Go to commentsRozdział I, wątek ayrańskiej inwazji
Text 1 of 1 from volume: Świat w płomieniach
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2013-08-13
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1897

Coś zimnego spadło na moją twarz. Udało mi się otworzyć oczy i spojrzeć w górę. Chmury zasłoniły słońce. Ironia losu - po trwającej długo suszy deszcz spada na moje pola akurat wtedy kiedy leżę tu i umieram. Brzuch boli mnie jak cholera. Halabarda tego niebieskiego skurwysyna wypatroszyła mnie jak stary Hassan bydło. Właśnie, ciekawe czy jemu udało się przeżyć i dotrzeć do miasta zanim zamknęli bramy. Stawić opór, też coś... Ha, przetoczyli się po nas jak stado chartanów! Cholerny deszcz... Muszę jakoś osłonić oczy. Nie mogę podnieść ręki, chyba coś ją blokuje... Rana odzywa się nową falą bólu, gdy podnoszę głowę. Nie coś, tylko ktoś; młody Sam, chłopak od dekarzy przygniata moje ramię do ziemi i wlepia we mnie wytrzeszczone oczy. I pomyśleć, że wzdychały do niego wszystkie dziewczęta we wsi. Cóż... ta rozłupana czaszka zdecydowanie odebrała mu trochę uroku.

- No i co się tak gapisz? - zapytałem i zaśmiałem się. Nie najlepszy pomysł. Poczułem krew w gardle i zaniosłem się kaszlem.

Ha, nawet przed śmiercią prześladuje mnie monotonia. Nieciekawe stosy trupów po obu stronach nie pozwalają mi popatrzeć na inne, rozrzucone bezładnie stosy trupów. Te może byłyby ciekawsze. W niebo też nie za bardzo idzie patrzeć, cholerny deszcz... Nie, żeby było co oglądać, ot, zniżające lot ścierwojady.

Jest coś znajomego w tym stosie zwłok po prawej... Zaraz, zaraz... A tak, już widzę. Czyli Hassanowi nie udało się jednak dotrzeć do miasta. Głupi tłuścioch. Całe życie kroił bydło, a nie umiał pokroić paru Ayrańczyków. W gruncie rzeczy żaden z nas nie powinien nigdy się tu znaleźć. Wszyscy zginęli, bo dostaliśmy włócznie, ale nikt nie nauczył nas, jak się nimi posługiwać.

Odwróciłem głowę w drugą stronę i splunąłem na jakieś bezimienne zwłoki. Niech szlag trafi księcia i jego cholerne „męstwo”. Sam oczywiście przeżył, heroicznie prowadząc odwrót, otoczony bezpiecznie kordonem straży. Tylko że to my leżymy tutaj, pocięci, pokłuci, naszpikowani strzałami, setki chłopów, sług i innej hałastry, żeby on mógł czuć się bohaterem. Kolejny spazm bólu. To już niedługo się skończy. Jakoś nie czuję żalu. Nie wiem, czy dużo lepszy byłby dalszy żywot rolnika; wstawanie o świcie, praca, czasem obiad, jeśli czasy są lepsze, znów praca, bezsilne zaciskanie pięści, gdy książę zabiera moje plony... Och, ból odszedł. To dobrze. Nie czuję już ran. Nie mogę wstać... Co jest?! Nóg też nie czuję... Ale ja muszę wstać, spadł deszcz, czas siać!

Chyba poleżę tu trochę. Jestem taki zmęczony.

Coś zimnego spadło na moją twarz. Deszcz? Och, wspaniale! Tyle na to czekałem. Będę mógł obsiać pole, kiedy wrócę do domu.


.....


Żołnierze księcia przyszli po Eryka, kiedy orał pole.

Eryk otarł pot z czoła. Ziemia wysychała na wiór w palących promieniach słońca. Już miał wrócić do pługa, gdy jakiś ruch na odległym krańcu pola przykuł jego uwagę. Kilka postaci przedzierało się przez hałdy świeżo zaoranej gleby; ich sylwetki drżały w powietrzu najgorętszego lata w historii. Wyprostował plecy, kręgi z trzaskiem wskoczyły na swoje miejsce. Wytężył wzrok, usiłując dokładniej przyjrzeć się przybyszom. Na widok pancerzy książęcej straży poczuł niepokój. Jakie licho ich tu przyniosło? - pomyślał - Czyżbym zapomniał zapłacić daniny? A może to ten psi pomiot Randal nagadał na mnie u sołtysa?

Czterej żołnierze tymczasem podeszli bliżej. Jeden z nich, najpewniej dowódca, wyjął spod napierśnika zwój i pióro, rozwinął go i zapytał:

- Eryk, syn Makina?

