Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2013-07-19 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1909 |
Rozdział I
Młoda dziewczyna pochylała się nad uschniętym krzakiem róży.
Ubrana była w białą szatę, jej kasztanowe włosy falami opadały na plecy aż do pasa
-To ci pomoże- powiedziała do rośliny polewając ją obficie wodą – Jeszcze da się ciebie uratować.
Pogładziła czule uschnięty kwiat. Odkąd dziesięć lat temu została oddana kapłankom bogini piękna Beleco, jej jedyną pociechą były rośliny. Gdyby mogła całe dnie by spędzała w ogrodzie. Niestety miała tyle obowiązków, że chwile jak ta należały do rzadkości. Wymykała się do ogrodu gdy tylko mogła, tak samo jak w dzieciństwie uciekała do lasu. Wciągnęła głęboko powietrze i uśmiechnęła się. Wyraźnie czuła zapach fiołków i jaśminu. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że jest wolna, biega po polanie pokrytej kwiatami, w oddali słyszy śpiew ptaków, szum strumienia, śmiech i…..
- Veron ty niewdzięczna dziewucho! – ciszę przerwał krzyk kucharki- Tyle roboty w kuchni a ty wąchasz kwiatki! Mateno nie będzie zadowolona gdy się o tym dowie.
Dziewczyna wstała i otrzepała spódnicę z kory.
- Brenyo – rzekła spokojnie, choć wiedziała, że odzywa się na próżno – chciałam pomóc tylko tej biednej roślinie…
-Już ja cię znam- chwyciła Veron za łokieć i ciągnęła w stronę domu – tylko się migasz od pracy! Od razu było wiadomo że nic dobrego z czegoś takiego jak ty nie wyrośnie.
Pchnęła dziewczynę na podłogę i odwróciła się w stronę pieca..
-Przekleństwo… – mruczała pod nosem od czasu do czasu gruba kucharka z głośnym hukiem stawiając garnki na ogniu.
Reszta dnia upłynęła Veron na pracy, cisza była przerywana co jakiś czas pojawieniem się Saliko, siedemnastoletniej kapłanki, która nie przepuściła żadnej okazji by dokuczyć dziewczynie. Najpierw naniosła błota z ogrodu, potem potrąciła wiadro z wodą a na końcu nadepnęła Veron na palce u lewej ręki gdy ta ścierała rozlaną wodę.
Saliko znienawidziła Veron od jej pierwszego dnia w świątyni. Początkowo Saliko, kryła się ze swoim postępowaniem. Jednak w dniu kiedy mała Veron pobiegła do Mateno, najwyższej kapłanki, z płaczem gdyż Saliko obcięła wszystkie jej róże, o które tak dbała, otrzymała jedynie siarczysty policzek i słowa, które utkwiły jej w pamieci.
- Nigdy więcej – cedziła Mateno- nie stawiaj siebie na równi z kapłankami ty bękarcie Vengo! Jesteś mniej warta niż bezpańskie psy biegające po wsi! Jedyne na co zasługujesz to pogarda! Niech będziesz przeklęta ty, która sprowadzisz nasz koniec, i niech będzie przeklęty dzień, w którym oczy twe ujrzały nasz piękny, wolny od trosk świat, pomiocie zła! Zejdź mi natychmiast z oczu!
Dziewczynka zapłakana wybiegła do swojego pokoju na poddaszu i już nigdy więcej nie poskarżyła się na Saliko.
Saliko, która podsłuchiwała pod drzwiami, nie mogła dostać większej zachęty. Zamieniła życie Veron w piekło, codzienne ciągnięcie za włosy, podsypywanie z biegiem lat zamieniło się w utrudnianie jej pracy i upokarzaniu przy każdej możliwej okazji.
Nikt kto by zobaczył Saliko nie posądzał by jej o takie podłości. Wyglądała jak uosobienie niewinności, piękna twarz otoczona aureolą jasnych loków i błękitne oczy łatwo zwodziły otoczenie.
Początkowo Veron podejrzewała, że dziewczyna nienawidzi jej z powodu piętna, które nosiła, w końcu to ona miał sprowadzić zagładę na Ludzi Morza, jednak kryło się w tym coś więcej, Saliko nienawidziła po prostu jej – Veron.
Po wykonaniu wszystkich prac udało jej się wymknąć do ogrodu.
Usiadła na ławce pod wielkim dębem rosnącym niedaleko ogrodzenia, i po raz kolejny w swoim życiu zaczęła rozmyślać nad tym jak by wyglądało jej życie gdyby urodziła się choćby jeden dzień później.
- Albo wcześniej…- westchnęła.
Jest przekleństwem dla ludzi, które ma doprowadzić do ostatecznego spotkania z ludem Arbaro, a to skończy się klęską. Ludzie Arbaro to dziki i nieokrzesany lud, którym straszy się już dzieci w kołysce. Ciemni, niebezpieczni o czym Ludzie Morza przekonali się sto lat temu, kiedy Arbaro przybyli na wyspę i pozbawili życia wielu jej mieszkańców. Na szczęście Maro udało się przepędzić ich do lasów. Od tej pory Maro drżeli choćby na myśl o ponownym spotkaniu z Arbaro. Niektórzy liczyli nawet na to, że Ludzie Lasu odpłynęli z wyspy, jednak zniknięcia młodych dziewcząt świadczyły o tym, że ich nadziej są płonne.
