Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2014-04-24 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2371 |
Rozdział III
Od dwóch dni Wardes przesiadywał w swoim pokoju, nie mogąc zapomnieć wydarzeń z tamtej nocy. Siedział i rozmyślał, próbował wszystko sobie uporządkować. Stronice szkicownika zapełniały się rysunkami przedstawiającymi tamte straszne sceny. Chciał także przyjrzeć się bliżej znalezionemu talizmanowi, należącemu do niedawna do kapłana tego nieznanego kultu.
Talizman ten jest wykonany ze srebra. Ma kształt kwadratu o wymiarach osiem centymetrów na osiem centymetrów. Pokryty jest symbolami przypominającymi nieco egipskie hieroglify, a w okultyzmie zwane glifami mocy. Do niedawna, tak jak Wardes, sądziłem, że talizman ten służył kapłanowi do ochrony przed działaniem mocy ohydnego monstrum, które Darren widział tamtej nocy. Teraz mam pewność co do tego. Jest, to coś w rodzaju tarczy, chroniącej przed wpływami tego, co kryło się w innych światach i wymiarach. Jak się potem dowiedziałem, talizman ten nabierał swej mocy dopiero wtedy, gdy słońce chowie się za horyzont, a swe panowanie rozpoczyna księżyc.
I sztylet był dość nietypowy. Niestety, nie miałem okazji go zobaczyć, a jedynie opisuję go tak jak przedstawił mi go Darren Wardes. Sztylet był wykonany ze srebra, metalu poświęconemu księżycowi. Ostrze było lekko zakrzywione na końcu, na kształt tych z dalekiego wschodu. Rękojeść przedstawiała smoka lub innego skrzydlatego stwora gotowego pożreć swoją ofiarę. Ostrze chowało się w srebrnej pochwie ozdobionej jakimiś symbolami i scenami z dalekiej przeszłości. Wardes stwierdził, że pewnego dnia sztylet zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Niestety, nie udało mi się ustalić co tak naprawdę stało się z tym sztyletem i raczej nigdy już się tego nie dowiemy.
Darren Wardes siedział całymi dniami nad starymi manuskryptami w poszukiwaniu wyjaśnienia tego, czego doświadczył kilka dni temu. Jednak z tekstów tych nie było żadnego pożytku. Musiał być, to kult o wiele starszy niż można byłoby się spodziewać i przy tym zapomniany przez te wszystkie wieki. Może był, to kult pochodzący z innego wymiaru, świata nieznanego nikomu, poza tym, co przemierzają wszechświat w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do swoich niepojętych rytuałów.
Wardes przekupywał różnych antykwariuszy, którzy zdobywali dla niego przeróżne teksty o wiadomej tematyce. Do tej pory nie wiem skąd miał na, to wszystko pieniądze. Owszem, jego rodzina była dobrze sytuowana, ale z pewnością jego rodzice nie pokrywali kosztów jego nowego „hobby”. Jedno pytanie rodzi kolejne. Z braku miejsca, swoje zbiory przeniósł na nieużywany strych. Jakieś trzy razy większy od jego własnego pokoju. To właśnie strych stał się dla niego nowym schronieniem, gdzie mógł normalnie funkcjonować.
Przeniósł tam wszystkie swoje rzeczy. Jego rodzice nie protestowali szczególnie, tym bardziej, że od pewnego czasu nie obchodził ich los syna.
Strych ten nie był w ogóle odwiedzany od czasów wprowadzenia się rodziny Wardesów. Znajdowało się na, nim mnóstwo różnych staroci, antyków i podniszczone już przez czas ubrania poprzedniego właściciela. Jednak nie, to najbardziej przykuło uwagę Darrena. Znajdowała się tam jakaś aparatura chemiczna, możliwe, że był to aparat do destylacji, ale nie jestem pewien. Sporą część strychu zajmowało coś w rodzaju laboratorium. Różnego rodzaju probówki i inne naczynia z różnokolorowymi solami spoczywały na dość dużym stole wykonanym z ciemnego drewna. Stały tam też dwie duże, miedziane kadzie. Były nawet dzienniki mieszkającego tu wcześniej naukowca. Wardes uważnie przyglądał się zawartościom będących tam urządzeń i naczyń. Ponieważ studiował on przez pewien czas chemię, był w stanie rozpoznać większość substancji. Między innymi był tam kwas siarkowy, kwas azotowy, solny, różne sole miedzi, sodu, wapnia i żelaza, a także rtęć i inne pierwiastki w czystej postaci.
