Przejdź do komentarzyŚwiatło
Tekst 2 z 2 ze zbioru: 'Klepsydra zmierzchu'
Autor
Gatunekfilozofia
Formaproza
Data dodania2025-02-02
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń21

Klepsydra Zmierzchu” Tomasz Frankiewicz

Rozważania tautologiczne.


Światło


Z nauki o fizycznych właściwościach rzeczy i zjawisk wiem, że światło, a raczej widmo świetlne niedostrzegalne dla oka poza kroplami wody (tęcza) czy kryształami soli lub minerału składa się z wielu barw. Paradoksalnie można powiedzieć, że w cieniu i świetle mieści się „wszystko”. To co jest od „black and white” jest „wszystkim”, także w odniesieniu do estetyki i etyki, biologii, ekonomii, etc. Światło jest czymś co pociąga oczy, rozjaśnia mrok, jego barwy zawsze są nowe i inne, niepowtarzalnie złożone z cząstek i atomów, fotonów i fluidów. Światło zawsze kojarzy się pozostałym zmysłom ciała z ciepłem, dobrem, jasnością sytuacji. I tak jest rzeczywiście. Tylko „światło” może właściwie „naświetlić” „ciemne sprawy” aby móc, choć na chwilę, powrócić do ciepła i dobra. Gdy przymkniemy lekko powieki możemy zauważyć patrząc pod słońce mnóstwo dziwnych prążków i krążków ruszających się pod powieką niczym w kalejdoskopie. Tuż pod powierzchnią znajduje się olbrzymie bogactwo form drobinek i barw, które rzadko kiedy powtarzają się w układzie – chyba nigdy – tak więc tworzą niepowtarzalne konfiguracje. Światło słoneczne nadaje barwę każdej rzeczy niezależnie od jej swoistych właściwości – łamie swoje promienie na fakturze przedmiotów i rozświetla czeluść otworu w tęczówce – źrenicy aby upaść na wiązkę czułych organów. Oczy podświadomie „szukają” światła, ono wabi je, jeśli oczy i organizm są zdrowe. Rozpylenie światła słonecznego w drobinkach, promienie przenikające kurz, pyłki, rzucając smugi pomiędzy świeżo rozkwitłymi, majowymi liśćmi drzew – bardziej doskonalsze, niemal obrazo-mityczne smugi „oka opatrzności” najlepiej widoczne są na jesieni, późnym latem – zawierają cudownie żywotne barwy, których blask nie dorówna nigdy żadnym kopiom, odbiciom czy światłu elektrycznemu z ogniw wolty. One mrugają, błyszczą, ruszają się, pulsują, mienią, tańczą, dzielą się i łączą. Spostrzegawczość oka wychwytuje tylko nieliczne barwy rozszczepionego światła słońca, gdy ono natrafia na krawędzie liści czy szkieł i rozprasza je, np.: fiolet, czerwień, błękit. Nie widać subtelnych, pozostałych barw widma. Słońce, ta olbrzymia masa gazu, eksplodującego od wieków, gwiazda-matka wszelkiego światła na ziemi, zdaje się królować na niebie, zalewać swą olbrzymią masą światła wszystkie zakamarki. Trudno uwierzyć, że jej siła jest w jakimś stopniu pozorna względem ogromu cienia wszechświata, jego czerni, ciemności. Trudno uwierzyć za dnia w to, że nawet inne słońca naszej galaktyki, znacznie potężniejsze gwiazdy nie zwalczają cienia wszechświata. Tyle świateł-gwiazd na niebie ale ich siła świetlna nie rozjaśnia mroku ciemności nocnej, świecą tylko ledwie, mrugając, mieniąc się. Czułe oko ludzkie czytało najpierw ziemię, wodę, drzewa, strumyki… . Wszelkie zjawiska napotkane na drodze swej penetracji. Każdy kamyk mogło obejrzeć dzięki światłu. Odtąd światło kojarzy się z wiedzą. W ciemnościach niczego dobrego nie można się nauczyć. Światło jest zbyt niedostateczne aby mogło spełniać pewne funkcje, może nieistotne ale tylko z pozoru, a jednak niezbędne aby powstało coś dobrego. Z takiej percepcji stworzono pismo obrazkowe będące światłem informacji dla orientujących siebie w tych obrazach, prowadzącym kogoś ku swojemu problemowi lub miejscu problemów nierozstrzygniętych, w którym zabrakło światła. Inny szedł tymi obrazami docierając do tego miejsca i rozświetlił swoim światłem, bo widział więcej i częściej spoglądał ale i on dotarł do miejsca pata, swego kresu. Usprawniano znaki-obrazy aż powstał alfa-bet, czyli pismo – światło – świata . Mnóstwo coraz większych ilości informacji o świecie rozrastało się w zawrotnym tempie w następstwie rozmaitych wynalazków, m.in. druku ale nie każdy miał dostęp do nauki jako światła świata także przez ciemność. Nazwano literami rozmaite zjawiska zewnętrznego bytu i wewnętrznego jak etyka czy estetyka. Zarówno etyka jak i estetyka będąc w konflikcie i nie są jednym z podstawowych elementów światła. Co jest dobre i co złe, co ładne, a co brzydkie. Mimo przeważających ciemności, cienia w bycie, umiłowanie światła, piękna, które ukazuje: wschodzącego słońca czy zachodu pośród wzgórz zielonych, to umiłowanie pokonuje cień, mroki, zło, odcienie i pociąga gdzieś ponad siebie, do światła ale innego niż słoneczne, jaśniejszego, mocniejszego. Do siły sprawczej bytu od której człowiek otrzymał kodeks etyczny w swych poszukiwaniach, jako najważniejsze światło wiary. Dzięki dociekaniom wynikłym ze światła, ludzi jest paradoksalnie coraz więcej, a dawniej było mniej. Idąc w głąb poznania światła, ludzi było bardzo mało, może tylko para… na początku. Jak uczy święta księga ludzkości, księga światłości: Stary i Nowy Testament na początku było tylko dwoje ludzi: Adam i Ewa. Ewa z kości Adama, skusiła męża aby zjadł owoc przez Boga zakazany do spożywania, owoc z drzewa wiadomości o dobru i złu. I stało się: wypędzeni z Raju zostaliśmy strąceni w ciemność, wraz ze swoim małym światełkiem ukradzionym z Raju, z drzewa o zakazanych owocach. Nikt nie wie dlaczego Bóg pozwolił sobie stworzyć na tym drzewie (i w ogóle) szatanowi samego siebie aby skusił niewiastę do grzechu. Nie mamy tyle światła aby rozstrzygnąć ten fundamentalny dylemat bytu: dlaczego, po co istniejemy? Poziom światła, który jest obecnie uniemożliwia odpowiedź nie tylko na to pytanie ale również uniemożliwia wyjście człowieka poza formę własnej egzystencji, chociażby, wyłączając destrukcję i rozwiązanie wielu innych, prostych zjawisk i problemów świata, m.in. dotyczących formy egzystencji ludzi i ludzkiego światła, bezcennej wartości w kosmosie, czyli w nieludzkim cieniu. Światło przenika wiele lecz nie wszystko, błądzi, zawraca, tonie, wznosi się, świeci to tu, to tam. Światło wiary płonie bez przerwy w różnych miejscach kończącego się świata podmiotu, w rozmaitych jego miejscach nie pozwalając mu być absolutnym w czymkolwiek i zatracić siebie zupełnie. Światło wiary dociera czasem, z trudem, gdzieś we wnętrzu wnętrza, tzn. w bycie ale poza materialnym, gdzie na styku transcendentalnego Boga i duszy ludzkiej wypływającej z wnętrza ciała, unoszącej się w nim i ponad nim. Mimo różnych aberracji i dyfrakcji (z powodu zła, grzechu, zaćmienia) duszy, dzięki wybłaganej łasce dotyka byt owa olbrzymia siła, ukryta poza człowiekiem, niekiedy. To przerażające „dotknięcie” i za każdym razem cudowne obnaża całkowicie nędze świata i bytu, dostateczną kreatywność. Człowiek czuje swoją małość, otrzymuje w darze zupełnie nową jakość widzenia poprzez światło wiary i światło fizyczne, która uzmysławia mu tę zależność (i wiele innych) od Boga i światła. Wiele pozornych zagadek staje się oczywistym „zmęczeniem umysłu”, wypaczeniem prawdy. Szczątki kultury rozumianej jako paradygmat kultury i idei, to cień obrastający wnętrze bytu, niczym chwast czarny wytrawiane solą prawdy i światłem wiary, zbyteczne w wymiarze sakralno-religijnym, ukazują jej upadające ostatecznie jądro, symptomy gorzkiej śmierci człowieczej części natury ludzkiej i ekspansją behawioralnej namiastki, oscylującej pomiędzy konsumpcją i wydalaniem materii. Światło wiary pociąga ku sobie byt ludzki ogromną tęsknotą za wyjaśnieniem wszystkiego, za wyjaśnieniem początku i końca życia homo sapiens, tęsknota za pra Ojcem, za Omnipotencją, za Potęgą i Siłą Sprawczą, Pierwszą Przyczyną Ruchu. Światło wiary transformuje chaos w pewny ład, lecz niezupełny, ułomny, jak