Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2013-10-06 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3139 |
Pan Jeziora spał na dnie swojego królestwa. Spał na tyle długo, że został pokryty mułem i glonami. Spał głebokim snem pradawnych istot, dla których jeden wiek to tylko chwila. Wstrząsy na powierzchni dotarły jednak aż na dno jeziora, budząc poruszenie wśród wszystkich istot zamieszkujących je. Władca podwodnego królestwa obudził się zły, że coś przerwało jego sen. Potem złość zamieniła się w zaintrygowanie. Na tym terenie nigdy nie było takich trzęsień, a jeśli już kiedyś były, to w czasach bardzo odległych, nieznanych człowiekowi.
Ciekawość Pana Jeziora nie trwała długo. Przypomniał sobie, że bardzo niedawno (według jego odczucia czasu) dochodziło już do jakichś hałasów i wybuchów na powierzchni. Widocznie ludzie znowu się zabijali, używając teraz jakiejś potężniejszej broni. Co to była za broń to już nie wchodziło w zakres jego zainteresowań. Od jakiegoś czasu świat ludzi i powierzchni zupełnie go nie obchodził. Ludzie się zmienili. Świat się zmienił. Pan Jeziora nie pasował już do niego. Był zakurzonym reliktem pradawnych epok.
Pamiętał czasy, zanim na tych ziemiach pojawili się ludzie. Czasy kiedy przyjmował gości z leśnych królestw, kiedy jednorożce na brzegu piły wodę z jego jeziora, kiedy wyprawiane były wielkie bale na wyspie, a piękne driady i nimfy wodne wszystkich zabawiały swoim tańcem. Potem pojawili się ludzie. Zaczynając na ludach o których teraz nikt nie pamięta, a kończąc na Germanach, Bałtach i Słowianach. Niezależnie od języka używanego przez nich, wszyscy szanowali Pana Jeziora. Na wysepce zbudowali sanktuarium gdzie składali mu ofiary i prosili o pomoc. Pan Jeziora żył z nimi w zgodzie. Później przyszli inni, z czarnymi krzyżami na płaszczach, którzy zburzyli sanktuarium, a plemiona mieszkające w okolicach wyrżnęli. Czasem zdarzali się jeszcze ci, którzy oddawali cześć Panu Jeziora i składali mu ofiary. Jako że krótkie jest życie ludzkie, ci szybko przeminęli, a Pan Jeziora stał się tylko legendą, bajką dla dzieci, a ofiary zostąpiły wrzucone do jeziora puszki po piwie, opony, złom i plastikowe śmieci.
Ludzie zapomnieli o Panu Jeziora, a ten zapomniał o nich.
Wkrótce władca podwonego królestwa zaczął się zastanawiać, co się wyprawia na powierzchni. Trzesięnia ziemi nie ustępywały. Na dodatek pewnego razu jakiś potężny błysk na powierzchni sprawił, że nawet na samym dnie przez chwilę było jasno jak w dzień. Potem coś się stało z wodą. Ryby zaczęły chorować i umierać. Zaniepokojony Pan Jeziora wysłał jednego ze swoich wodników, żeby sprawdził co to może być. Gdy wrócił, nie potrafił opisać tego co zobaczył. Powtarzał tylko `świat się kończy, świat się kończy`. Pan Jeziora postanowił pierwszy raz od dawna wyjrzeć na powierzchnię.
Gdy wynurzył głowę, zauważył, że jej poziom opadł o kilka dobrych metrów. Na jej powierzchni zaś unosiło się wiele zdechłych ryb. Jezioro wysycha. Królestwo upada. Wszystko umiera.
Jeszcze większa groza go przejęła gdy spojrzał na brzeg. Wszystko było wypalone, a z drzew zostały tylko martwe, wysuszone kikuty. Pan umierającego jeziora wrócił pod wodę. Posępny i milczący. Nie dało się opisać smutku goszczącego na jego twarzy.
W tym wszechogarniającym smutku odbierającym chęci do życia pogrążyło się całe królestwo. Nie wiadomym tylko było, czy tak jest wszędzie. Można było wysłać któregoś z wodnych ptaków na rekonesans, jednak wszystkie znikły. Nie słychać też było rechotu żab. Nimfy również nie śpiewały. Nie miały sił nawet na żałobną pieśń. Jezioro dalej wysychało, a gdy już dawno umarły wszystkie zwierzęta, inni mieszkańcy królestwa zaczęli tracić siły. Wodniki, utopce, nimfy i inne istoty. Wkrótce został już tylko Pan Jeziora, ale nie dość, że jego duch strasznie osłabł to jeszcze zaczęły mu wypadać łuski, a na jego ciele pojawiały się dziwne plamy. Mógł tu zostać, odejść wraz ze swoimi poddanymi i swoim jeziorem. Mimo że był pozbawiony chęci do życia, chciał przed śmiercią jeszcze raz zobaczyć, co się stało ze światem.
