Go to commentsfragment 2
Text 2 of 2 from volume: 26
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2013-03-10
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views2623

Jednym słowem zmusiła mnie do bycia tutaj. Cały dzień zmarnowany na sztuczny uśmiech i udawanie szczęśliwej. Nie wiem po co się tutaj zjawiłam. Z pewnością po to, aby rodzina przypomniała sobie o mnie i zaczęła plotkować. Taki był cel takich spotkań dla wszystkich niezainteresowanych bezpośrednio. A więc siedziałam w tej przeklętej ławce kościelnej już około godziny, a zanosiło się na drugie tyle. Pomyślałam, że to nic w porównaniu z tym co mnie czeka po tej oficjalnej części. W pierwszej każdy milczał, ponieważ tak wypada. Później mnie napadną, bo też wypada. Patrzyłam na ściany pokryte pięknymi obrazami, nie freskami, lecz płótnami subtelnie zabezpieczonymi. Przyglądając się wystrojowi, dobranym kwiatom, kończąc na ubiorze pary młodej doszukałam się pewnej konkluzji. To wszystko strasznie odróżniało się od bladej wizji jaką sobie wyobrażałam. Czyżby ślub miał okazać się pierwszym w tej rodzinie, w miarę normalnym. Samo to co słyszałam o panie młodym wchodzącym do naszej rodziny to już pewne przesłanki. Przy rodzinie niestroniącej od alkoholu abstynent to rzadkość. Przy mięsożercach, a może wszystkożercach wegetarianin to rzadkość. Ale czy rzadkością mogę nazwać każdą rzecz różniącą go od mojej rodziny? Czuje, że historie, które słyszałam są mi bliższe niżeli wspomnienia. Z zamyślenia wyrwał mnie moment, kiedy ksiądz pyta się czy ktoś ma coś przeciw temu związkowi. Natychmiastowo skupienie zastąpiło rozbawienie, nie mogłam powstrzymać lekkiego śmiechu. Ktoś z drugiej strony to zauważył i zaczął o mnie mówić. Kątem oka nie mogłam dostrzec twarzy, spojrzeć wprost także, nie chciałam usłyszeć dzisiaj dodatkowego monologu mojej matki. Słuchałam więc przysięgi, jednocześnie obserwując płynność kamerzysty próbującego każdy gest uchwycić. Nawet on nie pasował do bajki rodzinnej, naszej bajki.

*

Wychodząc z kościoła poprawiłam żółtą sukienkę, sprawdziłam czy nie zgubiłam bransolety, wygładziłam włosy i poszłam w kierunku zbiorowiska ludzi życzących sobie najlepszego czego pragną. Zrobiłam to samo, szczerze i z uśmiechem.

*

Usiedliśmy, znajomi przy znajomych, cała rodzina. Na stole leżały potrawy tak różne jak odcienie barw tęczy. Zapatrzyłam się na boczne, wąskie stoły pełniące funkcje bufetu. Sięgnęłam po talerz i postanowiłam coś sobie nałożyć. Przy jednym ze stolików były przypisy: „ulubiona przystawka pani młodej”, „ulubiony deser pana młodego”, „tego nie polecamy? zgadnij czy to żart”. Wybrałam sałatkę z podpisem „kolorowy księżyc”, była słona i zmusiła mnie do szybkiego powrotu do stolika. Przyjęcie przebiegało jak każde inne z małymi wyjątkami, które chyba tylko ja mogłam zauważyć. Przykładem można uczynić metaliczną toaletę, zauważyłam to, gdy znów nakładałam pomarańczową szminkę na usta. Gdy minęło parę godzin goście nabrali odwagi dzięki trunkom do zabawy na parkiecie. Z przyjemnością obserwowałam dziadków tańczących w takt ich ulubionej sukienki. Patrząc na ich wzrok ujrzałam szczęście i to było napawające optymizmem doświadczenie. Pomiędzy konwersacją z kilkoma osobami z mojej ulubionej części rodziny przybyła moja matka i oczywiście siłą wyciągnęła mnie do jej ulubionej części. Ciotki miały tylko jedno pytanie: czy mam narzeczonego? To chyba zdanie przyprawia każdą dziewczynę o nerwice. Gdy słyszą odpowiedź przeczącą zabierają się za wygląd. I to tajemnica ciotek i tego typu rodzinnych ludzi. Przypisanie im kategorii to nic w porównaniu z niszczycielskimi komentarzami dla mojego samopoczucia.

*

Gdy już okrążenie zostało zakończone spokojnie oczekiwałam na kolejne tym razem ze strony rodziny pana młodego. W następnych minutach poznałam jego rodzeństwo, rodziców, dziadków i wujostwo oraz kuzynostwo. Ku mojemu zdziwieniu nie mogłam złego słowa powiedzieć na te osoby, były tak normalne. Lekko zszokowana co u mnie przybierało formę milczenia, zostałam odprowadzona przez mamę do stolika. Dosiadła się i nałożyła mi jakąś roladę z ciasta francuskiego. Przypis brzmiał „przysmak czarnej owcy rodzinny, nieaktualne”. To danie powinno stać się moim ulubionym, pomyślałam i postanowiłam przetrwać jakoś obecność Pani Monolog.

*

Wesele nabierało tempa i procentów, niestety tylko w mojej części rodziny. Przeważnie. Gdy godzina była bliższa nocy niż wieczora według tradycji przyjęć rodziny pana młodego wzniesiono oficjalny toast. Pijąc pierwszy łyk szampana życzyłam nowożeńcom zaufania i pewności swego uczucia. Po czterech toastach tańce przybrały formę zamawiania swoich ulubionych piosenek i tańczenia do nich najlepiej jak się potrafi, choć nie zawsze każdy to mógł dostrzec.

*

Tańce, jedzenie, alkohol, muzyka, rozmowa, różne zdarzenia. Czas upływał. Za kilka minut miała wybić północ. Rozkład stolików uległ zmianie tuż po tańcach i deserze. Młodzi otoczeni przez przyjaciół, rozmawiali na przeróżne tematy. Sama wylądowałam przy stoliku kuzynów pana młodego. Podrywali oni wszystkie dziewczyny z mojej rodziny, mnie również. Rozmawiałam też z parą młodą, w końcu. Juliusz okazał się bardzo podobny i bardzo różny od Jaśminy. Podobieństwo było jedynie w wyglądzie, ale w końcu przeciwieństwa się przyciągają.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media