Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2013-05-12 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2430 |
Oficer dyżurny odebrał zgłoszenie w piątkowy, czerwcowy wieczór o godzinie 23.30. Niemal natychmiast wysłał na miejsce zdarzenia patrol policji. Telefon, niestety nie był głupim żartem. W zrujnowanej kamienicy przy ulicy Krętej znaleziono zwłoki mężczyzny. Budynek należał do inwestora z Niemiec, który od kilku lat prowadził spór z konserwatorem zabytków. „Złoty interes” miał okazać się skarbonką bez dna. Dlatego Bruno Hirst ogrodził kamienicę, wynajął firmę ochroniarską i powrócił do swojej ojczyzny z nadzieją, że pewnego dnia ten zabytkowy obiekt runie a on będzie mógł na jego miejscu postawić biurowiec. Był tak dalece niezainteresowany swoją nieruchomością, że przestał płacić firmie ochroniarskiej i w tej chwili z ochrony obiektu pozostała jedynie przerdzewiała tabliczka z nazwą i numerem alarmowym. Ogrodzenie również przestało spełniać swoją rolę. Siatka miała liczne dziury, przez co do wewnątrz każdy mógł wejść . Nie każdy miał na to ochotę, kamienica nie wyglądała zbyt zachęcająco a w kilku miejscach wisiały nawet ostrzeżenia o możliwości jej zawalenia. Wewnątrz cuchnęło moczem, odchodami i zgnilizną. W oknach brakowało szyb a w wielu miejscach widać było fragmenty drewnianego stropu. O latach świetności przypominały sztukaterie i ozdobne poręcze schodów. W tej chwili zaniedbane, brudne i zdewastowane, ale świadczące o tym, że w przeszłości było to miejsce urokliwe i pełne przepychu. Nikt już nie pamiętał jak to się stało, że z tej pięknej secesyjnej kamienicy pozostały jedynie ściany, stropy i otwory okienne. Schronienie znajdowały tu bezpańskie koty, bezdomni i spragniona wrażeń młodzież. Tym razem była to para nastolatków szukająca intymności. Poszukując bliskości, zdecydowani na wszystko wybrali to obrzydliwe miejsce w nadziei na spełnienie. Byli już tutaj kilka razy, mieli swój wybrany kąt. Najczystszy z możliwych i najmniej cuchnący. Nie był to szczyt marzeń, ale nie mieli zbyt dużego wyboru. Tego feralnego dnia wszystko odbyło się inaczej. Zamiast miłosnych uniesień znaleźli człowieka. Leżał nieruchomo z lekko rozłożonymi nogami i otwartymi, niewidzącymi oczami. Widok, który ukazał się im w świetle latarki, zmusił zakochaną parę do wykonania telefonu i opuszczenia miejsca. Przez kilka minut rozważali nawet ucieczkę i milczenie, ale po chwili doszli do wniosku, że jakimś cudem policja do nich dotrze i mogą mieć kłopoty. Na funkcjonariuszy czekali przed bramą z siatki, która była jedynie symboliczna. Dziewczyna miała długie, ciemne włosy, była bardzo chuda i drżąc bardziej ze strachu aniżeli z zimna wtulała się w postawnego, niewiele od niej starszego chłopaka. Policjanci, którzy pojawili się jako pierwsi nie poświęcili im zbyt wiele uwagi, podekscytowani odkryciem dzwonili do wszystkich możliwych służb. Zakochanej, przerażonej parze kazali czekać. Kilka minut później pojawiła się karetka, jeszcze jeden radiowóz i z niewiadomych powodów straż pożarna. Jeden z policjantów wylegitymował młodych ludzi, ale kazał im pozostać na miejscu. Po kilku minutach z kamienicy wyszedł lekarz pogotowia i powiedział zrezygnowanym głosem.
- Nie żyje. Myślę, że co najmniej od kilku godzin.. rana postrzałowa klatki piersiowej, to już nie nasza robota..