Darren Wardes doprowadził strych do pewnego porządku, pozbył się zbędnych przedmiotów, przeniósł tam cały swój księgozbiór i postanowił przestudiować znalezione tam dzienniki naukowca. Treść dzienników była dość dziwaczna, żeby nie powiedzieć nienormalna. To, co było zawarte w tych dziennikach było chore, a, gdyby ich autor jeszcze żył, a dzienniki trafiłyby w ręce policji, natychmiast podjęto, by odpowiednie kroki. Miałem okazję przeczytać jeden z nich. Jego treść była jak scenariusz jakiegoś nowego horroru.
Poświęcał, im większość czasu. Czasami siedział nad nimi do późnej nocy. Kontakt z rodziną ograniczył jedynie do spożywania wspólnych posiłków. Jak stwierdziła jego matka, rzadko go widywała, a wszelkie rozmowy ograniczały się do wymiany, zaledwie kilku słów. Jego ojciec, Jonathan był już słabego zdrowia. Miał już kilka ataków serca, które ostatnio znacznie się nasiliły, cierpiał również na nerwicę. Lekarze stwierdzili, że kolejnego ataku już nie przeżyje. Ale Darrena Wardesa, wcale to nie obchodziło. Od pewnego czasu już nie. Od dawna relacje między nimi nie były dobre. Gdyby tylko mogliby, to z pewnością pozabijaliby się nawzajem. Darren nieraz życzył ojcu śmierci, co było w pewnym sensie uzasadnione. Jednak obiecałem nie ujawniać tych faktów z jego osobistego życia. Dotrzymam obietnicy, którą mu złożyłem. I niech światłość Najwyższego czuwa nad jego duszą.
Wardes, w jednym z dzienników przeczytał:
Ciało ludzkie stanowi doskonały materiał do badań, o czym miałem okazję osobiście się przekonać. Jest źródłem cennych elementów przydatnych w wielu operacjach magicznych. Ciało ludzkie umiera, umierają wszystkie jego narządy, ale to nie koniec ludzkiego istnienia, lecz początek. Śmierć nie jest końcem, a proces ten można w pewnym stopniu odwrócić. Każdy proces występujący w naturze jest odwracalny.
„Śmierć nie jest końcem, a proces ten można w pewnym stopniu odwrócić”. Te słowa nie dawały Wardesowi spokoju. Czytał, że wiele kultur wierzyło w możliwość wskrzeszenia w jakimś stopniu zmarłego, ale doskonale wiedział, że jest to niemożliwe. Do czasu. Im bardziej Wardes wgłębiał się w treść dzienników, tym bardziej zaczynał wierzyć w to, co do niedawna uznawał za nierealne.
Inny fragment brzmiał tak:
Ludzkie ciało po śmierci nie traci swoich wszystkich właściwości. Może ono zostać jeszcze wykorzystane w innych celach. Istnieje pewien sposób, aby za pomocą odpowiednio spreparowanego ciała móc było odtworzyć to, co zostało zniszczone siłą bezlitosnego czasu.
Darrenowi Wardesowi nie dawała spokoju pewna rzecz. Coś mu brakowało. W dziennikach często pojawiały się jakieś dziwne odwołania do pewnego tekstu. Był on zaznaczony inicjałami G.V. Jednak oprócz tych inicjałów nie było żadnej innej wskazówki określającej, jaki tekst miał na myśli autor tych dzienników. W dziennikach były opisane przeróżne doświadczenia, wyniki badań, różne receptury i przepisy. Niektóre, jednak były przerażające. Dla przykładu, jedną z dziwnych operacji było odpowiednie spreparowanie zwłok ludzkich poprzez umieszczenie ich w miedzianych kadziach, a następnie zalanie ich wodą i dodanie odpowiedniego kwasu. Następnie proces miał być kontynuowany poprzez gotowanie zwłok przez okres dziesięciu godzin, po czym należało dodać kolejną porcję kwasu i kontynuować gotowanie przez kolejne dziesięć godzin. Po tym okresie, w miedzianej kadzi miały pozostać wyłącznie esencjonalne sole, które można wykorzystać do odtworzenia ciała, a następnie można byłoby częściowo je wskrzesić odpowiednim obrzędem. Prawdopodobnie ta procedura została przepisana z tekstu określonego w dzienniku jako G.V. Dzienniki opisywały jeszcze wiele inny „eksperymentów”, takich jak przygotowanie jakiejś maści do mumifikacji, czy wytworzenie specjalnego proszku, który ma umożliwiać ujrzenie tego, co niewidoczne dla zwykłego oka. I były jeszcze inne, bardziej odrażające i nieludzkie eksperymenty, o których tu nie napiszę, a, o których chcę teraz zapomnieć.
