskliwym nurtem, snując niekończącą się kołysankę.
-Przykro mi, ale już wybrałem.
Odniosłem wrażenie, jakby na ułamek sekundy, woda przestała płynąć, zamarła, ale pewnie to złudzenie.
-Wrócisz?- zaszemrała cicho- kiedyś, później.
-Nie wiem, teraz nie potrafię odpowiedzieć.
-Będę czekać- dodała z oddali- zawsze mnie odnajdziesz, gdziekolwiek zawędrujesz, nasłuchuj pieśni przeznaczonej wyłącznie dla twoich uszu.
*
Mój towarzysz opuścił wierzchołek drzewa, wzbił się wysoko i krążył wypatrując pożywienia.
Poczułem się jak ptak, ten wolny, z ludzkich marzeń.
Kołując nieustannie zbliżaliśmy się do ziemi. Moją uwagę przykuło zgromadzenie kilkunastu skrzydlatych osobników, wyraźnie były czymś zaintrygowane.
Ptak z baczną uwagą przyglądał się temu zamieszaniu od dłuższego czasu. Jeszcze nie mogłem dojrzeć przedmiotu, czy sprawcy przedstawienia, jakie odgrywało się w dole pod nami, jednak on wiedział doskonale, takie zachowanie może oznaczać tylko jedno. Pożywienie, mnóstwo pożywienia, skupiło to całe rozkrzyczane towarzystwo, wyrywające sobie nawzajem najlepsze kąski. Żerująca gromada rozszarpywała padłe zwierzę, już niemożliwe do zidentyfikowania.
Makabryczny widok hipnotyzował, zmuszał do przyspieszenia lotu.
Wiedziałem, dlaczego należy się spieszyć, zewsząd nadlatywały, już nie pojedynczo, po kilka, przyciągnięte łatwą zdobyczą, mieszkańcy pobliskich drzew.
Większe opadały wprost na zakrwawione ścierwo, miejscami pokryte jeszcze sierścią.
Bez zwłoki przystępując do uczty, zmniejszały rozmiar makabrycznego dania, serwowanego z karty menu, jakiegoś nieszczęsnego zdarzenia.
Mniejsze, z lękiem, jaki mógł przezwyciężyć jedynie głód, obrały inną strategię.
Zbierały oderwane kawałki mięsa, porozrzucane wokół, lub próbowały w kilka chwil, niemal nie przerywając lotu, oderwać kęs i odlecieć na bezpieczną odległość, poza centrum wydarzeń.
Tan jednak również odbywała się walka, już nie w walnej bitwie, ale pojedynki prowokowane przez osobniki niekwapiące zagłębić się w centralny wir.
Wiadomo trochę z boku bezpieczniej, może kąski mniejsze, ale i mniej wysiłku należy poświęcić do osiągnięcia celu, w rezultacie na jedno wychodzi.
Odnoszę wrażenie, że gdzieś to już widziałem, może to nie były ptaki, padlina jednak była bardzo podobna.
Wylądowaliśmy tuż przy posiłku, dwa, trzy kroczki, pomiędzy biesiadników i pierwszy kęs spływa gładko, wypełniając pustą przestrzeń, jaka powstała przez noc, wolną od podobnych zajęć.
Ogólne zamieszanie wciąga mnie do tego stopnia, że przestaję zastanawiać się nad okropnością wydarzeń, w jakich przyszło mi uczestniczyć. Staram się podpowiadać ptakowi, dawać wskazówki.
Już sam walczę o lepsze miejsce, przeganiam sąsiadów, rozpycham wymachując skrzydłami, rozdaję dziobem razy, na oślep, byle zagarnąć jak najwięcej dla siebie.
Dla niego również, przecież jestem uzależniony od istoty, z którą związałem swój los.
Atak od środka zaskoczył ptaka, zorientował się w odmienności swoich własnych zachowań. Wstrząs spowodowany nagłym ujawnieniem wewnętrznego intruza, uruchomił system obronny. Zareagował błyskawicznie, ucieczką, jak zawsze w nowych, niezrozumiałych sytuacjach.