Wziąwszy grzebień zrobiony z rybich ości, rozczesał swe zielony włosy. Zamienił płetwę na nogi. Wyszedł na brzeg.
Wcześniej tłumy ludzi i nieludzi witałyby Pana Jeziora. Teraz witała go jedynie cisza i śmierć. Ostatni raz spojrzał na jezioro, które teraz wyglądało jak wielka brudna kałuża i poszedł w las, który lasem już dawno przestał być. Był tylko cmentarz. Szereg mogił, którymi były wysuszone, rozpadające się pnie drzew. I zapowiadało się, że tak wygląda reszta świata.
Kiedy szedł kilometr za kilometrem, towarzyszyła mu tylko cisza. I śmierć. Deptał spaloną ziemię, czasem widząc wysuszone rośliny lub szkielety zwierząt i ludzi. O tych drugich myślał z pogardą, co chwilę zadając sobie pytanie: co oni zrobili z tym światem?
Grozę krajobrazu mógłby dopełniać wiatr jęczący potępieńczo, ale nawet jego nie było słychać. Była tylko grobowa cisza. Cały świat stał się jednym wielkim grobowcem.
Na wzgórzu jakich wiele jest na Mazurach, patrzył na martwy świat, wiedząc, że jego koniec również jest bliski. Pan Jeziora czuł się bardzo zmęczony. Trawiła go choroba, choć wcześniej choroby były domeną tylko ludzi i zwierząt. Istoty takie jak on były od nich wolne. Oprócz tego, już długo był poza jeziorem, umierał więc tak, jak umiera ryba bez wody. Jego stan pogarszał też smutek, odbierający chęci do dalszej egzystencji.
W pewnej chwili zerwał się całkowicie zaskoczony. Swoim daleko sięgającym wzrokiem ujrzał w dole wzgórza, ludzi. Najpierw dwoje, potem pozostałych troje. Kobieta z nastoletnią dziewczynką uciekały przed oprawcami. Nie uciekły jednak daleko.
Pan Jeziora nie potrafił tego zrozumieć. Dlaczego mimo olbrzymiej katastrofy, która się stała, ludzie zamiast naprawiać swoje błędy i pomagać sobie nawzajem, walczą ze sobą mimo, że zostało ich tak niewielu. Pan Jeziora choć stracił mnóstwo swej siły, chciał pomóc ofiarom. W nieludzkiej istocie z mrocznych otchłani było widocznie więcej ludzkich uczuć niż w samych ludziach.
Podniósł się z trudem, zrobił krok i... stwierdził, że nie zrobi nic. Ludzie nie tylko zniszczyli ludzkość ale też całą planetę i zasługują na to by podzielić jej los. Pan Jeziora odszedł z tą myślą, nie patrząc jak kobieta i dziewczyna są wielokrotnie gwałcone przez swoich oprawców, a potem starsza z nich zostaje zabita i zjedzona.
Pan bez jeziora nie potrafił zrozumieć tego, że świata nie zniszczył ani Ragnarok, ani chrześcijańska apokalipsa, ani walka między bogami, tylko gatunek, który nie tak dawno siedział jeszcze na drzewach i jadł surowe mięso.
Przechodząc przez autostradę, Pan Jeziora widział setki samochodów. Maszyn nad których przeznaczeniem za bardzo się nie zastanawiał. Wiedział jednak, że jak wcześniej ludzie zaśmiecali jego jezioro złomem i plastikiem, tak teraz tylko tyle po sobie pozostawią. Tylko tyle jest warta cała ich cywilizacja. Złom i plastik.
- Panie kapitanie, coś jest na drodze! - krzyknął żołnierz do dowódcy wozu pancernego.
- Kowalski, przekaż dla wszystkich wozów, że mają się zatrzymać. I daj zbliżenie.
Kapitan spojrzał na ekran. Był tylko lekko zaskoczony.
- Nie wiedziałem, że mutacje przebiegają aż w takim stopniu... - rzekł cicho do siebie, po czym dodał już głośniej: Mutant na drodze, rozjebać go!
Pan Jeziora nie reagował. Czarnymi oczami patrzył tylko, jak autostradą jedzie kolumna wozów pancernych. Równie beznamiętnie patrzył jak jeden z wozów otwiera do niego ogień.
To, czego nie zniszczył bezlitosny czas, zniszczył człowiek.
ratings: perfect / excellent
ratings: very good / excellent