Go to comments2084 czyli Europa da się lubić cz.1
Text 8 of 21 from volume: Opowiadania
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2013-11-12
Linguistic correctness
Text quality
Views2543

Przebudzony, śnił dalej na jawie. Mechanicznie umył zęby i twarz. Wziął poranną dawkę Panaceum. Coś jednak przerwało zaprogramowaną rutynę. Zamiast opuścić łazienkę, zapatrzył się w swoje odbicie w lustrze. Czegoś mu brakowało. Czegoś w oczach. Czy powinny być takie puste i bez wyrazu? Dopiero teraz zwrócił na to uwagę. Wychodząc z łazienki ponownie wyłączył umysł. Założył szkolny mundurek i udał się do kuchni.

Posiłek został stworzony tak, by smakował jak najlepiej, lecz Panaceum wprowadziło go w pewien stan zobojętnienia, więc tylko rytmicznie żuł, beznamiętnie gapiąc się w TVekran. Nawet dekolt Miry Deveroux nie zwrócił jego uwagi.

- Do wczorajszego zamachu na ministra propagandy, przyznała się zbrodnicza, terrorystyczna organizacja 40 i 4. Oczywiście ten okrutny proceder spotkał się dezaprobatą społeczeństwa. Każdy prawdziwy Europejczyk powinien potępić takie działania. Oddaje głos Martinowi Benerowi, komendantowi milicji w Metropolii 11, który został dzisiaj zaproszony do studia.

- Witam.

- Mógłby pan ujawnić co robi milicja by w końcu rozbić tę terrorystyczną siatkę?

- Powiedziałbym, że robimy co w naszej mocy, lecz nie byłoby to zgodne z prawdą. Tak naprawdę robimy znacznie więcej. Znana nam jest tożsamość ich przywódcy, Jędrzeja Krasickiego. Gdy złapiemy przywódcę, złapiemy resztę.

- Tak jak stało się to z grupami terrorystycznymi na terenach dawnych Węgier i Litwy?

- Dokładnie tak. Jako, że sam brałem udział w rozpracowaniu tamtych grup, zanim zostałem komendantem w Metropolii 11, mam doświadczenie, które pomoże mi zrobić porządek tutaj.

Chłopak skończył jeść, więc nie widział dalszego sensu oglądania wiadomości, którego go wcale, a wcale nie interesowały.

Czekając na windę, miał nadzieję że nie będzie musiał wdawać się w pogawędki z sąsiadami. Jego pech, że w windzie był dziwny okularnik z góry.

- Dzień dobry - mruknął chłopak

- Dz-dz-dzień dobry – wyjąkał facet.

- Uważaj na jedzenie - dodał po chwili i podrapał się nerwowo po głowie.

- Słucham? - zapytał Kevin.

- Słyszałem o obozach dla ymm... no mutantów. A co ma powodować mutacje jak nie żywność modyfikowana genetycznie.

- Przecież Partia powiedziała, że to mit. A obozy to już kompletna wroga propaganda.

- Mhm, a składnik X33 wcale nie wywołuje ślepoty.

- Nie znam nikogo, u kogo wystąpiłyby jakieś mutacje.

- Występują one głównie u ludzi z roczników 2030-2040, lub ich dziec i- mówił dalej, nerwowo latając wzrokiem po ścianach windy.

Teraz domyślam się, że mieszka w tej części miasta, ponieważ jest tu mniej kamer. Przynajmniej podobno. Tak więc może głosić te swoje teorie spiskowe. Domyślam się, też że jest taki chudy bo chyba każdy produkt jest dla niego trucizną – pomyślał Kevin.

- Skąd to wszystko wiesz?

- Od przyjaciół i... innych źródeł.

Jakoś Kevinowi ciężko było uwierzyć, że taki osobnik ma przyjaciół.

Gdy winda się zatrzymała, Kevin ruszył żwawym krokiem. Wyszedłszy z klatki schodowej, za pierwszym wdechem poczuł świeże, rześkie powietrze. Za drugim zaś smród. Nie wiadomo czy niebo było dziś szare z powodu chmur, czy z powodu zanieczyszczeń. Jako, że dzielnica do najbogatszych nie należała, i na dodatek graniczyła ze Strefą Z, wśród propagandowych plakatów zdarzały się graffiti, pacyfki, i A w kółeczku. Kevin nie miał pojęcia co znaczą te tajemnicze symbole. Symbole, które na pewno jeszcze dzisiaj będą zamalowane przez służby porządkowe.

Idąc przez strefę Z, Kevin prawdopodobnie dotarłby do szkoły szybciej niż autobusem, lecz nawet nie brał takiej ewentualności pod uwagę. Strefa Z cieszyła się złą sławą. Było to miejsce dla ludzi, którzy oficjalnie nie istnieli, wyrzutków społeczeństwa, śmieci, odpadków systemu. Nie ma tam kamer, podsłuchów, a milicja nigdy tam nie wjeżdżała. Dziki teren. Dlatego też był omijany przez porządnych obywateli, niechcących się narazić na gwałt, rabunek czy śmierć. Czekając na autobus, Kevin obserwował otoczenie. Coś w jego świadomości ruszyło. Czy jestem tylko jednym z trybików potężnej machiny? - pomyślał. Siedząc na przystanku, widział tych samych ludzi co każdego ranka. Idących tych samym tempem, tym samym chodem, w tą samą stronę, z tym samym wyrazem twarzy. Zaprogramowani. Tak jakby byli zaprogramowani. Chłopak wziął następną dawkę Panaceum, by pozbyć się natrętnych myśli. Do autobusu nikt się nie pchał. Wszyscy wsiedli spokojnie, bez najmniejszego kontaktu fizycznego.

- Decyzją rady Związku Wszecheuropejskiego, podskórne chipy zostaną wprowadzone sześć miesięcy wcześniej niż planowano. - Wszyscy bacznie obserwowali autobusowy TVekran.

- Na decyzje wpłynęły ostatnie szokujące wydarzenia w Metropolii 11. Chipy zapewnią ochronę i bezpieczeństwo - kontynuowała ta sama prezenterka o wybitnym dekolcie.

- Dla mojego bezpieczeństwa będą podglądać mnie pod prysznicem i słuchać moich kłótni z żoną - powiedział lekko posiwiały mężczyzna stojący obok Kevina, po czym zaklął w znajomym aczkolwiek zapomnianym języku.

- Przepraszam, co to było, to ostatnie? - Następna dawka Panaceum wprawiła chłopaka w lekką euforię, przez co również stał się bardziej towarzyski niż wcześniej.

- To po polsku „kurwa mać” - odpowiedział mężczyzna.

