Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2011-05-01 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 4060 |
Jest poniedziałek, 3 stycznia. Znowu się zapadam, znowu czuję ten przeszywający ból. Ogarnia mnie niezgłębione poczucie beznadziei. Osacza mnie samotność, chwyta w swe szpony.
Wariuję. Zaraz zwariuję znowu.
Boję się, boję tak jak zawsze, gdy to nadchodzi.
Wstaję z łóżka. Myję zęby. Ubieram się. Wychodzę do pracy.
Pada śnieg. Drobne płatki spadają mi na głowę. Obok przechodzi kobieta z dzieckiem. Dzisiaj żaden człowiek nie jest w stanie wzbudzić we mnie jakichkolwiek emocji i uczuć. Nikt się dla mnie nie liczy, tak jak ja nie liczę się dla nikogo.
W tramwaju panuje tłok. Potrąca mnie starsza, otyła kobieta.
- Stoi jak takie cielę, księżniczka jedna - komentuje moją niewzruszoną postawę.
Nic nie odpowiadam. Nie mam siły. Nienawidzę jej.
Wysiadam z tramwaju. Jestem spóźniona. Biegnę do pracy. Wjeżdżam na dwunaste piętro starego wieżowca. Idę ciemnym korytarzem. Mijam tych samych ludzi, co w zeszłym tygodniu. Chce mi się krzyczeć. Nie chcę tu być. Nie chcę tu pracować. Ostatkiem sił trzymam się w ryzach.
Pod moim pokojem czeka na mnie petent. Informuje mnie z satysfakcją, że złożył na mnie skargę. Wariuję.
Wybiegam z budynku. Biegnę tak szybko jak tylko mogę. Oddycham ciężko.
Zatrzymuję się przed cukiernią. Patrzę na swoje odbicie w witrynie. Chciałam schudnąć w nowym roku. Teraz nie będę musiała się już tym przejmować.
Stoję bez ruchu. Wsłuchuję się w odgłosy ulicy. Mijający mnie ludzie śpieszą do pracy lub do szkoły. Oni nie zauważają nic wokół siebie. Dlaczego oni nic nie zauważają? Dlaczego nie widzą mojego bólu, nie słyszą mojego krzyku? Dlaczego ludziom tak trudno zdobyć się na refleksję, odrobinę uwagi?
Słyszę nadjeżdżający tramwaj. Może tramwaj? Może właśnie rzucę się pod tramwaj?
Podchodzę do krawędzi chodnika. Czekam. Dostrzegam motorniczego. Zastanawia mnie, co pomyśli sobie ten człowiek po wszystkim. Żal mi go. Gdybym miała czas, napisałabym list, w którym przeprosiłabym go za kłopoty. Podziękowałabym mu za pomoc i poprosiła, żeby nie miał wyrzutów sumienia.
Tramwaj jest zielony. Ciekawe jak na tej zieleni będzie wyglądała moja krew. Czy da się ją zmyć, czy będą musieli pomalować tramwaj? Jakie powstaną zniszczenia? Trochę się tym martwię.
A jak będzie wyglądało po wszystkim moje ciało? Nad tym zastanawiam się jedynie z czystej ciekawości. W końcu moje ciało należy wyłącznie do mnie i nie będzie mi już potrzebne.
Zaskakujące są myśli przed śmiercią. Serce mi wali. Jestem gotowa. Nie mogę zamknąć oczu. Skok musi być precyzyjny. Najlepiej skoczyć w sam środek maski. Wydaje mi się, że wówczas na pewno zginę.
W ostatniej chwili tramwaj zwalnia. Zatrzymuje się przed przejściem dla pieszych. Guzik wcisnęła babcia, odprowadzająca wnuczka do szkoły. Przechodzi sobie taka babcia z wnuczkiem, ciepło ubrana, niemająca świadomości, że tu się ważą sprawy życia i śmierci. Mojego życia i mojej śmierci. A może to była interwencja jakiejś wyższej istoty? Bzdura. Szybko odrzucam tę myśl.
Powoli oddalam się z tego miejsca. Jestem spokojna, gdyż już podjęłam decyzję. Teraz nie nurtuje mnie pytanie czy to zrobić, lecz jak.
Zwalniam. Ciekawią mnie ludzie, których mijam. Dokąd idą, czy są szczęśliwi, czy ktoś ich kocha, czy mają dzieci, czy będą je mieli, czy lubią swoją pracę, czy są niezależni, czy lubią czytać książki, co lubią robić, co lubią jeść, co sprawia im przyjemność, czy mają dużo czasu na przyjemności, czy szybko się stresują, czy lubią wyzwania, czy są wrażliwi, czy są dobrzy, czy są źli...
W tym momencie zaczynam się zastanawiać czy ja jestem dobra. A jeżeli Bóg istnieje to, czy pójdę do piekła? Co będę robić po śmierci? Wolałabym chyba, żeby Boga nie było, żeby nic nie było. Tylko cisza i spokój. Wieczny spokój i odpoczynek.
