Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2013-09-20 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2818 |
1
W IMIĘ OJCA I SYNA...
In nomine Patris et Fili et Spiritus Sancti. Amen... Po łacinie wszystko brzmi lepiej - jakoś dostojnie, uroczyście, ma swoją wagę. Sformułowanie: W imię Ojca i Syna... jest już bardziej zwyczajne... Najbardziej zwyczajny jest wyrażający zdumienie i zaskoczenie okrzyk wiejskiej kobiety: W imię ojca i syna!!!.. A co to takiego?!!!
Tak też należało całą sprawę potraktować - zawsze rozgrywała się na trzech poziomach.
Dotyczyło to właściwie wszystkiego – każdego problemu.
Najniższy poziom widoczny był gołym okiem i każdy mógł go ocenić zgodnie ze swoim sposobem widzenia świata i zgodnie z zasadą: jaki koń jest każdy widzi. Podlegał różnym kombinacjom, manipulacjom i oszustwom jak to świat materialny. Najbardziej emocjonalną refleksją jaką budził był właśnie okrzyk: W imię ojca i syna!!!... A co to takiego?!!! Rzecz wiązała się z różnego rodzaju przekształceniami jakim podlegał przysłowiowy oglądany koń.
Najwyższy poziom najtrudniej jest określić z racji jego zawiłości wymagających szczególnego przygotowania. Dla przeciętnego zjadacza chleba był poziomem czystej abstrakcji. W sumie oznaczało to przyznawanie sobie prawa do ignorowania go a w dalszej konsekwencji prowadziło do zapominania o jego istnieniu.
Między pierwszym a trzecim oscylował drugi – też dla wielu nieosiągalny. Dotyczył umiejętności i sposobów posługiwania się pierwszym z uwzględnieniem zasad rządzących trzecim. Mógł być realizowany teoretycznie i praktycznie.
Zaczęło się jak w Biblii – najpierw był Ojciec i Duch Święty unoszący się nad wodami a później pojawił się Syn. To, co działo się poza tym oczywiście miało swoje znaczenie ale jakby wtórne. Dopóki nie przyszedł na świat Syn wszystkim wydawało się, że Ojciec dzieli swoją uwagę pomiędzy nich a tym, czym się zajmuje.
Dopiero jednak Syn stał się dla niego godnym partnerem, przed którym mógł ujawnić kim na prawdę jest Demiurg – budowniczy nadający kształty wiecznej, bezkształtnej materii według wzorców, jakie stanowią doskonałe idee.
Oczywiście, samo pojawienie się dziecka nie mogło natychmiast powołać do życia tych relacji. Kształtowały się stopniowo, rozwijane systematycznie zgodnie z wiekiem dorastającego syna.
Trzeba jednak stwierdzić, że z jednej strony - dosyć wcześnie chłopiec zrozumiał czym jest patriarchalizm, z drugiej zaś – dosyć późno, jak na inteligentnego młodzieńca pojął, że ojciec nie jest wszechmogący.
Ponieważ początki ich związku miały miejsce w burzliwym okresie końca II wojny i obróconego w perzynę świata po jej zakończeniu, postać Ojca mogła wydawać się monumentalna, groźna a za razem łaskawa na tle przerażającej rzeczywistości, pod której ciężarem jedni uginali się, inni natomiast żyli w jakiejś ustawicznej gorączce. Gdyby działo się to w innym, spokojniejszym okresie może ładunek emocjonalny, który towarzyszył temu związkowi byłby mniejszy. W tamtych czasach jednak wszystko, co ojciec zrobił, co nakazał i czego zakazał musiało wydawać się cudem pozwalającym przeżyć następny dzień i kolejny. Potwierdzeniem wagi jego słów z całą pewnością była śmierć młodszej siostry, która musiała nie usłuchać go, zlekceważyć jakiś zakaz... Syn długo, a może i do końca swojego życia był przekonany, że poniosła karę za brak dyscypliny. Ta śmierć stanowiła okrutne ostrzeżenie przed brakiem posłuszeństwa wobec Ojca. W tych okolicznościach starał się jak najlepiej wykonywać jego polecenia a za najwyższą nagrodę brać jego pochwały i cieszyć się, że nie podzielił losu głupiej dziewczynki. Dzięki temu Ojciec zaczął ostrożnie dopuszczać go do niektórych swoich tajemnic – do tych, które mógł pojąć dziecinnym umysłem. To też była nagroda.
