Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-05-14 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2874 |
Wchodzili do środka ostrożnie. Stary pierwszy, Brzydki zaraz za nim. Młody został przed kryptą, stał na czatach. Miał dać znać, jak tylko wykryje zagrożenie. Jakiekolwiek. Bezwzględnie.
- Narobisz hałasu i uciekniesz – mówił starszy – a my sobie już sami poradzimy. Obyśmy tylko wiedzieli, zdążyli się przygotować. Jasne, Młody?
Było aż nadto jasne. Przecież nie robił tego po raz pierwszy. Przykucnął przy drzwiach i rozglądał się czy nikt się nie zbliża, podczas gdy jego towarzysze zapuszczali się coraz głębiej w ciemności śmierdzącej stęchlizną krypty. Stary świecił latarką pod nogi, żeby nie przetrzeć o posadzkę kolejnych spodni. Brzydki bardziej martwił się o głowę, stąd trzymał się blisko ściany, kurczowo ściskając w dłoni łom. Tak wyglądali specjaliści w akcji. Dwie hieny cmentarne o statusie zawodowca, splądrowali więcej krypt, niż którykolwiek z nich byłby w stanie policzyć. Okryci wątpliwą sławą, byli niemal legendą w środowisku. Środowisku niezbyt licznym, niemniej skupiającym największe szumowiny zbrodniczego półświatka. Nigdy nie złapani, nigdy nie zauważeni.
Zawsze byli doskonale przygotowani do roboty. Nigdy nie szli w ciemno, wiedzieli, czego mogą się spodziewać po krypcie, którą rabowali. Starannie dobierali cele, skrupulatnie wynosili tylko najcenniejsze przedmioty, zostawiając za sobą bezwartościowy balast. Kluczem do sukcesu był odpowiedni wywiad środowiskowy. Dzisiejszego wieczoru łamali swoje zasady po raz pierwszy od kilku lat, bo i stawka była wyższa niż kiedykolwiek. Francuska hrabina, której rodzina przeprowadziła się do Polski kilka pokoleń temu, pochowana w krypcie rodzinnej według starodawnej tradycji – ubrana w najlepszy strój, przyozdobiona najbardziej wystawną biżuterią. Naszyjnik, kolczyki, pierścionki, diamentowa kolia, całość wyceniana na czarnym rynku na jakieś 250 – 300 tysięcy euro. I, co najlepsze, ta mała fortuna była właściwie pozostawiona sama sobie, bez opieki, bo tych marnych kłódek nie należy uznawać za, choćby minimalne, środki zabezpieczające.. Zawodowcy tacy jak oni rozprawiają się z podobnymi środkami prewencyjnymi w półtorej minuty.
Nie mogli uwierzyć w swoje szczęście. Siedzieli w swojej dziupli, przeglądali oferty pracy, lecz żadna nie wyglądała na satysfakcjonującą. Sytuacja wyglądała beznadziejnie, bogaci ludzie zdawali się nie umierać.
- Jak tak dalej pójdzie, będziemy zmuszeni się przekwalifikować – marudził pod nosem Stary.
Brzydki nic mu nie odpowiedział. Siedział bezmyślnie, dłubiąc w zębach starą wykałaczką, dokopując się do skarbów skrytych przy okazji wczorajszej kolacji. Nagle, jak huragan, do pokoju wparował Młody, podekscytowany jak diabli.
- Słuchajcie! – wykrzyknął – Jest robota! Gruba! Zmarła jakaś stara francuska raszpla, hrabina czy cholera wie co. Byłem w barze i podsłuchałem dwóch facetów z zakładu pogrzebowego, tu za rogiem. No i dobrze, że podsłuchiwałem, bo właśnie narzekali jak to trumna ze skandynawskiego dębu jest ciężka, jak to głupota wysyłać taką starą babę ubraną w biżuterię wartą prawie milion złotych! Rozumiecie? Stara baba leży ubrana w rok dziwek i wódki do oporu!
- Kiedy ją pochowali? – podskoczył stary
- No dzisiaj, przecież dzisiaj targali jej trumnę, durniu! Musimy działać szybko, bo ktoś nam zwinie taką okazję sprzed nosa. Długo czekać chętnych na taką kasę?
- Dobrze się spisałeś, młody – powiedział Brzydki. – dostaniesz 5% tego, co znajdziemy
na dole. Ale twoja rola jeszcze się nie kończy. Będziesz stał na czatach.
- 5%? Jaja sobie ze mnie robisz? Przecież gdyby nie ja, to w życiu byś nie wiedział o tej raszpli! Chcę 20%!
- Dostaniesz 20% - powiedział brzydki. – 5% w gotówce, a 15% musisz zapłacić za to,
że oglądasz mistrzów w akcji, he he.
Szli powoli, prawie bezszelestnie, w głąb ogromnej krypty zdobionej gotyckimi ornamentami. Nawet w całkowitej ciemności bogactwo pochowanej tu rodziny raziło po oczach. Gorszyło, bo przypominało im o dysproporcjach majątkowych na świecie. Okradanie tak wystawnych grobów sprawiało im szczególną przyjemność, dawało im poczucie misji dziejowej, wyrównywania rachunków. Traktowali to jako swoistą zemstę, pogardę wobec obrzydliwie bogatych snobów.
Przejście krótkiego korytarzyka zajęło im, relatywnie, sporo czasu, chcieli być ostrożni. To był ich znak firmowy, mimo wielu lat doświadczenia nie wpadali w rutynę, pomni zagrożenia związanego z ich fachem. Bynajmniej, nie chodzi tutaj o żadne duchy i inne tego typu bzdury. Byli najlepsi i bardzo pracowici, co przysporzyło im wielu wrogów, dlatego wszystkie lata spędzone „na szczycie”, wiązały się z ciągłym oglądaniem przez ramię w obawie przed działaniem konkurencji. Wszędzie dopatrywali się zasadzki, dzięki czemu nigdy nie dali się złapać, śmiejąc się z tych, który tak nieudolnie próbowali ich schwytać. Kiwali wszystkich, zarówno policję, jak i, desperacko starających się ich pozbyć, kolegów po fachu.
