Author | |
Genre | philosophy |
Form | prose |
Date added | 2011-03-11 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2588 |
- Jest młody, ma dużo energii. Brak doświadczenia na pewno nadrobi szybko… - perorował mężczyzna w sutannie przewiązanej purpurowym pasem. – To bardzo rozsądny wybór i gwarantuje stabilność na długi czas...
Urwał powstrzymany gestem starszego kardynała, siedzącego na bogato rzeźbionym krześle. Jego stare, wysuszone dłonie ozdobione były kilkoma naprawdę cennymi pierścieniami. Kardynał spoglądał z pewną dozą politowania na młodego arcybiskupa. Młody był, rzecz jasna tylko dla kardynała, bowiem miał już prawie pięćdziesiąt pięć lat, podczas gdy osiągał powoli błogosławiony wiek lat osiemdziesięciu, choć już chyba ostatkiem sił trzymał się jeszcze na tym świecie.
- Opowiem Ci historię, Sebastianie. A raczej opowiem Ci o tym, jak historia wpływa na ludzki żywot. Przedtem jednak… - kardynał urwał i zakaszlał naprawdę paskudnie, potem splunął na wypolerowane płytki gabinetu. – Przedtem musisz ucałować mój pierścień i powtórzyć przysięgę z dnia, kiedy obiecałeś mi opiekować się mną w zamian za moją mądrość.
Arcybiskup nie potrzebował niczego więcej. Spadł z krzesła na kolana i ucałował pierścień na dłoni kardynała, powtarzając słowa, które odbiły się w jego pamięci niczym piętno wytrawione gorącym żelazem. Kiedy już skończył podparł się o dębowe biurko i usiadł z powrotem. Otrzepując odruchowo sutannę, rozejrzał się po ścianach, gdzie stały regały ze świętymi księgami, a później w ogromne okno za plecami kardynała.
- Dziękuję Sebastianie, dziękuję za wiarę, jaką darzysz Boga i mnie, swojego nauczyciela. Teraz powiem Ci, dlaczego młodość nigdy nie jest dobrym wyborem, jeśli możesz jeszcze wybrać doświadczenie. Czy widziałeś, Sebastianie, choćby słowo w Piśmie Świętym na temat młodości Jezusa? Czy poza sceną w świątyni, kiedy Zbawiciel miał dwanaście lat, wiesz cokolwiek o nim więcej z tamtego okresu?
- Nie, kardynale, nie wiem – przyznał arcybiskup, nieco zaskoczony wstępem.
- Otóż właśnie! – wykrzyknął triumfalnie kardynał, wznosząc ku górze wyschnięty palec wskazujący prawej dłoni. – Bo Bóg nie pochwala idei młodości, mój drogi Sebastianie. Młodość jest czasem największej tragedii w ludzkim życiu, kiedy Szatan podpowiada nam, że cały świat stoi przed nami otworem i że możemy z niego czerpać ile tylko zechcemy. Ale to nieprawda! Bóg dał nam świat, ale byśmy rządzili nim mądrze. A mądrze rządzić może ten tylko, który oprze się pokusom młodości. To właśnie za młodu najwięcej ludzi ciągnie do herezji, do hedonizmu i to jest właśnie czas, który Zły wybrał sobie na odciąganie wiernych od Kościoła. To jest czas, kiedy rodzic nie może zapanować nad dzieckiem, jak może panować w pierwszych latach swojego życia. Dlatego tak ważnym jest by młodość przesiąkała ideami cnót i skromności. Od zawsze to ludzie młodzi stanowią cel każdej wieloletniej kampanii, na czymkolwiek by nie polegała. Bo umysł młodego człowieka jest jak gąbka, przesiąka pomysłami, ideami, które potem dojrzewają i osadzają się coraz mocniej u podstaw światopoglądu. Niewielu zrozumiało tę prawdę…
- Ależ kardynale – przerwał arcybiskup przepraszającym tonem – wielu ludzi osiągało sukcesy w młodych latach, choćby Aleksander Wielki…
- I do czego doprowadził sukces Aleksandra? Ówczesny świat, zostało zjednoczone pod dumnym sztandarem Macedonii, jednak nie za pomocą świętych słów i czynów a miecza i rozlanej krwi. Imperia budowane na tak błahych fundamentach jak ludzki strach i absolutyzm nigdy nie osiągną prawdziwej chwały. Dopiero Imperium oparte na świętości czynów i słów i pełnego oddania Bogu może być stałe i stabilne jak nasza święta matka – Kościół katolicki od wieków umacniany w swych podstawach, który nigdy nie poddał się naciskom z zewnątrz dzięki nieustannej łasce Stwórcy. Macedonia, imperium stworzone siłą i mieczem nie przetrwało długo, podzielone zaraz pomiędzy najbliższych przyjaciół Aleksandra z którymi z pewnością też nieraz grzeszył po sodomicku. Jakiż więc szacunek można by mieć do zasług jego młodości?
- Kardynale… A co ze świętymi męczennikami, którzy już za młodu oddawali życie dla Boga?
- Kogo masz na myśli? – spytał kardynał, wyrwany ze swojego nieco fanatycznego transu.
- Ot, chociażby Joannę D’Arc. Jest świętą a nie przeżyła więcej niźli 20 lat.