- Wątpię by ktoś chciał cię oglądać pod prysznicem dziadku - powiedział jeden z dwóch osiłków, którzy pojawili się znikąd. Drugi chwycił mężczyznę za nadgarstek i przyłożył kod kreskowy do czytnika.

- Mikołaju Zakrzycki, jest pan aresztowany za szerzenie antyeuropejskiej propagandy.

Wysiedli na najbliższym przystanku. Kevin zaś uśmiechał się pod wpływem głupkowatej euforii, zadowolony, że pozbył się natrętnych myśli. Los mężczyzny również niezbyt go obchodził.


Szkoła była potężnym gmachem. Białym i sterylnym. Chłopak przyłożył nadgarstek do czytnika.

- Kevin Markowski, uczeń numer 53678 - drzwi się otworzyły.

Tradycyjnie, od razu ruszył w kierunku hali gimnastycznej na poranny apel.


- Ain`t no sunshine when she`s gone, pam pam pam, It`s not warm when she`s away, pam pam pam. - podśpiewywała dziewczyna idąc ulicami Strefy Z. Skręciła w stronę, wydawałoby się opuszczonej budowli. Wchodząc do tego typu budynku można by się spodziewać zapachu moczu, lub martwych rozkładających się szczurów. Nic takiego jednak nie było czuć, podłoga zaś była pozamiatana. Długi ciemny korytarz to było jedno wielkie pasmo wysprejowanych napisów i znaków. Można by pomyśleć, że jest się we wnętrzu piramidy, a na jej ścianach są współczesne hieroglify.

Na środku pustego pokoju siedział chłopak w wojskowej bluzie, o nieco dłuższych, bardzo bujnych włosach. Dziewczyna podbiegła i wskoczyła mu na plecy, obejmując go rękoma i nogami, na których miała poszarpane rajstopy.

- Hej Marika - powiedział nie odrywając wzroku od książki.

- Hejjjj Kudłaty – odpowiedziała, po czym dała mu długiego całusa w szyje. - Co czytasz?

- Tołstoja - odrzekł, po czym zamknął książkę i zrzucił dziewczynę z pleców. Książkę zaś odłożył na jeden z dwóch mebli w pokoju. A konkretnie na małą półeczkę, która mieściła mniej niż dziesięć innych tytułów. Drugim meblem był materac, spod którego wyjął drewniane pudełeczko.

- Czytasz mi w myślach – zaśmiała się Marika. - Wczoraj gadałam z kolesiem, który powiedział, że mógłby dać nam gramofon za trochę trawy!

- Działający? - spytał Kudłaty, skręcając jointa.

- Pewnie! Sprawdzałam sama! - mówiła podekscytowana.

- Niewiele już tego mam - podał jointa dziewczynie. - Przez ten pierdolony smog jest mało słońca i rośliny rosną strasznie powoli. No ale co mi tam, rzadko się zdarza taka okazja. Możesz mnie z nim umówić?

- Pewnie... - dziewczyna nagle posmutniała.

- Co jest mała?

- Kompletnie zapomniałam. Obudziłam się dziś rano w tak cudownym humorze. Pierwszy raz od dawna słychać było śpiewające ptaki. Ja sama się czułam śpiewająco. Zapomniałam, zapomniałam kompletnie zapomniałam. Słyszałam, że Mysz nie żyje. Ponoć dwa dni temu wyszedł w nocy, niewiele poza granice strefy. A te świnie go zastrzeliły. Był uzbrojony tylko w czerwony spray, do cholery! - łzy napłynęły jej do oczu. Chłopak od razu ją przytulił.

- Ciii... to nie pierwszy ani ostatni przyjaciel którego straciliśmy, powinnaś się już przyzwyczaić...

- Nigdy się do tego nie przyzwyczaję!

- Carpie diem... - szepnął cicho.

- Co to znaczy?

- Chwytaj dzień.

- Ahh! Nienawidzę, gdy jesteś taki spokojny. Gdy sypiesz mądrościami z tych swoich książek!

Wybiegła.


Po odśpiewaniu hymnu Związku Wszecheuropejskiego apel był zakończony. Tradycyjnie, nie pamiętając pod którą sale się kierować, rozkojarzony, postanowił sprawdzić plan lekcji w elektronicznym notatniku. Język wspólny, historia współczesna, matematyka....

Przeciskał się korytarzem, w tłumie granatowych mundurków. Wszystkie jednostki zlały się w jedną ciecz, szlam płynący wśród czystych białych ścian. Szlam, który można ukształtować. Ukształtować albo na człowieka, albo na bezmyślne gówno. Zależnie od tych, którzy zostali obarczeni odpowiedzialnością, kształtowania młodych umysłów.

Kevin poczuł czyjąś rękę w kieszeni swojego mundurku

- Ejj..?

- Nie odwracaj się, hehe.

Znowu ten idiotyczny śmiech. Ostatni blister Panaceum znowu trafił w ręce osoby, która bardzo wzięła sobie do serca zachęty Partii, do zażywania cudownego leku.

- No, wiem że jesteś dobrym kolegą i tym razem również nikomu nic nie powiesz, hehe. Chyba, że chcesz spotkać się po lekcjach. Do zobaczenia na lekcji, hehe.

Gdyby ten lek nie tłumiłby tak bardzo emocji. Kevin chciałby roztrzaskać jego głupią gębę i ubrudzić czyste białe ściany jego krwią. Chciałby, by ten kretyński śmiech ucichł raz na zawsze.

Lecz nic takiego się nie stało. Chłopak dalej szedł przed siebie, z kamienną twarzą, jak i reszta ludzi go otaczających.


Pan pracownik miesiąca zrobił swoje hackerskie hokus pokus, tak by osoba nadzorująca obraz z jego monitora widziała wykresy, a Karl mógł zobaczyć czy nie ma nowej wiadomości od tajemniczego nieznajomego. Była.

- ZAŁÓŻ SŁUCHAWKI. WŁĄCZ NAGRANIE.

Jak mu nakazano, tak zrobił.

- Środek, który opracowaliśmy, pozwoli zwiększyć nasze zyski wielokrotnie - Karl rozpoznał mówiącego mężczyznę, którym był Waclav Tichy, dyrektor generalny filii EuroCorpu w Metropolii 11. Wśród siedzących przy stole rozpoznał innego dyrektora generalnego, Johna Smitha. Pozostali również musieli być kimś ważnym - Jest to dodatek do żywności zwany...

- Och, co twoi chemicy mogli wynaleźć, czego już nie wynaleźliśmy? - powiedział jakiś facet, którego twarzy nie było widać z tego ujęcia kamery.