Darren Wardes postanowił rozpocząć swoją pracę, kontynuując to, co zaczął poprzedni właściciel domu. Pragnął odtworzyć niektóre eksperymenty opisane w dziennikach i rozwinąć nieco swoje doświadczenie w tej dziedzinie. Zaczął od tych prostych, by z czasem przejść do tych bardziej zaawansowanych.
Podczas prowadzenia jednego z doświadczeń potknął się o wystającą z podłogi deskę, odsłaniając przy tym, całkiem przypadkiem to, co się pod nią znajdowało. Wyrwał wystającą deskę i kolejną, by zobaczyć w końcu to, co się tam skrywało. Była, to niewielka skrzynka zamknięta na zardzewiałą już kłódkę. Z ciekawości złamał ją i powoli podniósł pokrywę. W skrzyni znajdowała się pewna rzecz, kształtem przypominająca jakąś książkę. Była ona owinięta w kawałek purpurowej tkaniny. Może był, to jedwab, nie istotne. Wardes położył ją na stole i powoli odwijał materiał. Robił, to ostrożnie, a jego ręce drżały, niby, to z podniety, a może i nawet ze strachu. Po chwili miał już przed sobą jakiś stary manuskrypt oprawiony w skórę. Delikatnie otworzył go na stronie tytułowej, by po chwili jego serce podeszło mu pod gardło, a po plecach przeszły ciarki. Można powiedzieć, że znalazł on, to, czego mu brakowało. Na stronie tytułowej widniał napis: Grimuorium Vniversvm – G.V. Darrenowi tak wzrosło tętno, że zawróciło mu się w głowie i musiał przysiąść na moment.
Siedział i przez chwilę przyglądał się temu manuskryptowi. Z niewiadomych przyczyn przyprawiał on o dreszcze i niepokój o czym sam się przekonałem. Wardes siedział i zastanawiał się co dalej. Przez moment przeszło mu przez myśl, że wszystko to poszło odrobinę za daleko. Jednak był, to dopiero początek wydarzeń, które wkrótce miały mieć miejsce. Grimuorium Vniversvm, co można byłoby przetłumaczyć z łaciny jako Księga Wszechświata. Tytuł sam w sobie nie mówił nic szczególnego, jedynie można byłoby wywnioskować, że będzie odnosiła się do tego, co tyczy się Wszechświata. I poniekąd w pewnym sensie jest w tym coś prawidłowego. Darren przysunął się bliżej tego artefaktu i przewrócił kolejną stronicę. Na niej zaś był krótki tekst, a w zasadzie coś w rodzaju ostrzeżenia:
W kręgu piekielnym, krocząc ścieżkami w ciemności niczym ślepiec.
O człowieku, któryś marny w tymże świecie śmiertelnym, jadem ohydnym trafiony, gdyż Ci, którzy nadchodzą nie znają litości. Jedyny ratunek pokładaj w wiedzy dawno opisanej, dzięki, której w stanie będziesz się osłonić.
Strzeż się człowieku bez mądrości i rozumu, który zaglądasz w trzewia tej księgi, gdyż jej treść może doprowadzić cię do szaleństwa. Strzeż się człowieku, który pragniesz skorzystać z wiedzy tu zawartej, gdyż mogą cię pochłonąć macki ciemności.
Bo po dniu przychodzi noc, dni człowieka przeminą i Oni będą panować tam, gdzie niegdyś panowali. A poznasz Ich przez Ich okrucieństwo, a Ich klątwa dotknie Ziemię.
I tutaj Wardes się zatrzymał. Zastanawiał się, czy naprawdę może istnieć coś, co żyje od niepamiętnych czasów i z jakiego powodu praktykowany jest ich kult.
Pewien czas temu zauważył, że wszystkie mity i wierzenia, choć powstałe w różnym czasie, opowiadają o tym samym, lecz wyrażonym innymi słowami i obrazami. Wszystko, to mówiło o tym samym, ale pod inną formą. W tej chwili Darren powoli zaczął składać wszystkie elementy tej układanki w pewną całość.