Nic by nie dało – pomyślała przyglądając się kosmykowi włosów, który trzymała między palcami –gdybym urodziła się innego dnia, i tak wyglądam inaczej niż inni mieszkańcy wyspy.
Wszyscy Maro mieli jasnoblond włosy i oczy w różnych odcieniach błękitu, ona zaś miała ciemnobrązowe włosy i oczy w odcieniu intensywnej zieleni.
Powtórzyła w myślach przepowiednie, jaką wieszczka Vidante otrzymała od boga zemsty – Vengo sto lat temu, po ostatnim dniu walki z Ludźmi Lasu.
Dniem gdy Suno i Akvo zatracą granicę
Narodzi się prawda
początek
i koniec
Zielonym zwierciadłem Arbaro chłonąć będzie
nastąpi koniec Maro
zło zmyte zostanie
Arbaro z Maro powstanie
początek prawdziwej Insulo
Nagle rozmyślania dziewczyny przerwały głośne krzyki i ujadanie psów jak na polowaniu. Wstała z ławki przestraszona, usłyszała, że coś przedziera się przez zarośla za ogrodzeniem, cofnęła się gwałtownie i przywarła plecami do drzewa. Przez ogrodzenie przeskoczył młody chłopak o włosach ciemnych jak noc. Ubrany był jedynie w spłowiałe spodnie, z rany na przedramienia obficie ciekła mu krew, rozglądał się jak zwierzę w pułapce szukające ucieczki.
O bogini, to Arbaro! – pomyślała i zakryła usta dłońmi tłumiąc krzyk, jednak to nie pomogło, chłopak odwrócił głowę w jej i spojrzał prosto w oczy.
Veron zdała sobie sprawę z tego, że nie ma drogi ucieczki, za plecami miała pień drzewa , po lewej stronie ogrodzenie, z drugiej strony szopę na narzędzia, a na wprost siebie….. Jego.
Słyszała, że Arbaro są okrutni, ale gdy spojrzała na chłopaka widziała strach w jego oczach, chociaż bardzo starał się go ukryć.
Odwrócił głowę, pogoń było słychać coraz bliżej.
Veron podbiegła do szopy i otworzyła drzwiczki. Nie wiedziała czemu to robi. Ten chłopak był jej wrogiem, nie powinna mu pomagać ale jak można nie pomóc komuś, kto tej pomocy potrzebuje? Miała nienawidzić kogoś kogo nie zna? Czy w ten sposób dopełnia się moje przeznaczenie? – myśl ta pojawiła się nagle.
-Tutaj! Nie będą cię tu szukać – przywołała go gestem.
Chłopak zrobił krok w jej stronę i się zatrzymał. Widać było że walczy sam ze sobą. Jeśli jej zaufa, a ona go oszuka znajdzie się w pułapce i zginie.
- Nie masz żadnego wyboru – powiedziała jakby czytając jego w myślach.
Arbaro podjął szybką decyzję. Mijając ją w drzwiach zatrzymał się na ułamek sekundy i spojrzał w jej stronę. W jego lekko skośnych oczach dostrzegła błaganie i…rzucone wyzwanie. Wstrzymała oddech.
- Możesz mi zaufać – skinął głową i wszedł do środka. Za ogrodzeniem słychać już było mężczyzn, jeden z nich z trudem przeskoczył przez ogrodzenie i podbiegł do Veron.
-Arbaro! Widziałaś go dziewczyno?!- złapał ją za ramiona i potrząsnął.
Pokręciła przecząco głową.
-Tu go nie ma – krzyknął do pozostałych.
Hałas przywołał inne mieszkanki świątyni, kapłanki i służące zaczęły gromadzić się w ogrodzie.
-Co tu się dzieje, na Beleco?! – krzyknęła Mateno, najwyższa kapłanka bogini piękna.
-Arbaro- odpowiedział mężczyzna jednym słowem, które wiele wyjaśniało i z powrotem wspinał się na ogrodzenie.
-Nie mają już żadnych świętości!- kapłanka spojrzała w stronę Veron – A co ty tu robisz? Odpoczywasz? Wracaj natychmiast do kuchni!
Veron posłusznie skinęła głową, miała ochotę ostatni raz spojrzeć w stronę szopy ale nie chciała swoim nierozsądnym zachowaniem zdradzić kryjówki Arbaro.
Pobiegła do kuchni za Brenyo. Nie mogła się skupić na pracy, ciągle myślała o tym chłopaku. Czy ciągle tam jest? A może już udało mu się uciec?
Nie musiała się martwic, że ktoś dostrzeże jej zdenerwowanie ponieważ w całej świątyni panowała nerwowa atmosfera. Martwiono się czy młodzieniec był sam, a jeśli nie, czy porwano jakąś młodą dziewczynę.
Część kapłanek nie spożyła nawet kolacji tylko od razu udała się do świątyni by modlić się do bogini by uchroniła ich przed ludzkim uosobieniem Vengo tym „Arbaro - nieszczęściem, który śmiał zbrukać ziemię Maro” jak powiedziała najwyższa kapłanka.