- Niech mi pan nie przerywa panie Corso, a pana zaskoczę. Otóż naukowcy pracujący w mojej filii stworzyli K01. Dodany do żywności sprawia że konsument je trzy, cztery lub nawet pięć razy więcej. A jako że 90% żywności tego kraju produkuje EuroCorp... Zyski policzcie sobie sami panowie.

- Oczywiście ma pan coś na potwierdzenie tej teorii? - zabrał głos John Smith.

- Ależ nie zwołałbym tego zebrania gdybym nie przeprowadził dogłębnych badań - na ścianie wyświetlono slajdy. Slajdy przedstawiające ludzi, wręcz wpychających sobie jedzenie do gardła - Jest tylko jeden efekt uboczny. U niektórych... królików doświadczalnych pojawił się… rak.

- Ale nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło! - uśmiechnął się przebiegle. - Wprowadzimy na rynek cudowne lekarstwo na raka, a nasze zyski wzrosną jeszcze bardziej.

- A skąd weźmiemy te cudowne lekarstwo na raka?

- A to jest akurat bardzo proste. Wprowadzimy na rynek któryś ze starych leków, pod nową nazwą no i oczywiście podniesiemy cenę.

- Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa - myślał gorączkowo Karl. Sytuacja zdecydowanie zaczęła go przerastać. A tajemniczy przyjaciel musiał być naprawdę kimś z góry skoro udało mu się uzyskać dostęp do tego nagrania.

- KIM JESTEŚ?

- NIE ZNASZ MNIE, NIGDY MNIE NIE WIDZIAŁEŚ. ALE JA ZA TO ZNAM CIE BARDZO DOBRZE. JESTEM TWOIM PRZYJACIELEM. PRAWDOPODOBNIE, JEDYNYM SZCZERYM PRZYJACIELEM.

- CZEMU WYSYŁASZ MI TE WSZYSTKIE INFORMACJE?

- GDY BĘDZIESZ MIAŁ JUŻ MNÓSTWO DOWODÓW, OBCIĄŻAJĄCYCH EUROCORP, UJAWNISZ JE.

- CZEMU SAM NIE MOŻESZ TEGO ZROBIĆ?

- PONIEWAŻ OSOBA NA MOIM STANOWISKU, JEST O WIELE BARDZIEJ INWIGILOWANA NIŻ KTOKOLWIEK INNY. NAWET NIE WIESZ JAK BARDZO RYZYKUJĘ, I ILE TRUDNOŚCI MUSZE POKONAĆ, BY SIE Z TOBĄ SKONTAKTOWAĆ. A TERAZ WYŁĄCZ TĘ ROZMOWE, SZYBKO.

Karl dosłownie wyskoczył z krzesła, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Próbował wyjąkać `proszę`, lecz jego przełożony, dupek o nazwisku Jensen, wszedł bez tego.

- Dzień dobry panie Virtanen. Nie chciałem panu przeszkadzać. Domyślam się, że pracuje pan tak ciężko jak zwykle, ale ja właśnie w tej sprawie. Jak długo już pan pracuje dla EuroCorpu?

- Pięć lat pracowałem w Metropolii 8, a niedługo miną trzy lata jak pracuje w Metropolii 11.

- Ta korporacja, jest jak rodzina. A pan jest jednym z bardziej wartościowych członków tej rodziny. Myślę, iż w niedalekiej przyszłości będziemy mogli porozmawiać o awansie. No, i będziesz mógł się w końcu przenieść do lepszej dzielnicy. Może chciałbyś mieszkanie w jednym z osiedli sponsorowanych przez EuroCorp? Rodzina musi trzymać się blisko.

- Głupiec - pomyślał Karl. - Mieszkam tam gdzie mieszkam, gdyż tam jest bezpieczniej i mogę zachować resztki prywatności.

- Dziękuje, byłoby świetnie.


- Panie pułkowniku, nie żebym wątpił w pana intuicje, czy coś...

- Proszę mówić śmiało, panie majorze. Nie jestem żadnym despotą. Jakie zastrzeżenia pan ma?

- Czy aby na pewno możemy mu ufać?

- Panie majorze... Michał. - dowódca położył mu rękę na ramieniu. - Nikomu nie możemy ufać.

- A członków Partii powinniśmy darzyć po tysiąckroć większą nieufnością.

- Czuję, że jest oddany naszej sprawie. Dzięki niemu mogliśmy kupić więcej broni i sprzętu. Sprzętu, którego potrzebujemy. Mogę ci zdradzić w tajemnicy, że planuję coś wielkiego. – Mimo że major był po czterdziestce, oczy zabłysły mu jak dziecku w sklepie ze słodyczami. - A dzięki niemu będzie to możliwe. Będzie to coś większego, niż cokolwiek czego dokonaliśmy wcześniej. Operacja `Burza` naszego wieku, szarża husarii, cud nad Wisłą...

- Panie pułkowniku, przyjechali! - zameldował młody chłopak, prawie, że wbiegłszy do pokoju.

Wyszli na ganek. Na obszerną farmę zaś wjechał bus. Gdy się zatrzymał, najpierw wyszło z niego dwóch facetów, o poważnych minach. Po nich wyszedł elegancko ubrany mężczyzna, z dużą walizką w ręku. Młody już nie był. Siwa broda i włosy dodawały mu powagi. W szarych oczach kryła się mądrość.

Mężczyźni zaprowadzili osobę o wyglądzie profesora, lub sympatycznego staruszka z którym można przy herbacie dyskutować o filozofii czy literaturze, w stronę ganku. Ganek zaś był przy domu, który bardziej pasował do początku XX wieku, niż końca XXI.

- Posłusznie melduję doprowadzenie gościa. Bez żadnych przeszkód, panie pułkowniku! - meldunek zabrzmiał niczym seria z karabinu maszynowego.

- Rad jestem, że się w końcu spotykamy, panie Maksymowicz - rzekł pułkownik.

- Cała przyjemność po mojej stronie, panie Krasicki.


Salon, w którym siedzieli był duży i w starym stylu. Mieścił się w nim zielony, kaflowy piec, półka uginająca się od książek, mały stoliczek jak i duży stół, kanapa, krzesła z obiciami zielonymi, tak jak i stary miękki obrus na stole. W komodzie o pięknym dębowym kolorze, stały karafki, kieliszki, filiżanki oraz butelki. Uwagę Maksymowicza przykuł gobelin wiszący na ścianie, a na nim dubeltówka, dwie skrzyżowane szable oraz obraz przedstawiający dwóch kawalerzystów.