Kiedy miał osiem lat i wydawało mu się, że łączy go z Ojcem więź nierozerwalna ten postanowił odejść z ich domu. Było to coś zupełnie niezrozumiałego dla chłopca. Co takiego zrobiła matka, że ojciec nie chce być przy niej?... Dlaczego ojciec zamierza zostawić go skoro on zawsze starał się,
żeby był z niego zadowolony?... Jakim sposobem sprawy rozwijają się w niepożądanym kierunku, kiedy tak bardzo zabiega o to, żeby ojciec zmienił decyzję? Czemu matka nie chce zatrzymywać męża przy sobie?
Dla syna oznaczało to coś znacznie gorszego niż utrata kontaktu z bliską osobą. Był to bowiem koniec tego przerażającego a zarazem przepięknego świata, w którym razem z ojcem poruszali się ze zgrozą, zachwytem, nienawiścią i miłością, z rozpaczą i z uczuciem triumfu. To Ojciec pokazał mu bastiony w fortyfikacjach dziewiętnastowiecznej twierdzy, z której nadeszła śmierć. Gdyby nie on, nie prędko pojąłby czym jest świat idei i zawarta w nich istota bytu. To, co innym zabierało wiele czasu otrzymał mając zaledwie parę lat. Określały ten świat trzy słowa, które ojciec przetłumaczył mu: Schwert – miecz, Recht – prawo, Licht – światło. Od tego momentu miały zostać bastionami jego życia. Miał je rozważać w każdej sytuacji, najlepiej na trzech poziomach zgodnych z jego aktualnym stanem wiedzy.
Teraz, kiedy musiał zostać przy matce ogarnęło go uczucie bezradnej rozpaczy. W skrytości ducha liczył, że może ojcu nie uda się przeprowadzenie tego dziwnego planu, o który nawet nie śmiał zapytać. Czekał rozdrażniony na rozwój wypadków.
Ich dalszy przebieg zburzył cały rozsądek, jakim do tej pory starał się kierować. Emocje przesłoniły obraz rzeczywisty na tyle, by nie był już w stanie zrozumieć, że to co ojciec robi jest posunięciem taktycznym.
W jego oczach odpowiedzialność za wszystko ponosiła kobieta, która zgodziła się zostać drugą żoną – tak, jakby była jedyną kobietą, jaka mogła podjąć taką decyzję. Nie ona była przyczyną rozwodu ale odwrotnie – rozwód był powodem jej zgody na małżeństwo, syn jednak widział to inaczej.
Jedyną pociechą był fakt, że ojciec opuszczając ich miasteczko nie odjeżdżał gdzieś bardzo daleko.
Wystarczyło uzbierać na bilet, wsiąść w pociąg i po kilku godzinach jazdy spotkać się z nim.
W rzeczywistości układ okazał się bardziej prosty niż wcześniej można było przypuszczać. Druga żona ojca nie robiła żadnych przeszkód w ich spotkaniach. W mieszkaniu zawsze ktoś był – albo ona, albo jej rodzice. Wystarczyło zapukać, wejść, usiąść w starym fotelu i czekać aż ojciec wróci z pracy. Na wierzchu leżały książki i albumy, do których można było zajrzeć. Szybko też okazało się, że na bilet nie trzeba zbierać. Wizyta kończyła się wysokim kieszonkowym. Można było odłożyć pieniądze na następny bilet.
