Przejdź do komentarzyUlrich von Jungingen
Tekst 6 z 6 ze zbioru: trupy w szaffach
Autor
Gatuneksatyra / groteska
Formaproza
Data dodania2012-10-01
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2739

Waśniewski nie motywował się zbyt długo. Czuł się pewnie. Dostanie tę pracę, bo jest najlepszy. Bo marketing i zarządzanie ma w małym palcu, bo kupił sobie nową dobrze skrojoną koszulę, bo w pierwszym etapie rekrutacji dostał 97 na 100 możliwych punktów. Cóż jeszcze może mu odebrać tę szansę życiową? Nichts – rzekł sobie po niemiecku. No właśnie – jeszcze certyfikat z niemieckiego, który uzyskał w zeszłym roku. Poziom zaawansowany -  no nie ma o czym mówić, był uzbrojony po zęby, niczym Wechrmat podczas inwazji na Polskę  w 39 tym.

Chwilę tylko przyglądał się sobie w lustrze. Była za 15 ósma. Jeszcze moment, dopije kakao. Zgasi radio (poczeka tylko na aktualne notowania giełdowe) i wybiegnie na podwórko. Wsiądzie w auto i za kwadrans będzie już pod siedzibą korporacji. Shmidtt – jak to dumnie brzmi – pomyślał. Jak stabilnie, pewnie i dostojnie. Najlepsza marka na rynku. Niemiecki kapitał i szansa dla takich jak on, młodych rekinów, którzy ostrzą sobie zęby na intratne stanowiska kierownicze w świecie wielkiej finansjery.

Waśniewski zaparkował przed wysokim przeszklonym biurowcem, jaki kampania Shmidtt wynajęła na swoją siedzię w Polsce za prawie 40 tys. Euro miesięcznie. Lekkie zdenerwowanie zamaskował przekręcając gałkę głośności odtwarzacza w samochodzie. Krzyknął sobie kilka wersów wespół z wokalistą heavy metalowego zespołu. Będzie dobrze Piotrek, będzie dobrze – powtarzał  w myślach.

Drzwi automatyczne uchyliły się wydając z siebie przyjemny szum. W środku panował miły, orzeźwiający chłód. Na błyszczących się kafelkach w rzędzie stały duże donice z kwiatami. Po prawej stronie na ścianie widniało logo firmy Shmidtt, nazwa była wpisana w elipsę, która ma symbolizować glob ziemski. Waśniewski pewnie przemierzał hol w kierunku kolejnej pary drzwi, gdzie mieściła się już recepcja Shmidtt Financial Company. Naciskając klamkę zanucił sobie jeszcze ulubiony „Die Eier von Satan” zespołu Tool. Zrobił to być może dlatego, że utwór był po niemiecku, a on lada chwila miał udowodnić, że zna ten język tak, jak swój ojczysty.

Specjaliści HR od Shmidtta nawet wyraźnie zaznaczyli w ogłoszeniu, że przedmiotem badania będzie również „biegła znajomość języka niemieckiego, potwierdzona testem językowym oraz swobodną rozmową, podczas której kandydat będzie musiał udowodnić, że zna język na wielu poziomach wliczając w to potocyzmy, idiomatykę i wiele innych zagadnień”.

Waśniewski wiedział po co to wszystko. Dokładnie czytał o polityce zatrudnienia Shmidtt. Generalnie chodziło o to – w uproszczeniu – by „nowi” na wyższych stanowiskach kierowniczych nie odróżniali się od Niemców. Shmidtt cenił sobie całkowitą jednolitość załogi, więc nawet jeśli placówka była w Polsce, Bangladeszu czy też Rumunii wszyscy mieli mówić nienaganną niemczyzną. Znać niemieckie powiedzonka, przysłowia, sformułowania metaforyczne, tak by Jozef, Gunter czy też Hans byli przekonani, że przebywają ze swoim rodakiem, a nawet jeśli nie przebywali mieli zapomnieć o „różnicy w pochodzeniu”. Waśniewski zapamiętał, że takie sformułowanie w oficjalnej polityce HR firmy było nawet zawarte – „różnica w pochodzeniu”.

Po wykładzinie w pastelowym, beżowym odcieniu, w otoczeniu skórzanych kanap dla interesantów, przy mile głaszczących ucho dźwiękach swingującego jazzu Waśniewski doszedł do długiego niczym stół barowy stanowiska recepcji.

- Dzień dobry, pan w sprawie rekrutacji? – zaszczebiotała mile ponętna blondynka o zupełnie nijakim wyrazie twarzy i dobrze wyćwiczonym pokazowym uśmiechu.

- Tak. Dokładnie w tej sprawie – odpowiedział Waśniewski również wykonując kulturalny uśmiech.

- Pana godność?

-Piotr Waśniewski – blondynka zgięła się nad listą drugiego etapu. Waśniewski szacował, że konkurentów mogło być około dwudziestu. Na razie nikogo nie spotkał. Blondynka przesuwała długopis wśród listy nazwisk. Ooo – jest.

- Wszystko się zgadza – powiedziała swoim przyjemnym służbowym głosem. – Proszę sobie wygodnie usiąść na kanapie i chwileczkę zaczekać. Napije się pan czegoś? Soku, wody?

- Nie. Dziękuję – odpowiedział Waśniewski i skierował się w stronę kanapy.

