Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2014-04-04 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3246 |
POWRÓT TRZECI
„Kocham Marysię, a śpię z Krysią”- napisał bardzo dawno temu, ku mojemu wielkiemu zgorszeniu, pewnien dżentelmen z Wieldządza na ścianie przystacyjnej ubikacji. Musiał być ode mnie trochę starszy, co wtedy miało jakieś znaczenie, ale dzisiaj nie ma żadnego, chociaż pewnie uczył się pisać w mojej szkole.
Droga do niej wiodła obok poniemieckiego kościoła, otoczonego coraz bardziej zarastającym chwastami i dzikimi krzakami parkiem, w którym co rok głębiej zapadały się groby i znikały granitowe oraz marmurowe nagrobki. Jesienią zbieraliśmy tam żołędzie i kasztany potrzebne do prac plastycznych w szkole i z uczuciem grozy zerkaliśmy poprzez wybite okienka do przykościelnych podziemi, gdzie można było oglądać pootwierane wieka trumien oraz porozrzucane kości i części garderoby nieboszczyków.
Poniemiecki kościół zrobił ostatnimi laty nieoczekiwaną karierę. Z domu bożego stał się pobłyskującym kolorowymi światłami domem rozrywki. Jego magia ściąga nie tylko moich dawnych szkolnych kolegów, ale przede wszystkim rozbawione wycieczki z Bydgoszczy, Torunia, Wąbrzeźna, Gdańska, a nawet z Łodzi. W ciszy dawnego cmentarza parkują na starannie wybrukowanych miejscach maluchy, fiaty, volkswageny, ople, mercedesy, peugeoty, renaulty i inne okazy metalowej kosmopolitycznej stadniny. Naprzeciw dawnego kościoła, gdzie była świetlica i klub kultury, w którym koło ZMW organizowało spotkania literackie i wieczorki taneczne przy winie mistella, jest teraz przytulny hotelik dla par pragnących chwili intymności w trakcie zabawy. Autor nieistniejącego napisu na ścianie ubikacji na zawsze pozostanie anonimowy, ale twórca domu rozrywki jest znanym i uznanym biznesmenem. Czuję między nimi jakąś ponadczasową więź, dla której nie znajduję określenia.
Kiedyś z Orlika przesiadłem się do pociągu i wyjechałem ponoć szukać swego miejsca gdzieś w dalekim świecie. Dziś, gdy wracam do Wieldządza, nie ma już stacji kolejowej, a po szynach i podkładach, po których chodziłem codziennie do szkoły i które wabiły mnie w świat, został tylko dziwny, nie pasujący do otoczenia nasyp, po którym wiedzie, nie wiadomo dokąd, ni to ścieżka, ni to polna droga. Zniknęła zamęczona w czasie jesiennych przewozów kolej łącząca cukrownie Chełmża i Mełno, które teraz, gdy przerwano im życiodajne żelazne połączenie, ledwo dyszą.
Szkoła, jak dawniej, czeka na rozdrożu na samym końcu wsi z otwartymi szeroko, jakby ze zdziwienia po śmierci mojego starszego kolegi – strażaka, organisty i kierownika szkoły oraz sołtysa w jednej osobie, drzwiami.
Wyjechałem pociągiem, a wracam na podwórze naszego kiedyś gospodarstwa oplem. Po drodze mijam prostokąty leżących odłogiem pól. Bramy nie trzeba otwierać, gdyż nie ma po niej śladu. Z wielkiej stodoły zostało trochę butwiejących wśród dzikich krzaków desek i belek. Mimo że to już wieczór, z obory ani ze świniarni nie docierają odgłosy tętniącego tu niegdyś życia. Po podwórzu nie przechadza się ani jedna gęś, kura czy kaczka. Ule w sadzie poprzewracane, bezładnie rozrzucone. Dach domu zapadł się i jakby ugiął pod ciężarem czasu.
Zaskrzypiały drzwi, niczym duch wyszedł z nich Tadziu, z którym kiedyś dzieliliśmy w jednej ławce drugie śniadanie oraz dzielnie wgryzaliśmy się w skamieliny czytania i pisania.
„ Ależ on już stary” – pomyślałem ze zdziwieniem. Ale uśmiech ma ten sam, sama dobroć i chęć przeprosin za to, że jeszcze żyje. Z jego oczu spłynęły po szarych zarośniętych policzkach dwie wielkie łzy, które ugrzęzły w głębokich bruzdach zmarszczek. Jego kościsty uścisk był niezwykle mocny jak na tak szczupłego i niewysokiego człowieka.
- Aloś, chciałem cię jeszcze przed śmiercią zobaczyć. I doczekałem się – westchnął.
- Ależ stary, my jesteśmy jak austriackie szóstki i za wcześnie jeszcze…
- Czy ty wiesz, ilu już naszych nie ma? Już biorą z naszej półki – wskazał na podwórze. – Patrz, co się tu dzieje, jak zabrakło twego ojca. Najpierw on, potem koń, teraz czas na mnie… Teraz mogę ci się przyznać, dlaczego nigdy nie wyjechałem z Wieldządza. Przez całe życie chciałem nic innego nie robić, tylko codziennie chodzić na ryby. I udało mi się. Ach, gdybym ci opowiedział, ile ich i jakich złapałem… A ty, Aloś, dlaczego wyjechałeś stąd na całe życie?
- Popatrz, dlaczego – otworzyłem walizkę i pod nasze nogi wyleciały setki kolorowych widokówek.
- Tylko po to? Nigdy bym nie pomyślał, że taki z ciebie wariat. Miałem cię za mądrzejszego.
ratings: perfect / excellent
W razie czego, czasownik można podmienić :) by następnie, jak Pański kolega, już bez przeszkód otrzeć dużą, okrągłą łzę.
Chwilowo wszędzie (prawie) te same, niegdyś ukształtowane ludzką ręką, krajobrazy: zarastające pokrzywami tory, nieobsiewane pola, jedna krowina na 100 km kwadratowych, pozapadane stare domki i domy.
Czekam jedynie, kiedy te, sadzone teraz przy każdym nowym domu, cholerne cisy i tuje trafi jakaś zaraza...
Może dożyję? ;)
ratings: perfect / excellent
"Czas wszystko zmienia"
ratings: perfect / excellent