Ojciec z pracy wracał koło piętnastej. Mieli trzy godziny na to, żeby porozmawiać ze sobą o własnych sprawach. Nikt im w tym nie przeszkadzał. Później trzeba było iść na pociąg powrotny. Problem był jednak w tym, że chłopiec, żeby przyjechać musiał rezygnować w tym dniu z lekcji w szkole. Niebawem zaczęły przychodzić pełne pretensji listy od jego matki. Był w nich długi spis zarzutów wobec syna: ucieka ze szkoły, zaniedbuje naukę, wyjeżdża bez jej wiedzy i zgody, jest arogancki i opryskliwy, nie chce tłumaczyć się ze swojego postępowania, dysponuje zbyt dużą jak na swój wiek kwotą pieniędzy, co daje mu poczucie całkowitej swobody i bezkarności a na dodatek dostaje od ojca na piśmie oświadczenia, że opuścił lekcje z powodu spraw rodzinnych...
Świat, który wcześniej wspólnie z ojcem zaczęli budować nagle zaczął chwiać się w posadach i ujawniać swoje komplikacje. Kilkugodzinne spotkania co jakiś czas nie były w stanie zastąpić stałego kontaktu, w jakim wcześniej pozostawali ze sobą, pozwalającego na systematyczne porządkowanie świata i dopisywanie do niego nowych elementów. Narastający chaos powiększała matka ze swoją kobiecą troskliwością i egoistycznym zabieganiem o wygodę oraz własny spokój, jakby w tych warunkach coś takiego mogło zaistnieć. Na domiar złego druga żona była w ciąży. Za parę miesięcy miało przyjść na świat dziecko, które będzie dorastało przy ojcu skupiając na sobie uwagę. Syn czuł, że jego pozycja jest co raz bardziej zagrożona. Jedyną przewagą w tym zagmatwaniu była jego pierworodność co
ojciec uznawał za fakt naturalny i decydujący o dalszym postępowaniu wobec niego. Stwarzało to też nadzieję, że z chwilą, gdy sytuacja stanie się bardziej stabilna ojciec postara się zabrać go od matki do siebie i znów będą mogli być razem. Nie pozostawało więc nic innego niż zacisnąć zęby i czekać na powrót do domu ojca.
W międzyczasie należało jak najczęściej widywać go.
Uspokoił się nieco, gdy druga żona urodziła dziewczynkę. To dziecko z racji swojej płci nie mogło rywalizować z nim ani teraz, ani w przyszłości – należało do matki i miało zostać jakąś jej repliką o ile zachowa posłuszeństwo wobec ojca i nie narazi się na jego gniew. Samo z siebie nie powinno było odegrać żadnej roli.
Taki stan rzeczy pozwolił mu przetrwać kolejny cios ze strony losu - jego matka wprowadziła do domu innego mężczyznę, wzięła z nim ślub i urodziła mu chłopca. Teraz nie miało to jednak tak wielkiego znaczenia. Najważniejsze było utrzymanie więzi z ojcem, tak by dalej mógł być jego przewodnikiem i nie dopuszczenie, aby jakiekolwiek układy zakłóciły tę więź.
Przyglądałam się ich wzajemnym relacjom od trzeciego roku życia, gdy wiedziałam już kto kim jest. W dziecinnej naiwności sądziłam, że moja marginalna pozycja wynika z wieku – po prostu jestem za mała, żeby brać udział w ich rozmowach ale z biegiem czasu zmieni się to. Póki co kręciłam się przy nich, gdy prowadzili ze sobą dyskusje i próbowałam zrozumieć o czym jest mowa? Jeśli nie wtrącałam się, nie zwracali na mnie uwagi sądząc, że i tak niczego nie rozumiem. Z tamtego okresu zapamiętałam dwa tematy.
Jeden dotyczył dobrego wychowania.
Wcale mnie to nie zdziwiło, bo przecież też bez przerwy byłam pouczana, że powinnam być grzeczna. W tym wypadku chodziło o zachowania syna wobec mojej matki. Chłopiec miał około dwunastu lat i był w tym okresie życia, gdy rodzi się krytyczne, agresywne nastawienie wobec otoczenia. Ojciec nie wnikając w szczegóły udzielał mu pouczeń, które zalecały chłodną, uprzejmą postawę bez względu na to, co się myśli i panowanie nad emocjami. Syn słuchał go ze spuszczoną głową i z wyrazem twarzy świadczącym, że zastosuje się do zaleceń aczkolwiek niechętnie.