- To ja - odparł zgodnie z prawdą wieśniak. Żołnierz z zadowoleniem skreślił coś na liście, schował pergamin i powiedział:

- Pójdziesz z nami.

Skinął na swoich ludzi. Ci otoczyli zdezorientowanego Eryka i powiedli z powrotem do wsi.

Na rynku panował chaos. Wzburzony tłum otaczał równy szereg pocących się w zbrojach żołnierzy. Za nimi, wokół podwyższenia, na którym stała szubienica, upchnięto chyba wszystkich mężczyzn z wioski.

- Zrobić przejście! - krzyknął do blokujących im drogę ludzi dowódca prowadzącego Eryka oddziału. Jego żołnierze drzewcami pik rozdzielali ciosy odsuwającym się zbyt wolno. Dostrzegłszy ich, szereg strażników rozstąpił się i Eryk został brutalnie popchnięty ku reszcie stłoczonych wieśniaków.

- Co się dzieje?

- Będą nas wieszać?

- O co im chodzi? Przecież płaciłem daninę...

Rozlegały się wystraszone głosy. Nagle na schodach prowadzących na szubienicę zadudniły kroki. Na podwyższeniu stanął otyły, odziany z przepychem mężczyzna. Obrzucił mieszkańców wsi pogardliwym spojrzeniem, wyjął zwój pergaminu i zaczął czytać:


- Rozkazem miłościwie panującego nam Anaryka, księcia Nizarunu, hrabiego Lommiru i Wzgórz Rost, ogłasza się, co następuje: wszyscy mężczyźni zdolni do trzymania broni mają obowiązek stawić się w najbliższych koszarach wojskowych w celu odbycia przeszkolenia. Każdy odmawiający wykonania tego rozkazu zgodnie z prawem wojennym zostanie oskarżony o dezercję i stracony na miejscu. Nasz kraj został zaatakowany i jesteście zobowiązani do jego obrony.


Herold zszedł z podwyższenia.

- Koniec przedstawienia, rozejść się! - krzyknął najstarszy stopniem strażnik. Jego ludzie utworzyli kordon wokół przestraszonych chłopów i wywiedli ich ze wsi, siłą torując sobie przejście wśród tłumu.

Żołnierze wyprowadzili ich na ubity trakt. Tam zwiększyli tempo. Szli szybkim marszem, a gdy któryś z chłopów odstawał, narażał się na ciosy drzewcami zamykających pochód. W pewnym momencie minęli się z nadchodzącym z naprzeciwka rolnikiem prowadzącym na postronku derbena. Wynędzniały starzec przystanął i odprowadzał oddalającą się grupę pełnym smutku spojrzeniem, jakby nie spodziewał się już więcej ich ujrzeć. Po zdawałoby się niekończącym się marszu w gorących promieniach letniego słońca dotarli do kręgu kilkunastu ustawionych bezładnie na rozstaju namiotów. Na pobliskiej połaci płaskiego terenu dziesiątki uzbrojonych we włócznie chłopów dźgały słomiane manekiny pod czujnym okiem wojskowego instruktora.

- Nie tak, żałosne kmioty! - darł się instruktor - Chcecie ich tymi włóczniami zabić czy połaskotać?! Hej, ty! Tak, ty, kretynie! Atakuje się OSTRYM końcem!

Dowódca eskorty walnął jednego z prowadzonych chłopów w potylicę.

- Na co się gapicie? - krzyknął - Do szeregu!

Eryk doszedł do wniosku, że w armii większość ludzi porozumiewa się, krzycząc. Ciekawe, po jakim czasie kompletnie głuchną - pomyślał. Drżący ze strachu wieśniacy ustawili się w nierówny, falujący nerwowo szereg.

- Słuchajcie mnie, bando żałosnych kretynów - warknął dowódca - Większość z was pewnie nadal nie ma pojęcia, czemu się tu znaleźliście. Być może nawet w tej swojej zapadłej dziurze słyszeliście o Ayrańczykach.

- Mój szwagier ponoć kiedyś jednego spotkał. Mówił, że to kupcy, i że skórę mają jak niebo podczas burzy - odezwał się ktoś z szeregu.

Dowódca skinął głową - Kupcy, prawda? Otóż już nie. Dwa dni temu wysadzili desant na wybrzeżu w pobliżu Nizarunu i zajęli wsie na wschód od stolicy. Teraz zbierają się do ataku na miasto. Dlatego też jego książęca mość wezwał was, byście pomogli w obronie naszego kraju.

- Skoro pokonali książęcą armię na wybrzeżu, co możemy zmienić my? - zapytał Wyl, uchodzący we wsi za myśliciela.