Wpadam na jakąś kobietę. Ma zamazaną twarz. Kręci mi się w głowie. Upadam. Widzę rozmazaną twarz nad sobą. Nachyla się nade mną. Porusza ustami, jednak ja jej nie słyszę. Do jednej rozmazanej twarzy dołączają kolejne. Zapada ciemność.
Budzę się w jasnym, małym pomieszczeniu. Leżę na łóżku ustawionym na środku pokoju. Obok stoi pielęgniarka. Woła lekarza.
Podchodzi do mnie lekarz o jakimś śmiesznym nazwisku. Ma siwe włosy. Przekroczył pięćdziesiątkę. Jest w wieku mojego ojca. Lekarz mówi do mnie, lecz ja go nie słucham. Myślę o ojcu. Żal mi go. Po wszystkim będzie mu przykro. Ale częściowo on jest za to odpowiedzialny. Odziedziczyłam jego skomplikowaną osobowość i wrażliwość matki. Tacy ludzie nie powinni mieć dzieci razem.
- Czy pani brała jakieś leki? Czy pani brała jakieś leki? Czy pani brała jakieś leki?
Po co ten idiota to powtarza? Przecież go słyszę. Komu tu jest potrzebny psychiatra? Mi czy jemu?
Nie, nie, nie. Nie będę z nim rozmawiać! Nie będę z nikim rozmawiać!! Nie chcę z nikim rozmawiać!!! Chcę tylko mieć spokój.
Co to za pokój? Czy ja jestem w szpitalu psychiatrycznym? Oprócz łóżka nie ma w nim żadnych mebli.
- Czy ostatnio pani na coś chorowała?
Czy ten kretyn nie widzi, że zwariowałam? Że potrzebuję psychiatry? Że jestem chora w trochę inny sposób? Że mam kuku na muniu? Mam chorobę afektywną dwubiegunową w stadium ostrej depresji, ale nie powiem mu o tym. Gdy będę miała okres manii to pewnie napiszę to opowiadanie.
- Zawiadomiliśmy pani rodziców.
- Co?! - wściekam się. - Wychodzę - oznajmiam zdecydowanie i wstaję z łóżka.
- Dokąd pani idzie? Ma pani na sobie piżamę - pielęgniarka próbuje zagrodzić mi drogę.
- Gdzie są moje rzeczy?!
- Właśnie, dokąd pani pójdzie? - pyta spokojnie lekarz - co zamierza pani zrobić?
Odwracam się. Lekarz siedzi na krześle zwrócony twarzą do drzwi, plecami do okna. Dziwne. Nie zauważyłam tego krzesła.
- Czy ja jestem ubezwłasnowolniona? - pytam spokojnie.
- Nie. Ale lepiej byłyby dla pani, gdyby pani tu została. Nalegali na to pani rodzice.
Zastanawiam się którędy uciec. Drzwiami czy oknem. Jeśli wybiegnę drzwiami, znajdę się na korytarzu, gdzie ktoś może mnie zatrzymać. Ucieczka oknem jest jednak bardziej ryzykowna, gdyż nie wiem, na którym piętrze jesteśmy. Boję się, że złamię nogę i nie będę mogła uciekać dalej. A ja chcę umrzeć jeszcze dzisiaj. Dłużej nie wytrzymam i zwariuję. Wówczas gdzieś mnie zamkną i będę wegetować do końca życia.
Do pokoju wchodzi dwóch sanitariuszy. Zastawili mi drzwi.
Więc oknem. Patrzę spokojnie na lekarza, a później zaczynam biec. Wyskakuję. Odłamki szyby kaleczą mi twarz. Ląduję na śniegu. Wysokość nie była duża. Jakieś dwa metry, jednak skręcam nogę. Matko jak to boli.
Muszę uciekać. Myślę tylko o tym. Podnoszę się. W oknie widzę pielęgniarkę. Krzyczy do sanitariuszy, że mają się pośpieszyć.
Rozglądam się. Jestem w parku, który otacza stary, ceglany budynek szpitala. Przesłał padać śnieg. Świeci słońce.
Podnoszę z ziemi kawałek szkła. Kieruję się w stronę muru, który otacza posesję. Szukam wyjścia. Znajduję furtkę obrośniętą bluszczem, nad którą widnieje napis: Szpital św. Ducha. Żelazne, czarne drzwi napełniają mnie niesprecyzowanym niepokojem.
W parku słyszę kroki i głosy ludzi, którzy mnie szukają. Oni są źli. Wiem to.
Zwariowałam? Skąd mogę to wiedzieć?
Stoję przed furtką i nie mogę się zdecydować czy wyjść przez nią na ulicę. Gdzie ja jestem? Co to za miejsce?
Podejmuję decyzję. Rzucam się na drzwi. Rwę zdrewniały bluszcz. Naciskam klamkę. Furtka ustępuje z trudem. W ostatniej chwili zamykam przejście przed sanitariuszami. Stoję osłupiała na chodniku i gapię się na mur. Po furtce nie ma śladu.
Biegnę do głównej bramy. Pytam strażnika, co mieści się za murem. Odpowiada, że klasztor.