Drugi temat, który wszedł zaraz po pierwszym był o wiele ciekawszy. Sprawiał wrażenie niezbyt zrozumiałej baśni – baśni a nie bajki, ponieważ było to straszne i źle się kończyło.
Powiedz mi w którym roku była bitwa pod Połockiem? - spytał ojciec.
W 1518, w czasie wojny litewsko-moskiewskiej, która trwała dziesięć lat od 1512 do 1522 roku – bez zająknięcia wyrecytował syn.
Bardzo dobrze – pochwalił go ojciec. - Widzę, że nie zaniedbujesz nauki chociaż twoja matka twierdzi coś innego. Pamiętaj, że to dla ciebie jest ważne, bardzo ważne... Czy słyszałeś o legendzie, jaka wiąże się z tą bitwą?..
O legendzie?... - zastanowił się syn. - Nie, chyba nie...
Otóż legenda głosi – ciągnął ojciec – że w czasie walk pojawił się na niebie święty Kazimierz po to, by pokazać wojskom polsko-litewskim miejsce dogodnej przeprawy przez Dźwinę. Dźwina to duża rzeka. Płynie przez Rosję, Białoruś, Łotwę. Ma swoje ujście w Zatoce Ryskiej...
Po tych słowach otworzyłam usta, żeby wtrącić się w rozmowę. Chciałam powiedzieć, że wiem coś o Dźwinie, bo babcia opowiadała o powodzi, o tym jak Dźwina wylała się z brzegów i koń im wtedy zginął. Musiałam nawet wydać jakiś dźwięk, ponieważ ojciec spojrzał na mnie karcąco i rzucił w moją stronę:
Nie przeszkadzaj... Zajmij się czymś...
Wzięłam pluszowego misia, usiadłam na dywanie i zaczęłam kołysać go na rekach tak, jak kołysze się małe dziecko. W innych okolicznościach pewnie zaczęłabym śpiewać ale teraz nie mogłam przeszkadzać.
A o Olbrachcie Gasztołdzie herbu Abdank potrafisz coś powiedzieć? - pytał dalej ojciec.
Syn przez chwilę zastanawiał się.
Był wielkim magnatem Litewskim. Bardzo bogatym człowiekiem. Piastował wiele urzędów. Brał udział w licznych wojnach...
Mówisz: wiele urzędów. Na przykład jakich? - przerwał mu ojciec.
Na pewno kanclerza wielkiego litewskiego... - padła odpowiedź.
Dobrze! - ucieszył się ojciec. - Oprócz tego miał tytuł hrabiego i grafa Świętego Cesarstwa Rzymskiego i zajmował jeszcze kilka innych stanowisk, chociażby podczaszego wielkiego litewskiego... Umiesz wyjaśnić kto to był podczaszy?...
Znowu otworzyłam usta, tym razem ze zdziwienia i w napięciu czekałam na odpowiedź, ponieważ słowo wydało mi się jakieś dziwne.
Podczaszy.., podczaszy... - powtórzył syn. - Wydaje mi się, że był to człowiek, który pełnił pewną funkcję na magnackim dworze. Był po prostu urzędnikiem dworskim.
Ojciec na znak potwierdzenia pokiwał głową.
Tak. Zgadza się. Zajmował się w czasie uczt rozlewaniem napoi do kielichów i dbał, żeby trunków nie zabrakło. Opiekował się też piwnicami, gdzie trunki przechowywano oraz pomieszczeniami na cenne dawniej korzenne przyprawy. Jego sprawą były również desery... Wracając jednak do Olbrachta Gasztołda to był on ojcem Stanisława Gasztołda, ostatniego z rodu Gasztołdów, pierwszego męża Barbary Radziwiłłówny. Te dwa potężne rody litewskie, Gasztołdów i Radziwiłłów prowadziły między sobą prywatną wojnę. Na wzajem grabiły swoje dobra i paliły zamki. W ich spory musiał wtrącić się król Zygmunt I Stary. Jak wiadomo, jednym ze sposobów załatwiania takich spraw jest godzenie zwaśnionych przez połączenie rodów parą małżeńską. Zgodzisz się ze mną, że tak jest?...