Przewrócił kolejną stronicę tej dziwnej księgi i jakby miało, to uruchomić jakąś ukrytą machinę, rozległa się w pomieszczeniu jakaś okropna woń, przyprawiająca o zawroty głowy oraz pojawił się jakiś obcy powiew nieznanego pochodzenia, który jakby skradał się i obserwował ciekawskiego czytelnika. Jakby tego było mało, okno znajdujące się niedaleko Darrena Wardesa, otwarło się z hukiem, wpuszczając do środka jesienny chłód. Wszystko, to sprawiło, że Darren poczuł tak silny niepokój i lęk, jakby był w jakimś poważnym niebezpieczeństwie. I tak zresztą było, choć nie był, wtedy jeszcze tego świadomy. Ale ja wiem. Wiem, że, wtedy zwrócił na siebie uwagę czegoś, co nie należało do tego świata i co chciało w jakiś podstępny sposób go dopaść. Wtedy już nie był bezpieczny. Wtedy też rozpoczęła się jego przemiana, która doprowadziła go do takiego stanu, w jakim go pierwszy raz zobaczyłem i miałem okazję poznać. Ale o tym później.
Gdy Wardes uspokoił się nieco, z opanowaniem sięgną wzrokiem na stronicę tego upiornego manuskryptu, który przynosił więcej strat niż pożytku. Widniało na niej kilka linijek tekstu, ale to właśnie znajdujący się tam rysunek przykuł uwagę Darrena. Ilustracja przedstawiała jakąś obcą istotę, mającą ciało niby ludzkie, ale pokryte czymś w rodzaju rybich łusek. Głowa przypominała głowę ośmiornicy z
długimi, wijącymi się mackami. Miała również dość długie kończyny, przypominające nieco ludzkie ręce, z błonami między czterema palcami, zakończonymi dość długimi szponami. Można byłoby sugerować, że to jakiś stwór morski, żyjący gdzieś w ciemnych głębinach, nieznanych człowiekowi. Lecz, średnich rozmiarów, skrzydła, mieszczące się na jej grzbiecie pokazują, że zdolna jest także do lotu. Najdziwniejsze, jednak było, to, co robił ten stwór z najgorszych koszmarów. Mianowicie, swą prawą kończyną wskazywał na pewną konstelację na tle gwieździstego nieba. Konstelacją tą, jak udało mi się ustalić, był Syriusz. Czyżby monstrum to pochodziło z tamtejszych gwiazd? Czy, to właśnie stamtąd przybył na Ziemię? I w jakim celu? Czy on jedyny odwiedził naszą planetę? Jak się potem okazało, niestety nie.
Darren, nieco zafascynowany wykonanym dość dobrze rysunkiem, przeszedł do dalszej lektury. Po cichu, z lekko łamiącym się głosem, zaczął czytać wypisane wersety. Tekst brzmiał następująco:
Kiedy Słońce umiera
A piaski pustyni spowija chłód nocy
Kieruję swe oko ku niebiosom
By dostrzec Tego, który mnie woła
Tego, któremu służą mgławice i gwiazdy
O Ty, który z zadumą spoglądasz na Nar Mattaru
Wysłuchaj swe sługi
I między ludzi wejdziesz, gdy nadejdzie czas
Oto wrota, które prowadzą do poznania
I wzniesie się ponad Otchłań.