Oczywiście był szybszy, ja tkwiłem jeszcze w zamieszaniu spowodowanym nienaturalnym zachowaniem, jakie wywołałem.
Wszystkie stworzenia z najbliższego otoczenia, rozpierzchły się w różnych kierunkach, wywołując alarm dla pozostałych, czarna chmura na chwilę zakryła niebo. Krótki lot pozwoli na zorientowaniu się w sytuacji, zagrożenie jest realne, czy można wracać do kontynuowania dotychczasowych zajęć.
W miejscu, na którym jeszcze przed chwilą żerowały, pozostaliśmy tylko my, niezgrani w czasie.
Ja pochłonięty walką, on spłoszony, zaskoczony własną reakcją.
Chciał poderwać się do lotu, oderwać mnie od walki toczonej w jego imieniu.
Nie zdołał, zbity z tropu, szamotał się rozpaczliwie, wystraszony własną niemocą.
Szybko dał za wygraną, zanim ochłonąłem przysiadł zrezygnowany, poddany losowi, oczekując z pokorą na kolejny cios nieznanej siły.
Ja również wycofałem się, uspokoiłem pierwotne instynkty, przycupnąłem cicho, pozwalając, aby doszedł do siebie, wyciszył i uznał, że niezrozumiały incydent to fałszywy alarm.
Tymczasem spłoszone przed chwilą ptaki powoli powracały, dyskretnie nas omijając, jakby wyczuwały obcą istotę przyczajoną wewnątrz, jeszcze przed chwilą bliskiego współplemieńca.
Zdezorientowane zwierzę powracało do świadomości, odzyskiwało równowagę. Poczułem przyspieszone bicie serca, krew intensywnie napina żyły, coraz spokojniej, już rytmicznie.
Spokój powraca również do mnie, obawiałem się, że ponownie wpłynąłem swą obecnością, nieuwagą, zbyt gwałtowną reakcją, na los istoty czasowo zmuszonej do podporządkowania własnego ciała.
Miejsce odpływającego napięcia, wypełniło dokuczliwe poczucie bezradności, spowodowane nieustającymi sytuacjami zagrożenia, jakie prowokowałem własnymi reakcjami na obcej płaszczyźnie, gdzie przyszło mi przebywać.
Nieustanna nauka nowego, odnalezienie siebie, przychodzi z niebywałą trudnością.
A przecież moja postać, forma istnienia, na pierwszy rzut oka, powinna przynosić same korzyści.
Bez żadnych zmartwień, zagrożeń, wszystko mogłoby być łatwiejsze.
Mogłoby, ale przewrotny los, uwalniając od kłopotów związanych z rytmem życia zwierzęcia, jakim do niedawna byłem, wypełnił powstałą lukę, wolnym czasem.
Na pozór zamiana bardzo korzystna, dająca nieograniczone możliwości, ale przestrzeń powstałą po uwolnieniu od ciała, muszę czymś wypełnić.
*
A jedyne, co pozostało, to świadomość istnienia, myśl obciążona milionem wcześniejszych doświadczeń, myśl, którą muszę zapełniać każdą sekundę nieustannie gromadzącego się czasu.
Prezentu darowanego niespodziewanie, bez uprzedzenia, najmniejszego sygnału, pozwalającego należycie przygotować grunt, by móc w pełni skorzystać, cieszyć się wolnością.
Przebrnę jednak tę drogę, poznam każdy szlak, tajemne przejścia, nauczę omijać przeszkody, skrzętnie ukryte pułapki.
Choćby nie wiem jak odległy wydawał się cel, kres poznania, dotrę, przeczytam pismo, jakim jest zapisany, nauczę się na pamięć, jeśli będzie potrzeba.
*
Ptak już spokojny, nadal siedzi osowiały, nie ruszył się nawet o centymetr z miejsca, w które zdołał dotrzeć starając uwolnić się od ataku na jego wnętrze.
