Przejdź do komentarzyMatrymonialny problem Kopciuszka
Tekst 255 z 255 ze zbioru: Różne teksty
Autor
Gatunekbajka
Formaproza
Data dodania2023-09-09
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń337

Kopciuszek z nieuzasadnioną miłością, patrzy na Macoszkę, która nie jest jak ten kwiatek urocza, co na grobach ozdobą. Zresztą takiej lepiej nie wkopywać. Wszystkie wokół roślinki by szybciutko zmarniały, a i nieboszczyk w dołku, musiałby ze zgryzoty obrócić ciałem lub przesypać owe w urnie.


Wspomniana wyżej łazi po izbie i łazi, rzucając w meble wyzwiskami. A to drzwi ślamazarnie skrzypią lub kurz nie przylega do szmatki. A to znowu pomstuje na bulgoczący garnek, gdyż ladaco nie oddał hołdu, uchylając rondelek nad czeluścią naczynia. Lub co gorsza, czajnik za głośno piszczy wrzącym dzióbkiem, ziejąc parą po wszystkich możliwych kątach.


Kopciuszek zaczęła być kopciuszkiem od małego, kiedy to inne nieznośne bachory, zmuszały ją do kopania swoich ciuszków. Nieustannie słyszała: kop ciuszek, kop ciuszek. Tak to do niej przylgnęło, że nawet w późniejszych latach, tę nazwę o dziwo pokochała.


Macoszka nadal łazi naburmuszona. Gradowa chmura pod rękę z piorunem. A Kopciuszek siedzi w kupie butów, gdyż co chwila dobrzy ludzie trzewiczki przynoszą, na wypadek, gdyby jakiś zapodziała. Nie wiedzą oni, że ona wprost marzy o tym, by zgubić wreszcie but i zyskać przez to wymarzone konsekwencje matrymonialne.


Za mąż chce wyjść. Iść na swoje, ale nie z byle kim, jak już. Póki co, musi z Macoszką siedzieć, a przylepiony uśmiech, błądzi na twarzyczce, jakby ser przed nią fruwał przez własne dziury. Aczkolwiek trochę ją nawet miłuje, w granicach rozsądku rzecz jasna, bo jej życie uratowała. Oczywiście przez przypadek, niezdara jedna, cholerne babsko.


A było tak...


Ścieżyną leśną obydwie wędrują, aż tu nagle misiu na drogę wychodzi. Beczułkę miodu w łapkach trzyma, wyjadając. Zobaczywszy jednak dziewczynkę, na inny kąsek apetyt dostaje. Lecz niestety, dostrzega też drugą. Starszą, łykowatą. Natychmiast z większym impetem miód pojadać zaczyna, by ów widok straszny, chociaż trochę osłodzić.


Słodkość migiem go dławi i misiu na ziemię pada, aż wiewiórce orzech z łapek wylatuje, od kudłatego wstrząsu. Przy życiu wprawdzie pozostaje, lecz takim lelum po lelum. Kopciuszek, dobrocią serca otumaniona, chce mu zrobić usta usta, lecz odstępuje od zamiaru, będąc w lęku, że jej głowę odgryzie lub coś ważniejszego.


A teraz siedzi w chatce i o lubym odpowiednim rozmyśla, podnosząc kąciki ust w kierunku marzeń swoich, a Macoszka przekonana, że do niej, staje jak wryta. Nawet w zmartwienie popada odrobinę, czy dziewczynka przy zdrowych zmysłach pozostaje, skoro śle jej uśmiechy.


Nagle ściany ogłusza pukanie do drzwi. Tak donośne, że aż stado pająków na podłogę zlatuje, a za nimi wysuszone muchy.


Kopciuszek otwiera drzwi. A w progu jegomość zacnie ubrany, zadaje rozsądne pytanie:


– Cześć! królewicz jestem. Bucika zgubiłaś? Bo jeżeli nie, to spadam. No więc jak. Długo mam czekać?

– Ależ kochanie moje, mam to na uwadze, ze wszystkich sił… ale nie mogę zgubić. Naprawdę robię co w mojej mocy. Nic z tego. Wszystkie mam. Dzisiaj liczyłam.

– To w takim razie, precz idę. Po cóż moje członki, męczyć mam czekaniem.

– A to spadaj w jasną cholerę! – dziewczę bierze przykład ze swojej opiekunki. – Nie chcesz czekać, aż zgubię… to będzie inny, co poczeka z pocałowaniem ręki. Myśli, że jak Królewicz, to mu wolno nie poczekać. Sio, bo kopnę w jajka! Wprawę do kopania mam nabytą.