- Moim zdaniem banda takich bezwartościowych pomiotów może tylko obniżyć sprawność bojową naszej armii, ale cóż - wzruszył ramionami - książę rozkazał, a ja mam wcielić te rozkazy w życie.

- Od tej pory, zapomnijcie o pługu - kontynuował - Jesteście teraz nizariańskimi żołnierzami w służbie jego książęcej mości Anaryka i będziecie wypełniać jego polecenia nie zadając pytań, choćby kazał wam podetrzeć sobie dupę. Za dwa dni o świcie wyruszamy pod mury stolicy, by tam stawić czoła wrogiej armii. Do tej pory, choćby mnie piekła miały pochłonąć, wpoję wam trochę wojskowej dyscypliny, a zacznę od ustawienia was w szeregu jak należy!


.....


Eryk z zapałem wykonał pchnięcie włócznią. Z manekina posypała się słoma. Jeszcze wczoraj ubogi rolnik, a dziś żołnierz armii Nizarunu czuł wypełniającą go dumę. Nie mógł się doczekać, aż na miejscu manekina znajdą się Ayrańczycy z krwi i kości. Wyobraził sobie, jak przeszywa wroga włócznią, a ten pada na usłane trupami pole. Kolejnego powalił jednym celnym ciosem; nie uchroniła go jego kiepskiej jakości zbroja. Mimo wszystko, wrogowie wciąż napływali - nieprzeliczone hordy złaknionych krwi barbarzyńców, wsparte setkami chłopów, zagnanych batem na pole bitwy. W jego rozmyślania wdarł się ostry głos instruktora.

- Ej, ty tam, co ty sobie wyobrażasz, kmiocie?! Wracaj do ćwiczen!

- Oczywiście, panie - rzekł pokornie Eryk. Zobaczymy, jak zaśpiewasz, kiedy jego książęca mość podaruje mi szlachectwo za odwagę pomyślał z mściwą satysfakcją. Oczyma duszy widział już tą scenę - stos martwych wrogów u jego stóp, niedobitki pierzchające w popłochu przed zwycięskimi Nizariańczykami. Książę Anaryk podjechał na białym koniu, odziany w lśniącą zbroję, patrząc z dumą na swe tryumfujące oddziały. Jego wzrok padł na Eryka.

- Tyś jest Eryk, syn Makina? - zapytał - Powiadają, że to ty ocaliłeś sytuację.

- Panie - odparł Eryk, padając na kolana - Zrobiłem tylko to, co trzeba, by ratować nasz kraj.

Książę skinął głową z uznaniem.

- Skąd jesteś, Eryku, synu Makina?

- Ze Starego Mostu, wasza miłość.

Książę zsiadł z konia i podszedł do klęczącego bohatera. Dobył miecza.

- W uznaniu twych zasług dla tronu i dla kraju nadaję tobie i twym potomkom szlachectwo i Stary Most we władanie aż po wsze czasy. Rządź nim mądrze, Eryku ze Starego Mostu.

Eryk dźgał manekina raz za razem, pogrążony w świecie fantazji.

- Dobra, koniec na dziś! - krzyknął instruktor - Wracajcie do namiotów, wyruszamy o świcie!

Zmęczeni chłopi z ulgą powlekli się ku namiotom, zbyt wyczerpani, by zaprzątać sobie umysł nadchodzącą bitwą. Eryk zasnął kamiennym snem, kiedy tylko położył się na swoim kocu.


.....


- Wstawać, parszywe nieroby! - wydarł się żołnierz, który przyszedł ich obudzić, po czym kopnął Iana, który miał pecha dostać miejsce najbliżej wejścia. Chłopi z jękiem podnosili się z posłań. To już dziś pomyślał Eryk, wciągając przydziałowy skórzany pancerz. Poczuł podekscytowanie połączone z niepokojem. Poborowi opuszczali namiot, chwytając stojące pod ścianą włócznie.

- Szybciej, szybciej - poganiał ich żołnierz - Formować kolumnę marszową!

Na zewnątrz ponad setka zaspanych chłopów ustawiała się już w szeroką na pięciu mężczyzn kolumnę. Pomiędzy nimi uwijali się pomocnicy kwatermistrza, rozdzielając poranną rację żywności. Eryk wpatrzył się w otrzymany kawał chleba i pasek suszonego mięsa. Na samą myśl o jedzeniu jego żołądek ściskał się boleśnie. Rozejrzał się wokół. Wielu innych chłopów miało najwyraźniej ten sam problem; strach nie pozwalał im przełknąć choćby kęsa. W tym momencie kapitan dał rozkaz wymarszu. Dobosz zaczął wybijać mocny rytm i kolumna ruszyła naprzód. Idący na przedzie regularni żołnierze podnieśli śpiew. Stara nizariańska pieśń marszowa popłynęła nad szeregami wojska.