Gdy ostatnie słowa tej dziwacznej litanii przeszły przez usta Wardesa, poczuł on jeszcze silniejszą woń spalenizny, wymieszaną z zapachem rozkładającego się mięsa, odór był nie do wytrzymania, a jakby tego było mało, wyczuwał on teraz czyjąś obecność, obecność jakiegoś nieznanego i niewidzialnego bytu, który, zdawałoby się, pilnie go teraz obserwował. Darrena przeszył strach, jego serce waliło coraz mocniej, jak oszalałe, a pot spływał z czoła, kiedy to usłyszał jakiś jęk lub zgrzyt w kącie pokoju. Czuł lodowaty chłód na swoim karku. Powoli obrócił swą głowę, aby sprawdzić źródło tego dźwięku. Niestety, niczego szczególnego nie zauważył. Zdenerwowany wrócił do lektury. Drżącymi, bladymi ze strachu dłońmi przewrócił kolejną stronicę. Kolejna była poplamiona nieco krwią, jednak, to nieszczególnie zaskoczyło Darrena Wardesa. Wiele ksiąg, które miał okazję czytać było nią splamionych. Tym razem tekst ten był obszerniejszy. Opowiadał on o starożytnych czasach, kiedy przybyły na Ziemię pewne, potężnych rozmiarów istoty z dalekich gwiazd. Zgodnie z tekstem, istoty te istnieją od samych początków wszystkiego, co istnieje. Miały one mieć szczególne zdolności i moce oraz miały być obdarzone wielką mądrością i talentem twórczym. Ich potęga miała być tak wielka, że ulegały, im całe galaktyki, a inne istoty miały oddawać, im pokłon. Podczas pobytu, tu na Ziemi, wznosili oni swoje potężne miasta w różnych jej częściach. Istoty te można było podzielić na te bardziej dominujące i te bardziej neutralne. Jednak wybuchła pomiędzy nimi wojna, która toczyła się przez wieki, a toczyła się ona o władzę nad tą planetą. Nigdy w historii Ziemi nie miała miejsca tak krwawa i brutalna wojna, jak właśnie ta. Jeden z tych obcych bytów wyróżniał się szczególnym okrucieństwem i brutalnością. Z wyglądu przypominał, olbrzymich rozmiarów ośmiornicę z cielskiem podobnym do ciała smoka. Jego łapy, że tak to teraz ujmę, miały być zakończone, sporych rozmiarów jadowitymi szponami. Księga zwała go Kulhu. Wywoływał lęk wśród innych istot, nikt nie śmiał sprzeciwiać się jego decyzjom. Jednak pewna ich grupa, zwana Starszyzną, otworzyła w końcu swe oczy, nie mogąc dłużej tolerować postępowania tego, siejącego postrach monstrum i postanowiła podjąć odpowiednie kroki. I oto Wielka Starszyzna zebrała swe siły, objawiła swój gniew, wykorzystała moc świętych konstelacji i zniewoliła plugawego Kulhu, a następnie przegnała go z tej planety, wraz z jego poplecznikami na gwiazdę zwaną Ytarla. Nałożyli na niego magiczne kajdany i uwięzili go w monumentalnej twierdzy z czarnego kamienia, o bardzo grubych ścianach, dziwacznej, wręcz nienaturalnej budowli, a następnie Starszyzna złożyła potężną pieczęć na ogromne wrota, pokryte strasznymi scenami wojny, do której doprowadził. Ostatecznie, aby uniemożliwić Wielkiemu Kulhu ewentualną ucieczkę z tego więzienia, zatopili twierdzę w morskiej otchłani. Na Kulhu nałożono klątwę, która miała wprowadzić go w wieczny sen i miał on zostać pogrzebany na wieki. Natomiast część popleczników Kulhu wybito, a innych skazano na wieczne męki w Otchłani, gdzieś poza ziemskimi planami. Kulhu, jednak przysiągł wcześniej zemstę i przyrzekł, że powróci i zabierze, to, co do niego należy. Starszyzna w gniewie zniszczyła i zatopiła wszelkie miasta zbudowane przeklętymi rękoma, a sama opuściła Ziemię i udała się w podróż w dalekie gwiazdy.
Darren Wardes był zafascynowany tą niezwykłą opowieścią. W jego głowie pojawiały się obrazy tamtych czasów. Męczyło go, jednak pytanie, czy rzeczywiście możliwe jest, aby istniały jeszcze oprócz człowieka, inne, wysoko rozwinięte istoty.
Wyczerpany Darren postanowił bliżej przyjrzeć się treści tej księgi następnego dnia, a teraz odpocząć. Zamknął on, więc tajemniczą księgę, owinął ją w jakieś stare szmaty i schował pod łóżko. Kompletnie bez sił padł na łóżko i zasnął głębokim snem.