Nawet chęć zaspokojenia ciągłego głodu nie była w stanie wyrwać go z odrętwienia, lęku, który tak powoli uwalniał ciało, odpływał w niepamięć.
Postanowiłem przyspieszyć proces powrotu do realnego świata.
Delikatnie ponaglam, zachęcam, zwracam uwagę na resztki pozostawione przez pojedynczo odlatujących biesiadników.
Kieruję kroki w stronę gdzie jeszcze nie tak dawno odbywał się proces oczyszczania lasu z padliny.
Jednak wiem, że to ja poruszam podporządkowanym ciałem, ptak wyłączył się zupełnie, żył bez świadomości własnego istnienia, spustoszyłem jego wnętrze, zająłem miejsce nieodwracalnie, zniszczyłem kruchą świadomość, wysłałem w niebyt.
Teraz jestem całkowicie odpowiedzialny za wspólny los, mój i ciała ptaka.
Muszę poznać możliwości, jakie daje taka sytuacja.
Odpadła możliwość zasłaniania się instynktem zwierzęcia, jak tarczą ochronną,
ucieczki, przycupnięcia w niepewnych sytuacjach, zdarzeniach, jakie toczyły się nieprzerwanie wokół.
Sam muszę poznawać i przewidywać, zdając sobie sprawę z własnych ułomności, niedostatecznej możliwości koncentracji, skupienia, aby prowadzić nas bezpiecznie do celu, którego jeszcze nie umiem nazwać, sprecyzować.
Wiem tylko, że nie mogę zatrzymywać się nawet na chwilę.
Nie jest to jednak zbyt trudne, bez określenia punktu na horyzoncie, każda podjęta droga wydaje się być słuszna, w jakąkolwiek stronę skieruję kroki, zbliżam się do ujawnienia, ciągle jeszcze zasnutego mgłą niewiedzy celu.
To daje poczucie komfortu, łagodzi pustkę zagubienia.
W miarę jak zbliżam się do nielicznego już stada, wyczuwam niepokój najbliższych mnie ptaków.
Czują moją obcość pomimo doskonałego przebrania, pod jakim skryłem się wczorajszego wieczoru. Wyraźnie przejawiają niechęć, odchodzą na boki, trzepoczą skrzydłami, z dziobów wyrywają się pojedyncze krzyki, jakby chciały przegonić obcego, może tylko ostrzegają pozostałe.
Zanim zdołałem się zorientować, popłynęła krew, z rany powstałej po ataku najbliżej stojącego krzykacza, kilka zebrało się wokół nawołując się wzajemnie.
Nagły atak pozbawił mnie kilku piór, przybyło krwi na moim ciele.
Odskoczyłem, ból niezbyt dokuczliwie przebijający się poprzez paniczny strach, na moment paraliżujący zdolność myślenia.
Instynkt zadziałał jednak bez zarzutu, poza świadomą decyzją, wzbijałem się w powietrze, pozostawiając rozwrzeszczanych agresorów.
Wykorzystując narzędzie ptasiego wzroku, dojrzałem jeszcze kilku, bardziej zapalczywych w walce, jak podążają w ślad za mną.
Jednak szczęśliwie zapał szybko ostygł i powróciły, część z powrotem na miejsce ataku, pozostałe w stronę pobliskich drzew.
Widocznie nie chciały zabić, unicestwić czegoś, co wydawało się obce, nieznane.
Jedynie oddalić, stracić z pola widzenia, aby otaczający świat przybrał znaną, spokojną formę, kolorystykę od zawsze barwiącą jednakowo otoczenie.
Bezpieczne, bez obcych form i zachowań, do których trzeba się przyzwyczajać, poznawać, akceptować.
Przyspieszony, niespodziewany kurs latania, którego byłem mimowolnym uczestnikiem, oszczędził długich chwil wahania, zastanawiania się jak należy podejść do możliwości użycia danych mi skrzydeł.