Po jakimś czasie pojawiła się granatowa, nieoznakowana furgonetka zakładu medycyny sądowej, chwilę później, na chodnik przy bramie, podjechało granatowe, nieco wiekowe Volvo. Mężczyzna, który z niego wysiadł był wysoki, muskularny, miał krótko ostrzyżone włosy i był jednym z najlepszych oficerów śledczych wydziału zabójstw stołecznej komendy. Przez kolegów nazywany Dragonem, przez bandytów cholernym psem. Piotr Dragoński swojej pracy poświęcał się całkowicie. To pozwalało mu zapomnieć o nieudanym małżeństwie, przedwczesnej utracie rodziców i o tych wszystkich kobietach, które mimowolnie skrzywdził. Rozumiał, że odchodziły. Jego tryb życia był nie do zniesienia dla normalnej dziewczyny. A może po prostu nie trafił na taką, która by rozumiała, wspierała i trzymała za rękę kiedy potrzebowałby tego. Czy tak trudno było pojąć kobietom, że czasami trzeba przerwać w połowie randkę, wyjść z kina w połowie seansu czy nie być obecnym przez kilka dni? Może trudno, ale miał taką robotę. Czasami sam nienawidził tych niespodziewanych telefonów. Tak jak dzisiaj. Nie robił nic konkretnego, nie miał randki ani popijawy z kumplami. Siedział po prostu w fotelu po długiej kąpieli i czytał Ludluma. Dzwonek komórki zburzył ten długo wyczekiwany spokój. Dragon nie był zbyt zadowolony, był przemęczony, potrzebował takiego nudnego, leniwego wieczoru. Nie było mu to niestety dane. Pracował nad grubą sprawą, dotyczyła porachunków w światku przestępczym a ten denat, którego właśnie znaleziono mógł być brakującym elementem łamigłówki.
Jak na tę porę roku, wieczór był dość chłodny, wilgotny i niezbyt przyjemny. Nie przeszkadzało to jednak ludziom obserwować całej akcji, przepychali się między policjantami i próbowali dojrzeć cokolwiek, kto wie, może nawet ofiarę. Kiedy Dragon wysiadł z samochodu, jakiś łysy jegomość w rozciągniętych dresach głośno wyrażał swoją opinię.
- Co się teraz wyprawia w tej dzielnicy, wczoraj wypadek na przejściu dla pieszych, dzisiaj morderstwo, dziadostwo… a kiedyś tu było tak porządnie..
- Jakie morderstwo ? – przerwała starsza kobieta w zarzuconym na ramiona zielonym swetrze – ta rudera ledwo się trzyma kupy, pewno się ktoś kręcił, coś się zawaliło i tragedia gotowa..
- Facet od zabójstw, wóz medycyny sądowej..hm.. zapewne facet spadł ze schodów – zakpił mężczyzna w dresach, najwyraźniej dobrze obeznany w temacie.
Towarzystwo ucichło i stojący ludzie, usłyszawszy to, jeszcze bardziej zaczęli wyginać karki próbując coś więcej zobaczyć. Dragoński podszedł do policjanta stojącego przy bramie. Ten najpierw wskazał brodą dwójkę młodych ludzi a potem powiedział zerkając na trzymany w ręku notes.
- To ta dwójka, Emilia Kobus i Mateusz Warecki, on student, przyjezdny, z Makowa Mazowieckiego, ona licealistka, miejscowa. Chcieli sobie pobaraszkować – uśmiechnął się lubieżnie – ale natknęli się na trupa.
- Dobra – odpowiedział niedbale Dragon – niech poczekają jeszcze trochę – ja najpierw pójdę do głównego bohatera.
Przeszedł przez bramę, w tej chwili już otwartą, minął policjantkę stojącą przy drzwiach i wszedł do ciemnej, cuchnącej sieni. Nie musiał się legitymować, był jej dobrze znany. Policjantka, pulchna, ruda dziewczyna podała mu latarkę. Machnął ręką i pokazał jej własną. Włączył przycisk i omiótł snopem ostrego światła pomieszczenie. Odnalazł schody i szybkim krokiem wszedł na trzecie piętro kamienicy, mijając dwóch innych policjantów po drodze. Na górze stały małe reflektory dające intensywne światło i wnętrze pomieszczenia sprawiało wrażenie planu filmowego. Zabity mężczyzna leżał na kamiennej posadzce, nie miał butów i paska w spodniach, poza tym wyglądał na dobrze ubranego. Markowa koszula, porządne spodnie, zadbana fryzura i czyste paznokcie. Kucający obok mężczyzna w białym kiltu i szylkretowych okularach podniósł głowę znad zwłok.
- Co najmniej 8 godzin. Kula przebiła płuco i utkwiła w sercu. Obstawiam dwudziestkę dwójkę. Wiek 45-50 lat, czysty, zadbany, porcelanowe licówki, dobra woda kolońska, jak mniemam, bo jeszcze ją czuć. Na pierwszy rzut oka żadnych śladów walki. Zginął tutaj. Został ograbiony. Raczej po fakcie.