Tak... Chyba tak – przyznał mu rację syn.
Nie chyba ale na pewno – powiedział ojciec. - U podstaw takich związków leży wyrachowanie. Mogą one posłużyć bardzo różnym celom. W przypadku związku Gasztołdów z Radziwiłłami posłużył on zażegnaniu prywatnej wojny. Niestety obróciło się to przeciwko Gasztołdom. Ich ród wygasł, ponieważ zaślubiona kobieta nie wydała na świat potomka. Poza tym prowadziła podobno rozwiązły tryb życia mając starego męża i licznych kochanków. Na koniec straciła cały majątek. Nie posiadając dzieci nie mogła niczego po mężu dziedziczyć. Stąd się wziął jej romans z królem Zygmuntem Augustem. Bracia Barbary, Mikołaj Radziwiłł Rudy i Mikołaj Radziwiłł Czarny zaczęli starać się, by siostra otrzymała prawo do korzystania chociaż z części dóbr pozostawionych przez Gasztołda. Prawnie zabierał je skarb państwa. W celu rozpatrzenia tej sprawy Zygmunt August przybył do ich majątku. Zapobiegliwa i bardzo urodziwa wdowa wdała się w romans z nim. Później, gdy owdowiał wzięli potajemny ślub a na koniec w atmosferze skandalu odbyła się jej koronacja na królową Polski. Ich małżeństwu i koronacji przeciwna była matka Zygmunta Augusta, królowa Bona Sforza. Odnosiła się niechętnie do rosnącego w potęgę rodu Radziwiłłów. Uważała też, że związek Zygmunta Augusta z Barbarą Radziwiłłówną jest szkodliwy dla dynastii Jagiellonów. Barbara zmarła rok po koronacji, oczywiście bezdzietnie. Dynastia Jagiellonów wygasła, chociaż Zygmunt August ożenił się po raz trzeci. Jego pozamałżeńskie romanse dla dynastii
nie miały żadnego znaczenia. Po jego śmierci na tronie polskim zaczęli zasiadać królowie elekcyjni.
Według kolejnej legendy Barbarę Radziwiłłówną sportretował w XVII wieku nieznany malarz tworząc obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, który umieszczony został w kaplicy ostrobramskiej w Wilnie.
Ojciec skończył swoją historię. Zamilkł. Syn też nie odzywał się. Przestałam kołysać misia i gapiłam się na nich. Na ścianie pokoju pojawiła się rozświetlająca jego ciemne wnętrze szeroka smuga zachodzącego powoli za dachy domów słońca. Musiał być to koniec lata, ponieważ tylko o tej porze roku smuga słońca była szeroka i rozświetlała zawsze to samo miejsce powoli zwężając się przez jedną godzinę. Była to najładniejsza godzina popołudnia w tym pokoju.
Pokój miał szaro-srebrną tapetę. Wypełniały go ciężkie meble i duże obrazy w szerokich ramach. Obitą szaro-brązowym materiałem kanapę i takie same fotele zdobiły białe, koronkowe serwetki rozłożone na ich oparciach. Ojciec siedział w fotelu stojącym w rogu. Syn pochylony w jego stronę zajmował krzesło przy stole ustawionym na środku. Ich milczenie przedłużało się.
Mówię to wszystko z paru powodów – odezwał się w końcu ojciec. - Historię należy znać. Jest w niej mnóstwo pouczających rzeczy jeśli przyjrzeć im się bliżej. Nie wiem czego uczysz się w szkole ale uważam, że powinieneś swoją wiedzę poszerzać i nie ograniczać jej do szkolnych wymagań.
Wiem – zgodził się z nim syn. - Sporo czytam...