- Wszystek porzucim pozycje, zaszczyty,

Własnej wyrzekniem się też ojcowizny

Jeżeli święcić trza będzie profity

Na trupie ojczyzny.

Nieważne dla nas bogactwa i sława,

Nie posłuchamy obietnic tyrana

Byle z nizariańskiej ziemi nasza strawa

Była zebrana.

Nie posłuchamy szeptów dygnitarzy

Nie kupią dumy mdłe kosztowności,

Nie wejdziem na dwory obcych cesarzy

Za cenę wolności.

Maszerowali już wiele świec i słońce, wynurzywszy się zza horyzontu, grzało ich bezlitośnie. Wreszcie w oddali pojawiły się wysokie wieże Nizarunu i jego potężne mury obronne. Eryk patrzył zafascynowany i onieśmielony jak miasto rośnie w oczach w miarę, jak się do niego zbliżali. Zwieńczone eleganckimi kopułami, smukłe budowle z szarego kamienia przytłaczały swą wielkością. Eryk nigdy w życiu nie widział tak olbrzymiej osady ludzkiej. Z północy i północnego wschodu ciągnęły pod miasto nieprzerwane strumienie ludzi, zarówno szukający schronienia uchodźcy jak i kolumny pospolitego ruszenia. Na wschód od miasta oddziały regularnej armii i chłopskiego poboru gromadziły się w formacje. Centrum armii stanowiły oddziały zawodowych żołnierzy, chłopi - północną i południową flankę. Południowa, oparta o brzeg morza, była już w pełni sformowana, więc kapitan skierował kolumnę ku wciąż kotłującym się oddziałom na północy. Napływające grupy chłopów ustawiały się w kolejnych szeregach, przywoływane do porządku przez krzyki wojskowych oficerów. Ich kolumnie przypadło miejsce w szóstej linii. Oburzony Eryk zwrócił się do stojącego obok towarzysza:

- Dlaczego tak daleko? Jak mamy pokazać naszą odwagę, jeśli pewnie w ogóle nie zobaczymy wroga?

Kilku pobliskich starszych chłopów spojrzało nań z niedowierzaniem.

- Aż tak ci spieszno umierać? - zapytał jeden.

- Temu to już do końca zmysły odjęło - dodał kolejny.

- Ale przecież żołnierze księcia rozniosą ich na strzępy, a ja też chcę mieć swój udział w ratowaniu naszej ojczyzny! - uniósł się Eryk. Czy oni naprawdę nie wierzą w nasze zwycięstwo? Gdzieś głęboko w sercu zaczął czuć nieokreślony niepokój. Przecież nikt nigdy nie pokonał nizariańskiej armii w polu. Masy zbrojnego motłochu wciąż napływały - setki przestraszonych chłopów, kurczowo ściskających włócznie w drżących dłoniach, parobków i sług o oczach wypełnionych przerażeniem. W którąkolwiek stronę by nie spojrzał, Eryk widział tylko morze ludzkich postaci odzianych w nędzne pancerze albo parciane koszule i niewielu wyglądało, jakby podzielali jego zapał. Wreszcie strumień poborowych ustał i oficerowie przywołali szeregi do jako takiego porządku. Przestępujący nerwowo z nogi na nogę i wiercący się chłopi utworzyli nierówne linie. Włócznie jak las trzcin celowały w niebo, ich ostrza pobłyskiwały w słońcu. Nagle w tłumie wszczęło się poruszenie. Głowy odwracały się w stronę miasta. Eryk wspiął się na palce, żeby rzucić okiem ponad tłumem. Stalowe bramy Nizarunu, pokryte sławnymi na cały świat płaskorzeźbami, otworzyły się gładko i bezszelestnie. Eryk ujrzał kilkudziesięciu konnych, blask słońca tańczył na ich pysznych zbrojach.

- Wszyscy na twarz przed księciem Anarykiem! - rozległo się nad armią.

Chłopi padli na kolana i przytknęli czoła do ziemi. Niejeden, robiąc to, splunął z niechęcią. Jego książęca mość wraz z orszakiem zatrzymali się na tyłach armii, za regularnymi żołnierzami. Chłopi powoli podnosili się z kolan. Eryk z zachwytem obserwował lśniących rycerzy, kwiat nizariańskiej szlachty. Już niedługo to ja tam będę myślał Książę, który sam przyjechał wieść nas do bitwy musi przecież cenić odwagę. Cały niepokój minął jak ręką odjął i Eryk znów nie mógł doczekać się bitwy.