- Jeśli leży tu tyle czasu, okraść mógł go jakiś bezdomny, pełno się ich tutaj kręci. Ten, który strzelał na pewno nie brałby butów..- powiedział jakby do siebie Dragon, po czym zwrócił się do dwóch mężczyzn stojących obok. To byli koledzy z wydziału, dzisiaj mieli służbę, w czasie gdy on miał mieć wolne. Jego spojrzenie nie było zbyt życzliwe.
- Skąd wiadomo, że ten tutaj może mieć związek z moją sprawą? – wycedził.
Mężczyźni spojrzeli na siebie. Jeden z nich, przysadzisty blondyn w błękitnej koszulce polo i skórzanej kurtce, chrząknął i zaczął mówić niezbyt pewnym głosem.
- Trzy kilometry stąd zastrzelono Kiełbonia, tego biznesmena, który pożyczał szmal od Rudego..
W takim dużym mieście, to była marna poszlaka. Ale przyglądając się zabitemu mężczyźnie Dragon odniósł wrażenie, że widział gdzieś tę twarz..to było jak błysk, zbyt krótki, żeby przeobrazić się w jasne światło. Spotykał wielu ludzi, widział wiele twarzy. Widywał twarze ofiar i morderców, te pamiętał dobrze, inne niekoniecznie. Nie miewał koszmarów, ale za każdym razem kiedy widział ofiarę czuł się odpowiedzialny za znalezienie jego kata. Teraz tego nie poczuł. Czy było to przeczucie, że facet był kanalią czy wypalenie zawodowe, tego nie wiedział. Zmęczony czy znudzony, ale nie odezwał się w nim instynkt łowcy i poszukiwacza.
- Wiecie co trzeba robić, jeśli znajdziecie coś.. cokolwiek co wskazywałoby na powiązanie z moją sprawą poinformujcie mnie.
Pożegnał się, wyszedł z pomieszczenia po czym zbiegł ze schodów chcąc jak najszybciej wydostać się z tego cuchnącego budynku. Stojący przy bramie policjant zatrzymał go ruchem ręki.
- Co z nimi, inspektorze? – zapytał i ponownie wskazał dwójkę młodych ludzi. Dragoński
wzruszył ramionami.
- Niech ci z góry zdecydują…
Odszedł wolnym krokiem w kierunku samochodu. Nie wiedział wtedy jeszcze, że i tak poprowadzi to śledztwo. Nie wiedział również jak odległa przeszłość zaważyła na losie człowieka, który teraz leżał zastrzelony w zrujnowanej kamienicy na ulicy Krętej i jak bardzo wpłynie to na jego własne życie…
--------
Maurycy Kunis zjechał z krajowej drogi nr 30 w kierunku miejscowości Wawryczki. Szosa była węższa , miała nierówne pobocza i nieco więcej dziur. Po lewej stronie drogi rozciągały się pola rzepaku i żyta, po prawej las. Po kilku kilometrach Maurycy znacznie zwolnił i skręcił w bitą leśną drogę. Mimo braku asfaltu, droga była równa i całkiem znośna dla samochodu osobowego. Otaczający las był w większości liściasty, gęsty i ciemny. Zapewne było tu także chłodniej niż na otwartej przestrzeni, ale w klimatyzowanym wnętrzu swojego samochodu Maurycy nie poczuł różnicy. W pewnym momencie droga skręcała pod kątem 90 stopni. Na wirażu drogi rozciągała się duża, soczysto zielona polana, teraz spowita słońcem na tle błękitnego nieba. W centralnym punkcie polany stał piękny barokowy pałac o kremowej elewacji, jakby wyjęty z bajki i osadzony przypadkowo w tym zapomnianym przez ludzi miejscu. Pałacyk otoczony był wysokim murem, tak białym aż raził w oczy i nieco psującym wygląd tego baśniowego miejsca. Przy bramie wjazdowej i furtce na przybysza spoglądały czujne oczy kamer. Kunis wysiadł z samochodu, podszedł do wideofonu i nacisnął. W chwilę potem brama wjazdowa zaczęła się powoli otwierać. Półokrągły podjazd przed pałacem był pusty. Kilka samochodów stało na wybrukowanym, niewielkim parkingu po prawej stronie dziedzińca. Lewa należała do klombów kwiatowych, pięknych, zadbanych i mieniących się całą paletą barw. Pośrodku dziedzińca znajdowała się marmurowa fontanna. Rzeźbione, nagie cherubiny radośnie uśmiechały się spod kaskady wody. Maurycy wysiadł z samochodu i przez moment tępo patrzył się na beztroskie aniołki. Zaciskając w dłoni siatkę z mandarynkami znowu zadał sobie w duchu to pytanie. Jak mogłem do tego dopuścić, co poszło nie tak? Dlaczego Bóg chce mi zabrać każdego, kogo tylko zdołam pokochać ? Samotna łza spłynęła po policzku starszego człowieka. Wytarł ją pośpiesznie i pewnym krokiem podążył w stronę pałacu. Przecież została jeszcze ona. I tylko ona. Jego ukochana wnuczka, Julia.