To dobrze – przerwał mu ojciec. - Chciałbym, żebyś zastanowił się nad tym o czym dzisiaj rozmawialiśmy. Chociażby nad problemami związanymi z małżeństwem... Jesteś już w odpowiednim wieku, żeby pewne sprawy rozważać. Następnym razem przyjedź w sobotę. Pójdziemy po południu nad jezioro na ryby. Wtedy omówimy sobie wnioski, do jakich doszedłeś. Będziesz mógł u mnie przenocować.
Do jakich wniosków syn doszedł – nie wiem, ponieważ tydzień później nad jezioro nie zabrano mnie – zostałam w domu z matką.
Mijały kolejne lata, które nic nie zmieniły. W naszym mieszkaniu brakowało czwartego pokoju, by mogła wprowadzić się do niego jeszcze jedna osoba. W międzyczasie ojciec próbował coś w tej sprawie zrobić. Nie było jednak sposobu takiego, który wszyscy mogliby zaakceptować. Ujawniło się całe mnóstwo przeszkód ku temu, by przydzielono nam inne mieszkanie. Najwyraźniej ktoś uważał, że powinniśmy zostać w miejscu, gdzie jesteśmy – przynajmniej moi rodzice. Co prawda dziadkowie dostali propozycję przeniesienia się do Gdańska razem z instytucją, w której dziadek pracował ale dotyczyło to tylko ich, więc zrezygnowali nie chcąc zostawiać nas tutaj samych. W tamtych czasach handel nieruchomościami nie istniał. O tym kto gdzie mieszka decydowało miasto.
Nie mogąc urzeczywistnić swoich zamiarów, ojciec starał się sprawiać synowi przyjemność drogimi prezentami – takimi, na które nie stać było jego matki; tak, jakby chciał powiedzieć: widzisz, gdyby nie ja, nigdy byś tego nie dostał. Był to przeważnie nowy sprzęt sportowy, którym chłopiec mógł się pochwalić przed kolegami używającymi starych rzeczy wygrzebanych gdzieś z lamusa lub odkupionych od kogoś.
Na koniec postanowił obdarować go szczególnym prezentem jakim miał być motocykl.
Zanim jednak doszło do zakupu, musiało dojść najpierw do egzaminu na prawo jazdy. Zaczęły się teoretyczne przygotowania z podręczników, które ojciec od kogoś dostał. Na koniec wybraliśmy się wszyscy na wycieczkę, żeby w praktyce sprawdzić czego syn się nauczył – chodziło o rozpoznawanie znaków drogowych.
Dzień był szary, mglisty i padał deszcz ze śniegiem. Musiało to być przedwiośnie. We czworo wsiedliśmy do taksówki. Matka, ja i ojciec zajęliśmy miejsca z tyłu; syn ulokował się obok kierowcy. Wewnątrz wozu było ciasno i duszno a na dodatek nasze zimowe ubrania krepowały
ruchy. Ojciec wyjaśnił kierowcy o co chodzi, po czym ruszyliśmy za rogatki miasta. Na szosie zaczęło się odpytywanie z mijanych znaków. Po jakimś czasie nawet ja zaczęłam odróżniać znak – ostry zakręt.
Krążyliśmy dosyć długo po okolicznych wsiach. Widziałam je wtedy po raz pierwszy. Wydawały mi się jakimiś tajemniczymi miejscami, do których nie sposób dotrzeć, ponieważ są gdzieś na końcu świata.
Ojcu ta przejażdżka wyraźnie sprawiała przyjemność, zwłaszcza, że uczeń okazał się pojętny. Pewnie przedłużałby ją bez potrzeby, gdyby nie to, że niespodziewanie zatrzymała nas na szosie milicja.
Sprawdzili dokumenty kierowcy, stan techniczny wozu, spytali dokąd jedziemy a usłyszawszy wyjaśnienia bez dyskusji wypisali mandat z powodu zbyt dużej ilości osób w samochodzie i kazali zawrócić do miasta....