Usiadł sobie wygodnie, czuł się przyjemnie podekscytowany. Jedyne, co na chwilę wzbudziło jego niepokój to bąk, który napierał by go puścić. Waśniewski musiał napiąć mięśnie, by go powstrzymać w miejscu sekretnym, aż będzie czas i okazja po temu, by pozwolić mu uciec w powietrze. Najlepiej na otwartym terenie, w miejscu niezbyt ludnym. Co prawda słyszał kiedyś, że Niemcy mają zwyczaj „uwalniać gazy” nawet w otoczeniu innych ludzi, co traktowane jest tam z życzliwością, wolał jednak w tej chwili nie sprawdzać, czy to rzeczywiście prawda.

Po korytarzu kręciło się kilka pań z recepcji, w większości młodych i niezwykle ponętnych. No cóż, finansjera lubi otaczać się kociakami, a jak wiemy kobieca uroda, to jeden z niewielu naszych towarów eksportowych, po które chętnie sięga „zagranica”.

W czasie oczekiwania zaczęli przybywać również inni rekrutowani. Waśniewski starał się maskować swoje zainteresowanie, ale ukradkiem po cichu im się przyglądał. W większości prezentowali ten sam typ. Panowie byli ubrani w garnitury, a panie w garsonki. Wszyscy obeznani z zasadami kultury osobistej pozdrawiali się nawzajem, po czym siadali na kanapach i z zamaskowanym zdenerwowaniem oraz pozorowaną obojętnością zatapiali się w oczekiwaniu.

Waśniewski kilka razy dostrzegł jak ukradkiem był obserwowany. Zresztą on robił to samo. Pewnie mnie oceniają, może wyceniają. Analizują po wyglądzie ile jestem wart – myślał sobie jednocześnie zadzierając dyskretnie koszulę, tak by spod mankietu wystawał drogi zegarek marki Rolex. Kupił go po miesiącach odkładania na kierowniczym stanowisku w banku spółdzielczym. Zegarek był przeznaczony właśnie na takie okazje, jak ta. Miał pełnić rolę znaku w towarzystwie osób z wyższych kręgów finansowych, do których on – Waśniewski aspirował, a praca szefa polskiego oddziału Shmidtt Company miała mu to zapewnić.

Jego konkurenci: w większości trzydziesto-paro latkowie. Rozpoznał kilka znajomych twarzy, kończyli tę samą uczelnię – uniwersytet ekonomiczny. Co prawda nie byli z rocznika Waśniewskiego, ale z pewnością również musieli go znać. Teraz jednak, podobnie jak on, udawali, że są sobie obcy.

Wąskim korytarzykiem zmierzała w kierunku grupki oczekujących postawna kobieta o długich blond włosach. „Typowa aryjka” – pomyślał Waśniewski uznając, że to było zabawne.

Kobieta zatrzymała się przed ustawionymi w kształt litery U kanapami i rzekła głośno:

- Drodzy Państwo. Zapraszam za mną do Sali konferencyjnej.

Ludzie powoli i niezdarnie zaczęli podnosić się z kanap. W końcu ruszyli gęsiego za tąże kobietą, nadal ze sobą nie rozmawiając.

Weszli do dużej sali, na jednej ścianie całkowicie przeszklonej.  W środku ustawiony był rząd ławek, przy każdej stało jedno krzesło, oprócz tego na blatach leżało kilka kartek papieru A4 i długopis.

- Proszę zająć miejsca. Zanim zaczniemy, jeszcze kilka słów o etapach rekrutacji, które dziś państwa czekają – kobieta, która przyprowadziła grupę, stała teraz na środku sali i spoglądając pewnie w stronę osób siedzących w ławkach kontynuowała swoją wypowiedź:

- Nazywam się Małgorzata Szczyrba, jestem szefową działu HR Shmidtt Company Polska. Dziś przed państwem dwa etapy rekrutacji. Pierwszym, który zaczniemy niezwłocznie, będzie test wiedzy z zakresu rynków finansowych, drugi etap natomiast to rozmowa kwalifikacyjna po niemiecku z prezesem kompanii Shmidt na całą Europę. Nasz dzisiejszy gość przyjechał do nas specjalnie z Berlina. To dowód na to, że firma bardzo poważnie podchodzi zarówno do samej rekrutacji, jak i do przyszłości polskiego oddziału. – Podczas tej długiej przemowy kobieta ani razu nie ściągnęła wzroku z grupy osób w ławkach.

– Za chwilę zaczniemy test wiedzy, który państwu rozdam. Przed sobą macie kartki do robienia notatek. Od momentu, kiedy włączę zegar będą mieli państwo 60 minut na napisanie i oddanie testu. Czy są jakieś pytania? – odpowiedziała jej cisza.

- Dobrze, a więc zaczynamy – mówiąc to wzięła z biurka arkusze i zaczęła je roznosić między ławkami.

Chwilę później zawieszony na drzwiach licznik ruszył.

Waśniewski chwycił długopis. Rzucił okiem na kartkę, by przenieść wzrok na ponętne nogi sąsiadki z rzędu obok. Potem znów wrócił do testu. „Łatwizna” – przeszło mu przez myśl. Na pierwsze pięć pytań odpowiedział bez wahania. Zatrzymał się na chwilę nad szóstym, ale i je szybko zaliczył.