Niestety Saliko nie zdecydowała się na modły – pomyślała Veron kiedy musiała jej usługiwać przy kolacji. Na szczęście dziewczyna była tak przejęta tym, że jeden z Ludzi Lasu pojawił się w pobliżu ich świątyni, że nawet nie dostrzegła Veron. Rozmawiała podniesionym głosem z Flaurą.
Z rozmów kapłanek Veron udało się dowiedzieć, że pogoń została zakończona, Arbaro udało się uciec do lasu, do swoich i , że żadna z Maro tego dnia nie zaginęła. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, że nic się mu nie stało, sama dziwiła się sobie, że tak martwiła się o chłopaka, którego w ogóle nie znała, ba!, którego powinna z całego serca nienawidzić.
Nienawiść nie leży w mojej naturze- pomyślała – nie potrafiłabym nienawidzić nawet Saliko, która traktuje mnie okropnie.
Kiedy posprzątała po kolacji wreszcie mogła udać się na spoczynek.
Tej nocy nie mogła zasnąć i gdy wreszcie jej to się udało, Brenyo obudziła ją i kazała wziąć się do roboty. Był to siódmy dzień tygodnia, Sep, dziś czeka ją mnóstwo pracy ponieważ w świątyni będą się odbywać obrzędu ku czci boga słońca – Suno, męża bogini Luno i ojca boga Maro. Po obrzędach odbędzie się uroczysta kolacja, podczas, której będą opowiadane dzieje ich bóstw i ich ludu.
Po sprzątnięciu świątyni wraz ze starą służącą o imieniu Papilio, Veron przyozdabiała świątynie świeżo ściętymi kwiatami, co sprawiło jej ogromną radość.
Jednak dzień pracy się jeszcze nie zakończył, Veron podczas świętych obrzędów w świątyni, na które i tak nigdy nie miała wstępu, musiała przygotować jeszcze kolacje.
W Sep nie musiała wraz z innymi służącymi jeść w kuchni, lecz ze względu na legante – czyli głoszenie dziejów ich bóstw mogła jeść w głównej sali.
Kiedy skończył się posiłek na środek sali wyszła Mateno.
- Moi zgromadzeni – uniosła rękę w górę i na sali natychmiast zapanowała cisza – dzisiejszy święty dzień Sep, jest przeznaczony bogowi Suno lecz dzisiejsza historia będzie dotyczyć naszego ojca boga Morza – Maro i naszej ukochanej bogini Beleco. Możesz zaczynać Saliko – zwróciła się w stronę młodej kapłanki.
Saliko wstała od stołu, i dumna, że jej właśnie przypadł ten zaszczyt, stanęła na środku sali i rozpoczęła legante.
- W czasach dawnych, tak dawnych, że nasi przodkowie nie znali jeszcze wyspy Insulo, Maro syn boga Słońca – Suno i bogini Księżyca – Luno, uzyskawszy zgodę od swojego ojca zszedł na ziemię by móc podziwiać piękno, które w jego świecie nie było znane. Było to piękno życia ludzkiego, bogowie nasi fascynowali się nim od dawna, lecz im samym nie było dane zaznać tego czym jest chęć życia i kochania go jakby każdy dzień miał być dniem ostatnim. Jako prezent od ojca i matki Maro dostał rok życia ludzkiego. Dostał śmiertelność wraz z bólem, strachem, ludzkimi pragnieniami i chorobą lecz również wraz z nadzieją, miłością i wszelkimi ziemskimi radościami. Pierwszego dnia życia ludzkiego Maro w odległej krainie spotkał kobietę. Beleco. Jej uroda go zachwyciła, miała piękne, złote włosy i oczy koloru nieba – spojrzała prosto na Veron dając jej do zrozumienia, że jej piękno bogini nie było dane – Tak go zachwyciła, że pojął ją za żonę. Miesiące potem narodził się chłopiec, syn boga, nazwany Morto, Maro jednak nie przewidział jednego. Morto urodzony ze śmiertelnej kobiety i boga pod ludzka postacią był człowiekiem. Rozpacz Maro była ogromna, jego pierwszy syn, miał pozostać na ziemi, żyć i umrzeć. Po upływie czasu wyznaczonego przez Suno i Luno, Maro wrócił do świata bogów – Eterne. Błagał rodziców by pozwolili mu wziąć rodzinę ze sobą. Suno powiedział: Synu, chciałeś żyć jak śmiertelny i to ci dałem, teraz prosisz mnie o nieśmiertelność?
Suno nie mógł się zgodzić by Morto stał się śmiertelny, gdyż Vengo, zagroził iż, wtedy i on swych synów śmiertelnych sprowadzi do Eterne.
Nie chcąc jednak by syn jego najstarszy cierpiał przez wieczność, dał nieśmiertelność Beleco, która stała się boginią piękna, gdyż uroda niewiasty przewyższała urodę nawet nieśmiertelnych. Synowi Maro, Morto podarował zaś wyspę najpiękniejszą ze wszystkich, Insulo, gdzie potomkowie Maro i Beleco, piękni, odważni i prawi mieszkają po dzień dzisiejszy, miłując morze jak ich ojciec z Eterne.
