Przejdź do komentarzyZapis dla powołanych - część 11
Tekst 11 z 41 ze zbioru: Zapis dla powołanych
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2016-03-14
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2098

Moi rodzice postanowili, że spokojnie poczekamy na ostatni latacz, który udawał się do najbardziej odległej od centrum wioski sądząc, że właśnie w takim miejscu będzie o wiele łatwiej otrzymać obiecany wcześniej dom i potrzebne do przeżycia nowe pieniądze oraz dokumenty. Z dokumentami nie mieliśmy żadnych kłopotów. Oficer z biura meldunkowego bardzo chętnie wydał nam metalizowane karty personalne zaś pieniądze z Kroptonoxa, naszej rodzimej planety, kupił jakiś starszawy handlarz walutą, nawet, jak się później okazało, tak bardzo nie „kantując” nas na samej wymianie. O wiele gorzej było jednak z przyznaniem obiecanego lokum. Ojciec musiałby przejść półroczne szkolenie rolnicze w odległej o 400 kilometrów placówce narzutowej, co wydawało się rzeczą nie do przeskoczenia przez górujący nad nim potworny nałóg. Pojechał tam w zastępstwie ojca mój najstarszy brat, Janox, a my tymczasem zamieszkaliśmy w skleconej przy pomocy kilku najbliższych sąsiadów małej, niezwykle prymitywnej lepiance z kilku sążni Morokwi i papy z Sekownika krytej, bardzo tu rozpowszechnionym jako materiał budowlany, nowym srebrem.

Nasze pierwsze pole miało zaledwie 10 hektarów, podczas gdy okoliczne grunty dobrze już „zakorzenionych” w naszej wiosce rolników miały ich po sto i więcej. Ogromne maszyny rolnicze, zdolne pracować samodzielnie przez większą część dnia, a dozorowane tylko przez patrolujące okolicę tubidy kontrolne, praktycznie same dbały o poziom upraw. Ludziom pozostawał jedynie problem naprawy i konserwacji tych gigantycznych maszyn, blisko pięćdziesięciometrowej wysokości.

W roku, w którym przybyliśmy do wioski, zbiory nadzwyczajnie się udały. Ziemia, dobrze nawożona i zagospodarowana rodziła obficie, pozwalając nam na uzyskanie dość sporych dochodów i zaoszczędzenie znacznej ilości pieniędzy. W tym czasie dość szybko powiększyliśmy dom, który już wówczas wydawał mi się najpiękniejszym i najbezpieczniejszym miejscem w całej galaktyce. Nawet ojciec na jakiś czas przestał się upijać i poświęcał więcej czasu rodzeństwu i matce. Radość zagościła w naszej małej wiosce. Przybysze, którzy dołączali do nas z różnych planet, w miarę przylotów kolejnych transportów osadników, aklimatyzowali się w takiej wręcz sielskiej atmosferze bardzo szybko. Kilkakrotnie pojechaliśmy większymi grupami do centrum, gdzie mogliśmy podziwiać różnorakie formy najnowocześniejszej myśli technicznej, przywiezione przez osadników z innych światów i układów, ogromne leojazdy kosmiczne i łaidongi znanych powszechnie, międzygalaktycznych firm. Były to wówczas wielkie dni nowej kolonii, rozwijającej się niezwykle dynamicznie pod wpływem rządów koalicji wszystkich wiosek. Szerokie plazmopasy dla lataczy, bezpieczne, bezkolizyjnie trajektowane przejścia dla nie zmechanizowanych, atomowe stozy na ciekłą plazmę; słowem wielki i nowoczesny ośrodek miejski. Tak było bez mała przez trzy lata, licząc 416 dniowy cykl obrotu Kroptonoxa, bowiem nadal liczyliśmy czas i jego bezustanny upływ według praw obowiązujących na naszej macierzystej planecie. Tak było do momentu pierwszego najazdu z Kachiru, pustyni, ciągnącej się na południowy zachód od Urm.



cdn...



  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×