Shmidtt najpierw sprawdzał wiedzę z zakresu instrumentów finansowych, potem prosił o analizę techniczną wykresu giełdowego, następnie spytał o hipotetyczne zachowanie w przypadku przeceny waluty Euro, chciał też wiedzieć czy kandydat uważa za ryzykowny wykup obligacji kolejnego zadłużonego kraju, gdzie ludzie – by spłacić długi państwa wobec banków – musieli pracować do 70 tki, 6 dni w tygodniu, bez ulg podatkowych i z wynagrodzeniami obciętymi o 2/3. „No tak. Shmidtt pyta o siebie” – pomyślał Waśniewski i szybko odpowiedział na pytanie: „najpierw należy doprowadzić do wywołania presji na zwiększenie oprocentowania tychże papierów, żeby taki sobie kraik – dajmy na to Polska, płacił nawet 10 procent odsetek rocznie, a potem można spokojnie kupić te obligacje. Dłużnika już mamy w garści”. Oczywiście Waśniewski nie odpowiedział dokładnie w ten sposób, ale właśnie o to – generalnie - chodziło.

Po 25 minutach test miał praktycznie rozwiązany. Oderwał się od pisania, podrapał po nosie i przypomniał sobie o bąku, który w sekretnym miejscu czekał na to, by go wreszcie wypuścić na wolność.

Może teraz? Ostatecznie – czemu nie. Test już napisał. Mógł spokojnie udać się na małą przechadzkę. Choćby do toalety. Może i na papierosa. Miał ponad pół godziny w zapasie.

Zadowolony z siebie wstał i ruszył pewnie w kierunku biurka, gdzie oczekiwała pani od HR.

Uśmiechnął się do niej mile. – Już? – zapytała odwzajemniając uśmiech. Pokiwał jej twierdząco, odłożył test i ruszył w stronę wyjścia, napotykając po drodze na przyprawione zawiścią spojrzenia innych kandydatów.

Wyszedł zadowolony z siebie. Na korytarzu z głośników nadal sączył się miły dla ucha cichy jazz. W którą stronę? A tak – do toalety. Rozejrzał się  w prawo, potem w lewo szukając na drzwiach trójkącika, sikającego chłopca,  ewentualnie napisu toilet. Przeszedł się korytarzem w jedną stronę, potem w drugą. Nic z tego.

Właściwie to mógłby przecież pierdnąć równie dobrze tu – na korytarzu, ale jakoś nie odpowiadało mu to. Z szacunku dla przyszłego – jak wierzył – pracodawcy – wolał to zrobić w bardziej ustronnym miejscu.

Toalety jednak nigdzie nie było. Ani śladu. Łaził zdezorientowany po korytarzu. Może gdzieś w środku, może trzeba wejść do któregoś z pomieszczeń?

Spróbuję tu – pomyślał widząc drzwi z napisem garderoba. Ostatecznie, w takich właśnie „gospodarczych” pomieszczeniach może być też i toaleta. Zapewne służbowa. Jeśli go ktoś nakryje, to najwyżej przeprosi.

Nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Wszedł do pomieszczenia w którym, poza dywanem nic się właściwie nie znajdowało. Pod ścianą dostrzegł ustawione obok siebie dwie torby podróżne, na kółkach. Na rączce jednej z nich dostrzegł naklejkę z napisem Berlin Schonefeld Flughafen.

O cholera – tu są czyjeś prywatne rzeczy – pomyślał z lekkim przestrachem. Muszę się stąd zwijać zanim mnie ktoś namierzy. Jeszcze wezmą mnie za złodzieja. Co robi Polak w niemieckiej garderobie? Kradnie! – przypomniał mu się przaśny dowcip, z którego roześmiał się w duchu.

Już miał zawrócić, by czmychnąć czym prędzej, gdy niespodziewanie zauważył, że w ścianie naprzeciw okna, mieściła się wnękowa szafa. Drzwi były na wpół otwarte. Dostrzegł, że wystawał przez nie kawałek materiału koloru białego. To chyba fragment powieszonego wewnątrz płaszcza?

Waśniewski chwilę przypatrywał się skrawkowi odzieży. Z natury nie był człowiekiem wścibskim, ale w tej chwili sam nie wiedział czemu poczuł zainteresowanie. Ciekawe jak noszą się te szychy ze Shmidtt Company? – przeszło mu przez myśl, a że lubił podpatrywać czyjś styl ubierania, zwłaszcza ‘ludzi z branży”, zupełnie bezwiednie podszedł do szafy, chwycił za rączkę i przesunął.

Drzwi wydały z siebie cichy chrzęst. Naprzeciwko Waśniewskiego na wieszakach wisiał rząd białych płaszczy, choć chyba odpowiedniejszym określeniem byłyby peleryny.

Zaskoczony takim widokiem, chwycił jedną z nich. Może to jakaś nowa linia odzieży przeciwdeszczowej, albo co? Jedną ręką trzymając skrawek płaszcza, drugą przesunął resztę wieszaków, tak by mu się lepiej przyjrzeć.

To, co zobaczył zupełnie zbiło go z tropu. Płaszcz na boku miał duży, czarny krzyż. Jak pająk – pomyślał. Waśniewski stał ze skrawkiem materiału w ręce zupełnie osłupiały. To tak się teraz noszą w Shmidtt Company? Opuścił płaszcz by podejść do następnego, potem do jeszcze jednego i kolejnego. Wszystkie miały na boku podobne krzyże. Niektóre z wielkich krucyfiksów były wpisane w coś w rodzaju tarczy.

