Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2013-04-27 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3158 |
PRACA
Snując opowieść, doszedłem do wniosku, że jej treść przed Armagedonem stanowiłaby niezłą powieść fantastyczną. Jednak teraz jest to tylko spis wydarzeń i faktów z mojego życia, choć nie ukrywam lekkiego przerażenia – z każdym słowem przelanym na papier staję się pisarzem i tym samym upodabniam się do ojca! Niejako tłumacząc siebie - zostałem twórcą prozy faktu dopiero po śmierci, a nie fantastą za życia. Ta historia tworzona jest poniekąd w celu usprawiedliwienia się z tego, co nawyrabiałem przed śmiercią. Nie ma co ukrywać, boję się tworu zwanego piekłem, bo w rzeczy samej jest czymś okropnym. Trudno sobie to wyobrazić, ale osoba tam trafiająca jest poddana wiecznym działaniom czynników, wydarzeń najbardziej za życia przerażających, znienawidzonych. Ja niemal na pewno byłbym narażony na trwałe czytanie fantastyki w wykonaniu Wiesława Saperskiego. Chyba już wiecie, dlaczego tak bardzo pragnę iść do nieba, o którym opowiem więcej w późniejszym czasie.
W dużej mierze dzięki corocznemu piknikowi zdrowej żywności, już w trakcie studiów, zostałem zatrudniony w lokalnym laboratorium żywności. Moja praca polegała na badaniu próbek jedzenia, a konkretnie jego składu chemicznego, na podstawie którego określaliśmy procentowy wkład naturalnych składników. Początkowo byłem szczęśliwy i czułem zawodowe spełnienie, mając świadomość, że robię coś dobrego i pożytecznego dla ludzi, zwłaszcza gdy poznałem te wszystkie cudowne dodatki do produktów spożywczych. Jednak z czasem odkryłem, że nie wszystkie dane były wykorzystywane przez przełożonych, wręcz celowo ukrywano pewne niewygodne informacje, a nas laborantów, próbowano nawet przekupywać, zastraszać.
Pewnego razu, wracając do domu trochę później niż zwykle, zagadał do mnie na ulicy elegancko ubrany młody człowiek, atletycznej budowy, przypominający posturą zapaśnika lub kulturystę.
- Wiem kim jesteś i gdzie pracujesz – zaskakująco otwarcie oznajmił. Podszedł do mnie bardzo blisko, na tyle że zobaczyłem jego ospowatą twarz. – Mam propozycję. Od jutra możesz być zatrudniony w firmie ze znacznie większymi perspektywami finansowymi.
- Tak? A co to za firma? – odparłem zdziwiony, nie tylko bezpośredniością rozmówcy, ale również dynamiką całej sytuacji. Nie byłem zainteresowany zmianą zajęcia, ale ciekawość kazała mi brnąć dalej w konwersację.
- „Polarma”, najlepsza na rynku firma farmaceutyczna – wyrecytował dumnie. – Musiałeś o nas słyszeć.
- Coś tam słyszałem, ale chyba mnie pan z kimś pomylił – odpowiedziałem nieco lekceważącym tonem. – Ja nie mam nic wspólnego z farmakologią…
- Nie szkodzi – zaczął spokojnie. – Coś dla ciebie znajdziemy. Nawet nie wiesz, jak byś się przydał w tak cudownie prosperującej firmie. Do tego wynagrodzenie otrzymasz kilkukrotnie wyższe niż w tym budżetowym grajdole.
- To ciekawa propozycja, ale lubię swoją pracę i nie zamierzam jej w najbliższym czasie zmieniać – przerwałem. Zapragnąłem jak najszybciej zakończyć tę rozmowę i znaleźć się w mojej ulubionej knajpce na rogu, o kojąco brzmiącej nazwie „Bakałyja”.
- Chyba nie zrozumieliśmy się – jego głos nabrał nienaturalnej powagi, a wielka dłoń chwyciła mnie za ramie bardzo mocno, tak że poczułem lekki ból. – To jest propozycja z tych nie do odrzucenia…
- Puść mnie człowieku, koniec żartów! – krzyknąłem naprawdę przestraszony, starając sie bezskutecznie wyrwać się z jego uchwytu. – Bo pójdę na policję!
- Nie radze, chłopcze. – Puścił mnie i cofnął się o krok. Teraz zobaczyłem jego oszpeconą twarz, znakomicie odbijającą się w blasku latarni. – Pilnuj się, bo różne przypadki chodzą po ludziach – wycedził przez zęby, patrząc mi prosto w oczy. Po chwili odwrócił się i odszedł w głąb ciemnej ulicy. Długo nie czekając, pobiegłem w stronę domu, tracąc ochotę na spotkanie ze znajomymi w barze.
Pomimo strachu jaki mi napędził, byłem przekonany, że to w rzeczywistości przedstawiciel producenta żywności, próbujący mnie zastraszyć. Sądząc po atletycznej budowie napastnika, bardziej przypominał rzeźnika lub głównego testera żywności w zakładach mięsnych, niż pracownika kadr wielkiej firmy. Jego masa mogła również wskazywać na przepracowanych wiele lat u producenta pasz.
Wtedy to były tylko moje domysły, lecz prawdę poznałem dopiero podczas pracy w tajnym rządowym laboratorium i nakreślił mi ją współpracownik Grześ Kostecki, ale o tym opowiem przy odpowiedniej okazji.
Wielkie korporacje produkujące coś, co nazywamy wędlinami, nie żałują wszystkiego poza mięsem. Człowiek średniowieczny umarłby od zjedzenia trzydziestu dekagramów współczesnej „szynki staropolskiej”. Jednak ludzkość na tyle się uodporniła i przywykła do konserwantów i ulepszaczy, gromadzących się w naszych organizmach, że nie odczuwa skutków ich działań nagle, lecz stopniowo, systematycznie. To nie znaczy, że jesteśmy odporni, wręcz przeciwnie – wyniszczenie następuję, choć w wolniejszym tempie. Podejrzewam, że nasze pokolenie za kilkadziesiąt lat będzie wydzielać tak intensywne światło, że spokojnie zastąpimy żarówki energooszczędne w lampkach nocnych, co z kolei może doprowadzić do poważnego kryzysu w branży producentów oświetleń domowych. Dlatego gaście światło, póki możecie!
Swoją drogą, jak dobrze, że moja trucizna nie doczekała się opakowania i reklam w telewizji. Ciekawe, jak głupio wyglądałbym na pudełku super skuteczniej trutki na ludzi?
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Powiązanie produktu wyłącznie z producentem - nigdy z jego Nabywcą i Konsumentem!! - skutkuje takimi przekrętami jak masowe podróbki, jak powszechne wszędzie suplementy i polepszacze, wspomagacze, dopalacze itd., itd., itd.
TEMAT OD DZIESIĘCIOLECI PRACOWICIE ZAMIATANY POD DYWAN