Saliko zakończyła swą opowieść, otrzymawszy skinienie Mateno jak pochwałę, wróciła na swoje miejsce.
Po kolacji Veron, nie mogła przestać myśleć o młodym Arbaro, synu Vengo. Myślami ciągle wracała do szopy, w której go pozostawiła.
-Przecież jego już tam dawno nie ma-skarciła się w duchu.
Jednak jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją w tamto miejsce.
Westchnąwszy odrzuciła koc i postawiła nogi na zimnej posadzce. Pośpiesznie narzuciła szatę na koszule nocną i po cichu otworzyła oko, które jak wiedziała z doświadczenia, nigdy nie skrzypiało w dzień ale za to w nocy, gdy chciała się wymknąć hałasowało niemiłosiernie.
Udało jej się bezgłośnie otworzyć okno i wyskoczyć na zewnątrz. Mieszkanie obok kuchni miało jedną zaletę, było nią to, że mieściło się na parterze i nie musiała się wspinać po murze.
Pobiegła w stronę szopy, mocząc kraj sukni rosą. Zapaliła kaganek i rozejrzała się po szopie. Była pusta.
- Czego się głupia spodziewałaś –rozgniewała się na samą siebie- że będzie czekał na ciebie? A gdyby tak? To wtedy co? Znalazłabyś się sama w nocy z Arbaro. Nie, on by mnie nigdy nie skrzywdził.
Nie wiedziała, skąd to wie, po prostu wiedziała. Na parapecie dostrzegła jakiś kształt, poświeciła w tamta stronę. Leżała tam biała róża. Wiedziała, że to podziękowanie za uratowanie życia. Powąchała kwiat. Jeszcze nigdy żaden tak pięknie nie pachniał. Zamknęła oczy i przytuliła kwiat do piersi a oczyma wyobraźni zobaczyła piękne, czarne jak bezgwiezdna noc oczy.
Rozdział II
Dwudziestego pierwszego dnia szóstego miesiąca, Veron obudziła się o świcie.
Dzień ten był najdłuższym i najważniejszym dniem w roku. Na części wyspy ludu Maro, odbywały się obrzędu ku czci miłości, radości, płodności i urodzajności. Jednak największe znaczenie miało czczenie wody i ognia, które miały oczyszczającą moc. Dzisiejsza noc, zwana Ligo, była również nocą walki pomiędzy Suno i Luno, niegdyś ukochanych teraz wrogów.
Po stworzeniu świata, pierwszego dnia wiosny Słońce i Księżyc stali się małżonkami. Zrodzili się z nich Maro, bogini ziemi Tero, bogini wiatru Vento oraz bóg roślinności Planto. Wszyscy przyszli na świat tej samej nocy. Kiedy Suno o poranku wstał i uniosł się nad horyzont, Luno porzuciła swego małżonka i zdradziła go z Jutrzenką – Tagigo. O dnia tego Suno i Luno nieustannie toczą walkę ze sobą, najbardziej zaciekła jest zwłaszcza w tą najkrótszą letnią noc.
Veron radością napawał fakt, że wszyscy mieszkańcy udadzą się do wsi świętować, a ona będzie mogła go spędzić wedle własnego uznania.
Ubrała się w białą szatę, zaplotła włosy w gruby warkocz, usiadła na łóżku i czekała.
Godzinę później usłyszała głosy i zobaczyła przez okno jak kobiety wychodzą główną bramą. Odczekała jeszcze kilka minut i pobiegła do szopy z narzędziami.
Cały dzień spędziła w ogrodzie, zajmowała się swoimi ukochanymi różami, bez znaczenia był dla niej fakt, że ręce miały boleśnie pokłute, najważniejsze dla niej było to, iż po tygodniach starań udało jej się uratować krzew białej róży, na którym zaczęły się zielenić listki.
Veron, wstała otrzepała spódnicę i poszła zjeść kolację.
Gdy dzień zbliżał się ku końcowi wspięła się na dąb, z którego widok rozpościerał się na całą okolicę i czekała na rozpoczęcie wieczornej zabawy.
Muzyka była poezja dla jej uszu, grajek zaczął grać skoczną melodią i polana wypełniła się Maro. Kapłankami Beleco, w białych szatach i wiankach we włosach, wyznawcami Suno w złotych szatach i kobietami czczącymi Luno bogini księżyca.
Rozpalono ognisko, które miało symbolizować Suno, nawet stąd Veron czuła zapach palonych ziół.
Mieszkańcy zaczęli przeskakiwać przez ognisko co miało ich oczyścić i uchronić przed złem i nieszczęściem. Młodzi mężczyźni, skacząc chcieli również zrobić wrażenie na dziewczętach, które miały na głowie wieńce z ziół, symbol swojego panieństwa i ubrane były w białe suknie przepasane bylicą.
Dziewczęta ze wsi stworzyły taneczny krąg wokół ogniska, wrzucały w ogień pęczki ziół i prosiły Belico o miłość i dobre małżeństwo.