Niestety świeżo nabyta umiejętność okupiona została, trudnymi na razie do ocenienia stratami w postaci ran i kilku wydartych piór.
Teraz najważniejsze to oddalić się na bezpieczną odległość, szkoda, że kolejny wstrząs nie przywrócił ptaka do świadomości, na pewno wiedziałby jak szybko zniwelować do minimum, powstałe na skutek odrzucenia przez stado, ubytki zdrowia.
Znów martwię się o ciało i do tego nie moje, pożyczone jedynie.
Ciało, które mogę porzucić, zastępując nowym, czystym i niepodziurawionym.
W jednej chwili przebrać się nie do poznania, wcielić w skrajnie odmienną postać, zmienić otoczenie, przycupnąć niezauważony i obserwować, uczyć się, poznawać.
By w dogodnym momencie zaistnieć, obarczony bogactwem doświadczeń zdobytych podstępnie z ukrycia.
Jednak zraniona powłoka zaprząta myśli, wprowadza nieład, chwieje uczuciem wolności, która teraz wydaje się złudna, nieprawdziwa, wymyślona tylko dla zaspokojenia próżności zagubionego tworu, jakim jestem.
*
Oddalam się podniebnym szlakiem, po obu stronach i aż po horyzont puszcza, jak zielony ocean, falująca wierzchołkami drzew. Potężna w swej naturze zbudowana z pojedynczych, różnorodnych istnień, często kruchych i delikatnych, niekiedy stabilnych, mocno osadzonych, dopiero w całości tworzy niewzruszony, budzący szacunek organizm.
Gotowa przyjąć i wyżywić każdego, kto zna jej kodeks, stara się nauczyć reguł, jakie narzuca.
Nadbrzeżna skałka wystająca z zielonej skały, wydaje się być dobrym miejscem na odpoczynek.
Zbliżam się powoli obniżając lot po linii spirali. Pamiętam, że postępował tak ptak, kreśląc koła w powietrzu można zlustrować okolicę, dojrzeć ewentualne zagrożenie w sporej odległości od upatrzonego miejsca.
Przysiadam na wystającej ze skały półce, głęboko wrzynającej się w ścianę, tworząc jamę wystarczająco dużą abym mógł skryć się do środka.
Doskonałe schronienie, dostęp możliwy jedynie z powietrza, otwór wejściowy pozwala dojrzeć ewentualnego intruza.
Czuję się bezpiecznie, mogę odpocząć, ocenić straty powstałe na skutek gwałtownego ataku.
Odczuwam w kilku miejscach ból, rany lekko dokuczają, nie są jednak zbyt rozległe skro zdołałem wyrwać się i dolecieć aż tu, na znaczną odległość.
Dziobem staram się wygładzić pióra, oczyścić z zakrzepłych kropelek czerwonej mazi. Niezbędna czynność napawa wstrętem, muszę się przemóc, wiem, że to nie ja dotykam ptasiej powłoki, tylko zarządzam ruchami obcego ciała.
*
Jednak narastająca odraza zmusza do ciągłego przełamywania się.
Tak jakbym osobiście zlizywał krew z jątrzących się, brudnych ran.
Wielokrotne, wymuszane powroty do ohydnej czynności, wytrącają z równowagi, mimowolnie przenoszę negatywne emocje na ciało, które pod wpływem wyimaginowanego, nieracjonalnego zachowania, zaczęło drżeć, coraz intensywniej, aż do epileptycznych drgawek.
Myślę, że taka reakcja bezbronnej, nieświadomej istoty, może odpowiadać zwykłym torsjom, jakie wywołałby sam widok moich zabiegów, nie mówiąc o uczestniczeniu, oczywiście gdybym był w ludzkim ciele.
Po dłuższym czasie uporałem się jednak z pielęgnacją, doprowadzając zabrudzone pióra do względnie przyzwoitego stanu.
