Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2014-05-17 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2633 |
Jestem zadowolony ze swego życia. Uważam, że postępuję godnie, nie krzywdzę innych, a dobro rodziny zawsze jest dla mnie najważniejsze. Tyram od świtu do nocy, zbudowałem od podstaw świetnie prosperującą firmę. Najbliższym nigdy niczego nie brakuje. Spełniam ich każde, nawet te najbardziej zwariowane zachcianki. Żyjemy komfortowo w ogromnym domu pod miastem. Budynek okala wspaniały ogród. Wprawdzie nigdy nie znalazłem czasu, aby pospacerować tam dłużej niż może piętnaście minut, ale żona twierdzi, że ogrodnik spisuje się świetnie i stworzył z tego miejsca wręcz nierzeczywisty światek, pełen magii, gdzie można prawie postradać zmysły, bez ustanku bombardowane zniewalającym zapachem i feerią barw kwitnących kwiatów.
Nie do końca rozumiem o co jej dokładnie chodzi, przechadzając się czasami po ogrodzie nigdy nie doznałem podobnych uniesień. Może lata bezustannej harówy wyprały mój mózg ze zdolności odczuwania czegoś więcej niż tylko ból, strach, zmęczenie i złość...
Postanowiłem odpocząć. Zająć się rodziną, cieszyć się z drobnostek, żyć po prostu, prawdziwie i zapomnieć o żądzy posiadania, bo osiągnąłem już to co chciałem - śmiało mogę powiedzieć, że jestem bogaty i dzieci nie będą się musiały martwić o swą przyszłość materialną, nawet jeśliby nie chciały z jakiegoś powodu pracować...
Fakt, tak radykalna zmiana nie była łatwa. Po sprzedaży firmy przez pewien czas odczuwałem pustkę. Ale w końcu odpoczywam. Tylko nie tak, jak sobie zaplanowałem - leżę przykuty do szpitalnego łóżka, sam w oddzielnej sali i gapię się bezmyślnie w sufit. Rak trzustki - usłyszałem kilka tygodni temu, po odebraniu wyników kompleksowych badań, którym poddaję się co roku. Onkolog, mówiąc o rokowaniach najwyraźniej unikał zakomunikowania mi prawdy prosto w oczy. Szkoda mi się go zrobiło, więc zapytałem wprost: - Proszę powiedzieć szczerze, ile mi zostało?
- To ostatnia faza choroby, są przerzuty już praktycznie na całą jamę brzuszną, moim zdaniem maksymalnie dwa miesiące, choć cuda się zdarzają... - odrzekł i głęboko odetchnął.
Nie wierzę w cuda ani boga. Długo nie mogłem pogodzić się z myślą, że po raz pierwszy w życiu jestem całkowicie bezradny. Muszę umrzeć i tyle. Nie wiedzieć czemu przypomniałem sobie tytuł jakiegoś filmu obejrzanego przed laty - `Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową` - zaiste, pasuje jak ulał do mojej sytuacji...
Leżę więc sam w szpitalnej sali. Choć wisi wielki plazmowy telewizor na ścianie, chyba z dostępem do dwustu kanałów, mam też laptopa, internet oraz masę książek, to mogę tylko leżeć i bezmyślnie gapić się w sufit. Ból, przeszywający na wskroś, nie pozwala na chwilę skupienia. Coraz większe dawki morfiny co prawda go uśmierzają, ale mam wrażenie, że mój mózg powoli zamienia się w kleistą, szarą papkę.
Jednak pewnego dnia coś się zmieniło. W rogu sufitu dostrzegłem małego pajączka, pracowicie tkającego sieć. Obserwowałem go codziennie, misternie zaplatał swe przezroczyste włókienka, pajęczyna z dnia na dzień stawała się coraz okazalsza, a i pajączek też jakby się powiększał. Aż dziw bierze, że w sterylnej sali nikt z personelu go dotychczas nie zauważył. No i dobrze, w sumie to moja jedyna rozrywka... Ale na co liczy ten pająk? Że złapie jakiegoś owada - raczej nie ma na to szans. Zdechnie z głodu i tyle. Tylko dlaczego rośnie i wciąż tka tą swoją misterną sieć. Bez odpoczynku. I chwili refleksji. Co ja do cholery bredzę, ta morfina, przecież pająki nie myślą. Może to nie jest wcale pająk? Ale czuję z nim jakąś dziwną więź - też starałem się perfekcyjnie ułożyć swe życie w jakimś celu, tylko teraz zapomniałem, lub w ogóle nie wiedziałem w jakim...
Wraz z upływem dni pajęczyna rośnie, rozwija się jak pleśń w zatęchłej piwnicy. Mam wrażenie, że za kilka dni sięgnie mego łóżka. Jest mi to całkowicie obojętne, a raczej było.
Pewnego ranka, obudzony potwornym bólem wywołanym przez zżerającego me ciało złośliwca, nie mogę sięgnąć przycisku, aby wezwać pielęgniarkę. Jestem opleciony pajęczym kokonem. Dziwne. Muszę więc czekać skowycząc z bólu na poranny obchód.
Trwałem tak bez ruchu wiele dni. Gdzież ja tkwię? W szpitalu? A może przeżywam morfinowe delirium? Czy w ogóle jeszcze żyję?
W końcu pojawiło się to coś - przedziwny stwór o tułowiu pająka i twarzy dobrotliwego staruszka.
- Gdzież mam cię umieścić, człowiecze - odezwał się. Jego głos aż zagrzmiał mi boleśnie w uszach.
Nic nie mogłem odpowiedzieć, nawet usta miałem oplecione kleistą pajęczyną, ledwie oddychałem.