Słońce wyszło wysoko na nieboskłon, zalewając świat falą upału. Eryk zaczął się pocić. W tłumie chłopów panował ścisk, potęgujący gorąco. Smród potu niemal dusił. Jeszcze chwila i Ayrańczycy nie będą mieli z kim walczyć pomyślał Przez ten upał zaraz zemdleję. Otarł rękawem koszuli pot z czoła. Odpasał bukłak z wodą i pociągnął długi łyk. Cieczy wewnątrz pozostało już niewiele. Rzucił tęskne spojrzenie w kierunku książęcego orszaku. Szlachcice pozsiadali z koni i schronili się przed palącym słońcem pod rozpiętym dla nich na wbitych w ziemię tyczkach baldachimie. Książę zasiadł na rzeźbionym, wyłożonym poduszkami krześle; służba wyniosła z miasta stół, na którym teraz piętrzyły się tace owoców i słodyczy. Synowie magnatów oddawali się beztroskim pogawędkom, racząc się chłodnym winem z kielichów, nad których wypełnianiem czuwali służący z dzbanami. Nagle Eryk zauważył dwie postaci, które nie podzielały ogólnej wesołości. Odziani w proste, pozbawione ozdób zbroje, stali z boku, obserwując bawiących się szlachciców z założonymi rękami. Wtem coś odwróciło jego uwagę. Zauważył, że pozostali chłopi też wychwycili tą zmianę. Rozglądali się z niepokojem, szukając przyczyny. Wtedy w gwar niczym grzmot wdarł się głuchy dźwięk i Eryk zrozumiał, co było powodem jego niepokoju. Bębny. Pulsujący rytm wojennego bębna, bez wątpienia dochodzący ze wschodu. Poborowi kurczowo zacisnęli spocone dłonie na drzewcach. Bębnienie rozlegało się coraz głośniej. Zza grzbietu wzgórza na wprost wychynęły ostrza halabard, a potem stalowe grzebienie ayrańskich hełmów. Eryk poczuł, że nogi się pod nim uginają. Oparł się ciężko na włóczni, w uszach słyszał dudnienie krwi. Pierwszy szereg Ayrańczyków stanął na szczycie, ukazując się w pełnej okazałości. Strach ścisnął mu gardło. To nie były wyjące potwory z jego fantazji. Ayrańczycy zdyscyplinowanym krokiem ruszyli w dół wzgórza jednym, nieprzerwanym rzędem, szerokim na setki żołnierzy. Za nimi pojawiali się kolejni, wciąż więcej i więcej, nieprzerwaną, niekończącą się falą. Zakuci w szare, stalowe zbroje z połączonych elastycznie płytek i pełne hełmy, w rękach dzierżący okute metalem halabardy, wyglądali raczej jak bezwzględne, niosące śmierć maszyny niż jak zwyczajni śmiertelnicy. Eryk popatrzył na swoich towarzyszy. Chłopi stali w nierównych liniach, bez przerwy zmieniając pozycję, podczas gdy nienaganne szeregi Ayrańczyków niczym niewzruszony mur stali nieuchronnie się do nich zbliżały.

Ayrańska armia zatrzymała się w pewnej odległości, daleko poza zasięgiem łuków obrońców. Żołnierze rozstąpili się. Przez korytarze między szeregami wylały się masy lżej uzbrojonych wojowników - odzianych w kolczugi i skórzane pancerze, uzbrojonych w topory i duże, okrągłe tarcze. Dwie armie zastygły naprzeciw siebie w napiętym oczekiwaniu. Słońce grzało niemiłosiernie. Na co oni czekają? Ich ten upał musi męczyć tak samo jak nas! Nagle Eryk doznał olśnienia. Im dłużej będą zwlekać, tym bardziej upadnie nasz duch walki. Próbują nas przestraszyć całą tą swoją żelazną dyscypliną i opanowaniem. Rozejrzał się wokół. Na twarzach poborowych malował się strach, jednak coraz wyraźniej było też widoczne zwątpienie i świadomość nieuchronnej klęski. I najwyraźniej im się udaje. Co możemy zdziałać przeciw takiej potędze? Nagle powietrze rozdarł dźwięk rogów. Ayrańskie bębny znów zagrzmiały równym rytmem, znacznie szybszym niż uprzednio. Z okrzykiem, wysoko unosząc topory, lekka piechota Ayre rzuciła się do natarcia.