Zupełnie bez ruchu  wpatrywał się w czeluść szafy. Gdzieś już widział takie stroje, choć za cholerę nie mógł sobie przypomnieć gdzie… Zaraz, zaraz… powoli zaczynał kojarzyć. Przez myśl przeszły mu obrazy, które pamiętał z dzieciństwa. Jakiś film cholera, czy co? Zobaczył pędzących po polu ludzi na koniach. Niektórzy mieli na głowach chełmy z dużymi wystającymi czubami, inni długie kopie, za to wszyscy mieli na sobie… długie, białe płaszcze z czarnymi krzyżami.

No tak – KRZYŻACY!! – to słowo wyryło się w świadomości Waśniewskiego, tak jakby ktoś wyrzeźbił je dłutem w kamieniu. Krzyżacy, wielka bitwa pod Grunwaldem – no tak! Waśniewski już kojarzył: przypomniał sobie całą sekwencję wydarzeń, historyjkę którą w dzieciństwie  opowiadał mu ojciec.

Nigdy nie był biegły z historii, a dodatkowo w szkole znacznie okroili liczbę godzin, ale zdołał sobie przypomnieć, że Krzyżacy walczyli z Państwem Polskim i przegrali w wielkiej bitwie pod Grunwaldem! No tak – wszystko było jasne! To byli zakonnicy. Porywali ludzi, a tych których więzili w lochach męczyli okrutnie. Wypalali im oczy i łamali kości! Krzyżacy mówili po niemiecku…, byli Niemcami -  pomyślał Waśniewski i nad tą myślą jakoś dłużej się zatrzymał….

Co robią krzyżackie płaszcze w garderobie firmy Schimdtt Financial Company? To ostatnie pytanie wzbudziło w nim bliżej nieokreślony niepokój. Na krótką chwilę, dosłownie ułamek sekundy poczuł zagrożenie, a pięść samoczynnie mu się zacisnęła….

Nie no – to niedorzeczne. Może to jakieś rekwizyty? Co ma wspólnego Shmidtt Company i Zakon Krzyżacki? Absurd tego pytania nawet go rozbawił. No dobra Piotrek – pora wracać – powiedział do siebie w myślach. Czas gonił. Zbliżał się koniec testu.

Podszedł do szafy i przyglądając się jeszcze długim, dostojnym płaszczom z czarnymi krzyżami, zamknął ją niczym kratę jakiegoś lochu. Kiedyś widok takich płaszczy musiał budzić przerażenie – pomyślał jeszcze i odwrócił się w stronę drzwi.  

Wyszedł z pokoju niezauważony przez nikogo.



Test dobiegł końca. Waśniewski dołączył do grupy ludzi, którzy czekali przed salą. Zauważył, że atmosfera między rywalami się nieco rozluźniła. Kilka osób żartowało, niektórzy dzielili się uwagami odnośnie testu.

Po chwili zjawiła się na miejscu ta sama kobieta, która towarzyszyła im podczas pierwszego etapu. Wykonując standardowy uśmiech rzekła pełnym, silnym głosem.

- Zapraszam Państwa do drugiej części naszego budynku. Tam oczekuje już na was prezes Shmidtt Financial Europe – pan Urlich von Jungingen – wypowiedziała to, następnie odwróciła się i ruszyła korytarzem, a za nią jak gąski poczłapała grupa kandydatów.

Waśniewski szedł pod koniec wężyka. Coś nie dawało mu spokoju. Niczym bzycząca mucha wprowadzało rozdrażnienie. Ulrich von Jungingen – skądś znał to nazwisko. Hmmm…. Coś mu to mówiło, ale nie mógł skojarzyć, co. Tak jakby chwilę wcześniej miał z tym już do czynienia….

Cholera – jakiś rozkojarzony jestem. Nie myśl o pierdołach! – strofował się. Najwidoczniej skojarzył nazwisko, bo wcześniej już o nim czytał. No tak – inaczej być nie mogło. Długo wyszukiwał w Internecie informacji prasowych o Shmidtt Company. Najwidoczniej gdzieś przewinął się Ulrich von Jungingen….

Grupa posuwała się po korytarzach firmy już z dobre pięć minut. Co chwila trzeba było zmieniać kierunek, wchodzić w węższe korytarzyki, skręcać, po schodach na górę i w dół. Jak w jakimś zamku – pomyślał Waśniewski.

W końcu doszli do miejsca, gdzie – jak poinformowała ich przewodniczka – będzie się mieściło biuro przyszłego szefa polskiego oddziału, czyli jednego z nich. Tam też czeka na nich już Ulrich von Jungingen, z którym każdy z osobna przejdzie rozmowę kwalifikacyjną. O kolejności zdecydowały wyniki z pierwszego etapu rekrutacji, a lista wisi na drzwiach – wskazała przy tym kartkę papieru. Od razu zrobiło się przy niej tłoczno.

Waśniewski wolał się nie pchać i poczekać aż inni zaspokoją ciekawość. Kiedy w końcu zrobiło się luźniej, podszedł i dowiedział się, że będzie wchodził jako trzeci. Miał dobry wynik z pierwszego etapu rekrutacji – 97 punktów za oceny z egzaminów końcowych na studiach, skończone kursy i tym podobne.