Zadowolony z rezultatu, zlustrowałem kolejny raz miejsca uszkodzeń, pozwoliłem ptakowi odpocząć. Opuściłem powieki, zupełnie odcinając się od rzeczywistości.
Uznałem wybrane na odpoczynek miejsce na tyle bezpieczne, że obserwacja jest zbędną czynnością i niepotrzebnie obciąża okaleczonego ptaka, który może ocknie się z letargu i powróci do mnie.
Nie tęsknię za jego obecnością, jest mi jednak potrzebny, zdaję sobie sprawę z tego, iż tylko on potrafi należycie zająć się własnym ciałem, potrzebnym mi jeszcze przez jakiś czas. Dopóki nie nadarzy się okazja zajęcia dogodniejszego miejsca, związany jestem z nim.
Wycofał się gdzieś na niedostępne dla mnie płaszczyzny, może siedzi tam przyczajony i tylko czeka na moment aż ponownie zwolni się miejsce.
Mam nadzieję, że tak jest, że to tylko ucieczka przed kimś silniejszym, nie trwałe, nieodwracalne uszkodzenie, spowodowane niezamierzoną ingerencją, mało doświadczonego wędrowcy, który dopiero wstępuje na zawiłe, nieograniczone ścieżki myśli.
Nie przejmuję się losem, jaki spotka mego gospodarza, już przestałem roztrząsać aspekty moralne przypadków dotyczących obecnie mojego istnienia, obawa dotyczy raczej utraty możliwości przemieszczania, doznań niosących ze sobą fakt zajmowania istoty.
Której los po oddzieleniu się absolutnie mnie nie interesuje.
Jest to drobny incydent, który pojawił się przypadkowo na drodze, przypadkowość ta dowodzi, że niema w całym zajściu nic osobistego.
Jak myśliwy, który zabija ofiary, aby zaspokoić głód, czy ogrodnik uprawiający rośliny w tym samym celu.
Jedyna drobna różnica polega na tym, że moim głodem wymagającym ciągłego zaspokajania, jest nieznana przestrzeń.
To przypadek umiejscowił mnie w tych realiach i to on bierze całą odpowiedzialność na własne sumienie.
Moim zadaniem jest jedynie połączyć odkrywane karty w jedną opowieść.
Najważniejsze, aby trwała jak najdłużej, a jeżeli pojedyncze strony okażą się brudne, chropowate, trudne do akceptacji, nie mnie przyjdzie to oceniać, odpowiedzialność niech weźmie na siebie przypadek, który tasuje i rozdaje talię, przygotowaną dla tej wplatającej i krzyżującej ze sobą, różne wątki historii.
Dla ptaka to żadna różnica, czy zostanie strawiony, dostarczając siły, które w konsekwencji przyczynią się, do pozbawienia życia kolejnych ofiar, czy zgnije porzucony w skalnej jamie, lub innym przypadkowym miejscu i czasie, dostarczając wcześniej, zupełnie innej strawy.
Nigdy nie wiemy, w jaki sposób zaspokajamy czyjś głód i jak to się objawi w naszym życiu.
Jednak można być absolutnie pewnym, że w każdym momencie, jesteśmy jedynie strawą. Gorzką i nieprzyjemną, w innych przypadkach słodyczą ociekającą, mile łechcąc podniebienie, nieustannie sycąc otaczających nas konsumentów.
Nawet w momentach, kiedy wydaje się, że jedynie my zasiadamy przy tym niezwykłym stole, i tylko nam trafiają na talerz najlepsze kąski, ktoś czeka, aby przechwycić, jedną zaledwie kroplę potu, jaką uroniliśmy podczas wysiłku, spowodowanego zgarnianiem wykwintnych potraw.
Bo akurat w tym momencie, jakaś mało znacząca dla nas istota, potrzebuje tej właśnie drobnej ofiary z naszej strony.
Być może jedynie w tym celu usadziła nas, przy suto zastawionym życiu.
ratings: very good / very good
ratings: perfect / excellent
ratings: good / excellent