Rozdział IV
Tej nocy Darren Wardes miewał dziwne sny. Sny te były zupełnie inne niż te, które ostatnio miewał. Widział on w nich miejsca nieznane mu wcześniej. Miejsca te zdawały się nie należeć do tego świata. Jeden ze snów był wyjątkowy, było w, nim coś niezwykłego. Szedł on ścieżką prowadzącą w głąb lasu, skąpanego w czerwono-pomarańczowym świetle zachodzącego słońca. Drzewa były wygięte w nienaturalny sposób, w coś na kształt łuku. Wyglądały jakby oddawały pokłon czemuś potężnemu. Przed Darrenem fruwały świetliki i ćmy, jakby wskazywały mu właściwą drogę. Coś wzywało go do siebie, przyciągało. Jakby echo wołało: „Chodź! Przybądź do mnie! Czekam na Ciebie!” W końcu Wardes doszedł nad jezioro, a nad, nim dostrzegł znajomą mu konstelację. Delikatna bryza i świeże powietrze orzeźwiały jego ciało. Woda lekko falowała dotykiem delikatnego wiatru. Stanął wreszcie na brzegu i wpatrywał się w gwiazdy. Usłyszał potężny głos niesiony przez echo. Dobywał się jakby ze wszystkich stron. Zew hipnotyzował Darrena, wprowadzał go w trans: „ Chodź do mnie mój sługo! Przybądź i uwolnij mnie! To twoje przeznaczenie! Złam me przeklęte okowy, a będzie ci to wynagrodzone.” W tym momencie sen dobiegł końca. Wardes obudził się ze słowami: „To moje przeznaczenie.” Był, ledwo przytomny. Czuł się tak, jakby rzeczywiście przemierzał po tych nieznanych mu miejscach. Opłukał twarz zimną wodą, co go nieco otrzeźwiło, po czym zebrał myśli i zaczął zastanawiać się nad sensem doświadczonego snu. Powtarzając słowa jakie, wtedy usłyszał, swój wzrok kierował ku księdze, znajdującej się teraz pod jego łóżkiem. Odsunął wreszcie od siebie te myśli i wyszedł z domu, aby nieco odetchnąć. Przechadzał się ulicami tego cichego miasta, próbując wszystko sobie poukładać w głowie, jednak to, co usłyszał we śnie, nie dawało mu spokoju. „Przybądź i uwolnij mnie! To twoje przeznaczenie!” Powtarzał sobie, że to tylko zwykły sen. Jak się potem okazało, nie do końca tak było.
Wybrał się do lasu, gdzie rozegrały się na jego oczach nieludzkie i nadnaturalne wydarzenia. Doskonale pamiętał tę drogę, miał fotograficzną pamięć, co nieraz mu się przydawało. Szedł pewnie, tym razem jakby sam był członkiem tamtej upiornej procesji. Gdy dotarł do miejsca, gdzie znajdował się, wtedy ołtarz, przystanął, rozglądnął się wokół siebie i zaczął obchodzić, to miejsce wokoło, jakby kroczył po jakimś ogromnym kręgu. Wtedy to przypominał sobie wydarzenia z tamtej nocy. Odtwarzał te sceny, jak detektyw na miejscu zbrodni. Przystanął w końcu, by na chwilę odetchnąć i postanowił wreszcie wrócić do domu. Zawsze, gdy wracał ze swoich spacerów, mijał stary, opuszczony dom, obok, którego i tym razem przechodził. Dom ten stał za podniszczoną już, mocą czasu, metalową bramą. Jak się dowiedziałem, należał dawniej do człowieka o nazwisku Kimdson, który był głową jakiegoś religijnego zgromadzenia. Jakby tego było mało, znał się z poprzednim właścielem domu, w którym mieszka obecnie rodzina Wardesów. Darrena przyciągało coś do tego domu, jednak nigdy nie miał dość odwagi, aby do niego zajrzeć. Może z obawy przed tym, co mógłby tam znaleźć. Wardes stanął przed tym opuszczonym budynkiem, przejrzał go wzrokiem i głośno westchnął. Nie czuł się jednak na siłach, aby przekroczyć próg nieznanego mu zakątka i odszedł.