Do gabinetu przyszłego szefa weszła już pierwsza osoba, a Waśniewski usiadł na fotelu. Zatopił się w myślach. Przypomniał sobie, że Krzyżacy towarzyszyli mu przez całe dzieciństwo. Nie tylko w opowieściach ojca. Miał też całą armię żołnierzyków i rycerzy – wśród nich także tych z krzyżami na piersi. Raz nawet był ze swoją klasą na wycieczce w Malborku. No tak… Krzyżacy. Ojciec mu opowiadał, że krzyżacy pragnęli zniszczenia Polski. Chcieli ją powoli rozebrać. Byli jak pająki co plotą sieci. Waśniewski pomyślał, że taką siecią jest też Shmidtt Company. Wchodzi do jakiegoś kraju na jego własne zaproszenie, a potem umacnia swoją pozycję, buduje kolejne oddziały jak zamki, twierdze – tyle że zamiast zaciężnych rycerzy walczy przy użyciu kredytów i lokat. Czy Shmidtt to tacy nowocześni Krzyżacy? Krzyżacy XXI wieku?

Oderwał się w końcu od tych dywagacji, kiedy drzwi się otworzyły. Pora na niego.  Podniósł się zgrabnie – uśmiechnął do wychodzącego, by samemu przestąpić próg. Wszedł starając się jak mógł, by wyglądać na pewnego siebie.  Przed nim stała szansa na wymarzoną karierę.

Wnętrze pomieszczenia nieco go zaskoczyło. Panował półmrok. Rolety w oknach były częściowo zasłonięte. Znajdował się w przedpokoju, dostrzegł, że w pokoju głównym centralne miejsce zajmowało duże, dębowe biurko przy którym odwrócony do niego tyłem stał mężczyzna. Człowiek ten, usłyszawszy, że ktoś wszedł, obrócił się - wtedy Waśniewski dostrzegł, że był to jegomość postawny i dostojny. Jeden szczegół wyglądu zaskoczył go – około pięćdziesięcioletni mężczyzna miał długą, białą brodę.

- Dzień dobry – rzekł do niego po niemiecku – zapraszam Pana – to mówiąc wskazał krzesło naprzeciwko biurka.

Waśniewski trochę się zawahał, ale nie stracił rezonu.

- Dzień dobry – odpowiedział również po niemiecku, z nienagannym akcentem. Następnie podszedł i usiadł przy biurku.

- Jak pan zapewne wie  nazywam się Ulrich von Jungingen, pochodzę z Brandenburgii i w branży finansowej pracuję co najmniej od Średniowiecza – to mówiąc zaśmiał się.

Po chwili wziął z biurka jakieś papiery i zaczął przeglądać. Waśniewski siedział naprzeciwko, próbując przewidywać kolejne wydarzenia.

- Pan Piotr Waśniewski, absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego, 5 lat na stanowisku kierowniczym w Banku Rolno – Spożywczym – Ulrich Von Jungingen mówił to wszystko pod nosem, nie patrząc przez moment na Waśniewskiego. W końcu nagle podniósł wzrok i zwrócił się bezpośrednio do niego.

- Gratuluję Panie Piotrze. Wypadł pan najlepiej na naszym teście. Mamy już wyniki. 98 punktów.

- Dziękuję – odpowiedział Waśniewski, który mimo dobrych wiadomości nie mógł się wyzbyć zaniepokojenia. Nie wiedział dokładnie z czego ono wynikało, ale czuł, że miało związek z mężczyzną naprzeciwko.

- Panie Piotrze. Jak pan świetnie zdaje sobie sprawę Shmidtt Company pokłada wielkie nadzieje w wejściu na polski rynek. Zamierzamy kreować sytuację w całej tutejszej bankowości. Już wkrótce otworzymy kilka oddziałów… na początek w Malborku, tam zresztą zamierzamy przenieść główną siedzibę – to mówiąc spojrzał badawczo na Waśniewskiego – Czy ewentualna przeprowadzka nie byłaby dla pana problemem?

Waśniewski ukradkiem dłubał ręką pod krzesłem na którym siedział. Nawet udało mu się znaleźć przyklejoną tam gumę.

- Jestem gotowy do zmiany miejsca zamieszkania, ale jeśli Pan pozwoli… - postanowił być nieco odważniejszy w wymianie zdań, ostatecznie miał zostać szefem! – Czy mogę spytać dlaczego siedziba ma się mieścić akurat w Malborku? Przecież to małe miasto, prowincjonalne, niereprezentacyjne…? – wypowiadając ostatnie zdanie dostrzegł, że Jungingen jakby się skrzywił z niezadowoleniem. Tak, jakby usłyszał coś niemiłego.

- Jak to niereprezentacyjne…? Tam już jest siedzi… - tu gwałtownie się zaciął– tzn. chciałem powiedzieć, uważamy, że to małe miasto daje dobre perspektywy. Dzisiejszy management  przy rozwiniętej telekomunikacji można sprawować z każdego miejsca na świecie. No i czynsze za najem biur tam są niższe – to mówiąc wykonał coś w stylu mrugnięcia okiem, na znak, że to taki żarcik. – Poza tym, kilka razy byłem w Prusach i muszę panu powiedzieć, że tamtejsza ziemia bardzo mnie urzekła – Waśniewskiemu wydało się, że słowo „urzekła” wypowiedział ze szczególnym akcentem.