– A ja poprawię – rzecze Macoszka. – A zresztą wiadomo to, żeś prawdziwy. A może przebieraniec jakiś?


Wtem wszyscy troje zauważają starszego jegomościa, co stoi uśmiechnięty, popatrując w głąb izby. Dziewczę rozpoznaję natychmiast, kto to w progu drepce


– O, o, dziadek przyjechał. Witaj dziadku. Fajnie, że wpadłeś. Właśnie jestem trochę matrymonialna… a może nie.

– No to idę. Jestem obrażony – rzecze królewicz.

– Obyś nogę zwichnął, o swoje berło – dopowiada „kwiatek na grobie”

– Chwila! Co to z awantura – pyta ugodowy dziadek. – Tak nie można gościa traktować.

– Można, skoro taki – rzecze wnuczka.

– No to idę. Widzi to ktoś? – pyta z nadzieją amant.


– Młodzieńcze. Nie bądź w gorącym oleju kąpany. Kopciuszek i moja córka, tak mają.

Pogadajmy na spokojnie. O co w tym biega?

– Za mąż chcę wyjść! O to biega! A on nie chce poczekać, aż wreszcie zgubię. Pacan koronny!

– Co zgubisz, dziecko drogie?

– Pantofelek, lub coś w ten deseń. Tak nakazuje bajka!

– To ja go ukradnę. Zgoda?

– Nie. Prawdziwie muszę zgubić.


Macoszka myśli sobie: jeżeli to prawdziwy Królewicz, to dałam ciała. Trzeba to jakoś załatwić. Kasa przydatna być może. A i rodzina zacniejsza będzie. No i prestiż wśród kum. Już wiem. Jak mogłam na to nie wpaść. Na bal ich wygonię i siebie też. Może w tym całym bałaganie wreszcie zgubi co trzeba.


– O czym tak dumasz, paskudna córeczko? – mówi czule dziadek do Macoszki

– A… nic nic… zasnęłam biedna. Jam przecie niewinny kwiatek zwiewny.

– Na stojąco? Jak koń? – pyta królewicz na wylocie.

– A co? Nie można. Bo jak cię…

– Córko! Dość! Gębę stul!

– Jak tak możesz – wtrąca wnuczka. – Ona mi życie uratowała.

– Przypadkowo oczywiście?

– Wyglądem, dziadku.


Wdrażam plan. Nie ma co czekać – myśli wiadomo kto.


– Posłuchajcie kochani. A może pójdziemy na bal?

– A po cóż taka wredna, na bal miałaby chodzić – retorycznie zapytuje dziadek.

– Nie jestem wredna, tylko jestem jaka jestem, ojcze!

– To jeden pies. Na dodatek z kulawą nogą.


Dziewczę popatruje z boku. Czy czasami królewicz nie dał nogi. A nuż prawdziwy. Z tym balem dobry pomysł – myśli sobie jak umie. Słyszy słowa:


– Wspomnianą imprezę mój ojciec wyprawia, jakby ktoś pytał. No co… ktoś zapyta?


No to idziemy na bal – zakrzyknęli całą kupą jak jeden mąż.


Na balu Kopciuszek za czorta nie może zgubić pantofelka. Ani jednego, ani drugiego. A przecie dokłada wszelkich starań. Wszyscy inni gubią. Nawet niektórzy po dwa na raz, a po pijaku nie tylko buty, lecz całe odzienie. Biedna oczka spuszczać musi, chociaż raz po raz zerka, gdy jest na co. Ale nawet w takich okolicznościach, bucika zgubić nie może. Zdejmuje, rzuca w tańczących, kładzie w nieznane jej kąty… i nic. Zawsze widzi z powrotem, na ślicznych stópkach swoich.


Macoszka też pomaga, kradnąc odzienie z nóg. Królewicz też dokłada trzy grosze. Nawet sam król ojciec, gdzieś je chowa, ale po chwili, znowu są na jej nóżkach i nikt nie, z jakiej przyczyny, taka sytuacja powrotna. A zatem ręki dać nie może. Martwi ją to wielce. Tym bardziej, że już wie, że królewicz prawdziwy, a teraz jakaś inna go capnie, co potrafi zgubić.


A zatem finał blisko, bo jak długo można nawijać o tym samym, zanudzając poddanych.


***


Wreszcie swój trzewiczek zadział dziadek. Zgubę znalazła szwagierka króla. Popadła w zakochanie od pierwszego przymierzenia. Przysięgli sobie i nie zgubili owej, dopóki bajki. Nie byli skąpi dla rodziny.


Wszyscy żyli długo i szczęśliwie... lub coś koło tego.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×