Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2013-02-08 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2082 |
Potwory tylko czekają, aż skończymy opowiadać historie o ich istnieniu. Zawsze wynosimy jednego na piedestał, tak, że nie mieści się pod łóżkiem albo musi uchylić delikatnie drzwi olbrzymiej szafy na płaszcze i kurtki. Na pewno czuje się wtedy niezręcznie, ale nie zwracamy na to uwagi i brniemy w te niestworzone opowieści.
Potem, gdy groza w pokoju staje się namacalna, a butelki po alkoholu są z całą pewnością puste, rozstajemy się.
Tym razem jest to jego mieszkanie, więc chwiejnym krokiem udaję się po kurtkę. Żegnamy się, po czym wychodzę na słabo oświetloną ulicę.
Jeszcze chwilę temu roześmiani i zafascynowani mrocznym światem, teraz trzęsiemy się ze strachu przed naszymi imaginacjami. Ale im jest mało. Powoli materializują się, rozrywając wrota do naszego wymiaru i, jakby specjalnie, przebiegają przez ulicę z łoskotem. Za każdym razem, gdy się odwracam czuję mnóstwo ochydnych ślepi, ukrytych w bocznych uliczkach.
***
Kanapa jest niesamowicie wygodna. Opieram się z przyjemnością i gapię w ekran telewizora.
Hyc!
I nie wiem, gdzie jestem, a w pamięci pozostaje jedynie niewyraźne uczucie – jakby palce, macki lub coś równie przerażajacego chwyciło mnie za barki i wciągnęło w inny wszechświat, znajdujący się między wnętrzem kanapy, a jej obiciem(czyli tak zwaną karoserią).
Gęstą, wręcz budyniowatą ciemność przebija światło, które pada na scenę. Sprawia, że czuję się jak gwiazda.
Zza czerwonej kotary wyskakuje coś. Ciężko opisać jego kształt, ponieważ nie jest on stały. Jakby potwór nie mógł zdecydować się, jak powinien wyglądać.
I nagle przypominam sobie, że właśnie dzisiaj wymyślilismy tego stwora. Zresztą, kto wie czy wymyśliliśmy. Może był zawsze, a my po prostu przypadkiem doszliśmy do jego istnienia naiwnie myśląc, że to wielce osobliwe monstrum zawdzięcza je właśnie nam.
Jego istnienie zdaje sie być do granic bólu niezdecydowane. Chwilami znika, zaraz to pojawiając się i szczerząc kły, które zaraz zamieniają się w zczerniałe, przegniłe i śmierdzące dziąsła.
Zaraz, zaraz, moi mili! Zapomniałbym dodać, że jednak mimo grozy sytuacji ten straszny jegomość umieszcza mnie na krześle i próbuje składnie sie wysławiać.
- Czy jest panu wygodnie? – pyta z troską, ale chwilę potem strzela mnie pazurami w twarz, zostawiając szramy.
***
Wymyśliliśmy (mamy nadzieję, że to właśnye my), że potwór po złapaniu swojej ofiary obiecuje jej jedno z dwóch okrucieństw. Mija jednak mnóstwo czasu, lecz on lawiruje między nimi; skłania się chwilami już prawie ostatecznie w stronę jednego z nich, ale kątem oka śledzi drugą możliwość.
Nie daj jakikolwiek bóg tego świata, byś wpadł w szpony tej bezdusznej kreatury, która doskonale odnajduje się w naszym wymiarze.
***
Po jednej stronie widzę dziwną maszynę. Stwór tłumaczy, że przyczepi mnie do stalowego blatu, a potem będzie sprawiał mi ból, podczas gdy ja będę wiecznie świadomy. Mówi, że to gorsze niż ten cały Prometeusz i jego sęp. Podskakuje radośnie, wskazując ciągle zmieniającymi się kończynami na urządzenia przypominajace piły, srubokręty i mnóstwo innych ostrych narzędzi.
Wiem, że będę cierpiał.
Wskazuje wtedy na drugą stronę sceny, a tam, ku zachwytowi pustych trybun ukazuje się nam wielki kocioł. Stwór mówi, że na początku to kwas, ale potem zmienia się w owady z jego wymiaru, które będą zjadały mnie do końca tego świata.
Przełykam ślinę i mam ochotę wypieprzać jak najdalej stąd. Kątem oka widzę wyjście pożarowe, tymczasem to monstrum zastanawia się i zastanawia.
-Pan bedzie tak miły i poczeka – brzęczy, a mi robi się słabo. Barwa jego głosu chce rozsadzić mi czaszkę i porusza niepokojące obszary umysłu.
Czekamy więc i ten koszmar będzie trwał tak długo, aż się nie zbudzę i nie dobędę miecza.
- A może jednak zabiję pana w ten sposób? – rozmyśla dalej.
ratings: perfect / excellent
Jesteśmy częścią szmaragdu lazurowej Matki-Ziemi - i, jak on - ten szmaragd - świecimy w bezmiarze pustki Kosmosu