Gdy prawo jazdy bez żadnych problemów było już zrobione, z początkiem wiosny zakupiony został motocykl SFM Junak – rzecz niesłychanie droga,, szczyt nowoczesności produkowany przez Szczecińską Fabrykę Motocykli i zwany przez niektórych polskim Harleym. Jego konstrukcja miała podobno przewyższać wiele motocykli renomowanych firm światowych tamtych czasów. Stworzyli ją w latach 1951- 1952 doświadczeni konstruktorzy opierający się na przedwojennych dokonaniach zespołu T. Rudawskiego, wyjątkowo utalentowanego konstruktora trzech modeli motocykli Sokół.
Junak był motocyklem ciężkim, posiadał silnik czterosuwowy a oprócz tego miał charakterystyczny tzw. gang czyli odgłos pochodzący z rury wydechowej a przy tym hałaśliwą pracę rozrządu w czym przypominał harleye. Używany był w wyścigach motocross i rajdach terenowych oraz przez milicję, jako motocykl pościgowy. Wszystkie te informacje wymieniane były między ojcem i synem w czasie rozmów na temat nowej zabawki.
Reakcją jego matki na ten prezent był najpierw wcale nie wyrażający zachwytu okrzyk: W imię Ojca i Syna!!! A co to takiego?! - później zaś list do ojca pełen wyrzutów. Matka uważała, że ojciec przekupując syna chce podważyć jej autorytet. Obaj – zarówno ojciec jak i syn - zlekceważyli te uwagi traktując je jako próbę odebrania im przyjemności z zakupu.
Teraz, w letnie dni syn zamiast korzystać z pociągu przyjeżdżał do nas na motorze. Przy tej okazji wzbudził zainteresowanie rówieśników z naszego sąsiedztwa co dało mu okazję do zawarcia z nimi znajomości. Od tego czasu jego wizyty nabrały bardziej towarzyskiego charakteru – odwiedzał nie tylko ojca ale również nowych kolegów.
Z mojego punktu widzenia nasze życie rodzinne wydawało się dość skomplikowane dlatego nie lubiłam, gdy ktoś mnie o nie wypytywał.
Dorastający syn ojca uczestniczył w zjazdach rodzinnych zarówno swoich krewnych, jak i krewnych mojej matki. Z rodziną, w której dorastał nikt oprócz ojca nie utrzymywał kontaktów a i te ograniczały się jedynie do wymiany listów. Dla mnie były to osoby, o których nie miałam żadnego wyobrażenia.
Z racji licznych spotkań towarzyskich dosyć istotnym tematem rozmów między ojcem i synem był savoir-vivre czyli ogłada, dobre maniery, znajomość form towarzyskich i reguł grzecznościowych obowiązujących w danej grupie.
Zaowocowało to dosyć dziwnym zdarzeniem. Nie wiele brakowało, by skończyło się ono kompletną katastrofą. Syn był wówczas w ostatniej klasie szkoły średniej. Z początkiem lata miał zdawać maturę a później egzamin na wyższe studia. Wtedy właśnie doszło do incydentu między nim a jednym z nauczycieli. O co dokładnie poszło nie mogłam się dowiedzieć. Miałam wtedy osiem lat i informacje, których mi udzielano nawet na temat zdarzeń rodzinnych były ocenzurowane. Wiedziałam tyle, że chodzi o bon-ton czy też savoir-vivre i o naruszenie jego zasad przez obie strony. Nauczyciel miał podobno źle się wyrazić o jakiejś kobiecie po czym został spoliczkowany przez swojego ucznia.
Dyrekcja szkoły zdecydowała, że karą dla ucznia, który zachował się w tak skandaliczny sposób
będzie niedopuszczenie do matury.
Do ojca natychmiast przyszedł w tej sprawie list od matki. Opisywała w nim całe zdarzenie i swój stosunek do tego co zaszło. Uważała, że w zaistniałej sytuacji chłopak ma iść do pracy, co może wreszcie nauczy go życia, bo jak na razie to nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności i żyje jakimiś fantazjami a to, co zrobił jest najlepszym tego dowodem.
