Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2011-04-22 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 5268 |
W LIPOWEJ
Przedwieczorne słońce ostro świeciło Wiktorowi w twarz, dlatego z trudem zauważył zatrzymującą go osobę. Jej turystyczny ubiór zlewał się z zielenią lasu i przydrożnych traw. Zatrzymał samochód. - Będzie okazja, by wreszcie odpocząć – pomyślał – a przy okazji zamienić kilka słów. To też przecież trochę odpręży po tak długotrwałej, monotonnej podróży.
Do samochodu podeszła osiemnasto, może dziewiętnastoletnia dziewczyna, niosąc z wielkim wysiłkiem wypełniony do granic możliwości plecak. - Czy może pan jedzie w kierunku Borowej? - zapytała nieśmiało, a po chwili jakby na usprawiedliwienie dodała. - Nie mam już siły tak dalej iść, a wieczór tuż, tuż.
Wiktor skinął twierdząco głową i otworzył drzwi. Dziewczyna z trudem weszła do pojazdu, wciągając za sobą olbrzymi plecak. Jej głęboki i przyśpieszony oddech świadczył o autentycznym wyczerpaniu. Ruszyli, zostawiając za sobą zwężającą się szarą, krętą wstęgę asfaltu. Mężczyzna cały czas we wstecznym lusterku dyskretnie obserwował dziewczynę. Spod jej długich, gęstych i błyszczących, jasnych włosów wyłaniała się śniada, mocno opalona twarz. Rozjaśniały ją duże, błękitne oczy otoczone regularnie ciemnymi rzęsami. Wydawało mu się, jakby ją kiedyś już widział, lecz po kilku chwilach tę myśl stanowczo odrzucił. Wątpliwości jednak pozostały. W pewnym momencie zauważył, że dziewczyna chce o coś zapytać, ale nie może zdobyć się na odwagę, zauważywszy jego dyskretną obserwację.
- Gdzie panienkę podrzucić? - Wiktor przerwał milczenie. - Być może jedziemy w to samo miejsce?
- Nie znam tych okolic. Nad jeziorem koło Borowej mamy obóz. Nie mogłam przyjechać wczoraj z całą grupą. Muszę ich odnaleźć, ale nie wiem, czy mi się to uda. A przecież już późno – zakończyła przerażona.
- Dobrze się składa – powiedział spokojnie Wiktor – nad tym jeziorem odpoczywam już od kilku dni. Rzeczywiście, wczoraj obok naszego ośrodka grupa młodzieży rozbijała namioty. Więc prawdopodobnie będziemy sąsiadami. Dzielić nas będzie tylko około stu metrów i oczywiście około dwudziestu kilku lat – zakończył ze swadą.
- Ale ze mnie szczęściara! - wrzasnęła uradowana dziewczyna, odsłaniając dwa rzędy równiutkich, bielusieńkich zębów. - Tak mi się udało!
- Mnie też – odpowiedział niby obojętnie mężczyzna. - Ale wszystko co dobre kończy się. Jesteśmy na miejscu.
Zatrzymał samochód, wyciągnął plecak dziewczyny i wskazał ręką pole namiotowe. - Idziemy, odniosę pani bagaż – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Szybki ruch jej powiek oznaczał akceptację propozycji.
- Jestem panu bardzo wdzięczna za podwiezienie i pomoc. Sama nie doszłabym tutaj. Ile jestem panu winna? - spytała nieśmiało.
- Jest mi pani winna spotkanie. Mieszkam tu obok. Codziennie można mnie znaleźć nad jeziorem, o ile oczywiście pogoda na to pozwala. A wszystko wskazuje, że będzie pozwalać. Więc do zobaczenia – powiedział na pożegnanie.
- Do jutra – wyszeptała półgłosem i ruszyła powolutku, a po chwili obejrzała się przekonana, że Wiktor jeszcze stoi. Przyjaźnie skinęła mu dłonią i odeszła.
Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień. Wiktor tradycyjnie przepłynął kilka długości kąpieliska, pospacerował brzegiem jeziora, by wyrównać oddech i usiadł na leżaku. Słońce operowało niemiłosiernie, zostawiając widoczne ślady na ciałach nasyconych olejkami.
- Nie jestem co prawda rasistką, ale pan za chwilę spali się na murzyna. A ja nie lubię, jeżeli ktoś jest lepiej opalony ode mnie – usłyszał sympatyczny, dziewczęcy głos. Z trudem otworzył oczy. Stała przed nim smukła blondynka; jej niemal czekoladowe ciało pięknie harmonizowało z dużymi, niebieskimi oczami i błękitem kąpielowego kostiumu. Uśmiechnęli się do siebie.
- A więc jestem – powiedziała nieśmiało i ponownie się uśmiechnęła.