Eryk czuł, jakby jego żołądek zmienił się w bryłę lodu. Jak zahipnotyzowany obserwował zbliżających się żołnierzy. Ayrańczycy byli już o kilkadziesiąt metrów od pierwszej linii książęcych wojsk, kiedy w powietrzu zagwizdały strzały. Pierwsze szeregi atakujących legły jak zboże pod kosą, nieliczni zdążyli na czas unieść tarcze. Nizariańscy łucznicy po raz kolejny wypełnili niebo strzałami. Ayrańskie natarcie załamało się. Żołnierze rozproszyli się, by uniknąć kolejnych salw i pod ostrzałem obrońców rzucili się do ucieczki. W szeregach Nizariańczyków podniosły się nieśmiałe wiwaty. Eryk dołączył do nich, krzycząc z całej siły, jaką miał w płucach. Po chwili jednak wiwaty zamarły obrońcom na ustach. Na grzbiecie wzgórza pojawiły się nowe sylwetki - wciągano tam jakieś machiny. Wyglądały jak trzy wielkie łuki ułożone poziomo jeden nad drugim, przymocowane do zrobionego z drewna stelaża na kołach. Lekkozbrojni zaczęli się przegrupowywać, ewidentnie szykując do kolejnego ataku. Co to za nowe diabelstwo? zastanawiał się Eryk, z niepokojem obserwując machiny. Nagle z tyłu, gdzie zgromadzeni byli łucznicy, rozległy się krzyki. Eryk nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Spanikowany wlepił wzrok w stojące na szczycie wzgórza urządzenia. Tak! To one! Wyrzucały z siebie strumienie długich na niemal metr strzał, siejąc spustoszenie wśród nizariańskich żołnierzy. W tym momencie zagrał róg. Eryk zdążył już szczerze znienawidzić ten dźwięk. Ayrańskie bębny przebudziły się raz jeszcze, posyłając lekkozbrojną piechotę naprzód, w paszczę śmierci. Zabójcze machiny szyły bełtami nad głowami nacierających żołnierzy, uniemożliwiając łucznikom powstrzymanie ich marszu. Jeszcze chwila i do nas dotrą przypływ adrenaliny dodał mu sił, wypierając z umysłu myśli o strachu, jakiekolwiek myśli. Z wrzaskiem atakujący uderzyli w szeregi chłopów, wbiegając wprost na nastawione włócznie. Sam impet uderzenia sprawił, że ściana włóczni zafalowała, grożąc pęknięciem, jednak chłopscy poborowi utrzymali się na pozycji. Topory wzniosły się i opadły, polała się krew. Ofiary padały gęsto po obu stronach, po pewnym czasie walczący zaczęli ślizgać się na skrwawionej ziemi i potykać o trupy. Mimo zaciekłości ataku, mimo znaczącej różnicy w uzbrojeniu i wyszkoleniu, chłopi nadal się trzymali. Bliżej centrum zmagań sytuacja była jeszcze bardziej niepomyślna dla atakujących; książęcy żołnierze, doświadczeni i zaprawieni w bojach pikinierzy, nie ustępowali nawet o piędź, zadając dwakroć więcej strat, niż sami ponosili.

Nizariańscy łucznicy nie mogli już strzelać, nie narażając się na trafienie własnych ludzi, więc straszliwe machiny skupiły swój ostrzał na chłopach i książęcych żołnierzach. Trzech ludzi na prawo od Eryka padło nagle w chmurze krwi, przeszytych strzałami. Coraz bardziej przerzedzone szeregi chłopów zaczęły się chwiać, walka toczyła się już tylko o linię czy dwie od Eryka. W tym momencie rozległ się czysty, donośny dźwięk trąbki. Od północy z łomotem kopyt nadciągała jazda - szlachta w lśniących, płytowych pancerzach, dzierżąca w dłoniach długie kawaleryjskie miecze i lance. Eryk patrzył zafascynowany, jak książęcy rycerze przedzierają się przez ayrańską lekką piechotę nie napotykając niemal żadnego oporu. Galopowali wzdłuż linii walk, niepowstrzymana, stalowa pięść porządku feudalnego, tratując i siekąc na prawo i lewo. Chłopi poczuli nową nadzieję i ducha walki. Z wrzaskiem rzucili się naprzód, zapominając o strachu, nie zważając na wyrywające dziury w ich szeregach serie z machin wojennych. Bezimienny chłop z nieznanej wioski, idący w szeregu tuż przed Erykiem, zwalił się nagle na ziemię, krew trysnęła z przeciętego gardła, i oto Eryk znalazł się twarzą w twarz z wrogiem. Wydał z siebie głośny okrzyk i skoczył, mierząc włócznią wprost w pierś zbrojnego w krótki miecz Ayrańczyka. Wojownik zastawił się tarczą, ale ostrze Eryka ześlizgnęło się po jej krawędzi. Na błękitno-szarej twarzy o obcych rysach odmalowało się zdumienie, gdy włócznia wbiła się głęboko w jego ciało, tuż powyżej mostka. Ayrańczyk zwalił się na ziemię, wokół ostrza zagłębionej w jego tchawicy włóczni pojawiły się krwawe bańki powietrza. Eryk wyszarpnął broń ze zwłok i ruszył dalej. Podekscytowany myślał, że oto jego sny zaczęły się spełniać. Na całej linii ayrańscy żołnierze ustępowali przed falą wściekłych chłopów. Wreszcie załamali się, zawodowi żołnierze postawieni w obliczu wroga, który zalewał ich samą przewagą liczebną, i rzucili do panicznej ucieczki. Pierzchali w popłochu, a Nizarianie z rykiem pognali za nimi, dopadając każdego, kto biegł zbyt wolno.