Jako, że dobrze zgłębił się w historię, nie tylko tą z podręczników, poznał inny obraz, tytułujący się `Bitwa pod Grunwaldem` oraz portrety takich osobistości jak Mickiewicz, Piłsudski i innych. Nie spotkasz tych postaci w obecnych podręcznikach do historii.

- Napije się pan? - Krasicki postawił na stole karafkę z ciemnym płynem.

- Dziękuje, ale to nie byłoby bezpieczne. Ktoś mógłby poczuć ode mnie alkohol.

- Nie wie pan co traci. To prawdziwa nalewka z prawdziwych wiśni. No ale przejdźmy do rzeczy w takim razie. Rozumiem, że to co ma pan w walizce, jest tym o co prosiłem?


- Uczennica numer 65789, co ty masz na szyi?! - spytała kobieta o iście lodowatym obliczu.

- T-t-to? Nie wiem nawet. Babcia mi to dała.

Nauczycielka szybkim ruchem zerwała dziewczynie krzyżyk z szyi.

- Zabieram to. Ty zaś dostajesz naganę za noszenie obraźliwych symboli, oraz obniżoną ocenę.

Kevin niezbyt zwrócił uwagę na zaistniałą sytuację. Zbyt był zaabsorbowany patrzeniem na ucznia obok, który cały posiniał, a oczy wyszły mu z orbit. Nie wiedział czy zgłosić nauczycielce, że jest z nim coś nie tak, czy nie. Po pierwsze, chłopak był tym samym chłopakiem, który lubił go prześladować, po drugie zaś, bał się odzywać do starej jędzy.

- Dobra, przejdźmy w końcu do tematu lekcji. - Pitagoras w grobie się przewracał, widząc jak prawie dorośli ludzie dopiero zapoznawali się z ułamkami, a i to sprawiały im nie małe trudności.

- Co znowu?! Uczeń numer 64693, co z tobą?

Chłopak upadł na ziemię, desperacko próbując złapać oddech.


Wychodząc ze szkoły, uderzył go hałas. Zupełnie jakby wsadził głowę do ula, pełnego pszczół. A i ludzie właśnie, niczym pracowite pszczółki, bezosobowe jednostki kierowane umysłem roju, tłoczyły się ulicami.

Odruchowo wsadził rękę do kieszeni. Lecz nie znalazł tam cudownego leku na wszystko. Na wirusy, bakterie, depresje, psychozy, niestrawność, koszmary, marzenia, bóle głowy, miłość, nienawiść. Panaceum na wszystkie choroby. Nawet na pieprzony hałas!

A przede wszystkim, pozwala ci czuć się dobrze. Mówi ci, że wszystko jest w porządku. W porządnym porządeczku. Że wszystko jest okej. A ty nie przerywaj tego co robisz. I rób to dobrze. By machina pracowała, wszystkie trybiki muszą być naoliwione, bez najmniejszego śladu rdzy.

Unia Wszecheuropejska zakazała wszystkich używek, by stworzyć tą jedną jedyną, dla nich idealną. Taką która zrobi ci dobrze, bez wprowadzania twojej świadomości na wyższe stany, byś się nie zorientował `Hej! Coś tu jest nie tak!`, i równocześnie taką która nie sprawi, że nałóg stanie się rzeczą najważniejszą. Taką, która pozwoli ci funkcjonować w stworzonym przez nich społeczeństwie. Koledze z klasy Kevina jednak cudowny środek zaszkodził. Pernamentnie.

Zanim zorientował się co robi, jego nogi już poprowadziły go w stronę Strefy Z. Nie wiedział już czy ucieka od hałasu, czy od czegoś innego. Przyspieszył tempo. Potrącił paru ludzi, nawet tego nie zauważając, będąc głuchym na oburzenie i wyzwiska. Wpadł jakby w trans, nie wiedząc czy idzie już piętnaście minut, czy trzy godziny, lecz im bardziej się zbliżał w stronę ludzkiego wysypiska śmieci, jak to niektórzy pogardliwie nazywali, tym krajobraz zmieniał się coraz bardziej. Nieskazitelnie białe budynki ustępowały miejsca szarym blokowiskom, ludzie zaś zamienili garnitury na robotnicze uniformy. Hałas może nie był mniejszy, ale za to było mniej ryczących TVekranów, reklamujących klonowane ludzkie mięso, lub pokazujących przemowę któregoś z członków Partii.

Zbliżając się do Strefy, hałas był coraz cichszy... Aż znikł całkowicie. Między bardziej lub mniej zrujnowanymi budynkami szumiał jedynie wiatr.

Po jakimś czasie zaczęły pojawiać się pierwsze głosy. Jakieś śmiechy, kłótnie, zwykłe rozmowy, hałasujące dzieciaki. Ktoś coś sobie podśpiewywał, ktoś kogoś wołał. Wyglądało to, jakby ruiny nawiedziły duchy wcześniejszych mieszkańców.

- Zgubiłeś się, chłopcze? - zachrypiał nieprzyjemnie brzmiący głos. Osobnikowi, który wyszedł z ciemnej alejki, broda nie zasłaniała wszystkich blizn na twarzy.

- Co ja tu robię, co ja tu robię, co ja tu robię... -zapętlił się chłopak i przyspieszył krok. Menel zaś odprowadził go czujnym wzrokiem.

Idąc dalej, spotkał jeszcze wielu ludzi. Wywoływał zaciekawienie swoim szkolnym mundurkiem. Mimo że tak bardzo nie pasował do tego miejsca, nikt więcej go nie zaczepiał. On sam zaś, nie skupiał już na niczym swojej uwagi.

Nie skupiał na niczym swojej uwagi, dopóki nie usłyszał skrzypiącej huśtawki. Na niej zaś siedziała młoda dziewczyna. Jej rajstopy były tak porwane że praktycznie było widać całe nogi. Bluzkę zaś miała tak samo czarną jak i włosy. Kevin pierwszy raz zobaczył osobę palącą papierosa. A to dlatego, że kiedyś zaczęło się od mandatów za palenie w miejscu publicznym, a skończyło się na więzieniu za posiadanie tytoniu, tak jak i innych używek.

Dostrzegł również inną rzecz, która była dla niego nowością. Mimo że dziewczyna była smutna, w jej oczach coś było. Iskra. Życie. Błysk. Nie widział tego wśród kolegów ze szkoły, ludzi na ulicy, sąsiadów, polityków, robotników. Czyżby to było właśnie to, czego dopatrywał się w swoich oczach dziś rano? Ich oczy się spotkały. Posłała mu smutny uśmiech i pomachała ręką.

W tym smutnym uśmiechu było więcej szczerości niż w rozpromienionych uśmiechach polityków, dziennikarzy, ludzi z reklam bądź po prostu całej reszcie społeczeństwa naćpanej Panaceum.


