Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2013-03-24 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3455 |
Weronika
- Kiedy wreszcie babciu umrzesz?- coraz częściej do głowy Weroniki wracało to pytanie, zadane przez prawnuczkę trzydzieści lat temu, gdy miała siedemdziesiąt lat.
- Kiedy będę wreszcie sama tego chciała !- odrzekła wtedy ze złością i tamto pytanie oraz jej odpowiedź, nabrały z czasem charakteru anegdoty i obiegły po jakimś czasie całą okolicę. Przez wiele lat pytanie i odpowiedź, były przytaczane podczas niemal każdego spotkania i uroczystości, organizowanych w gronie mieszkańców Płużnicy, Wieldządza, Nowej Wsi Królewskiej oraz ich krewnych z dalszej i bliższej rodziny, budząc zrozumiałe rozbawienie, czy nawet wybuchy wesołości.
Wraz z upływem następnych lat, gdy Weronika Rychlewska coraz bardziej zaczynała przypominać wypalone ognisko, spędzała coraz więcej czasu w zamyśleniu, z tym pytaniem jakby wiercącym coraz większą czarną dziurę w jej głowie, z oczyma skierowanymi na widoki, które zaczęły wtedy właśnie pojawiać się przed nią i rozpościerać coraz natarczywiej za oknem starego domu, zbudowanego z białej piaskowej cegły, z zygzakowatymi jak falbanki narożnikami, z cegły czerwonej.
Nie pamiętała już dokładnie, od kiedy została sama w wielkim domu, stojącym na skraju wsi, drugim po domu Tabora, w którym była po sąsiedzku najpierw gospoda „U Przytuły” z najlepszą w okolicy siwuchą, gdzie niepodzielnie od pięćdziesięciu niemal lat, z gronem swoich zmieniających się asystentów różnego pokroju i maści, panował narowisty i nieobliczalny wychowanek państwowych kolei, Kazik Przybysz. Kiedy Przytuła zmarł i gospoda szybko podupadła, urządzano tam po kolei sklep, świetlicę oraz klub prasy i książki. W końcu, po sąsiedzku została ledwo już trzymająca się zapomniana niemal rudera, przypominająca rozbity o skały statek, nad której losem coraz więcej ostatnio debatowano, nic zgoła nie czyniąc dla jej ratowania.
Przed wielu laty, dom w którym Weronika mieszkała od samego urodzenia, kipiał życiem, podobnie jak na początku wieku, gdy umierała jej prababka Wiktoria. -Życie może by i nie uszło jeszcze do dzisiaj i z mego domu – czasem z goryczą myślała, gdyby uszło wcześniej ze mnie - gdybym ja, Weronika, umarła zgodnie z przewidywaniami i oczekiwaniami rodziny.
Nie raz przypominała sobie, jak jej prawnuczka Patrycja rosnąc, coraz częściej i z czasem jakby natarczywiej, powtarzała – kiedy babciu umrzesz, ja dostanę twój pokoik na górze. Los sprawił, że Patrycja nie doczekała się wymarzonego pokoiku, a Weronika dopiero naprawdę i nieodwołalnie w nim zamieszkała, kiedy w domu została sama i próbowała z początku go opanować, z całą determinacją swojej samotności.
Od jakiegoś czasu przestała wychodzić na dwór, wsłuchując się w coraz bardziej nieznośną ciszę parteru, środkiem którego biegł korytarz na przestrzał przez cały budynek, oraz nie używana kuchnia i trzy puste teraz pokoje. Nie mogąc w końcu poradzić sobie sama z tyloma pomieszczeniami, w których bywało kiedyś nawet ciasno, gdy równocześnie wychowywało się naraz kilka pokoleń, poddała się wreszcie i na stałe opuściła cały parter, zostając w pokoiku na poddaszu.
