Go to commentsTerapia alkoholika
Text 10 of 11 from volume: Spotkania
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2014-07-11
Linguistic correctness
Text quality
Views2682

Najgorsze są poranki. Szukam uzdrowienia. Choćby kropelki. Ręce drżą niemiłosiernie. Całe ciało wrzeszczy: `wódki`! Sprawdzam pokój. Nic. Łazienka - amol dawno wypity. Jest - dezodorant, na szczęście nie antyperspirant. Wypryskuję go na lustro, z którego spływają kropelki uzdrawiającej cieczy. Zbieram może z 10 gram. Szybko wypijam. Sama świadomość, sam smak alkoholu uzdrowił mnie, niestety wiem, że na krótko.

Czym prędzej, w kapciach do sklepu na dole. Dzięki bogu otwierają o 6.00. Sprzedawczyni smutno spojrzawszy na mnie:

- To samo co zwykle?

Skinąłem głową. Na ladzie lądują trzy dwusetki żołądkowej gorzkiej. Daję stówę.

- Może ma pan końcówkę? - 25 groszy?

Wręczam portfel - niech sama sobie szuka, ja z trzęsącymi się łapami, zlany zimnym potem, myślę już tylko o jednym... Wreszcie wydała resztę. Pierwszą dwusetkę natychmiast wychyliłem pod sklepem. Przyjemne ciepło rozlało się po całym ciele. Nie trzęsę się już, spokojnie wróciłem do mieszkania. Szybki prysznic i w garniturze siedzę przy stole. Błogi nastrój powoli ustępuje. Co będzie, gdy znów moi studenci na ćwiczeniach z geometrii będą się znów uśmiechać pod nosem, widząc jak nieudolnie próbuję narysować prostą linię na wykresie? Wypijam drugą dwusetkę. Rozpiera mnie energia - biegiem do samochodu. Gaz do dechy i na uczelnię. Pierwszy wykład udany. Drugi też. Ale przed trzecim znów trzęsawka. Pędem do samochodu po ostatnią dwusetkę. Wypijam duszkiem w aucie. Od razu lepiej. Wracam do sali wykładowej. Uporałem się jakoś do końca dnia ze wszystkimi wykładami, zajęciami i już myślałem o powrocie do domu i kupnie może trzech czwartych litra, abym znów rano nie musiał wyciskać jakiegoś dezodorantu. Raptem drogę zastąpił mi rektor. Przyjrzał mi się uważnie i rzekł:

- Marek, musimy porozmawiać - zapraszam do mnie.

Cholera, nie miał kiedy, już trzęsawka mnie łapie, muszę kuźwa napić się jak najszybciej!

- Chyba domyślasz się po co cię wezwałem. Już dłużej nie mogę tego tolerować, wciąż pijesz. Nawet teraz wyglądasz jak... Spojrzał na mnie i z rezygnacją machnął ręką.

- Jestem zmuszony zwolnić cię dyscyplinarnie, ale - zawahał się - jesteśmy przyjaciółmi, wiem co strasznego cię spotkało, więc dam ci szansę - trzymiesięczna terapia, wszystko załatwiłem, ośrodek półotwarty, możesz wyjść, kiedy chcesz, ale tylko wtedy, gdy terapię ukończysz, pozwolę ci powrócić na uczelnię. Wybór należy do ciebie.

- Zgadzam się, wypaliłem bez namysłu, wciąż myśląc o kolejnej flaszce. Gdyby kazał całować się w stopy, też bym to zrobił, oby tylko jak najszybciej się napić.

- Terapia od poniedziałku, masz tam być na 9.00, trzeźwy! A od dzisiaj jesteś na urlopie bezpłatnym. I wręczył mi skierowanie do ośrodka, po czym dodał:

- Powodzenia - powiedział i spuścił wzrok.

- Dziękuję, odpowiedziałem i wybiegłem z gabinetu. Szybko policzyłem - dzisiaj czwartek, więc jeszcze mogę pić dzisiaj, jutro i pojutrze, hurra!

Czym prędzej do samochodu i po drodze do supermarketu. Wziąłem skrzynkę żołądkowej i w te pędy do mieszkania. Wtaszczyłem wódę, postawiłem na stole i czym prędzej otworzyłem butelkę. Pochłonąłem pół. Przebrałem się zapobiegliwie w pidżamę. Postanowiłem dzisiaj schlać się w trupa.

Rano obudziłem się na podłodze, utytłany w rzygowinach, a obok walały się trzy puste półlitrówki. Muszę skończyć w sobotę wieczorem, tak mało czasu, straszne. Znów zacząłem pić. Bez posiłku, w zarzyganej pidżamie.