- W Prusach?  Tzn. chodzi Panu o Kujawy i Pomorze?

- A tak, tak. Kujawy i Pomorze – szybko poprawił się Jungingen. Następnie wstał od stołu i kontynuował na stojąco.

- Nie będę sprawdzał Pana wiedzy z zakresu finansów, bo tę już sprawdziliśmy podczas testu i wiemy, że jest Pan świetnie przygotowany. Bardziej interesują mnie Pana poglądy… Rozumie Pan? Zatrudniając kogoś na tak ważne stanowisko jak prezes polskiego oddziału musimy mieć pewność, że myśli Pan podobnie jak zarząd tej firmy, akceptuje Pan jej działania i kierunki rozwoju.

- Ależ to zrozumiałe, Panie…- tu Jungingen gwałtownie przerwał mu ruchem ręki, sygnalizującym by nie wchodził mu w słowo.

- Przypuśćmy, że… wchodzimy na rynek z nowym produktem finansowym, który ma całkowicie zmarginalizować naszych konkurentów i spowodować odpływ ich klientów właśnie do nas. Załóżmy, że wydając grube pieniądze na kampanię medialną proponujemy polskiemu klientowi produkt, który jest połączeniem ubezpieczenia na życie i funduszu oszczędnościowego. Jak Pan wie nikt nie lubi długo oszczędzać. Proponujemy więc klientom podpisanie umowy na 10 lat z możliwością odstąpienia w każdym momencie i wypłaty pełnej kwoty wraz z odsetkami już po pół roku. Oprocentowanie jest bardzo wysokie – 10 proc. w skali roku. Jak Pan ocenia szanse tej oferty na rynku? – zwrócił się do Waśniewskiego, który tym razem nie udawał skupienia, tylko rzeczywiście słuchał bardzo uważnie.

- Sądzę, że taka lokata zdobyłaby masę klientów – odpowiedział szybko

- Dlaczego?

- Bo daje wysoką stopę zwrotu i możliwość odstąpienia od umowy bez straty odsetek.

Ulrich von Jungingen wykonał kilka kroków w prawo. Po czym zatrzymał się na chwilę, spojrzał na ścianę, gdzie – jak zauważył również Waśniewski – wisiało zdjęcie przedstawiające rozciągającą się między dwoma konarami drzewa nić pajęczą a  niej dużego pająka z białym krzyżem.  Następnie obrócił się i wykonał kilka kroków w lewo, gdzie znów się zatrzymał.

- Czy uważa Pan, że taka propozycja rynkowa byłaby korzystna dla Shmidtt Company? Czy PAN jako przyszły prezes polskiego oddziału wprowadziłby ją w życie – słowa Jungingena były jakby cięższe, Waśniewski wyczuł, że być może od odpowiedzi na to właśnie pytanie będzie zależał wynik jego rozmowy kwalifikacyjnej.

- Nie wprowadziłbym takiego rozwiązania – odpowiedział bez wahania

Jungingen uśmiechnął się i znów wykonał kilka kroków w prawo, mijając siedzącego na krześle Waśniewskiego.

- Dlaczego by Pan zrezygnował? Czy wie Pan, że kampanię promocyjną już mamy przygotowaną? Że wydaliśmy grube miliony na spoty reklamowe i że pierwszym zadaniem nowego prezesa będzie wprowadzenie tej lokaty na rynek?

Waśniewski poczuł się tak, jakby armia ciężkozbrojnych rycerzy usadowionych na opancerzonych koniach galopowała wprost na niego.

- Uważam, że ten produkt nie przyniesie korzyści firmie – odpowiedział próbując opanować zdenerwowanie.

Jungingen znów się uśmiechnął i podreptał w przeciwnym kierunku.

- Dlaczego Pan tak sądzi? – rzucił do Waśniewskiego, będąc obróconym do niego plecami.

- Bo uważam, że większość klientów, których przyciągnie ta oferta będzie nastawionych na oszczędzanie w krótkim okresie i gwarancję  zachowania odsetek po pierwszych sześciu miesiącach. Uważam, że większość po tym okresie wypłaci pieniądze i zlikwiduje lokatę.

Jungingen podszedł do obrazu z pająkiem. Przypatrywał się mu chwilę. Po czym gwałtownie się odwrócił

- Więc co, Pana zdaniem, należy zrobić, by na takiej ofercie bank mógł zyskać?

Waśniewskiego zaskoczyło to pytanie.

- Nie bardzo widzę możliwość na tych warunkach… - wydukał – chyba, żeby zmienić nieco ofertę, zastrzegając, że przy wypłacie przed terminem połowa odsetek przepada… Ale wtedy…

- Chętnych nie byłoby tak wielu, prawda? – wtrącił mu się Jungingen. – Co więc zrobić by nie zmieniać oferty a jednak zarobić? – spoglądał nadal na obraz z siecią pajęczą między drzewami.

- W takich warunkach nie widzę takiej możliwości – odpowiedział cicho Waśniewski zastanawiając się gorączkowo, czy gdzieś nie popełnił błędu.

- A gdyby tak – Jungingen znów gwałtownie się obrócił– zapisać w regulaminie, w jednym z wielu paragrafów, gdzieś… no powiedzmy… na dnie – tu jakby nerwowo się zaśmiał – że opłaty za prowadzenie takiego konta wynoszą dajmy na to 1500 zł miesięcznie….