Gdy zabawa będzie chylić się ku końcowi pobiegną nad strumień i wrzucą swój i wianek wybranka do wody. Jeśli będą płynąć blisko siebie, związek będzie trwały i pomyślny, wianki oddalone od siebie wróżyły rychłe rozstanie. Jeśli młodzieniec wyłowi dziewczęcy wianek, panna szybko wyjdzie za mąż, jeśli wianek zatonie, przyszłością dziewczyny będzie staropanieństwo, a nawet może oznaczać to śmierć. Mężczyźni by pomóc losowi, płynęli za wiankami w łódkach, żeby móc wyłowić wianek wybranej dziewczyny.
Na polanie tłoczyło się również bydło, rolnicy zakładali mu na rogi wianki z zasuszonej bylicy by ustrzec je przed złym spojrzeniem.
Veron z zafascynowaniem przyglądała się całemu widowisku i marzyła o tym, żeby zobaczyć je choć raz z bliska. Było to nie możliwe, do dziś pamięta ból po karze jaką otrzymała, gdy jedyny raz ośmieliła się opuścić swe więzienie.
Po tańcach i śpiewach wszyscy udali się do lasu, mimo obawy przed Arbaro, w poszukiwaniu kwiatu paproci. Był to kwiat, magiczny, który obdarzał znalazcę mądrością, bogactwem i siłą.
Jednak bardzo, ciężko było go odnaleźć ponieważ tylko na chwilę stawał się widzialny, ponadto rośliny tej strzegły rożnego rodzaju stwory.
Poszukiwania będą trwały do samego rana, a o świcie zakochane pary powrócą do płonących ognisk trzymając się za dłonie.
Veron z żalem zeskoczyła z drzewa i udała się na spoczynek.
Tej nocy spała wyjątkowo dobrze, śniło jej się, że puszcza wianek i wyławia go przystojny młodzieniec. W pewnej chwili poczuła dłoń zakrywająca jej usta. Przerażona otworzyła oczy. Pochylała się nad nią Saliko.
Światło księżyca oświetlało jej twarz. Włosy miała splątane, na głowie rozlatujący się wianek a policzki zaróżowione.
Veron wydała cichy pisk i odepchnęła dziewczynę. Była strasznie wściekła. Nawet tu nie daje mi spokoju! W nocy! W moim pokoju!
- Co ty tu robisz Saliko? – powiedziała ochrypłym głosem.
-Na piękno Beleco, ciszej. Chcesz żeby wszyscy cię usłyszeli? – syknęła- I okazuj tu miłosierdzie… Żadnej wdzięczności.. Próbuję cię uratować głupia.
- O czym ty mówisz?
-Chodź, musisz uciekać – chwyciła ja za łokieć i pociągnęła w kierunku drzwi.
-Nigdzie z Tobą nie idę.
Veron wyszarpnęła łokieć i skrzyżowała ręcę na piersi.
- O bogini – westchnęła blondynka i usiadła na łóżku - Życie ci nie miłe?
- Jak dotąd raczej tak.
- To ciesz, się że w ogóle jeszcze żyjesz! Bo nie wiele już ci tego życia zostało! Podsłuchałam Pastro i jednego z kapłanów, wieszczka otrzymała nową wizję od Vengo, że proroctwo zaczęło się wypełniać - Veron głośno wciągnęła powietrze- Pastro nie ma zamiaru dłużej czekać i postanowił, że dziś w nocy jego kapłani zrzucą cię z klifu.
-Nie wierzę ci! To nieprawda! Przecież wszyscy wiedzą, że Pastro boi się przeraźliwie gniewu Vengo!
- Głupia – przewróciła oczami- to chyba oczywiste, że w tej chwili bardziej boi się samych Arbaro bo Vengo od stu lat tylko wysyła wizje a poza tym nic innego nie robi.
-To nie zmienia faktu, że ci nie wierzę, zwłaszcza tobie – spojrzała się na nią wymownie.
- A więc dobrze, przysięgam na imię najpiękniejszej z bogiń, Beleco mej ukochanej patronki.
W tej chwili dziewczyna zrozumiała, że Saliko mówi prawdę. Może być wredna ale nigdy nie przysięgała by na imię bogini gdyby kłamała. Dopiero teraz dotarło do niej znaczenie słów kapłanki. Dziewczyna opadła na łóżko i zakryła twarz rękoma.
O bogini dzisiaj znowu po mnie przyjdą, z tym to spotkanie zakończy się dla mnie znacznie gorzej niż poprzednie – pomyślała.
- Co ja teraz zrobię?
-Jak to co? Uciekniesz. A ja razem z Tobą.
Veron podniosła na nią oczy.
-Dlaczego niby miałabyś to zrobić? Ty, ukochana uczennica Mateno?- zaśmiała się, ale nawet jej śmiech ten wydał się sztuczny.
- Mam swoje powody – odpowiedziała poważnie Saliko – A teraz jeśli ci życie miłe ubierz się, nie musisz nic ze sobą zabierać, nam wszystko czego nam będzie trzeba, czekam na ciebie przy wielkim dębie – powiedział i wyszła.
Veron, nie czekając ani chwili chwyciła suknię i pospiesznie się ubrała. Kiedy miała już wychodzić, przypomniała sobie o drewnianej szkatułce schowanej pod łóżkiem.
