Przejdź do komentarzyBiwak Zapałowicza
Tekst 7 z 10 ze zbioru: Wyższy
Autor
Gatunekpoezja
Formawiersz / poemat
Data dodania2018-10-15
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1177

Kraków, 1955 r.


Wszystko od kuligu okazało się mym snem.

Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.


Szkoła zaplanowała wyjazd na majówkę.

Każda para rodziców musiała dać stówkę.

Moi warunkowo puścić mnie się zgodzili.

Dawno obowiązków małżeńskich nie pełnili.

Zapowiedzieli mi szereg potencjalnych kar.

Pod szkołę podjechał rdzewiejący autokar.

Zacząłem się wspinać po bardzo stromych schodach.

Nagle wylądowałem kolegom na głowach.

To Wyższy wypchnął mnie ze środka autokaru.

Jego ojciec musiał być kierowcą pojazdu,

Skoro zjawił się w środku wcześniej niż ktokolwiek.

Ten wyjazd od dawna spędzał mi sen z powiek.

Bałem się fest, że Wyższy będzie się wyżywał,

A on już od początku mi się przypatrywał.

Przypomniały mi się słowa: „Tylko nie szalej!”

Wrzuciłem plecak i usiadłem jak najdalej.


Autokar odjechał w stronę miasta Dobczyce.

Było tam wielkie jezioro i bujne życie.

Na miejscu mieliśmy stworzyć obóz harcerski,

Aby przestał nam się udzielać klimat miejski.

Po przyjeździe dano nam przeróżne zadania.

Niektóre dotyczyły namiotów stawiania,

A inne na przykład ogniska pilnowania.

To właśnie zadanie rywal Wyższy otrzymał.

Grzałem kiełbaski. Franek namiot rozstawiał.

Po modlitwie wszyscy wokół ognia zasiedli

I konsumować smażone mięso zaczęli.

Wyższy jak w śnie strącił mi do ognia kiełbaskę

Oraz straszył mnie zakładając dzika maskę.

Następnie ukradł i zjadł moją porcję.

Na nim powinno się przeprowadzić aborcję!


Późnym wieczorem rozdano wszystkim śpiwory.

Wyższy pilnował ognia, by nie przyszły zmory.

W namiocie nie umiałem zasnąć z pustym brzuchem.

W dodatku Franek głośno sapał mi nad uchem.

Postanowiłem wymknąć się cicho z namiotu.

Pobiegłem chyżo w stronę ogniska wzdłuż płotu.

Znajdowały się tam kiełbaski dodatkowe,

Które czekały już na śniadanie gotowe.

Był tam też Wyższy, ale spał zamiast pilnować.

Oby się nie ocknął i nie zaczął maglować.

Był po szyję w śpiworze. Wieczór był dość chłodny,

A ja przez to stałem się jeszcze bardziej głodny.

Nieopatrznie rozlałem na kocu podpałkę.

Rzuciłem go w bok i przeniosłem się na trawkę.

Siedziałem trzecią kiełbaską się zajadając,

Gdy wtem Wyższy zbudził się oczy przecierając.

Ujrzał mnie i zakładając maskę potwora

Ruszył wprost na mnie nie wychodząc ze śpiwora.

„Wypierdalaj stąd!” krzyknął i w twarz mnie uderzył.

Ciekawe czy drużynowy już nas namierzył.

Zaczęliśmy się szarpać, wtem go odepchnąłem.

Wyższy zatoczył się, przez chwilę ochłonąłem,

Ale nagle wywrócił się wprost do ogniska.

Sytuacja ta była do tragedii bliska.

Tandetny śpiwór natychmiast zajął się ogniem,

A Wyższy przypominał leżącą pochodnię.

Szamotał się i wrzeszczał powstać usiłując,

Lecz przez to, coraz bardziej ogniem się zajmując.

Przeturlał się na trawę i dalej się palił.

To by się nie działo, gdyby mi nie przywalił.

W panice, z krzykiem, uciekać stamtąd zacząłem,

A wtedy już na pewno wszystkich obudziłem.

Zaczęto zbiegać się z niemal wszystkich namiotów.

Drużynowy nie przeszedł nawet kilku kroków,

Nim nie rozpoczął szukać jakiegoś koca.

Nie wiedział, że z podpałki mokra jest kapoca.

Rzucił ją na Wyższego. Płomienie buchnęły

Oraz ręce drużynowego poparzyły.

Zapanował chaos. Ktoś przybiegł z wiadrem wody.

Przypominało to jakieś krwawe zawody.

Paląca się podpałka nie dała się zgasić.

Jakże mogłem to wszystko tak bardzo skiełbasić?!

Silikonowy śpiwór palił się jak napalm.

Jakaś dziewczyna zaczęła głośno śpiewać psalm.

Ojciec Wyższego wziął gaśnicę z autokaru

I wtedy pianą udało się pozbyć żaru.

Pod spaloną kapocą leżał czarny kokon.

Wyższego pokrywał przetopiony silikon.

Maska dzika z gumy stopiła się na twarzy.

Nigdy nie myślałem, że takie coś się zdarzy.

Wodą wprost z jeziora ponownie go podlano

I odkleić gumę ostrożnie się starano.

Wyższy wrzeszczał jednak potwornie zachrypnięty.

Przez młodzież został wezwany niejeden święty.

Po pół godzinie dojechał do nas ambulans,

Ale równie dobrze mógłby to być dyliżans,

Albowiem zabrał Wyższego i utknął w błocie,

A na następny Wyższy musiał czekać krocie.

Do szpitala zabrano też drużynowego

I mieliśmy jeszcze większy problem bez niego.

Po prostu nie miał kto prowadzić autokaru.

Ojciec Wyższego siedział przecież z nim w szpitalu.

Pomóc zgodzili się jednak rodzice Franka,

Którzy to jako jedyni mieli dwa autka.

Zaczęto nas zwozić z obozu do Krakowa.

Wiedziałem, że czeka mnie tam poważna sprawa.


Zaczęto podejrzewać u mnie piromanię.

No i oczywiście dostałem ciężkie lanie.

Trudno to, lecz porównać do krzywdy Wyższego,

Który straci pewnie opinię twarzowego.

Oparzenia objęły osiemdziesiąt procent,

Tak jak to wyliczył starannie jakiś docent.

Nie było nawet skąd mu zrobić przeszczep skóry,

Aby chociaż na twarzy zlikwidować wióry.

Wyższy w szpitalu leżał całe wakacje,

A sędzia przyznał prokuratorowi rację.

Zostałem w szkole, acz dostałem kuratora.

Musiałem także uczęszczać do psychologa.

Wyższy do końca życia miał rentę dostawać,

Na którą samodzielnie musiałem zarabiać.

Możliwe zatem, że odpuszczę edukację,

Ale czy wtedy ktokolwiek przyzna mi rację?


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×