Go to commentsZbyt łatwe zamydlanie oczu
Text 15 of 15 from volume: Nic do podbicia
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2013-07-03
Linguistic correctness
Text quality
Views2717

Zbyt łatwe zamydlanie oczu



Samobójcy, schizofrenikowi, żyjącemu samotnie od dziesięciu lat, pięciu miesięcy i jedenastu dni



Powieki zginają się dzisiaj bardzo niespokojnie. Jeszcze nie bardzo do nich dociera, że to, co dotrze do oczu to nie jest jednak drapieżna chęć na porannego papierosa. A przecież miał uzdrowić niczym trędowatego święcona woda, odebrać pozostałym zmysłom ich głód. Tymczasem jego filtr jest poszarpany bez jakiejkolwiek logicznej konsekwencji, konsekwencji, której w tym przypadku można się jedynie domyśleć. Co się wczoraj działo z tym ostatnim w paczce papierosem nikt się nie domyśli.

Powieki (te ostatnie bastiony przed najważniejszym ze zmysłów) sączą się wraz z brzaskiem, wytrącone z równowagi, zasypiające niemal równolegle. Ich rodziną jest rozbłysk pomiędzy nimi, przeprowadzone idealnie po łuku zaklęcie kleistej żywicy w bursztyn. To musi trwać znacznie dłużej niż trwa jeden przebyty brzask.

Powieki nie dopuszczą do siebie faktu, że jeszcze tyle może się zdarzyć, a ona nadal będą takie same. Wyłuskane, ciepłe błony, tak światłoczułe jak idiotyczne pytania o ich końcową twardość podczas procesu rozkładu, o niewygodę trwania w tej samej pozycji, w dodatku z jakimkolwiek brakiem odpowiedzialności. No i dobrze. Wszak o wszystko będą oskarżone oczy.

Na dźwięk świstu ich wszystkie uchylenia kucają w pozycji horyzontalnej, udają niedoświetloną kliszę jakiejś symetrii. Po chwili będą zaś utrwalać swoją grudę zadrapania, potarcia i pomruków na siebie by otworzyć oczom ten zwodzony most. Próżno im ustawicznie tłumaczyć, że właśnie w tym miejscu odnajdą się najszybciej i że to (z pewnością) jest dla nich właściwe miejsce. Przecież nie sposób się oszukiwać do samego końca, iż najpiękniejsze obrazy są jeszcze nieobejrzane. I że rąbek jakiegoś snu może cokolwiek zatrzymać.

No a powiekom, na przekór czasom i panującym modom należy się świetlistość, swobodne pogrubianie nocy, rekwirującej w ciszy wszystkie pouchylane furtki, wiodące nad samo urwisko policzka. Udają tylko niewiedzę na temat tego, co osiądzie w wąskiej szczelinie twarzy, która już tak niewyraźna i nie osiągnie żadnego rozdroża.

A więc przechodniom ze szklanymi bańkami prosto w oczy, aby ich zaniedbanie nie wykrzywiało powiek do jakiegoś idiotycznego kanonu, który nadal będzie próbował się tu przedzierać albo (zwyczajniej) zmagał się z podstępnym uczuciem swędzenia. Wzrok odmawia posłuszeństwa, zupełnie obojętny na zamierzone czy niezamierzone odruchy mrugania.


Oczy wypowiadane za cicho. Nie zapomną krzywdy, kiedy powieki odwracają się do nich plecami.

Odtąd będą widywać się w tajemnicy. Kiedy po zwodzonym moście wedrze się mydlana piana z tej małej wanny to zapiecze, zapiecze jak gorący pręt na skórze. A to wraca, wraca bardzo niespokojnie.


Ta nagła myśl o samobójstwie ustawicznie wraca tego ranka, na przemian z powidokiem omijając oceany kałuż.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Taki samobójca, który od dziesięciu lat mydli sobie i nam oczy, to żaden samobójca. To pozer.
© 2010-2016 by Creative Media