Wyciągnęła ją i otworzyła wieko. W pudełeczku tym znajdowały się jej skarby. Drewniana sarna jaką zabrała ze swego rodzinnego domu, zielony kamyk, który znalazła w odgrodzie gdy miała dziewięć lat, pawie pióro…. Lecz nie wróciła po żadną z tych rzeczy. Wyjęła delikatnie ususzony kwiat, owinęła go w lnianą chusteczkę i schowała do kieszeni sukni.
Znalazła Saliko tam gdzie się umówiły. W miejscu gdzie trzy tygodnie temu spotkałam Arbaro.
-Co tak długo?- powiedziała Saliko. Nie czekając na odpowiedzieć podeszła do ogrodzenia i przerzuciła przez nie brązową, skórzaną torbę. Chwyciła rękami górną część ogrodzenia, wsadziła nogę w wyżłobienie w murze, podciągnęła się, wspięła na samą górę i skoczyła na drugą stronę. Veron zrobiła dokładnie to samo.
- Dokąd idziemy?-zapytała.
- Tam – Saliko wskazała drogą las.
Veron skinęła nieznacznie głową. To była jedyna droga ucieczki. z drugiej strony miały tylko morze. Kiedy przedarły się przez zarośla wyszły na ogromną polanę, z której każdy mógł je zobaczyć. Pędem ruszyły w stronę lasu. Veron biegła ile tylko sił w płucach lecz i tak po kilku chwilach musiała, łapała się za bok z powodu kłującego bólu.
Na szczęście dotarły do lasu niezauważone. Jednak tu również musiały bardzo uważać, z powodu obchodów nocy Ligo las tej jedynej nocy w roku roił się od Maro.
Że też Pastro musiał wybrać właśnie tą noc – pomyślała.
W lesie słychać było wesołe krzyki ludzi , którzy poszukiwali kwiatu paproci.
Starały się iść jak najciszej. W pewnej chwili Saliko złapała Veron i popchnęła ją za ogromne drzewo, za które rónież sama się schowała. Veron już chciała krzyknąć kiedy usłyszała przechodzących obok mężczyzn. Wstrzymała oddech.
- Kiedy odnajdę kwiat paproci – mówił jeden – będę miał wszystko i Fleur na pewno zgodzi się zostać moją żoną.
-Tobie to nawet to nie pomoże – odpowiedział inny głos i wszyscy mężczyźni się roześmiali.
Kiedy głosy umilkły ruszyły dalej.
Wędrowały już od kilku godzin. Niedługo zacznie świtać.
Od czasu kiedy wyszły z ogrodu Saliko nie odezwała się do niej ani slowem, co Veron odpowiadało. W pewnym momencie ujrzały światło, Veron już miał się chować, kiedy Saliko powiedziała.
- To nie pochodnia. Patrz – wskazała ręką.
- O bogini, czy to…
- Kwiat paproci – przerwała jej.
Kilkanaście metrów od nich znajdowała roślina, świeciła magicznym blaskiem. Saliko zrobiła krok do przodu.
- Co robisz? -Veron złapała ją za rękę.
- Muszę go chociaż dotknąć – wyszarpnęła się z uścisku. Jej twarz wyglądała jak w transie, nic poza widokiem kwiatu paproci do niej nie docierało. Ruszyła do przodu.
- Nie wyniknie z tego nic dobrego – Veron poszła za nią. Musiał unieść spódnicę, nogi grzęzły jej w błocie. Kiedy Saliko znalazła się o metr od kwiatu nagle podniósł się straszny hałas które wywoływały jakieś maleńkie stworzenia podobne do ważek.
- Saliko proszę cię uciekajmy!- krzyknęła rozpaczliwie, każda cząsteczka jej ciała kazała jej znaleźć się ja najdalej stąd. Jednak do Salio nic nie docierało, jak urzeczona szła dalej, nagle upadła jakby coś ciągnęło ja w bagno.
- Veron! – krzyknęła.
Dziewczyna w jednej chwili znalazła się przy niej, upadła na ziemię i wyciągnęła rękę w stronę Saliko. Chwyciła ją za ręcę i ciągnęła z całych sił.
- O bogini, to mnie wciąga!
-Co… - nie zdążyła dokończyć, na ramieniu Saliko zobaczyła obleczona błotem rękę utopca.
Saliko coraz bardziej zatapiała się w bagnie.
- Saliko trzymaj się!
Powierzchnia bagna zaczęła się poruszać. Postać wynurzyła się, był to przerażający stwór o ogromnej głowie, zielonej skórze i ciemnych włosach. Patrzył się na dziewczynę malutki oczami. Przerażona Veron jednak nie puściła Saliko.
Utopiec. Utopiec. Utopiec! Krzyczała w myślach również z jej ust wydobył się krzyk, który połączył się z krzykiem Saliko.
- Dwie Maro. Cóż za dar – rozciągnął wargi w bezzębnym uśmiechu stwór, jednocześnie nie wypuszczając Saliko z objęć - Możesz odejść, i tak nie uratujesz już swojej towarzyszki. Należy do mnie. Kapłanka Beleco, no nie całkiem kapłanka, ale ukochana przez boginię. Podwójna radość. Mam dziś dobry dzień. Zostaw ją mnie, ja się nią zaopiekuję,
-Nigdy!- krzyknęła dziewczyna i resztkami sił wyrywała Saliko z uścisku utopca, jednak jej wysiłki były próżne, oblepione błotem ręce Saliko wyślizgiwały jej się z rąk, powoli obie traciły siły.