człowiek; to odwieczna konsekwencja ciemności, a w niej grzechu, nienaruszalna, mega-konsekwencja, logiczna konsekwencja grzechu, ciągi logiczne grzechu. Światło wiary unosi byt ludzki stopniowo i systematycznie, i dynamicznie zarazem, choć odnajdywanie systematyczności jakiejkolwiek w tak dynamicznym podmiocie jakim jest człowiek może stanowić problem. Ale po precyzyjnej obserwacji we współpracy z Łaską i światłem wiary nie stanowi to żadnego problemu. Im jaśniejsze i prawdziwie czyste (co stanowi ogromną trudność, zwłaszcza w obecnych, eschatologicznych czasach) wnętrze podmiotu, tym wyraźniej odczuć, dotknąć i zrozumieć „w lot” można, ten rodzaj fenomenalnej zależności, to zbliżanie siebie do arcybiałego, żarliwego światła, beznamiętnego wyzwolenia z bytu w wieczność, ostateczny wymiar człowieka. Coś co w kategoriach ludzkiego pojmowania można nazwać eksplozją supernowej. Tego „procesu” stopniowej, głęboko ukrytej integracji nie można ani przyspieszyć przez cokolwiek (mam tu na myśli fałszywy postęp w bioetyce) ani zwolnić. Można zupełnie zniszczyć (zbrodnia) lub udoskonalać poprzez intensywną pracę nad czystością, systematycznie i dynamicznie pielęgnować, rozrastać, eksplodować ekspansywnie i rozszerzająco. „Jam jest Światłością świata…” mówi do nas Jezus Chrystus, „…kto we Mnie wierzy choćby życie swoje stracił z Mego powodu…”, pozyska wieczność. Te anielskie konstatacje są oczywiste dla tych, którzy dostrzegają światło wiary. Czasem samo światło wiary staje się upostaciowione, obłoki niezwykłej jasności w swoim przedziwnym związku z duszą dokonują w oparciu o wiarę (nie tylko wiedzę) i Łaskę przedziwnych znaków światła wiary. Konsekwencje transformacji znaków, metafizycznej transformacji w duszę mogą być rozmaite. Mogą przerodzić się w wulkan twórczego (dobrego twórczo dla homo sapiens) działania, odkrywania, przekształcania Ziemi, czynienia ją sobie „poprawnie” poddaną. Tegoż światła na Ziemi stale za mało, stale umyka przed cieniem. Delikatna struktura natury ludzkiej, delikatna struktura ludzkiego pojęcia veni creator spiritus jest przedmiotem zaborczej zawiści wszystkiego co ciemne, co wywodzi siebie z mrocznej nieczystości, ponieważ obnaża ludzką nędze, która osłania się najczęściej figowym listkiem zbrodni. Przedmiotem ludzkiej zazdrości może być wiele spraw: złoto (złoty cielec), materia, słowa, ich posiadanie, pragnienie posiadania choćby przez chwilę. Także, o paradoksie!, materialiści zazdroszczą spirytualistom ich atrybutów osobowych, a czasem i vice versa. W tej zazdrości ginie światło wiary. Ideał sięga bruku, a nie-cnota odbiera wiedzę o co właściwie „zwierzętom” poszło. Na dłuższy dystans czasu stanowi to parabolę losu ludzkiego i jego kres, śmierć gatunku; taka „nekrofilia” raz po raz wypluska z czeluści cienia i zbiera obfite żniwo poprzez wojny. Słudzy cienia-zła pilnie obserwują ciżbę ludzką aby poprzez mechanizm rozpadu, którego uruchamianie sprawia im diabelską przyjemność sadomasochistyczną, uruchomić lawinę, strojąc przy tym dobrą minę do złej, czy wręcz fatalnej gry. Zapominają przy tym, że ostatecznie na pewno i naprawdę dobro zwycięży, światło pokona ciemność, sprawiedliwość prawych, nieprawość złych. Pozorna iluzja zmieni się w straszliwą rzeczy-wistość: „porzućcie wszelką nadzieję”. Dlatego na horyzoncie naszej Ziemi Słońce „wędruje” od wschodu do zachodu, nieustannie świeci wysoko ponad oczami, niedościgłe w żarliwości, jasności, skrupulatności, stanowczości, stałej zmienności i niezmiennej stałości. Utarło się kojarzyć światło z ciepłem, dobrem, bogactwem, życiem, kolorami, barwami, zadowoleniem, radością. Rzadko słyszy się, że może być Słońce Szatana, a więc zła. Że Słońce poraża i oślepia… ale źle dozowane. Skąd mam wiedzieć ile światła potrzebuję aby nie stracić Życia?



  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×