Uczyniła to, gdy zmarła ostatnia we wsi z jej rówieśniczek i koleżanek i przestał ją ktokolwiek odwiedzać, z kim mogłaby przesiadywać na wielogodzinnych pogawędkach. Na parterze zrobiło się teraz więcej miejsca na książki gromadzone przez nią od wielu lat. Nieraz już w swoim bogatym nad wyraz w tragiczne niespodzianki i zakręty życiu, miała sposobność przekonać się, że z wszystkich przyjaciół książki są najwierniejsze, jakkolwiek także, jak ludzie, nie są nieśmiertelne i też się zużywają, chorują, a nawet potrafią miewać swoje kaprysy.
Po śmierci Marcela, przesiadywała przez pewien czas całymi dniami sama wśród kilku tysięcy tomów swoich książek, które wreszcie, gdy została sama w domu, mogły swobodnie rozgościć się po całym parterze, zamiast gnieździć się po różnych kątach i jeszcze słyszeć utyskiwania rodziny, na ich rozpanoszenie w domu.
Na próżno czekała przez jakiś czas na nowych czytelników. Jakby przez jakieś wynaturzenie natury, gdy dom był pełen jej rodziny, której przeszkadzała jej bibliotekarska pasja, nie było dnia, aby nie przychodzili do niej ludzie ze wsi, aby pożyczyć coś z jej znanego na okolicę, prywatnego księgozbioru. Najczęściej byli to jej rówieśnicy i rówieśniczki, ale od nich zarażali się pasja czytelniczą, inni. Powoli jednak, w miarę jak przybywało jej lat, ubywało rówieśników, a wraz z nimi także, ubywało czytelników książek.
- Czy kiedy ludzie przestali czytać, ich polskość zaczęła być zagrożona ? – myślała, gdy ludzie przestali przychodzić do niej porozmawiać i pożyczać książki i zwrócili się ku wszechobecnej, kosmopolitycznej telewizji. - Gdy dwieście lat temu polskość była zagrożona, właśnie czytanie książek, tę polskość w znacznym stopniu pozwoliło uratować.
Kompletowała przez całe niemal życie bibliotekę, o której można by rzec, że jest biblioteką, która uratowała życie narodu– Kroniki Galla Anonima, Wincentego Kadłubka, dzieła Mikołaja Reja, Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Seweryna Goszczyńskiego, Bolesława Prusa, Henryka Sienkiewicza, Chryzostoma Paska, Elizy Orzeszkowej, Stefana Żeromskiego, kazania Piotra Skargi, i inne. To były książki, które kiedyś pomogły uratować polskość, zagrożoną w ludziach wskutek utraty ojczyzny.
Patrzyła na książki uruchamiające w niej i innych ludziach wielkie emocje i przeżycia, nadające kiedyś sens życiu, teraz zakurzone i walające się po kątach, jak niepotrzebne graty, świadoma jakiejś wielkiej klęski. Zawierające niemal wieczne prawdy i wciąż żywe inspiracje, książki, żyjące wtedy i dające życie, leżały teraz wszędzie, jak niepotrzebne graty do wyrzucenia. Przejęła ją trwoga tak wielka, że wręcz śmiertelna. - Wszystkiemu winien wielki pieniądz – myślała- niech sczeźnie wielki pieniądz ze świata, a znów odzyskamy, utracony zda się bezpowrotnie, raj.
- Teraz, kiedy odzyskaliśmy ojczyznę, po raz drugi nie tak przecież dawno, śmiertelnie zagrożoną, przestali czytać, interesować się jej dziejami. Czy te wykwitające dziś wszędzie shopy, puby, i inne bajery zagrażają polskości? Może to są tylko powierzchowne pawie pióra, stroje, stroiki, bo wiadomo, że Polak lubi się stroić w egzotykę, gdyż lubi przedstawienia, ale nią nigdy naprawdę nie przesiąka ze szkodą dla swojej polskości, ta polskość przez tysiąc lat wraz z językiem i duchem ukochanych od tysiąca lat miejsc, wniknęła w nas tak bardzo, że nie ma siły na jej wymazanie, przez jakieś obce anglosaskie, ruskie, czy francuskie bajery. Myślę o polskości. Ale czy w ogóle człowiek, będzie coś wart, jeśli przestanie czytać? Uczenie się świata bez książek, to droga na skróty. Jakże niebezpieczna i złudna może to być droga...
ratings: very good / very good