- Mam z tobą problem. Ty uważasz, że nie zasługujesz na wieczne potępienie, ale wyparłeś z pamięci wiele ważnych zdarzeń ze swego życia. Pozwolisz, że przypomnę ci kilka...
Nagle, jak w kinie, w niewiarygodnym tempie zaczęły przebiegać mi przed oczyma obrazy z mojego życia. Były wyraziste i pełne szczegółów, o których dawno zapomniałem...
*******
Matka, zgięta w pół z bólu, przyrządza sobie śniadanie. Ja miałem się Nią opiekowć tylko przez trzy dni - pielęgniarka zachorowała, nie zdołałem znaleźć na czas zastępstwa. A ja, leżąc na kanapie, udaję,że śpię. Nie chce mi się ruszyć. Kocham Ją, ale lenistwo przeważa. Kątem oka obserwuję Jej poczynania. Złamana śmiertelną chorobą drżącymi rękami usiłuje zaparzyć herbatę. Zemdlała, gorący płyn wylał się na Jej twarz i leżała tak bez ruchu na podłodze. W końcu zwlokłem się z łóżka. Próbowałem Ją cucić. Bezskutecznie. Zadzwoniłem po pogotowie. Lekarz stwierdził zgon. Poczułem ulgę. Nareszcie koniec męczarni moich i Jej. Bardzo dobrze. Nie uroniłem nawet łzy.
*******
Jadę samochodem po suto zakrapianej kolacji biznesowej. Zadowolony z siebie (ubiłem niezły interes) z radiem rozkręconym na cały regulator, podśpiewywałem radośnie i sprawdzałem na pustej drodze w środku nocy możliwości swojego nowego auta. Nagle usłyszałem głuche uderzenie, pojechałem dalej, nie zatrzymując się nawet. - Pewnie jakiś pies - pomyślałem.
Gdy dotarłem do domu w garażu obejrzałem dokładnie samochód. Przednia lampa pęknięta, zarysowany błotnik. Żadnych śladów krwi.- Przeklęte zwierzę - pomyślałem. - Nowy samochód, cholera.
Ale dziwoląg o twarzy staruszka podsunął mi jeszcze artykuł z lokalnej gazety - `Bezdomny potrącony śmiertelnie na odcinku drogi D-22 pomiędzy wsią Grajewo a Olszówką. Świadków zdarzenia prosimy o kontakt pod nr 666-666-666 lub z najbliższym posterunkiem policji`.
Zmroziło mnie...
*******
Piękna dziewczyna o kruczoczarnych włosach. Smutne wielkie ciemne oczy pełne łez. To moja wielka, pierwsza miłość z młodości - przypomniałem sobie.
- Wiesz, jestem w ciąży.
- I co z tego, usuń, nie mój problem.
Potem ukazał mi się obraz z jej przyszłości - jakieś dziecko, płaczące w kącie w jakimś przytułku, czy domu dziecka, gdzie pełno było istot mu podobnych i ona - w melinie o obdrapanych ścianach, wstrzykuje sobie jakąś substancję do żyły w przedramieniu. Jej oczy, niegdyś tak piękne i żywe, są zapadnięte, przygasłe i puste. Po chwili zasnuły się wieczną mgłą. Może tylko zasnęła? Nie chcę o tym myśleć.
*******
Żona, płacze w kącie kuchni w środku nocy. Znów fochy stroi, pomyślałem, budząc się. Włożyłem kapcie i poszedłem do niej. - Co znowu? Ona z nożem w dłoni nieudolnie usiłuje podciąć sobie żyły, chyba...Zobaczywszy mnie wrzeszczy: - Dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego?
- Zamknij się, kurwa, znów zaczynasz? Wyrwałem nóż z jej ręki, uderzyłem kilka razy w twarz, zmusiłem do połknięcia końskiej dawki xanaxu i po pewnym czasie zaprowadziłem do łóżka, gdzie natychmiast zapadła w głęboki sen. - Ale jej odbija - pomyślałem - muszę ją zapisać na jakiś aerobic, czy co, żeby głupoty do głowy nie przychodziły. Po czym spokojnie położyłem się obok i natychmiast zasnąłem.
********
Ukochana córeczka. Wpada do mojego gabinetu. - Tato, tato, wiesz co było dzisiaj w przedszkolu?
- Nie mam czasu - odepchnąłem ją mocno, gdy chciała się przytulić, za mocno - uderzyła się o framugę drzwi i wyszła zapłakana.
Było jeszcze wiele `obrazów` przedstawianych mi przez sadystycznego stwora o twarzy dobrotliwego staruszka.
Ale ja już nie wytrzymałem. Miałem dość. Zrozumiałem. Wystarczy . Poczułem jak moje serce zamienia się w głaz. Ogromny ciężar sprawił, że zacząłem szybować w dół. Kokon dawno spłonął, właściwie stopił się od gorąca buchającego z czeluści piekielnej. Dostrzegłem, że moje ciało pokrywa sierść do złudzenia przypominająca zwierzęcą, stopy zamieniły się w kopyta, głowę `ozdobiły` maleńkie różki, a z tyłu dyndał cuchnący spalenizną ogon...
ratings: good / very good
Podoba mi się natomiast treść i forma. Niestety, często zachowujemy się tak jak nasz bohater.
Pozdrawiam.
ratings: perfect / excellent
Niestety, zbyt późno, by móc w swoim życiu cokolwiek zmienić
prebiblijnych powielana przez wszystkie pokolenia - to dla nas żaden nomen omen, chociaż każdy wszak oczy, uszy - i serce?? - ma
Świetna proza. Polecam!
ratings: very good / very good