- To dużo. Nawet bardzo dużo – Waśniewski przełknął ślinę. Zastanawiał się, czy nie jest poddawany jakiemuś żartowi – Myślę, że przy takiej skali opłat nikt by się na to nie zdecydował – dorzucił.

Ulrich Von Jungingen wyprostował się i ruszył powolnym krokiem w stronę okien z  zasuniętymi na pół roletami.

- A gdyby mało kto o tym wiedział? – spytał cicho, tak jakby mówił do siebie.

- Nie bardzo rozumiem panie prezesie – co znaczy „mało kto wiedział”?

-To, co słyszałeś… Klient nie musi być informowany o wszystkim od razu, prawda? – spojrzał na Waśniewskiego robiąc teatralną minę – Czy musimy mu mówić co konkretnie jest w każdym paragrafie, każdego załącznika do regulaminu?

Jego pytanie zawisło w powietrzu… Waśniewski milczał. Jungingen stał nad nim z tym samym teatralnym wyrazem twarzy.

- Komisja Nadzoru Finansowego na to nie pozwoli… – wycedził cicho Waśniewski, czuł że na karku pojawiły mu się krople potu.

- Oj – Komisja Nadzoru Finansowego da się przekonać – szybko odpowiedział mu Jungingen, podrapał się po brzuchu i serdecznie się zaśmiał.

- Jak sprawa się wyda, firma straci wizerunkowo.

- Ale zyska finansowo, prawda?

Waśniewski nie odpowiedział. Znów stali bez ruchu.

- Mówiąc otwarcie: nasz człowiek tutaj będzie musiał wprowadzić właśnie taki produkt. Czy Pan panie Piotrze będzie gotowy, by to wykonać, biorąc pod uwagę różne przyszłe konsekwencje? – spojrzał Waśniewskiemu prosto w twarz.

- Ależ Panie prezesie, to oznacza grabież ludzkich oszczę…!  - Waśniewski bał się dokończyć to zdanie. – Na wielką skalę – dodał po chwili.

Jungingen milczał. Przechadzał się jedynie po pokoju to w prawo, to w lewo. Krępująca cisza się przedłużała.

W umyśle Waśniewskiego panował zupełny chaos. Nie był pewien czy to, co słyszał przypadkiem nie było jakąś fantasmagorią. Przedstawiciel Shmidtt Company, jednej z najbardziej znanych i cenionych marek w świecie finansów proponował mu zupełnie otwarcie oszukiwanie i wprowadzanie w błąd klientów? Kroki von Jungingena stawały się coraz głośniejsze, a przynajmniej tak brzmiały w uszach Waśniewskiego. Jakby prezes stąpał nie po lśniących nowością panelach podłogowych, a po potężnych kamiennych schodach.

- Ponawiam pytanie. Czy byłby pan gotowy to zrobić?  Potrzebuję jednoznacznej odpowiedzi: TAK bądź NiE – Von Jungingen dobitnie zaakcentował ostatnie słowa.

Waśniewski czuł, że nogi lekko zaczynały mi się trząść. Miał wrażenie, że gdyby zaczął teraz coś mówić, trząsł by mu się również głos. Czuł, że posada wymykała mu się z rąk. Może to wszystko było żartem? Jakąś grą? Kątem oka starał się obserwować von Jungingena… Co to za człowiek? Cóż za dziwna rozmowa? Von Jungingen – znał to nazwisko, brzmiało jakby z dawnej opowieści… Zauważył, że brodaty mężczyzna podszedł do szafy, która mieściła się przy biurku. Poluzował krawat i uchylił jej drzwi. Wewnątrz wisiała marynarka. Z jej  kieszeni, Jungingen wyciągnął paczkę papierosów. Jednego wsadził sobie do ust i bezceremonialnie zapalił.

- A więc? Waśniewski? Decyzja. Jesteś najzdolniejszym z grupy kandydatów – nie mamy co do tego żadnych wątpliwości. Pomyśl o tym, co cię czeka: będziesz wśród najlepszych, wśród elity finansowej nie tylko w Polsce ale i w całej Europie – Jungingen mówił to do niego co chwilę zaciągając się papierosem, jednak Waśniewski już na niego nie patrzył. Jego wzrok utkwiony był nieruchomo w otwartą szafę, a konkretnie w to, co wisiało obok marynarki von Jungingena. Dostrzegł tam bardzo wyraźnie długi, biały płaszcz z wielkim czarnym krzyżem… Nagle wszystko stało się jasne.

ULRICH VON JUNGINGEN – Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego – te słowa ukazały mu się w myślach niczym błysk. Były jak objawienie. Ujrzał brodatego rycerza odzianego w biały płaszcz z czarnym krzyżem. Widział go w centralnym punkcie chaosu. Siedzącego na koniu w samym środku wielkiej bitwy, walki na śmierć i życie. Rycerz ten ostatkiem sił odganiał się mieczem od chordy ubranych w wilcze skóry przeciwników, którzy razili go ostrymi drewnianymi pikami.

- A więc to ty… powiedział cicho Waśniewski. Na te słowa Jungingen zamilkł i obrócił się.  Spojrzał na otwartą szafę i wiszący tam płaszcz. Zaśmiał się.

- No nareszcie się domyśliłeś. Tak to ja. To ja! We własnej osobie. Ulrich von Jungingen prezes Shmidtt Europe Company! – to ostatnie słowa jakby krzyknął.