Pogrążony w ponurych myślach, omal nie przejechał na czerwonym świetle. Czyż nie był szczęśliwszy żyjąc w niewiedzy? Pamiętał czasy, gdy był sumiennym pracownikiem największej na świecie korporacji, produkującej jedzenie, lekarstwa, broń, sprzęt do monitoringu, i tak dalej, i tak dalej... Lubił swoją pracę, mógł jeść bez obaw przed skutkami ubocznymi, spał spokojnie. Dopóki ktoś nie otworzył mu oczu. W zamian za poznanie prawdy, został wychudzonym strzępkiem nerwów.

Lecz choćby nie wiadomo jak chciał, nie ma już powrotu do spokojnego życia w niewiedzy. Dalej wykonuje swoje obowiązki jak należy, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Ba! Jest nawet jednym z najlepszych pracowników. Przynajmniej koledzy z pracy mogą podejrzewać, że jest taki znerwicowany i zestresowany z powodu przepracowania. Karl wie że igra z ogniem. Wie też, że w razie wpadki nikt nie znajdzie jego ciała. A jeśli znajdzie, to okaże się że był to nieszczęśliwy wypadek. Nie miał też pojęcia jak walczyć z takim potężnym potworem jak EuroCorp. Zanieść dowody do sądu? Wszyscy wyżsi przedstawiciele EuroCorpu są członkami Partii. Sprawa nie wypłynęłaby na powierzchnię, tak jak on nie wypłynąłby z dna Wisły. Zanieść to do telewizji? Oni kontrolują wszystkie media. Pozostaje mu jedynie mieć nadzieje, że jego tajemniczy przyjaciel ma jakiś plan. To musiałby być iście genialny plan, gdyż zadzierając z korporacją, zadzierasz z Partią, państwem, całym systemem.

W windzie znowu spotkał chłopaka, z którym uciął sobie pogawędkę dzisiejszego ranka. Miał nadzieję, że potraktował choć trochę poważnie jego przestrogi, a nie jako bełkot szaleńca. Niestety z tikami nerwowymi jakie mu się wyrobiły, sprawiał wrażenie osoby o dość paranoidalnej osobowości.

- Co tam w szkole?

- Yy.. co? Wszystko dobrze - odpowiedział po chwili Kevin. Karl początkowo myślał, że chłopak jest otumaniony lekiem, lecz sprawiał raczej wrażenie... rozmarzonego.

- Wie pan coś o Panaceum? - przerwał ciszę, gdy winda minęła już kilka pięter. - Coś... czego reszta nie wie?

- Czemu pytasz? - Karl głęboko zaskoczony pytaniem, znowu nerwowo podrapał się po głowie.

- Dziś w szkole, pewien chłopak, który wziął więcej niż powinien... umarł.

- Przykro mi... To był jakiś twój bliski kolega?

- Nie, wręcz przeciwnie. Lubił mi dokuczać.

- Aha. Przykro mi, ale nie wiem nic konkretnego o skutkach ubocznych. Według lekarzy, nie ma żadnych.

- Okej. Do widzenia - winda się zatrzymała, a Kevin wyszedł.

Karl zrozumiał, że to co robi jest ważne. Poczuł nowy zapał, który przezwyciężył strach. Postanowił, że dalej będzie pracował w konspiracji, ze swoim nieznajomym informatorem. Dla Kevina, oraz innych młodych ludzi. W głębi serca poczuł, że sprawa jest słuszna, że tak trzeba. Bez względu na koszty.


Kevin wszedł do pustego mieszkania. Włączył TVekran, wstawił kolację do mikrofalówki po czym poszedł do łazienki. Wpatrywał się w kilka niebieskich tabletek, który mu zostały. Wzdrygnął się, gdy zadzwonił telefon.

- Tak?

- Cześć Kevin. Jak sobie radzisz w szkole?

- Dobrze.

- To dobrze. Dzwonię żeby sprawdzić co u ciebie, oraz powiedzieć ci że Mary wróciła już ze szpitala. Znowu urodziła bliźniaki. Już zdążyła je oddać do domu adopcyjnego dla par homoseksualnych.

- Świetnie. Chciałeś coś jeszcze?

- Nie. Na pewno wszystko w porządku? Dziwnie brzmisz.

- Tak, wszystko w porządku, tato.

- Tato? Od kiedy używasz takich anachronizmów?

- Tak jakoś mi się wymsknęło. Przerabialiśmy ostatnio w szkole początkowy wspólny, i musiało mi jakoś zostać w pamięci. Jeśli to już wszystko, to cześć Krystian.

- Cześć.

Wrzucił tabletki do toalety i spuścił wodę. Następnie wyłączył TVekran, i nie patrząc nawet na kolację, rzucił się na łóżko i przykrył się kocem.


Pierwszy raz od dawna, noc była bardzo gwiaździsta, a powietrze rześkie. Przez otwarte okno ciężarówki wleciał komar, którego Gert szybko zamienił w miazgę, oraz z zadowoleniem w końcu odpalił pojazd. Ponad dwie godziny sterczał w korku do odprawy celnej, słuchając obecnych radiowych hitów, które mimo że wszystkie brzmiały podobnie, za tydzień lub dwa zostaną zastąpione przez następne `hity roku`.

Podjeżdżając, uśmiechnął się do znajomego celnika, po czym podał mu paszport wraz banknotami, za który kupi niedokładne przeszukanie ciężarówki, pieczątkę Federacji Wschodniej w paszporcie oraz „wsio w pariadkie, tiebie nużna jechać dal`sze”.

Po przejechaniu paru kilometrów, uznał, że zasłużył na trochę przyjemności, a na wykonawcę tego zaszczytu wybrał niebrzydką blondynkę, której różowa spódniczka działała w ciemności niczym kamizelka odblaskowa. Zatrzymał pojazd, a ona podbiegła jak łania na szpilkach. Bez słowa wjechał w boczną drogę. Dawno minęły czasy gdy wdawał się w pogawędki z kurwiszczami. Zatrzymał ciężarówkę i pociągnął za wajchę hamulca ręcznego, po czym od razu rozpiął rozporek czekając aż teraz ona zajmie się jego wajchą.

Niespodziewanie, drzwi od strony pasażera się otworzyły, a silne ręce wyciągnęły lafiryndę na zewnątrz. Mężczyzna, któremu przerwano chwile rozkoszy zanim jeszcze się zaczęła, otworzył swoje drzwi gotów szybko wyskoczyć, lecz z jego strony stał kolejny facet, mierzący do niego z pistoletu.