Darren Wardes kierował się do domu, do którego niechętnie wracał ze względu na panującą tam atmosferę i obojętność rodziców względem jego osoby. Szedł wolnym, ale stanowczym krokiem, kiedy to zobaczył stojący ambulans tuż przed jego domem. Przyspieszył nieco kroku, aby sprawdzić co się stało. W domu był lekarz, który rozmawiał w tej chwili z jego matką. Nie chciał jednak, im przerywać. Stanął z boku i przysłuchiwał się temu co mówił lekarz. Z tego, co udało mu się wyłapać z tej rozmowy, wywnioskował, że stan jego ojca jest poważny. Już od pewnego czasu jego ojciec zaczął miewać problemy zdrowotne. Problemy z oddychaniem, częste zawroty i przy tym silne bóle głowy, kłucia w klatce piersiowej, nie zapowiadały nic dobrego. Ojciec Darrena, Jonathan, był człowiekiem, który nie znosił lekarzy, a nawet twierdził, że prędzej wprowadzą człowieka do grobu niż go wyleczą. Jednak jego stan się teraz znacznie pogorszył. Gdy tylko stracił przytomność, Christine, matka Darrena, zadzwoniła po znajomego lekarza. Jak później dowiedziałem się od Wardesa, jego ojciec miał nowotwór w zaawansowanym stadium. Dokładniej, był, to nowotwór płuc z przerzutami do mózgu. Nie istniały już żadne szanse na jego wyleczenie. Było już za późno. Po konsultacji ze specjalistami, lekarz oznajmił, że pozostał mu jakiś miesiąc życia, może dwa. Ta wiadomość jeszcze bardziej zmieniła rodzinne stosunki. Matka coraz bardziej pogrążała się w smutku i zadumie. Stawała się coraz bardziej nieobecna. Ojciec zaś pragnął jedynie odpoczynku i spokoju, jakby wiedział o tym fakcie od dawna i pogodził się z tym.
Stosunki między Darrenem Wardesem, a jego ojcem nie były dobre, o czym pisałem już wcześniej. Wardes niespecjalnie przejął się jego chorobą i tym, że wkrótce jego ojca już nie będzie. Wręcz przeciwnie, poczuł niejako ulgę, że wreszcie uwolni się od tego surowego człowieka, który od dawna przestał darzyć go jakimkolwiek uczuciem. Jedynie martwił się nieco o swoją matkę, która kilka lat temu próbowała popełnić samobójstwo, kiedy Jonathan, jej mąż, a ojciec Darrena, niesłusznie oskarżył ją o zdradę i brutalnie ją pobił. Christine była słabą psychicznie, ale dobrą kobietą, w której niestety zaszły pewne zmiany, których przyczyną był oczywiście jej mąż.
Wardes odprowadzając lekarza do wyjścia, zapytał go jedynie, co do prawidłowo postawionej diagnozy. Chciał mieć pewność. Patrzył jak ambulans odjeżdża z jego ojcem, kierując się do szpitala. Po czym wrócił do swoich zajęć. Udał się na strych, który był jego małym, ale własnym światem. Pomieszczenie, to odżyło na nowo, zaczęło funkcjonować jak za czasów poprzedniego właściciela. Otworzył drzwi, jakby do swojego królestwa, stanął w progu i z pewną dumą spojrzał na stojące tam aparatury chemiczne, słoje z licznymi odczynnikami i miedziane naczynia. Wszystko, to jakby było odziedziczonym spadkiem po tajemniczym naukowcu, który pracował nad czymś dla niego ważnym, czemu poświęcił resztę swojego życia. Dzięki temu, Darren mógł robić to, co od zawsze go ciekawiło. Jednak nie, to teraz było najważniejsze. Schylił się pod łóżko i wyciągnął, odkryte niedawno znalezisko. Ponownie zajrzał do manuskryptu, który można byłoby datować na wiek XV. Zaczął przeglądać jego treść. Księga opisywała czasy, kiedy Ziemię zamieszkiwało wiele nieznanych nauce istnień, pochodzących z innych systemów planetarnych, gdzie panowały warunki, na tyle odpowiednie, by mogły powstać jakieś formy życia. Księga ta zawiera tajemnice pradawnych bóstw, które niegdyś panowały na Ziemi, a, które zostały przeklęte i teraz czekają uśpione, gdzieś poza znanymi nam przestrzeniami, na odpowiedni czas, by powrócić. Zostały w tej księdze opisane przeróżne przepisy na substancje o nadnaturalnych właściwościach, liczne zaklęcia, rytuały, a nawet sposoby na otwarcie wrót do naszego świata i uwolnienie uwięzionych przed wieloma wiekami istot z nie z tego świata. Były w, nim opisane tak dziwne, jak i nieludzkie teksty, że tylko szaleniec mógł je spisać, a głupiec czytać i korzystać z nich. W księdze zostały też dopisane liczne komentarze i uwagi, dokonane z pewnością przez poprzedniego jej właściciela. Zazwyczaj były to jakieś ostrzeżenia i przestrogi. Darren Wardes był jednak człowiekiem ciekawym tego, co mu obce i nieznane. Pomimo, to, uświadomił sobie, że nie byłby w stanie podjąć się tych, jakże odpychających i nieludzkich rytów. Zastanawiał się również, kto miałby na tyle odwagi i, kto byłby na tyle głupi, aby uwolnić te okrutne i plugawe bestie, nienależące do tego świata. Jak się później okazało, istniała taka osoba, lecz nie była ona, wtedy już do końca sobą i, której nie można było już niestety pomóc.