- Ja tylko żartowałem. Ja bardzo przepraszam. Ja... - Wiktor udawał poirytowanego. Ponownie uśmiechnęli się. Podniósł się z leżaka i bez słowa poszli do wody. Dziewczyna pływała wspaniale, wzbudzając zachwyt wczasowiczów męskiej płci i zazdrość płci odmiennej. Po kąpieli pospacerowali brzegiem jeziora, potem popłynęli łodzią. Wiosłował Wiktor. Dziewczyna wnikliwie obserwowała mężczyznę. Imponowało jej harmonijnie zbudowane ciało , brunatny kolor skóry, intensywnie porośnięty tors, regularne rysy, a przede wszystkim błyskotliwość i niesamowite poczucie humoru.
Spotykali się codziennie. Spacerowali, pływali, rozmawiali o pracy i szkole, o codziennych radościach i kłopotach. I właśnie podczas jednej z takich rozmów dziewczyna zauważyła, że radość, nieustanny uśmiech i poczucie humoru Wiktora maskują jakiś tajemniczy, skrupulatnie ukrywany smutek. Wielokrotne obserwacje potwierdziły jej wstępne przypuszczenia. Któregoś dnia zdobyła się na odwagę i zapytała wprost. - Niech mi pan powie, dlaczego pan sam przyjechał na wczasy? Przecież mężczyźni w pana wieku na ogół mają już własne rodziny. A pan?
Wiktor znieruchomiał, zastanowił się chwilę i posmutniał. Po pewnym czasie zebrał się i odpowiedział. - Ja też miałem, ale, niestety, nie mam. Tragiczny wypadek drogowy. Żona zginęła na miejscu, a córka po kilku dniach zmarła w szpitalu. Dzisiaj byłaby może o rok, dwa młodsza od pani. Ja z wypadku wyszedłem niemal bez szwanku. Od dziesięciu lat jestem sam i chyba tak już zostanie – zakończył przygnębiony.
Dziewczynie zrobiło się głupio. - Gdybym wiedziała, na pewno bym nie pytała – i jakby na swoje usprawiedliwienie dodała. - My z mamą też jesteśmy same. Mam ojca, ale go nie znam. On prawdopodobnie nawet nie wie o moim istnieniu. Natomiast ojczym odszedł od mamy, gdyż nie mogli mieć ze sobą dzieci. Mnie natomiast nie akceptował.
Zapanowała głęboka cisza. Wreszcie dziewczyna, czując się winna zaistniałej sytuacji, uśmiechnęła się sztucznie i powiedziała. - Niech pan mówi mi po imieniu, przecież mogłabym być pańską córką. Jestem Agnieszka. Bardzo pana proszę.
- O nie! - odpowiedział stanowczo Wiktor. - Nie mogę. Jest pani już przecież dorosłą kobietą. Ewentualnie odważę się, ale pod warunkiem, że i ty będziesz mi mówiła po imieniu. Wiktor.
Turnus Wiktora kończył się kilka dni wcześniej niż obóz Agnieszki. Ewentualność przedłużenia pobytu nie wchodziła w rachubę. Musiał wracać do pracy. Nie pomogły nieśmiałe prośby, a nawet błagania.
- Musimy się koniecznie jeszcze kiedyś zobaczyć – powiedziała Wiktorowi na pożegnanie. - Napisałam o tobie do mamy. Zapraszamy ciebie wspólnie. Mama też się ucieszy. Przyjedź koniecznie. Będziemy na ciebie czekały w przyszłą sobotę na dworcu w Lipowej. Nie możesz nam przecież sprawić zawodu. Podasz nam tylko telefonicznie godzinę przyjazdu – zakończyła uśmiechnięta, dostrzegając zaskoczoną twarz Wiktora.
- W Lipowej? - powiedział sam do siebie. - W Lipowej? Dodał po chwili. - Przecież ja tam byłem na studenckiej praktyce. Poznałem tam wówczas piękną dziewczynę. Zaprzyjaźniliśmy się nawet, a może było to coś więcej niż przyjaźń. Niestety, musiałem niespodziewanie wyjechać. Nawet się nie pożegnaliśmy. A potem jakoś to się urwało. Chwileczkę, jak ona miała na imię? - zastanawiał się. - Tak, chyba Ewa, na pewno Ewa.
- Tato! - wrzasnęła uradowana dziewczyna, rzucając się Wiktorowi na szyję. - Wiem, że przyjedziesz na pewno. Będziemy na ciebie czekały razem z mamą.
ratings: perfect / excellent
I drugie "Ale" - coś mi to przypomniało... Czy nie ma podobnego wątku w opowiadaniu konkursowym "Mocne postanowienie"?
Czytałam kiedyś, że pisarze mają takie swoiste centrum tematyczne, wokół którego przez całe życie bardziej lub mniej świadomie krążą. Czy to możliwe?
ratings: perfect / excellent
Czyta się dobrze, miło i przyjemnie. Pozdrawiam.