Takie podejście do zaistniałej sytuacji wprawiło ojca w prawdziwą wściekłość - zwłaszcza minimalny program dotyczący planów na przyszłość. W żadnym wypadku nie mógł dopuścić do jego realizacji. Chyba nawet szczególnie nie dociekał w czym leżała przyczyna konfliktu? Bardziej interesowało go – jak z tego wybrnąć?... Wybrnąć udało się chociaż wyglądało to źle. Honor nauczycielski został opłacony pieniędzmi. Była to na tyle wysoka kwota, że obrażony nauczyciel zmienił zdanie na temat całego zajścia, przejął część winy na siebie i zwrócił się do dyrekcji o odwołanie decyzji w sprawie kary, którą da się zastąpić szczerymi przeprosinami. Przypuszczam, że przeprosiny nie były szczere ale na pewno wygłoszony tekst został bardzo skrupulatnie przygotowany przez ojca i zawierał odpowiednie słowa skruchy na tyle, na ile było to konieczne.
Ten jeden incydent nie miał prawa zaważyć na losach syna, tak by zwichnąć całą przyszłą jego karierę. Otarcie się o klęskę jeszcze raz przekonało młodego człowieka, jak ważną rolę w jego życiu odgrywa ojciec. Znowu wyprowadził go na właściwą, szeroką drogę i nie pozwolił błąkać się po krętych, niepewnych ścieżkach życia.
Rzeczywiście od tego momentu wszystko potoczyło się bez szczególnych komplikacji chociaż te zwykłe na pewno były.
On i ojciec stali się teraz prawie partnerami. Syn wyjechał na studia. W domu matki bywał tylko w święta i wakacje, z których część spędzał również u ojca.
Ich rozmowy dopiero teraz stały się dla mnie kompletnie niezrozumiałe, ponieważ dotyczyły spraw profesjonalnych. O tym, że moja matka miała swój udział w tych sprawach dowiedziałam się czy raczej domyśliłam się wiele lat później.
Na tym właściwie należałoby tę historię skończyć. Chłopiec przestał być dzieckiem. Ostatnią ingerencją ojca w jego sprawy była pomoc przy pracy dyplomowej po to, by została zrobiona na właściwym poziomie. Po jej obronie ścisły układ między nauczycielem i uczniem rozluźnił się. W dalsze losy młodego mężczyzny ojciec nie miał zamiaru ingerować, tym bardziej, że w międzyczasie jego własna sytuacja finansowa radykalnie zmieniła się – niestety, na niekorzyść. Nie chciał i nawet nie mógł pozwolić sobie na jakieś sztuczne przedłużanie dzieciństwa syna. Jego sukcesem było to, że zmieścił się w czasie i zdołał doprowadzić z powodzeniem do końca jego edukację a ściślej mówiąc – zaprojektować go i zrealizować ten projekt. .
Pozostał po tym wszystkim skłębiony i spychany przez wiele lat gdzieś na margines świat złych, nie rozładowanych emocji. Im starsi byli obaj, tym trudniej było o tym mówić. Dziecinne żale wydawały się bez sensu, nie na miejscu, nie pasowały do ich wieku i wyobrażeń o sobie samych. Wypadało co najwyżej zrobić bilans zysków i strat po czym określić odpowiedzialnych za to, co się nie udało, co zostało zniweczone lub zafałszowane. Rozmawiali o tych problemach bardzo oględnie i ogólnie. Mowa była o naruszaniu pryncypiów i konsekwencjach tego. W głębi duszy obaj chyba liczyli, że wcześniej czy później nadejdzie dzień, w którym rozegra się coś w rodzaju sądu ostatecznego oceniającego owoce działania ludzkiego na rzecz dobra lub zła. Z resztą, ich spotkania nie były już tak częste jak dawniej a korespondencja miedzy nimi po przeczytaniu niszczona.
ratings: perfect / excellent
Pozdrawiam serdecznie...
Piotr P
PS: Masz bardzo fajną łatwość w opisywaniu i filozoficzne zacięcie, jak sądzę...