Wardes, w ciszy przeglądał kolejne stronice, a każda kolejna wydawała się przedstawiać coraz to dziwniejsze i upiorniejsze treści oraz kolejne ostrzeżenia:
Ty, który będziesz zaglądał w kolejne stronice, wiedz, że zwrócisz na siebie uwagę niewidzialnych demonów, które będą czyhać na twą nieuwagę i, które pożrą Cię w świetle jasnego dnia, gdy Ty nie będziesz się tego spodziewał.
Liczne krwawe obrzędy ku czci tym Przedwiecznym potworom, takie jak składanie niemowląt w ofierze, istocie, będącej połączeniem kozy i niedźwiedzia z pewnymi żeńskimi cechami fizycznymi, która nosiła imię Nabht-Abbarith zwaną także Ciemną Boginią Nowiu; czy podcinanie sobie żył przez kapłanów jako dowód oddania Temu, który kroczy przez Wieczność, zwany także Panem o Tysiącu Twarzach, noszący imię Norcthanai, który był jednym z najpotężniejszych bytów tamtych czasów i, którego najtrudniej było zniewolić; formuły umożliwiające podróże do miejsc ukrytych gdzieś między czasem a przestrzenią; zaklęcia otwierające wrota do innych, nieznanych zwykłym śmiertelnikom światów, wszystko to sprawiło, że w umyśle Darrena Wardesa zaczęło rodzić się coś, co będzie przyczyną późniejszych wydarzeń i co odmieni zupełnie jego życie.
Ciszę i skupienie Wardesa zakłócił dość głośny hałas, gdzieś na dole. Zaniepokojony, poszedł sprawdzić co takiego się stało. Odłożył księgę i zszedł na dół. Tam zastał niewiarygodny nieład, jakby jakiś włamywacz szukał kosztowności w tym domu lub jakiś demon objawił swą złość. Poprzewracane meble i zrzucone ze ściany obrazy, poważnie zaniepokoiły Darrena. Matka zaś, trochę nieobecna, oznajmiła, iż silny wiatr jest przyczyną tego chaosu. Wardes niespecjalnie jej uwierzył, co zresztą było uzasadnione. Zauważył, że od pewnego czasu z jego matką działo się coś dziwnego. Z drugiej strony rozumiał sytuację w jakiej się znalazła. Nagle usłyszał jakby ktoś był na strychu. Wziął ze sobą metalową figurkę i pobiegł na strych. Bez zastanowienia wbiegł do pomieszczenia, jednak nikogo tam nie zastał. Odłożył, więc figurkę na bok. Gdy chciał wrócić do lektury, zauważył, że księga była otwarta na zupełnie innej stronie niż na tej, którą zostawił. Po jego plecach przeszły ciarki, zaczął pocić się z nerwów, a serce przyspieszyło rytmu. Spojrzał raz jeszcze na otwartą stronę i wtem poczuł dziwny chłód. Obok tekstu był komentarz: „Przypuszczam, że to rodzaj hymnu ku czci jakiegoś bóstwa.” Wziął księgę , usiadł i przeczytał ten tekst, uznając, że nic szczególnego wydarzyć się nie może. Tekst ten brzmiał mniej więcej tak:
Eto pa ekos
a barra e tenay
ytar ka sobe
uqa te salay
vesce lotre kandere
eto Nytarla resce
ukada zumbesce.
Jak się potem okazało, nie do końca był to zwyczajny hymn i to prawdopodobnie, wtedy uruchomił się cały mechanizm głębokiej przemiany Wardesa. Kończąc ostatnie słowa i patrząc kątem oka, zdawało mu się jakby zobaczył jakąś istotę stojącą w kącie pokoju i przyglądającą się jego osobie. Poczuł ogromne przerażenie. Nagle usłyszał coś podobnego do krzyku dobywającego się tuż za, nim, a, który wywołał u niego silne bóle głowy. Obrócił się, by stanąć twarzą w twarz z tym czymś, jednak nastała tylko ciemność.