Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2011-03-26 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2963 |
Wyciągnąłem telefon, wiedząc, że muszę to zrobić. Nie było mowy o wahaniu. Zignorowałem drżące palce, naciskając zieloną słuchawkę. Słuchając kolejnych sygnałów oczekiwania, wpatrywałem się w dym ulatujący z mojego papierosa. Mentolowy Marlboro. Nienawidziła ich.
- Halo? - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
- Przyjdź do mnie. Teraz. Ubrana czy naga. Możesz być nawet nieuczesana i bez tej swojej blond peruki. Dzisiaj przeżyję cię nawet w rudym. I kup po drodze jakąś butelkę dobrej whisky.
Usłyszałem tylko pyknięcie, oznaczające koniec rozmowy.
Wiedziałem, że przyjedzie. Zrozumiała, że skoro zniosę ją w rudym, muszę potrzebować naprawdę wyśmienitej whisky. Na rudy i na moje problemy.
Stanęła na progu mojego mieszkania dokładnie 12 minut i 43 sekundy po moim telefonie. Zawsze czekając na nią, dokładnie śledziłem ruch wskazówek. W ręku miała dwie butelki Walkera.
Była ubrana w gruby, długi, brązowy płaszcz. Prawe oko było jeszcze przykryte cieniami i tuszem, zaś lewe było już czyste. Nie miała peruki, a włosy spięła jedynie luźna gumka, by podczas demakijażu jej nie przeszkadzały.
- Wejdź - powiedziałem, gestem zapraszając ją do środka.
Bez słowa weszła do holu. Powoli rozpinała swoje wysokie, zamszowe botki. Sięgnąłem po jej płaszcz, ale powstrzymała mnie gestem.
- Nie mam na sobie nic poza nim.
Poczułem, że robi mi się cieplej. Nawet nieuczesana, z resztkami makijażu na twarzy, była piękna. Piękna i tak cholernie pociągająca!
Zaprowadziłem ją do salonu, gdzie na stole leżała pusta szklanka, szkło z rozbitej o ścianę butelki i mój niedokończony, drugi papieros. Zignorowała dym unoszący się w powietrzu. Podeszła do barku, wyciągnęła drugą szklankę, postawiła na stole pełne whisky butelki i usiadła na kanapie. Nalała nam, pokazała mi gestem, żebym zajął fotel naprzeciwko i biorąc swojego Walkera do ust, powiedziała:
- Mów.
Siadłem, wypiłem alkohol jednym łykiem, odstawiłem szklankę i patrząc, jak na nowo zapełnia mi ją brązowym płynem, zacząłem mówić.
Jej zawsze mogłem powiedzieć wszystko. Nigdy nie przerywała, nie dopytywała się, nie wnikała. Słuchała, dolewając mi tylko alkoholu. Czasami patrzyła mi w oczy lub przyglądała się płomieniom lśniącym w kominku. Niekiedy jej wzrok zachodził mgłą i płakała bez słowa. Nigdy nie powiedziała dlaczego. A ja nigdy nie pytałem.
Kiedy skończyłem, jej oczy badały każdy fragment mojej twarzy. Minęło 2 i pół godziny, a druga butelka miała się już ku końcowi. Czułem się o wiele lepiej, lżej, gdy wypowiedziałem na glos to wszystko, co dusiło się we nie przez ostatnie trzy tygodnie.
Wstała bez słowa i podeszła do mnie. Usiadła mi na kolanach i nic nie mówiąc, zaczęła rozpinać guziki mojej koszuli. Nie patrzyła mi w oczy, tylko rozpinała je jeden po drugim. Te cholerne guziki! Siedziałem oniemiały, nie mogąc oderwać wzroku od jej, wciąż jeszcze pomalowanych, drżących ze zdenerwowania, czerwonych ust. Sam nie wiem, kiedy sięgnąłem ręka po jej podbródek i namiętnie ją pocałowałem. Myślę, że była wtedy przy przedostatnim guziku. Ostatni oderwałem, zrywając z siebie koszule.
Ale nawet całując kawałek po kawałku jej twarz nie dostrzegłem resztek rozmazanego przez łzy tuszu na lewym poliku...
Myślę, że tego wieczoru celowo przyszła tylko w płaszczu. Na dodatek wiązanym tylko w trzech miejscach. Pociągniecie za sznureczki było o wiele szybsze niż rozpinanie skórzanego paska...
ratings: very good / very good
ratings: perfect / excellent
No, i każdy pretekst dobry, żeby się znów napić