Po chwili spędzonej w ciemnościach wśród odoru stęchlizny, odrzucili margines błędu. Nikt nie mógł wysiedzieć w tym smrodzie więcej niż pół godziny. W krypcie nie było żywej duszy, same trumny ze zwłokami. Pięknie. Wszystko szło gładko. Trumna hrabiny stała na samym środku krypty, miała zostać wmurowana w ścianę, obok swoich przodków, dopiero jutro rano. A teraz mieli ją jak na wystawie. Ha ha! Nawet sobie rąk nie ubrudzą.
Stary poświecił na trumnę wykonaną ze szlachetnego, haniebnie drogiego drewna. Poświecił latarką po ścianach, co potwierdziło jego podejrzenia. Byli sami, a w krypcie panowała grobowa cisza, wyłączając piski szczurów. Podszedł do trumny energicznym krokiem, nie mogąc się doczekać skarbów, które miał tam zastać. Włożył latarkę w zęby i przejmując łom od Brzydkiego zabrał się do wyjmowania gwoździ. Brzydki został z tyłu, ubezpieczał kolegę trzymając w ręku naładowany rewolwer. Rozglądał się dookoła, podziwiając wystrój krypty.
Na ścianach wisiały obrazy, było jednak zbyt ciemno, żeby mógł ocenić ich wartość. Na starannie rzeźbionych kolumnach dostrzegał wiszące pochodnie. Zastanawiał się jak stara może być ta krypta, wyrzucał sobie, że dopiero teraz się o niej dowiedzieli, bo można się było tu obłowić znacznie wcześniej. Cel na dzisiaj był już ustalony, a jedną z ich złotych zasad było, aby nie oddawać się pazerności, brać tylko to, po co przychodzili. Lepiej być mniej zamożnym złodziejem na wolności, niż całkowicie spłukanym za kratami. Kiedyś już kiblował i wiedział lepiej niż dobrze, że nie chce tam wracać. Prędzej da się żywcem pochować.
Nagle dostrzegł jak strumień światła opada powoli na ziemię, gdzie latarka rozbiła się wydając przy tym dźwięk podobny do tłuczonego szkła, jednak z uwagi na akustykę pomieszczenia, zrobiło się o wiele głośniej, niż mógłby przypuszczać.
- Ty durniu! Ciekaw jestem jak ty teraz planujesz ją okraść, skoro nie widzisz dalej niż koniec własnego nosa.
Nie usłyszał jednak żadnej odpowiedzi, w głębi krypty dobiegały tylko nieme pojękiwania.
- Waldek? – powiedział niepewnie – wszystko w porządku? Bo jak znowu robisz sobie
ze mnie jaja, ty kupo krowiego łajna, to obiecuję, że skopię ci dupę jak już stąd wyjdziemy.
Kompan nadal nie odpowiadał, co przepełniło Brzydkiego złymi przeczuciami. Poczuł jak ogarnia go strach. Ostrożnie podniósł rękę z bronią. Drugą ręką wymacał w jednej z kieszeni zapalniczkę i zapalił ją. Płomień był jednak zbyt słaby, aby oświetlić wnętrze krypty. Sięgnął więc po wiszącą na ścianie pochodnię i ją podpalił. Buchnął ogień i w krypcie zagościła względna jasność. Pole widzenia nadal miał znacznie ograniczone, musiał mocno wytężyć wzrok, żeby dostrzec leżące przy trumnie ciało. Powoli, najciszej jak tylko potrafił, podszedł do kolegi, żeby sprawdzić co się właściwie stało. Każdy kolejny krok stawiał z nadzwyczajną ostrożnością, nie spuszczając wzroku z leżącego ciała. Gdy był na miejscu, pochylił się nad nim i przyjrzał mu się z bliska.
Waldek był nieludzko blady, a na szyi miał 2 czerwone kropki, dziury z których nie wypływała nawet kropla krwi.
- Bu! – usłyszał za plecami i podskoczył jak poparzony, podrzucając pochodnię pod sufit. Ledwie zdążył się odwrócić, gdy poczuł ukłucie w szyi. Dwa ostre kły przebiły się gładko przez jego skórę i bez problemu dotarły do tętnicy szyjnej. Nie mógł wykonać żadnego ruchu, był jak sparaliżowany, a mimo to czuł jak wypływa z niego życie. Czuł jak jego nogi stają się bezwładne, jak traci kontakt z podłożem i całą otaczającą go rzeczywistością. Był jak widz w teatrze, uczestniczył w spektaklu wszystkimi swoimi zmysłami, nie miał jednak żadnego wpływu na jego przebieg. Z każdą, trwającą wieczność, sekundą zbliżał się do zgonu. Sekunda po sekundzie czuł jak jego ciało staje się coraz bardziej zimne, niechybnie zmierzając do lodowatej temperatury zwłok.
Ostatnim widokiem, jaki przetworzył jego odsączony z krwi mózg, była surowa, nienaturalnie blada twarz kobiety oświetlana wątłym światłem wygasającej na posadzce pochodni. Zobaczył jej usta wykrzywione w cynicznym uśmiechu satysfakcji. Jej niuchający nos, rozkoszujący się zapachem świeżej krwi. Jej oczy. Czarne, puste, beznamiętne oczy, w których czaiło się tylko zło. I nagle, nie wiedząc nawet kiedy, przestał czuć cokolwiek. Odpłynął na zawsze.