- Naprzód! - rozległ się rozkaz. Nizariańscy chłopi nie potrzebowali zachęty. Wciąż ostrzeliwani przez artylerię biegli ku liniom wroga.

Nagle róg zabrzmiał innym tonem. Eryk pojął, że Ayrańczycy szykują się do kontrnatarcia. Skądś wiedział, że to będzie inne. Ostatnie. Że wrogowie nie będą się już patyczkować, sprawdzać ich siły, że uderzą z pełną mocą. I rzeczywiście, równe szeregi zakutych w stal błękitnoskórych żołnierzy miarowym krokiem ruszyły przed siebie. Ostatnie niedobitki lekkiej piechoty starały się ujść obrońcom i jednocześnie zejść z drogi żelaznej ścianie zbrojnych, uciekając na boki. Żołnierze Ayre maszerowali. Nizariańczycy z krzykiem biegli im naprzeciw.

Artyleria wroga wystrzeliła, celując w pierwszą linię książęcej armii i wyrywając w niej długie na kilku mężczyzn przerwy. Eryk potknął się i przewrócił, gdy pod nogi padł mu przeszyty pociskiem Wyl. Przetoczył się, by uniknąć podeptania przez mijających go chłopów, po czym podniósł się na nogi. Akurat na czas, by ujrzeć, jak niedobitki pierwszej linii wpadają wprost pod ostrza halabard. Dwie armie zderzyły się ze szczękiem metalu, powietrze rozdarły krzyki ginących. Ayrańczycy wciąż parli naprzód; nizariańskie natarcie zatrzymało się w miejscu, po czym zaczęło ustępować. Eryk stał jak sparaliżowany. Rzucił szybkie spojrzenie w prawo, w kierunku odcinka frontu trzymanego przez książęcych żołnierzy. Cofali się i ginęli równie łatwo jak chłopi. Eryka opanowało przerażenie. Nie jesteśmy dla nich żadnym przeciwnikiem. Rozniosą nas, przemielą i wyplują na strawę dla ścierwojadów. Cofali się. Odwrót był uporządkowany, chłopi postępowali krok po kroku do tyłu, trzymając szeregi i ginąc. Eryk nadepnął na coś, co wystawało ponad ziemię. Spojrzał w dół i ogarnęła go panika - dotarli już do linii trupów lekkiej piechoty. Wyrżną nas do ostatniego...


.....


- Wasza książęca mość, wasi ludzie są w odwrocie - generał Nirakar podjechał do Anaryka. Jego zbroja była zbryzgana krwią, podczas gdy książę jak zwykle prezentował się nienagannie. Nic dziwnego - podczas szarży otaczało go wszak dwudziestu gwardzistów, żaden wróg nie zdołał się nawet zbliżyć. - Powinniśmy zaatakować te skorpiony na wzgórzu, potem uderzyć na formację Pierworodnych od tyłu. Z raportów wypatrywaczy wynika, że bronią ich tylko trzy oddziały lekkiej piechoty.

- Te trzy oddziały - zapytał Anaryk grobowym głosem. Nieopodal seria ze skorpiona skosiła trzech spośród ocalałych łuczników - Jaka jest ich liczebność?

- Około stu zbrojnych każdy, panie - odparł Nirakar. Książę skrzywił się.

W tym momencie dołączył do nich Raskan. Stary weteran, piastujący stanowisko dowódcy naczelnego był najlepszym żołnierzem, jakiego armia Nizarunu wydała w przeciągu ostatniego stulecia i ostatnim, który pamiętał czasy jej świetności. Był jak relikt, dziedzic odeszłego w mrok przeszłości splendoru - żywa legenda zakuta w pełny, archaiczny rycerski pancerz, wykuty jeszcze przed wynalezieniem prochu. Urodzony w innej epoce, niezepsuty przez dostatek i luksusy, twardy jak stal i nieugięty, roztaczał wokół siebie aurę prawdziwego przywódcy. Sama jego obecność podnosiła ducha oddziałów, sprawiała, że żołnierze zdobywali się na heroiczny wysiłek - jeszcze jeden atak na wroga, obronę jeszcze jednego szańca. Szlachetnie urodzeni rozstępowali się przed nim z szacunkiem.