– Kiedyś byliśmy już na waszym rynku i nam się nie udało. Teraz nie powtórzymy tego błędu!

Waśniewski wstał i zaczął cofać się w stronę drzwi.

- Co robisz? – Jungingen się zaniepokoił

- Jesteś wielkim mistrzem zakonu krzyżackiego – nie oszukasz mnie ani nie zwiedziesz! Znów chcecie palić i mordować! Nawracać mieczem!

Obrócił się gwałtownie i zaczął biec. Szarpnął za klamkę. Na zewnątrz w wąskim korytarzyku natknął się na grupkę oczekujących. Waśniewski krzyknął:

- Nie idźcie tam! To wielki mistrz!

Dziewiętnaście twarzy wpatrywało się w niego w osłupieniu. Waśniewski szybko, z trudem łapał powietrze.

- Wielki mistrz finansów. Zgadza się – odpowiedziała mu uśmiechnięta, wymalowana lalunia, której nogi podziwiał podczas testu wiedzy kilka godzin temu.

- Nie! – krzyknął Waśniewski – to Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego! Ulrich Von Jungingen! Oni planują podstępnie wejść na nasz rynek! Chcą nas podbić! – krzyczał Waśniewski. Mają białe stroje z czarnymi  krzyżami! – nie umiał opanować głosu. Nie idźcie tam! To oszuści!

- Uspokój się! – ktoś krzyknął z boku. Waśniewski obrócił głowę i spostrzegł opiekunkę rekrutacji, która ich tu przyprowadziła. Kobieta stała kilkanaście metrów od niego. Miała na sobie długi biały płaszcz z wielkim czarnym krzyżem.

– Czy o taki strój ci chodziło? - Waśniewski nie zdążył odpowiedzieć. Grupa zdezorientowanych ludzi spoglądała na całą scenę w ciszy i napięciu.

Kobieta roześmiała się:  –To tradycyjny ubiór kadry zarządzającej Shmidt Company, używamy go wyłącznie podczas oficjalnych uroczystości, wręczania nagród okolicznościowych czy też jubileuszy powstania naszej firmy. Ten z was, kto będzie nowym prezesem, też będzie nosił taki płaszcz – na te słowa kilka osób chwyciło za rąbek, by przekonać się czy jest miły w dotyku.

- Zdrajcy! - Wycedził przez zęby Waśniewski. Rzucił się w stronę kobiety, by zerwać z niej białą pelerynę, ale poczuł jak coś mocno szarpnęło go z tyłu i wykręciło ręce. Zdołał obrócić głowę. Zauważył za sobą dwóch umięśnionych facetów w uniformach z napisem OCHRONA. Jeden z nich założył Waśniewskiemu uchwyt za szyję. Następnie zaczęli go ciągnąć w stronę drzwi. Waśniewski obserwował jak grupa ludzi i kobieta w białym płaszczu patrzą na niego i śmieją się z politowaniem. Chciał jeszcze krzyknąć „zdrada!” ale nie zdołał, bo ochroniarz zacisnął uścisk na karku.

Po chwili Waśniewski poczuł gwałtowne uderzenie ciałem o beton. Drzwi siedziby Shmidtt Financial Company się za nim zamknęły.



Wiadomości telewizyjne o 19.30. Romuald Krzyśko – Dobry Wieczór Państwu. Zaczynamy nietypowo od wiadomości ekonomicznych, a eksperci nie mają wątpliwości, że tym razem są to dobre wiadomości. Oddziały w naszym kraju otworzyła dziś oficjalnie wielka międzynarodowa korporacja finansowa Shmidtt Financial Company. Ta operująca miliardami euro firma jest znana klientom banków na całym świecie. Czego możemy się spodziewać po inwestycji firmy w Polsce? Spytajmy prezesa firmy w Europie – Ulricha Von Jungingen. – Dobry wieczór Panie prezesie…

- Dobry Wieczór panie redaktorze, dobry wieczór Państwu… Miło mi powiadomić, że już niedługo przedstawimy świetną ofertę, która pokaże, że można oszczędzać i na tym zarabiać nawet w czasach kryzysu… 10 procent w skali roku, bez straty odsetek niezależnie kiedy wypłacą państwo swoje pieniądze…

Waśniewski leżał na kanapie mając przed sobą talerz popcornu. Człowiek wypowiadający się na ekranie ubrany był w biały płaszcz z czarnym krzyżem z boku. Na koniec rozmowy  redaktor prowadzący  wytłumaczył widzom, że takie gustowne płaszcze to charakterystyczny strój firmowy Shmidt Finanancial Company, ubierany na specjalne okazje.

Waśniewski wyłączył telewizor. W zupełnej ciszy wpatrywał się w sufit.


  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
dziękuję za opinię. Cieszę się, że treść i narracja się podobały. Generalnie tekst może być uznany za kontrowersyjny więc tym bardziej się cieszę, że nie zinterpretował go Pan w ten sposób.
Co do stylu i błędów - przyznaję, że piszę na "szybko" a potem tego nie koryguję, a pewnie wiele da się wygładzić i poprawić.
avatar
Hej, kto Polak, na bagnety!

Tych ostentacyjnie przebranych w krzyżacki płaszcz bankierów u nas wprost istna plaga.
© 2010-2016 by Creative Media
×