- Gert, Gert, Gert... Siedź jak siedzisz. - Fotel pasażera zajął niski blondyn. Nie wyglądał on ani na bandytę, ani na alfonsa. Przemytnik nie wiedząc z kim ma do czynienia, milczał.

- Masz chyba na imię Gert, prawda?

Zniecierpliwiony facet sprawdził czytnikiem jego kod kreskowy. W tym samym czasie echo poniosło huk strzału.

- No, Gercie Hanke. Skoro pozbyliśmy się już niepotrzebny świadków, możemy przejść do interesów. Lubisz chyba robić interesy, prawda? Ta cała gorzała i tytoń, które czuć na kilometr od twojej ciężarówki. Ryzykowny interes, ale dobry interes. Może sam sobie kiedyś trochę dorobię do pensji - zaśmiał się do swoich myśli, lecz Hanke dalej utrzymywał pokerową twarz. - Wiesz, że mógłbyś już się pożegnać z wolnością, a może i nawet z życiem? - jego uśmiech w ułamku sekundy zastąpiła poważna mina. - Ale jeśli jesteś mądry, unikniemy tego. Proponuje ci dobry układ.

- Co to za układ? - spytał Gert drżącym głosem, jednak z cieniem nadziei w oczach.

- Och, zrobisz to, co dobrze umiesz robić. Dostarczysz pewien ładunek dla naszych sąsiadów, a my zapomnimy o twoich przemytniczych ekscesach. Oprócz tego zapłacimy ci tyle, że będziesz mógł zrobić sobie wakacje w którejś z naszych południowych prowincji, lub nawet pożegnać to ryzykowne przemytnicze życie - powiedział to z udawaną troską. - I przy okazji przysłużysz się naszej utopii, naszym przywódcom, naszej kochanej Europie.


Szedł choć nie czuł, że idzie. Widział, lecz to co widział nie wydawało mu się realne. Gdy korytarz zaczął się wydłużać, on zaczął biec. Im szybciej biegł, tym bliżej były drzwi. Wiedział, że musi sprawdzić co jest za drzwiami. Gdy był tuż tuż, drzwi same się otworzyły i oślepił go błysk światła... Kevin obudził się.

Nie zerwał się, tak jak zrywa się człowiek, któremu śnił się koszmar. Otworzył szybko oczy. Popatrzył chwilę na sufit, a potem powoli się podniósł, oddychając szybko.


Nad Strefą wschodziło słońce. Siedząc na dachu, Kudłaty myślał o tych, dla których słońce już nie wzejdzie. O tych którzy odważyli się śnić i za ten sen zginęli. Zastanawiał się też, ile jest stref takich jak ta, ilu ludzi myślących tak jak on. Czy wystarczająco, żeby poprowadzić rewolucję? Z pewnością zbyt niewielu. A nawet jeśli, to i tak są od nich odizolowani, nie mogą się nawzajem kontaktować, i zorganizować się. Kudłaty choć czuł się wolnym, był uwięziony na tym skrawku ziemi.

O walce zbrojnej nawet nie było mowy. Zmietli by ich z powierzchni ziemi, nie tracąc ani jednego człowieka. W takim wypadku Kudłaty postanowił po prostu... istnieć. Pluć systemowi w twarz, samą swoją egzystencją.


Zanim drzwi windy się otworzyły, już słyszał jakiś harmider na korytarzu. Podszedł do pracownika który właśnie brał wodę z automatu.

- O czym tak wszyscy gadają, skąd to całe poruszenie?

- O! Cześć. Karl, mam racje? - pociągnął łyk wody – Nie wiem czy się cieszyć czy płakać, ale Stary umarł.

- Jak?

- Zawał. To musiało się stać gdy tradycyjnie został w pracy po godzinach. Przed chwilą go znaleźli.

- Uch... to przykre.

- Czy ja wiem? Przecież każdy z nas życzył mu śmierci.

To akurat prawda. Stary, przełożony wszystkich przełożonych był pracoholikiem i tej samej miłości do pracy wymagał od innych. Lubił też zwalniać tych, których uznał za wystarczająco niekompetentnych. Nawet Jensen się go bał. Tak naprawdę wcale nie nazywał się Stary, ani nawet staro nie wyglądał. Był tak nazywany, ponieważ pracował tutaj dłużej niż ktokolwiek inny.

- Skąd wiesz, że nie dostaniemy kogoś gorszego?

- Wątpię. Szczerze mówiąc, myślę, że Jensen zajmie jego miejsce.

Karl nic na to nie odpowiedział i poszedł do swojego pokoju. Rutynowo sprawdził, czy nie ma nowej wiadomości od jego współkonspiratora. Nie spodziewał się żadnej, gdyż on nigdy nie pisał dwa dni pod rząd, lecz tym razem... o dziwo coś było.

- NAMIERZYLI MNIE. MAM MAŁO CZASU. ODKRYŁEM COŚ DUŻEGO. WIĘKSZEGO NIŻ TO CO PRZEKAZAŁEM CI WCZEŚNIEJ. STWORZYLI WIRUSA, KTÓRY UWOLNIONY W POWIETRZU ZABIJA WSZYSTKICH LUDZI W PROMIENIU STU KILOMETRÓW. PO CZTERDZIESTU OŚMIU GODZINACH WIRUS ROZPADA SIĘ. ZRÓB Z TYMI INFORMACJAMI CO ZECHCESZ. MOŻESZ SPRÓBOWAĆ TO UJAWNIĆ, MOŻESZ O TYM ZAPOMNIEĆ I ŻYĆ NORMALNYM ŻYCIEM. MOŻESZ TEŻ CAŁKOWICIE SIĘ WYZWOLIĆ I UMRZEĆ TAK JAK UZNASZ ZA STOSOWNE. JA SAM PRAWDOPODOBNIE PRZED ŚWITEM BĘDE MARTWY. ŻEGNAJ MÓJ PRZYJACIELU.


Na apelu powiedzieli, że jego śmierć spowodowały nielegalne substancje. Że Panaceum jest nieszkodliwe, tak powiedzieli. Za rozpuszczanie plotek i fałszywych informacji będzie kara. Tak właśnie powiedzieli. Kevin poczuł się okropnie, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Wręcz zaczął się dusić w tych szkolnych ścianach. Chciał się stąd wydostać jak najszybciej. Przyspieszył kroku, powoli przechodząc w trucht. Początkowo przeprosił parę osób, które niechcący potrącił, lecz potem już całkowicie nie zwracał na nich uwagi. Wychodząc z budynku wziął głęboki wdech, tak jakby wynurzył się z wody.

Chciał do domu. Do łóżka. Schować się pod kocem, przed całym światem.