Ogromne, przeszklone drzwi pałacu otworzyły się bezszelestnie. Hol już w niczym nie przypominał arystokratycznej rezydencji. Liczne drzwi były nowoczesne i zaopatrzone w czytniki kart magnetycznych. Pośrodku holu stał długi, granitowy kontuar, za którym siedziała młoda kobieta w białym, wykrochmalonym fartuchu. Znał ją. Miała takie dziwne imię – Marika i była niebywale uprzejma. Podniosła głowę i uśmiechnęła się ukazując rząd białych, równych zębów.
- Jest w swoim pokoju. Niedawno wróciła ze spaceru. Byli z Konradem prawie dwie
godziny – odezwała się miękkim głosem i podała Maurycemu kartę.
W holu roznosiły się kuchenne zapachy. Niedawno był obiad. Maurycy był ciekaw czy jego wnuczka dzisiaj coś zjadła. Była taka szczupła, słaba i blada. Powinna jeść. Wszedł na pierwsze piętro po szerokich marmurowych schodach. Na piętrze było znacznie przytulniej niż na parterze. Miękka wykładzina, donice z kwiatami, reprodukcje z pejzażami na ścianach. Na końcu korytarza znajdował się pokój jego wnuczki. Kiedy wszedł siedziała w dużym fotelu i patrzyła na ogród przez przeszklone drzwi balkonu . Nikt by się nie spodziewał się, że szyby są z pancernego szkła a ten luksusowy pokój należy do Prywatnej Kliniki Psychiatrycznej. Bardzo drogiej i luksusowej kliniki, ale jednak nie był to pensjonat. Julia odwróciła się i uśmiechnęła słabo.
- Dzień dobry, dziadku. Jak się miewa twój kręgosłup?
- Dziecko moje – Maurycy pochylił się nad Julią i pocałował ją w czoło – ty się martwisz
o mnie? Lepiej powiedz jak ty się czujesz?
- Jak w więzieniu – bąknęła – zabierz mnie stąd, proszę.
- Lekarze mówią… - zaczął niepewnie Maurycy, ale Julia nie pozwoliła mu skończyć.
- Mam gdzieś co mówią te łapiduchy.. na kasie im zależy, więc mnie chcą tu trzymać do upadłego – powiedziała Julia z uporem, co świadczyło o tym, że powoli wraca do formy.
- Boję się – szepnął niepewnie Kunis i znacząco spojrzał na jej zabandażowane nadgarstki.
Julia zmieszała się.
- Przepraszam cię dziadku, to było głupie i.. podłe, że chciałam cię zostawić samego po tym co dla mnie zrobiłeś.
Maurycy wziął ją za rękę i powiedział cicho.
- Nie przepraszaj, nie obwiniaj się. Może gdyby w naszej rodzinie nie było tylu tajemnic, pewne sprawy nigdy nie miałyby miejsca. Obiecuję.. już żadnych tajemnic. Cokolwiek by to nie było. Musisz mnie kochać razem z moim życiowym garbem – uśmiechnął się.
- Będę dziadku – odwzajemniła uśmiech – na pewno.
- Wystarczy, że zrozumiesz… nie będzie łatwo.. – rzekł – to długa historia.
- Mamy czas – odpowiedziała – i… nic już nie będzie trudniejsze od tego – wskazała na swoje nadgarstki.
Maurycy westchnął, obrał jedną mandarynkę, podał Julii i zaczął mówić. Nie był świadkiem wielu zdarzeń, znał je z opowieści. Z opowieści niepozbawionych emocji, nacechowanych subiektywnym spojrzeniem, namiętnością i chęcią zemsty, miłością i nienawiścią, życiem i śmiercią…