- Czy i ty przybyłeś jako posłaniec złych wieści? - spytał książę - Czy nic nie jest w stanie nas już uratować?

Starzec zagryzł wargę. Odpowiedź dało się ujrzeć w jego oczach.

- Panie - rzekł - Ponieśliśmy poważne straty, choć wasi żołnierze wciąż stawiają zacięty opór. Północna flanka została zepchnięta aż do pierwotnych pozycji, formacje łuczników praktycznie przestały istnieć. - przerwał na chwilę, pozwalając księciu oswoić się z nowinami. Wziął głęboki oddech - Jest jednak coś, co mogłoby wpłynąć na naszą sytuację.

- Oczekujesz, że ruszę na wroga. Że niczym dawni królowie z legend poprowadzę ostatnią, heroiczną szarżę, skazaną na klęskę, lecz jakże chwalebną. Powiedz mi jednak, mój dobry generale, jakie straty zadali Ayrańczykom moi żołnierze podczas tego, twoim zdaniem, bohaterskiego oporu? Ilu Pierworodnych położyli trupem?

- Oceniamy, że... około czterdziestu, mój panie - stary zwiesił głowę.

- Czterdziestu. Czterdziestu! Pół armii Nizarunu leży martwa lub umierająca, a straty wroga to czterdziestu ludzi!

- Panie, jeżeli uderzymy na nich od północy, umkną tak samo jak lekka piechota przed nimi. Będziemy mieli czas...

- Czas na co? Na przegrupowanie przed kolejną rzezią? Oni nie ustąpią, Raskanie. Szarża w ostatniej chwili może przyniesie nam cudowne ocalenie tym razem, a może nie, ale następnym będą już przygotowani. Zostało nas zbyt mało, by ich pokonać, by przegnać ich z powrotem na tę ich przeklętą wyspę.

- Kupimy naszym żołnierzom czas, by można ich było bezpiecznie wycofać do miasta. Zapasów wystarczy na kilka tygodni oblężenia.

Młodzi szlachcice w lśniących zbrojach patrzyli na księcia wyczekująco. W ich oczach widniał strach. Prawdopodobnie po raz pierwszy zdali sobie sprawę z tego, że mogą przegrać, że mogą zginąć, i że wtedy nie pomogą im żadne pieniądze, które wyłoży bogaty ojciec. Jego książęca mość wlepiał w Raskana spanikowane spojrzenie. On oszalał! Chce zginąć chwalebnie i zabrać nas wszystkich ze sobą! Nagle pomiędzy konnymi przecisnął się zdyszany, zakrwawiony żołnierz z dystynkcjami setnika.

- Mój książę! - krzyknął, padając na kolana - Północna flanka się załamała! Chłopi uciekają!

Konni jak jeden mąż spojrzeli na północ. Bezładnie ściśnięta masa chłopów cofała się pod bezlitosnym naporem, jej tylne szeregi zaczęły się rozpadać. I tak oto upada nasz świat. Stary porządek, który służył nam tyle wieków, zdeptany butem Ayrańskiej ciężkiej piechoty.

- Jakie rozkazy, panie? - spytał jeden ze szlachciców. Anaryk popatrzył na niego z szaleństwem w oku.

- Mój książę, MUSIMY uderzyć teraz! - nalegał Raskan. Złapał księcia za ramię i potrząsnął nim. Wszyscy czekali na jego decyzję. Jego książęca mość strącił rękę dowódcy ze swojego ramienia.

- Odtrąbcie odwrót - powiedział cicho.

- Anaryku, nie bądź głupcem! - krzyknął dowódca.

- Panie, twoje siły nie ujdą wrogowi! - dodał Nirakar.

- Odtrąbcie odwrót! - powtórzył książę, panika zmieniła jego głos w piskliwy krzyk.

Raskan zacisnął szczęki. Dwóch konnych ruszyło, by wykonać rozkaz księcia. Pognali wzdłuż linii, wygrywając potrójny sygnał. Anaryk stanął w strzemionach i dobył miecza.

- Nizariańczycy! Pole jest stracone! Porzućcie stanowiska, zostawcie miecze! Odwrót! Uciekać, komu życie miłe! - ryknął na całe gardło. Zawrócił konia i galopem ruszył w kierunku miasta. Przerażeni szlachcice podążyli za nim. Raskan nie miał wyboru; zaciskając bezsilnie pięści spiął konia ostrogami.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media