Będąc teraz w środku Strefy poczuł, że... pójście do domu było tylko pretekstem. Podświadomie chciał znaleźć się tu. Usiadł na huśtawce, na której wcześniej widział dziewczynę i... obserwował. Ludzie, których widział, tak bardzo różnili się od ludzi mieszkających poza Strefą. Nigdzie się nie spieszyli, każdy szedł swoim tempem. Rozmawiali ze sobą, śmiali się. Nieznajomi mówili sobie `dzień dobry`. Oni wszyscy byli... tacy... bardziej żywi. Kiedy mówili, ich twarze się zmieniały. To było coś nowego dla Kevina, przyzwyczajonego do obojętnych kamiennych masek.

- Wróciłeś - powiedziała dziewczyna, z dziwnym dla Kevina akcentem. On sam zaś zaskoczony jej widokiem rozdziawił tylko szeroko buzie.

- Zaj-j-j-ąłem twoją hu-huśtawke? - wybełkotał w końcu. Nic innego nie przyszło mu do głowy.

- Nie, głuptasie - zaśmiała się. Śmiech ten był najpiękniejszym dźwiękiem jaki słyszał. - Skąd ty tu?

- A... Nie wiem.

- Jesteś głodny? Chodź, zjesz z nami.

Chłopak pokiwał głową. Nie czuł się wcale głodny, ale chciał bliżej poznać dziewczynę, która wydawała mu się czymś... Powiedziałby, że magicznym, gdyby tylko znał to słowo.

Momentami trochę się bał, że te wszystkie plotki o Strefie to jednak prawda. Że nie powinien tu być. Że dziewczyna prowadzi go w jakąś pułapkę gdzie zostanie zabity... albo nawet gorzej. Jednak jej pośladki działały jak wahadełko do hipnozy. Zawahał się jedynie przed wejściem do budynku. Oprócz kuszących pośladków, do wejścia zachęcił go przyjemny zapach gotowanego jedzenia. Żołądek też zaburczał rozkazująco, przypominając, że Kevin ostatnio nie jadał zbyt wiele.

- Przyprowadziłam gościa! - oznajmiła radośnie na wejściu. Chłopak w poszarpanych jeansach, który mieszał coś w garnku, odwrócił się i zmierzył Kevina wzrokiem. Kevin stanął wyprostowany, nie wiedząc jak zareaguje rozczochrany chłopak. Ten jednak, gdy obejrzał go od stóp do głów, uśmiechnął się promiennie i zaprosił do środka. Dziewczyna zaś witając się z chłopakiem pocałowała go, przez co dla Kevina zrzedła mina a i jakoś przestał być głodny.

- Nie lubisz zupy jarzynowej? - spytał Kudłaty Kevina.

- Co?

- Tak pytam, bo zrobiłeś taką minę jakbyś nie lubił.

- Nie wiem czy lubię... Nigdy nie jadłem.

No i polubił. Jak się okazało, sami uprawiają warzywa w ogródku za domem. Ku zdziwieniu Kevina nie używali do nich żadnych środków chemicznych. Gdy to usłyszał wręcz chciał wypluć kawałek kalafiora bojąc się, że zaszkodzi mu takie warzywo.

- Opowiedz nam swoją historię - poprosił Kudłaty gdy skończyli jeść.

- Ale ja... nie mam żadnej historii.

- Ohh opowiedz nam co wpłynęło na ciebie, co sprawiło że postanowiłeś uciec stamtąd, Opowiedz wszystko! - wcięła się Marika, zanim Kudłaty zdążył coś powiedzieć.

- Ja... Nie wiem. Nie wiem nawet co się ze mną dzieje. Czuje się taki... zmieszany. Jeszcze wczoraj rano wstałem czując się dobrym obywatelem, wziąłem poranną dawkę Panaceum, poszedłem do szkoły, pochłaniałem wiedzę, żeby kiedyś ciężko pracować dla całej Europy i naszego społeczeństwa. A teraz siedzę z... z ludźmi, którzy są.... których społeczeństwo nazywa śmieciami, kryminalistami. Siedzę w jakimś niebezpiecznym miejscu, gdzie nie ma ani kamer, ani milicji, gdzie każdy może mnie skrzywdzić...

- Tutaj nikt cię nie skrzywdzi - Marika przysunęła się do niego i położyła mu rękę na ramieniu. Podczas swojej wypowiedzi szalały w nim emocje, więc miał napięte wszystkie mięśnie, lecz pod jej dotykiem w oka mgnieniu cały się rozluźnił i zwiotczał. - Czy te całe kamery i milicja dają ci bezpieczeństwo? Bo kilku moim znajomym zafundowano spokój, tyle że wieczny, w zimnej ziemi. Powiedz mi... Jak tam jest? Po drugiej stronie? Naprawdę jest tam tak jak ludzie mówią? Ludzie naprawdę są tacy głupi i pozwalają się tak traktować? Powiedz mi, jak tam jest.

- Nigdy tam nie byłaś? Przecież musiałaś skądś się tutaj wziąć.

- Ja się tutaj urodziłam.

Kevinowi oczy wyszły z orbit. Wyszły i zobaczyły, że rzeczywiście, dziewczyna nie miała kodu kreskowemu na nadgarstku. Kudłaty widząc, gdzie stanął wzrok Kevina, pokazał swój nadgarstek.

- Ja się wyzwoliłem sam - z duma pokazał wypaloną bliznę w miejscu gdzie powinien być kod.

Rozmawiali aż do wieczora. Kevin słuchał, gdy opowiadali o swoim życiu, o Strefie. On zaś opowiadał o swoim świecie. Gdyż tak to właśnie wyglądało, jakby pochodził z innego świata. Wszystko stanęło do góry nogami. Okazało się, że to nie są żadni śmiecie i bandyci tylko dobrzy ludzie, i że to jego świat jest zły. Świadomość, że od dziecka był niewolnikiem ciążyła mu. Teraz wiedział już, czemu tak bardzo ciągnie go do Mariki. Jest wolna jak ptak, i zawsze była. W porównaniu do zdominowanych i złamanych dusz, jej duch wręcz oślepiał blaskiem. Kudłaty zaś jest jak zwierzę, które uciekło z zoo. Jest wolny, ale cień krat pozostał.

- Powinienem już iść, zanim będzie całkowicie ciemno...

- Iść? Gdzie?

- Do domu.

- Nie możesz nigdzie iść. Dopiero stamtąd uciekłeś i już chcesz wracać?

- Ale... ale ja muszę.