- Hmmm, odważna z ciebie niewiasta, ciekawe czy idzie to w parze mądrością – uśmiechnął się chytrze i przestał wciągać dziewczynę, jedynie jej głowa i ręce znajdowały się jeszcze na powierzchni- Jestem dziś w wyjątkowo szczodrym nastroju i może daruje wam wolność. Darować czy nie darować? Darować czy nie darować? Darować czy nie darować? Ah poznaj moją dobroć. Jedyne co musisz zrobić, piękne dziewczę to znaleźć odpowiedź na moją zagadkę, jeśli to ci się uda daruję życie tej niewieście.
- A jeśli nie będę znała odpowiedzi? – zapytała zdesperowana.
- Oj, nie przejmuj się tym kochana, to taki drobny, niesitotny szczególik, jeśli nie odpowiesz na moje pytanie bądź odpowiesz źle obie zostanie ze mną tu na zawsze.
Saliko rozszlochała się jeszcze bardziej.
-Możesz jeszcze odejść. Wybór należy do ciebie najmilsza…
-Nie, przyjmuje twoje wyzwanie.
W tej chwili w głowie Veron pojawiła się myśl o ucieczce. Jak możesz? Saliko uratowała ci życie. Jesteś jej to winna. Wiedziała, że nie może odejść i ją tak zostawić.
- Krew – powiedział stwór.
-Co? – nie wiedziała o czym on mówi.
- Krew. Twoja krew , nie moja – zachichotał -Kropla krwi przypieczętuje nasz pakt. Nie pozwoli ci stąd odejść jeśli przegrasz. Zgadzasz się?
-Thaak- odchrząknęła – Tak, zgadzam się.
Utopiec chwycił ją za nadgarstek i swym paznokciem rozciął jej skórę. Krew zaczęła płynąć i krople mieszały się z błotem.
- Słuchaj uważnie – uśmiechnął się, Veron dostrzegła, że cała ta sytuacja sprawia mu ogromną radość – Nie będę powtarzać dwa razy. „Promienieje, gdy zatraca się w porywającym tańcu trawi wszystko prócz czeluści nocy. Gdy pokarm dostanie żyje – żyje, gdy wodę umiera”.
Veron czuła jak ogarnia ją coraz większa panika. Spojrzał na Saliko która już się poddała i nawet nie próbowała oswobodzić się z objęć utopca.
To koniec. Nie wiem. Zabiłam nas obie. Moje przekleństwo dotknęło także kogoś innego. Wybacz mi Saliko…. Myśl Veron. Myśl. Myśl! Twój strach może zabić was obie! Nie pozwolę jej umrzeć! Skup się! Co promienieje? Czeluść Nocy. Gwiazdy? Gdy zatraca się porywającym tańcu. Nie, nie gwiazdy! Iskry? O Bogini! Pokarm. Żyje… Woda… umiera… Woda… umiera… Woda… umiera… Woda… umiera… Woda… umiera. Iskry! Iskry! Tak wiem już!
Nagle odpowiedź wydała jej się prosta i…. oczywista.
-Ogień! To Ogień! – krzyknęła.
Potwór wydał dziwny dźwięk, ni to szloch, ni to parsknięciem
-Oh niech ci będzie – przewrócił malutkimi, rybimi oczkami i z głośnym pluskiem zanurzył się w bagnie. Veron chwyciła mocniej Saliko, której bezwładne ciało zaczęło opadać na dno, i wyciągnęła ją na powierzchnię. Przyciągnęła i przytuliła ją mocno do siebie i szloch wstrząsnął całym jej ciałem.
Kiedy Saliko odzyskała przytomność, odeszły od bagna, tak daleko jak pozwoliły im na to siły. Dziewczynanie odezwała się ani słowem, ciągle jeszcze była przerażona. Zmęczenie i przeżycia dały jednak im o sobie znać i wyczerpane zasnęły pod wielkim drzewem.
Veron obudziła się pierwsza, promienie słońca paliły jej twarz. Musi być już południe.
- Wstań Saliko – potrząsnęła dziewczyną. Wyjęła z torby chleb, ser i butelkę wina. Jadły w milczeniu. Po posiłku Veron, zaczęła pakować jedzenie, które im pozostało.
- Ja hmm- wykrztusiła Saliko – Chciałam ci podziękować za to co zrobiłaś… za uratowanie mojego życia… mogłaś mnie zostawić… uciec.. myślałam że to mój koniec...ten kwiat mnie przyciągał… słyszałam jakby głos w głowie… a ten potwór… ciągle czuję jego ręce - wzdrygnęła się – wciągają mnie pod wodę… ja…
-Nie myśl już o tym. Zrobiłabyś to samo -przerwała jej- właściwie już zrobiłaś. Już uratowałaś mi życie.
-Ale ja nie naraziłam się na niebezpieczeństwo – oponowała.