- Masz rację, Sebastianie, ale czy przestudiowałeś jej żywot uważnie? Nie podważam mądrości papieża Kaliksta, ale nie śmiałbym podważyć słuszności sądów sądu kościelnego, który uznał ją za czarownicę i spalił na stosie. Była postacią potężną, lecz nie wiemy, czy zesłał ją Bóg, czy może jednak Szatan. Możliwym jest jednak, że to właśnie Bóg ją natchnął do wyzwolenia Francji. Jednak pozostaje inna kwestia – czy Bóg naprawdę pozwoliłby młodej Joannie prowadzić ludzi na śmierć i kazać im zabijać innych? Czy nasz Zbawiciel naprawdę chciałby, żeby ludzie, którzy tak samo wierzą w jego śmierć na krzyżu, która stała się przykładem dla każdego, zabijali innych ludzi dla celu tak niskiego jak mizerne królestwo na Ziemi? Jeśli tak uważasz, Sebastianie…
- Ależ nie, kardynale – zaperzył się natychmiast. – Nigdy nie patrzyłem na sprawy z tej strony…
- Tak też myślałem. Tak samo niewiele dobrego przyniosła światu młodość Ernesta Guevary, który wykorzystywał innych do budowania idei oddalenia od Boga i rujnowania boskiego planu. Sama ideologia socjalizmu którą głosił była zaprzeczeniem człowieka jako korony boskiego stworzenia i właśnie to sprawiło, że teraz zapewne smaży się w piekle razem z innymi podobnymi sobie. Widzisz, Sebastianie, ile młodzi ludzie, niedoświadczeni jeszcze, nie do końca dojrzali, zrobili złego dla świata, ile wspaniałych istnień zniszczyli, powodowani miłością do rozkoszy ziemskich i nasyconych złymi ideami?
- A co z Piotrem Wielkim? Przecież wyciągnął Rosję z barbarzyństwa i otworzył na wpływy Kościoła!
- Otworzył? Piotr Wielki był taki sam, jak inni, którzy mieli na głowie czapkę Monomacha. Ze swoimi reformami nie był niewiele lepszy od Stalina, mimo że lepszy jeśli chodzi o sposób wprowadzania ich. Jego miłość do hedonistycznego i liberalnego w tamtych czasach, względem Rosji, Zachodu doprowadziła do tego, że tradycja nie znaczyła już dla cara nic. Nie dość, że ogłosił siebie Carem Wszechrusi, miast z pokorą wypełniać obowiązki dane mu od Boga, to jeszcze chciał przewyższyć samego Boga Wszechmogącego w niebiosach i próbował rozkazywać kościołowi greckokatolickiemu na Rusi. Kolejnym z jego niewybaczalnych grzechów było nieposzanowanie dla tradycji przodków. Zbierał pieniądze od ludzi, którzy chcieli żyć tak jak ich święci i skromni ojcowie. Przeszkadzały mu bojarskie brody, dlatego, że był to dla niego relikt przeszłości. A przeszłość zawsze należy szanować…
Arcybiskup teraz siedział już tylko cicho i wpatrywał się w umęczoną twarz starego kardynała. To co usłyszał miało sens i właściwie było prawdą. Przypomniał sobie wszystkie głupstwa i grzechy swojej młodości, to jak kiedyś nawet zwątpił, czy dobry Ojciec czuwa nad nim w niebiosach. I te chwile, kiedy wyklinał matkę w myślach, że zmusiła go do wstąpienia do seminarium. Ale teraz zdał sobie sprawę, że był głupi, bardzo głupi. I podatny na błahe idee, które – jak już wiedział – rozwinęłyby się w jego umyśle w naprawdę destrukcyjne pomysły. Nabrał szacunku dla wyschniętego staruszka, który siedział w fotelu, już jedną nogą w grobie, ale nadal potrafił poskładać fakty w całość i przejrzeć choćby część boskiego planu wobec ludzkości.
- Teraz już rozumiem, kardynale, dlaczego mi to mówisz. Nie możemy dawać ludziom młodym zbyt wielkiej odpowiedzialności i pola do manewru, bo wydaje im się, że wszystko wiedzą lepiej. A umysł wchłaniający zbyt wiele idei zboczyć może z równych ścieżek Pana. Dlatego też trzeba napełniać młode umysły odpowiednimi ideami, które zamieniają się w przyszłości w twarde skały wiary i rozumu. Dziękuję, kardynale, że podzieliłeś się ze mną tą wiedzą…
Kardynał nie wypowiedział słowa. Skinął tylko przyjaźnie głową, uśmiechając się, zadowolony z wypełnionej misji. Z trudem trzymał głowę w górze i po chwili poddał się, jakby to była zbyt wielka męczarnia. Opuścił głowę na ramię, jakby nagle zasnął. Arcybiskup poczekał chwilę, czy aby kardynał nie zacznie chrapać, ale to się nie stało. Podszedł, dotknął szyi swojego nauczyciela, a kiedy nie wyczuł pulsu, ze stoickim spokojem wykręcił numer na archaicznej tarczy telefonu. Kiedy męski głos przywitał go zwyczajnym pozdrowieniem, zreferował krótko co się stało i polecił zadzwonić na pogotowie. Nalał sobie wina do kielicha i sączył spokojnie, siedząc w miękkim fotelu w rogu pokoju.