- Teraz już nie masz wyboru. Dwukrotnie wszedłeś do Strefy idąc głównymi drogami jak pieprzona jednoosobowa parada. Brakowało ci tylko transparentu z napisem `Jebać system`. Prędzej czy później milicja wpadnie ci do domu i weźmie na przesłuchanie. Wątpię żeby uwierzyli, że chciałeś się tylko przespacerować, więc zastosują swoje metody. A gdy zastosują swoje metody, wtedy przyznasz się do wszystkiego, nawet do tego że jesteś komandosem z Federacji Wschodniej i przybyłeś tu by robić dywersje, wywołać powstanie czy zrobić jakiś inny rozpierdol. Choć prawdopodobnie, po prostu przyznałbyś, że kupowałeś nielegalne substancje, albo sam coś sprzedawałeś w Strefie, i ślad po tobie zaginie. Znikniesz jakbyś nigdy nie istniał. Właściwie to tak będzie. Wymarzą cię ze wszystkich dokumentów i cały ślad po twoim istnieniu zniknie. Więc... Marika, zajmij się nim na chwilę a ja pójdę poszukać jakiegoś materaca czy czegoś innego do spania, dla naszego współlokatora.


- Wchodzimy za trzy, dwa... - powiedział Delta 0-5-4 przez komunikator zamontowany w hełmie. Uderzenie mini tarana w drzwi było jak wykrzyknik przy słowie `jeden`. Oddział wbił do mieszkania jak człowiek z biegunką do łazienki. Facet śpiący w łóżku nie zdążyłby nawet powiedzieć `defibrylator`, a już skuli go kajdankami. Z innego pokoju zaś dobiegło echo strzału.

Delta 0-5-4 założył dźwiękoszczelny, czarny worek, na głowę skutego mężczyzny. Do drugiego worka wrzucił sprawcę całego zamieszania, niebezpieczny mały krzaczek rosnący na parapecie. W tym samym czasie, kilku członków oddziału kopało bezbronnego człowieka. Wiedzieli jak bić żeby nie zabić i trwale nie uszkodzić. Będzie im on jeszcze potrzebny. Dowódca nie był sadystą, chciał tylko dobrze wykonywać swoją pracę. Ale nie zabraniał się wyszaleć swoim ludziom. Wiedział, że gdyby to zrobił, to znacznie obniżyłoby to morale. Zwłaszcza, że prawdopodobnie to jest ich zarówno ulubiona, jak i jedyna rozrywka.

- Co z tym drugim? - spytał Delta 0-5-4 przechodząc do drugiego pokoju.

- Obsługiwał nieznane mi urządzenie, więc oddałem strzał. Zapobiegawczo.

Niebieskie oczy martwo patrzyły się w sufit. Z trzeciego oka pomiędzy nimi, ciekła strużka krwi.

- Debilu, to nie jest żadne urządzenie. Nazywa się to fajka wodna i oni używają tego, do palenia tego świństwa. Eh... Dobrze, że chociaż jednego uratowaliśmy przed zniszczeniem swojego życia.


Syknął, gdy nagie ciało opadło na zimne białe kafelki. Nie wiedział też, czy zęby mu hałasują z zimna czy ze strachu. Warto było? Przecież od początku wiedziałeś. Prędzej lub później musiało to się zdarzyć. Naprawdę warto było? Okaż skruchę, błagaj o łaskę. Nie, to system jest zły, nie ty. To prawo jest nie takie jak powinno.

- Ja to pomyślałem czy powiedziałem na głos? - spytał Rufus. Miał również nieodparte wrażenie, że nie jest tu sam, więc podniósł swoją rudą czuprynę z podłogi.

W celi nie było żadnych okien. Podłoga, ściany i sufit wyłożone były białymi kafelkami. Nie było też nic na czym można byłoby usiąść. Był tylko Rufus i wystraszony człowiek w kącie. Ten pierwszy z trudem się ruszył i usadowił na podłodze. Chciał wziąć głęboki oddech, lecz żebra bolały go niemiłosiernie.

- A ty za co tu...? - spytał, gdy już obejrzał wszystkie siniaki na sobie.

- Nie odzywaj się do mnie! Kryminalisto! - krzyknął mężczyzna w kącie.

- Słucham? Jesteś takim samym kryminalistą jak ja skoro tu siedzisz - rzekł Rufus zdumiony, gdy udało mu się zamknąć szczękę, która wcześniej opadła ze zdziwienia.

- Jestem tu przez pomyłkę! Ja jestem, proszę pana, porządnym obywatelem! Urzędnikiem! Pracuje ku chwale Wszecheuropy! Jestem tu przez pomyłkę!

- Z pewnością.

- Phi! Zobaczysz. Nasze sądy są nieomylne. Ty zostaniesz zminimalizowany, mnie zaś wypuszczą.

- A cóż to za pomyłka? Użyłeś nie tej pieczątki co trzeba w urzędzie?

- Echhh. Pod podłogą w moim mieszkaniu były jakieś książki. Zapewne po poprzednim właścicielu. Sąsiedzi mówili, że jakiś pokręcony staruszek z niego był. A i że nawet stawiał opór, gdy przyszli po niego, gdy przekroczył swój wiek. O czym to ja... Achh książki! Nie dość, że na papierze, to jeszcze w jakimś innym języku niż wspólny! Gdzie ja bym to czytał! Przecież ja nawet nie znam polskiego! Na pewno wszystko się wyjaśni. Sąd wyda sprawiedliwy wyrok. Ja wiem. Jestem dobrym urzędnikiem. Potrzebują mnie. Będę pracować jeszcze ciężej. Dla naszej wspaniałej Wszecheuropy.

- Jak...

- Co jak?

- Jak możesz, tak wielbić siłę która cię zmiażdży?

Rozległ się dźwięk otwieranego zamka.

Nie było adwokata broniącego oskarżonego. Żadnych sądów, nic. Obaj zostali tak samo zminimalizowani. Pozostał tylko dym unoszący się nad miastem. Smog składający się z dusz ludzi niewygodnych. Smog zasłaniający słońce obywatelom Unii Wszecheuropejskiej. Tak jakby nawet po śmierci chcieli się zemścić na chorym społeczeństwie, odbierając im promienie słońca.

  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Wizyjna przez P Proza - diagnoza.

Fiuczer AD 2084 może przyprawić naszą kochaną Wszecheuropę o niezłe torsje - i retorsje
avatar
W celi nie było żadnych okien. Podłoga, ściany i sufit wyłożone były białymi kafelkami.

(patrz końcowe akapity - cytuję z pamięci)
avatar
Monitorowani nawet w kiblu, oczipowani, wyposażeni w piny, pity, z wytatuowanym na przedramieniu własnym peselem - my: wolni i niepodlegli obywatele UE
© 2010-2016 by Creative Media