- Czy pani się dobrze czuje? Nie powinna pani chodzić w piżamie po mieście. Jest siedem stopni poniżej zera.
- Nie zauważyłam - odpowiadam szczerze. Cała zlana jestem potem.
- Pani chyba stało się coś w nogę. Może wezwę karetkę?
- Nie dziękuję. Nic mi nie jest.
- Proszę odłożyć to szkło i wejść do dyżurki. Zaraz wezwiemy pomoc - mówi do mnie wolno, jakbym nie była w stanie go zrozumieć.
Wcale mu się nie dziwię. Stoję zimą w piżamie na chodniku. Skręciłam nogę. Trzymam kawał szkła. Mam pokaleczoną twarz i ręce, rozwiane włosy.
Powoli zbliża się do mnie. Chyba chce mnie złapać.
- Dziękuję panu za informację. Już sobie idę.
Wykorzystuję nadarzającą się okazję i wskakuję do tramwaju, który zatrzymuje się na przystanku. W środku nie ma pasażerów. To jedna z klimatycznych, zabytkowych bimb jeżdżących po Poznaniu. Siadam pod oknem za motorniczym. Jedziemy starym miastem, które dzisiaj wygląda jakby cofnęło się w czasie. Ludzie wolno spacerują na chodnikach.
Nie wiem, dokąd jadę. Tramwaj nie zatrzymuje się na żadnym przystanku. Przyjechał właśnie po mnie i wiezie mnie do miejsca mojego przeznaczenia.
Zatrzymuje się na moście św. Jadwigi. Wysiadam. Podchodzę do barierki. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jakbym była niewidzialna. Patrzę na swoje ręce. W prawej dłoni trzymam kawałek szkła. Podcinam nim żyły na lewym nadgarstku. Nie docierają do mnie odgłosy otaczającego świata. Jestem spokojna.
Wchodzę na barierkę. Patrzę w dół na ciemną wodę, na której unosi się popękana kra. Wciągam głęboko powietrze. Ostatnio raz. Wstrzymuję oddech. Byle nie stchórzyć. Słabo mi. Spadam w dół. Otula mnie lodowato zimna woda.
Cisza. Zaczynam umierać. Życie przebiega mi przed oczami.
Widzę siebie w dzieciństwie na wsi z dziadkiem. Jem palcem miód ze słoika. Czuję jego smak w ustach.
Widzę swoich rodziców, swojego pierwszego chłopaka, swoich przyjaciół. Wstajemy rano przepici po imprezie.
Jestem w lesie. Biegnę boso po mokrej trawie. Widzę sarnę. Czuję wiatr owiewający mi twarz.
Jestem w Paryżu na Montmartre. Śmieję się. W powietrzu unosi się zapach farby.
Leżę na kanapie przed kominkiem. Czytam książkę i piję kakao.
Kamil robi mi tatuaż na udzie.
Jestem u fryzjera.
Kocham się.
Jestem w szpitalu.
Jestem w ciąży...
Jestem w ciąży. Ciąg obrazów zatrzymuje się. Tracę spokój.
Jestem w ciąży. Czuję ból w klatce piersiowej.
Jestem w ciąży. Nie nadaję się na matkę, samotną matkę.
Jestem w ciąży. Teraz nie pora się zastanawiać czy warto żyć.
Jestem w ciąży. Mogę znowu malować. To ma sens. Jest coś, co może nadać memu życiu sens.
Jestem w ciąży. To nie koniec świata. Mogę się bawić i mogę kochać.
Jestem w ciąży. Nie mam siły, żeby walczyć o życie. Woda jest przeraźliwie zimna i czerwona. Nade mną jest kra.
Jestem w ciąży. Umieram.
Ktoś chwyta mnie i wyciąga.
- Co Ty robisz? Zasnęłaś w czasie kąpieli? Miałaś głowę pod wodą. Co Ty chciałaś zrobić? Ty chyba nie chcesz się zabić? - w oczach mamy pojawia się przerażenie.
- Nie, postanowiłam żyć.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
ratings: good / very good
Odnośnie języka: słowo "ty", jeśli nie jest to list do kogoś, piszemy małą literą. To drobiazg, ale warto pamiętać :-)
ratings: perfect / excellent
(patrz ostatnie akapity)
Wg danych WHO dzisiaj mania dwubiegunowa dotyka ponad 60 milionów ludzi na świecie. Jaki jest stan liczbowy tych chorych u nas, zapytajmy psychiatrę.
Świetna proza depresyjna na depresyjne czasy, w których kobieta zostaje sam na sam z własnym krzyżem - i własnym Bogiem
(vide stosowny akapit)
Niezależnie od tego, po której stronie muru stoisz - stoisz pod ścianą. Ale to nie ona nas dzieli, skoro i wy, i my nie jesteśmy wolni.
Tak naprawdę po obu stronach barykady wszyscy stoimy pod ścianą.
Spróbujmy TO zrozumieć
Możesz stracić matkę, partnera, dziecko - i z biegiem lat godzisz się na to. Nigdzie i nigdy nie ma zgody na utratę wolności