-Za to opuściłaś bezpieczne miejsce, i trafiłaś do lasów pełnych utopców, Arbaro i tylko bogowie wiedzą jeszcze.
Saliko opuściła wzrok i uporczywie wpatrywała się w swoje dłonie.
- Byłam dla ciebie okropna…Ja prze…
- Nie, Saliko, zapomnij o wszystkim co było, teraz musimy myśleć o tym co nas czeka.
Saliko skinęła głową wdzięczna za słowa dziewczyny.
Po około dwóch godzinach wędrówki w głąb lasu, znalazły strumień. Saliko wzdrygnęła się na ten widok, gdyż woda przywołała bolesne wspomnienie minionej nocy. Kapiąc się uważały by nie wchodzić w zbyt głęboką wodę. Usiadły na ogromnej, płaskiej skale aby słonce wysuszyło ich włosy i ubrania.
Veron zdobyła się na odwagę i zadała pytanie, które ją dręczyło odkąd uciekły.
-Saliko dlaczego?
-Słucham? – odpowiedziała dziewczyna wyrwana z zadumy.
-Dlaczego odeszłaś ze świątyni? Przecież nie musiałaś ze mną iść, doceniam to oczywiście… Ale przecież mogłaś mnie tylko ostrzec, a ty ryzując swoje życie…
-Nie, nie, nie. Źle mnie oceniasz. A właściwie to za dobrze – wygięła wargi w parodii uśmiechu- Nie zrobiłam tego dla ciebie.
Veron zaskoczona uniosła lewą brew.
-To znaczy..hmm..- zgubiła całkowicie cała pewna siebie, z której dotychczas była tak dumna-wzięła głęboki oddech- To znaczy nie uciekłam dla ciebie. Nie chciałam twojej śmierci i dlatego cię ostrzegłam, ale nie uciekłam dla ciebie. Zrobiłam to wyłącznie dla siebie.
-Dlaczego? Przecież miałaś życie, o którym ja tylko mogłam marzyć.
-Zaplanowane całe z góry! Co ty możesz o tym wiedzieć!? – krzyknęła, lecz zaraz potem ochłonęła na widok wymownego spojrzenia towarzyszki – No tak, przepowiednia. Chodzi, mi o to, że za kilka dni kończę osiemnaście lat..
-Śluby - wtrąciła Veron.
- Tak, śluby. Złożenie ich na zawsze przypieczętowało by mój los. Nie mogłabym po nich uciec bo Beleco byłaby zmuszona za ta zniewagę narzucić na mnie klątwę i pewnie zginęłabym jakąś straszliwą śmiercią. Nikt mnie nie pytał czy chce być kapłanką czy nie. Po prostu jak się urodziłam zabrali mnie matce i wybrali za mnie przyszłość. A ja chcę być wolna, bawić się, kochać, żyć…
-Rozumiem – pokiwała glową Veron.
-Rozumiesz?!- podniosła głos dziewczyna- Przecież ty przez sześć lat żyłaś normalnie! Sześć lat!
- Saliko – krzyknęła zaskoczona- czy ty..
- Przepraszam- uspokoiła się- Uratowałaś mi życie po tym jak cię traktowałam a ja pięknie ci się za to odpłacam. Tak, Veron byłam zazdrosna, o to, że byłaś taka wolna nawet w zamknięciu, tak wiem jak to brzmi, a najbardziej zazdrościłam ci tego, że przez te kilka lat mogłaś żyć jak dziecko, nie kapłanka, marzyłam choćby o jednym takim dniu. Jednym dniu.
Spuściła wzrok.
- Oh Saliko- podniosła dłoń i chciała ją pocieszyć ale w ostaniej chwili się powstrzymała- Moje życie nie było ani normalne, ani piękne ani wolne. Gdziekolwiek się udałam ludzie patrzyli się na mnie wrogo czułam, że przed zrobieniem mi prawdziwej krzywdy powstrzymywał ich tylko gniew Vengo, który jest bogiem zemsty. W końcu matka która się o mnie bała zabraniała mi gdziekolwiek wychodzić.
- Nie wiedziałam, że ludzie byli dla ciebie tacy okropni – umilkła na wspomnienie swoich czynów.
- Nie dziwię im się, w końcu to ja mam sprowadzić na nich nieszczęście…
- W proroctwie nie ma tego wprost powiedzianego, to czysta interpretacja ówczesnego Pastro.
-Tak, tylko że mam przyczynić się do spotkania z Arbaro a to samo w sobie jest już tragedią…
Saliko nic na to nie odpowiedziała.
Trzeciego dnia wędrówki gdy były już u granic wyczerpania, tak samo jak i zapasy, zauważyły że las zaczął się przerzedzać.
Veron usłyszała, dźwięk, którego nie potrafiła opisać i odwróciła się w prawo skąd dobiegł dźwięk lecz niczego nie dostrzegła.
- Co się dzieje?- zwróciła się do Saliko, jednak wyraz jej twarzy kazał jej spojrzeć w miejsce gdzie patrzyła dziewczyna. Przed nimi stał, przystojny śniady mężczyzna. Ze strzałą wycelowana prosto w serce Veron. Saliko chwyciła ją za rękę.