Go to commentsPod lipą
Text 6 of 12 from volume: Twórczość młodzieńcza
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2011-03-11
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views3428

Kędy szeleszcze  

Lipa w kwiecie,  

gdzie z miłym swym siedziałam wraz,  

Miejsce to jeszcze odnajdziecie,  

Bo zmięte kwiaty pomną nas.  

Z lasku płynął słodki śpiew  

Tandaradei! 


Kwitnąca lipa roztaczała bardzo słodki zapach. Słodki i przyjemny, nieporównywalny jednak z Jej zapachem. Ona siedziała tuż przy Nim pod lipą, opierając głowę o Jego ramię. Miała na sobie niebieską sukienkę na cienkich ramiączkach. Skąpane w promieniach zachodzącego słońca Jej włosy zdawały się być jaśniejsze, niż w rzeczywistości. Związała je w kucyk, choć piękniej wyglądały rozpuszczone. Jednym szybkim ruchem zdjął niebieską jak sukienka gumkę, a Jej lśniące włosy kaskadą opadły na ramiona, otulając Go zapachem lawendy. Zakochanymi oczyma wpatrywała się w Niego, karmiła się Jego widokiem, rysami twarzy, błyskiem oczu. W milczeniu toczyła się namiętna rozmowa ich spojrzeń. Delikatnie dotknął Jej włosów, szyi, ramienia. Jego palce spoczęły na malutkim ramiączku sukienki. 


Gdym porą nocną,  

W to ustronie  

Przyszła, mój miły już tam był.  

Tulił mnie mocno  

Na swym łonie,  

Dotąd mam słodycz w głębi żył.  

Czy całował? Rozdział z chust?  

Tandaradei!  

Patrz na czerwień moich ust! 


Patrzył na Nią z pożądliwością, z jaką patrzy się na zupełnie nagą już kobietę. Piękną kobietę. Nagle poczuła, że nie chce mieć na sobie tej sukienki i każdym najmniejszym kawałkiem ciała chce być dla Niego, dla Niego i tylko dla Niego. Powoli i nieśmiało pocałowała Go. Zrozumiał. Całując Jej ramiona, pieszczotliwym ruchem zsunął z nich sukienkę, która opadła na trawę, czyniąc ledwie słyszalny szelest. Zachwycił się Jej wyglądem, kształtem, nagłą wstydliwością. Odpowiedziała tym samym, z wahaniem opuściła Jego ubranie na soczyście zieloną trawę. Zafascynowana dotknęła Jego ciała, wolno przesunęła palcami w dół brzucha. Zadrżał. Skórę miał chłodną, lecz wiedziała, że już za chwilę będzie gorąca. W każdej pieszczocie była radość i czułość i miłość i jeszcze więcej miłości. Poczuła, że topnieje pod Jego dotykiem i świat dookoła rozpływa się w zapadającym mroku i powietrzu gęstym od ich oddechów. Wziął Ją na ręce, położył na usianej stokrotkami i płatkami lipowych kwiatów trawie. Jej jasnobrązowe włosy rozłożyły się wśród opadłych płatków dzikiej róży. Zbliżał się jeszcze bardziej i bardziej. Pod palcami czuł Jej miękką, rozpaloną skórę. Nie padło ani jedno słowo, bo w tej romantycznej rozmowie słowa były zbędne. Upojeni swoją bliskością i zapachem lipowego kwiecia odpłynęli na krótką chwilę, która dla nich była przecudowną wiecznością. 


I poszedł łoże  

Popod lasem  

Z przeróżnych kwiatów usłać nam.  

Śmiałby się może,  

Kto by czasem  

Przechodził i przystanął tam.  

Zaraz by po różach zgadł  

Tandaradei!  

Mej leżącej głowy ślad! 


Obudził ich śpiew słowika, siedzącego w pobliskim krzaku dzikiej róży. W powietrzu wciąż unosił się odurzający zapach kwitnącej lipy. Ubrali się szybko, pośpiesznie, zawstydzeni swą nagością w pełnym świetle dnia. Spojrzał na Nią, gdy na powrót wiązała swoje rozwiane włosy w kucyk. Spojrzał z czułością, jednak bez pożądania minionego wieczoru, spokojnie, niewinnie. 

- Kocham cię. – to były pierwsze słowa, jakie padły od zachodu słońca. Tysiące razy Jej to powtarzał, codziennie, co godzinę, co chwilę, teraz jednak zabrzmiało to, jakby mówił takie słowa po raz pierwszy. Wiedziała, że jest tego pewien, choć głos Mu drżał, jakby nie był pewien czy może Jej to powiedzieć, czy nawet to największe słowo nie jest w tej chwili zbyt małe. Ona nie odezwała się nawet, zastąpiła wszystkie cisnące się na usta słowa uśmiechem, jednym uśmiechem, promiennym uśmiechem, który dla Niego był wszystkim. Podeszła bliżej, przytuliła Go czule, delikatnie pocałowała. To była najlepsza odpowiedź. Odnaleźli swoje dłonie i wzięli się za ręce, ze splecionymi palcami ruszyli przed siebie.  

Zaśpiewał słowik. Odwrócili się oboje, jeszcze raz spojrzeli na miejsce, które na zawsze pozostanie świadkiem ich małej wielkiej tajemnicy. Na zmiętych płatkach róż wciąż widniał odciśnięty ślad Jej głowy. 


Gdyby obwieścił  

Kto te śluby,  

Broń Boże, gdzież przed wstydem schron?  

Lecz jak mnie pieścił  

Miły, luby  

Wiem jedynie ja i on.  

A słowiczek pośród róż  

Tandaradei!  

Pewnie milczeć będzie już.


Inspirowane średniowiecznym wierszem `Unter den Linden` Waltera von der Vogelweide.

25 kwietnia 2006

  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Proza sobie, liryka sobie - razem w tzw. kupie /w tym tekście/ mają się do siebie jak przysłowiowa pięść do nosa.

Dlaczego?

Bo klasyka nie potrzebuje żadnego
tłumacza
avatar
Samo opowiadanko /już bez tego cytowanego w poszatkowanych kawałkach wiersza 12.wiecznego niemieckiego poety, W. Vogelweide/ nie odkrywa żadnej Ameryki. Innymi słowy mówiąc,

w 21.wiecznym nurcie prozy miłosnej to są, niestety, stare odgrzewane kotlety. Dzisiaj o miłości piszemy CAŁKIEM inaczej. Jako wzorzec polecam "Dziennik Bridget Jones"
© 2010-2016 by Creative Media