Dziwne, ocknąłem się w sobotę o 23.00. Zostały dwie półlitrówki. Zapobiegliwie wylałem zawartość butelek do zlewu.

Poszedłem spać. Obudziłem się dopiero w poniedziałek o piątej rano. Spojrzałem w lustro. Dostrzegłem jakąś bestię czającą się za moimi plecami. W takich sytuacjach zwykle sięgałem po alkohol, teraz nie mogłem.

Jakimś cudem, resztką sił wziąłem prysznic i ogoliłem się. Pozacinana żyletką twarz broczyła krwią. Nagle w oknie zobaczyłem postać celującą do mnie z rewolweru. Momentalnie rzuciłem się na podłogę. Strach mnie otrzeźwił. Nie bój się, powtarzałem, to `tylko` delirium. Podniosłem się, umyłem twarz i ubrałem w jakieś dresy, a na nogi włożyłem kapcie. Dobrze, że było lato. W takim stanie, rozedrgany, półprzytomny, nie mógłbym zapiąć guzika u spodni, o zawiązaniu sznurowadeł nie wspominając. Inne ciuchy i bieliznę na pobyt w ośrodku wrzuciłem do sportowej torby.

Nie mogłem wystukać numeru, aby zamówić taksówkę. Te cholerne, trzęsące się ręcę. Po kilku próbach udało mi się w końcu zamówić taryfę na 8.30. Była już 8.00. Postanowiłem poczekać na zewnątrz.

Światło słoneczne oślepiło mnie. Chyba długo musiałem się męczyć z zamknięciem drzwi na klucz, bo taksówka już czekała. Bez słowa podałem kartkę z adresem kierowcy. Skinął głową, jakby ze zrozumieniem i dotarliśmy na miejsce tuż przed 9.00. Dałem taksówkarzowi cały portfel, nie byłem w stanie odliczyć należnej kwoty za przejazd. Po chwili oddał portfel i odjechał.

Stałem przed drzwiami, na których wisiał szyld `Ośrodek Terapii Uzależnień`. Wszedłem do środka, podałem skierowanie recepcjonistce, ta skinęła głową i wręczyła mi alkomat. Dmuchnąłem ile sił w płucach - wynik 0.00, czyli prawie 24-godzinny sen pomógł.

- Proszę do lekarza, gabinet nr 4. Zastałem uchylone drzwi. Wszedłem do środka. Lekarz przeprowadził rutynowy wywiad - ile wcześniej piłem, jak często itp., po czym skierował mnie na natychmiastowe odtrucie.

- Wie pan, że może to pana zabić - rzucił na odchodne - nagłe zaprzestanie picia...

Po odtruciu, podczas którego byłem cały czas pod kroplówką i wtłaczano we mnie wciąż jakieś płyny, witaminy, elektrolity, środki uspokajajace itp., poczułem się o tyle lepiej, że nie trzęsły mi się już ręce oraz nie miałem napadów `delirki`.

Przystąpiłem do właściwej terapii. Była śmiertelnie nudna. Mówiłem tym wszystkim psychologom i terapeutom dokładnie to, co chcieli usłyszeć. Oni cieszyli się z moich pozornych postępów, ja z tego, że nie muszę się zbytnio uzewnętrzniać. I tak czułem, że będę pił nadal. Chciałem tego.

Po powrocie na uczelnię rektor z początku bacznie mnie obserwował. Jednak już nigdy nikt nie widział mnie pijanego. Po dwóch latach zrobiłem nawet habilitację i moja kariera naukowa rozwijała się znakomicie.

Ale nadal piję. Tylko inaczej. Raz w roku, zimą w czasie ferii biorę przysługujący mi 26-dniowy urlop i zamykam się w moim mieszkanku ze stertą przygotowanej zawczasu wódki. Oglądam stare kasety VHS z filmami nieżyjących już dzieci, żony i piję na umór. Powracam w tamte szczęśliwe czasy, przenoszę się w odrealniony świat fantazji. Chciałbym tam zostać na zawsze. Niestety, wiem, że to niemożliwe.

W międzyczasie zamieszczam na Facebooku spreparowane przy pomocy photoshopu zdjęcia, przedstawiające mnie uśmiechniętego, z nartami na tle ośnieżonych szczytów gór.

I nigdy nie zapominam na 10 dni przed końcem urlopu zadzwonić po karetkę, którą zabierają mnie na odtrucie.

Do pracy wracam wypoczęty, tylko stęskniony kolejnego urlopu...

I tak od kilkunastu lat wiodę życie alkoholika czekając na marskość wątroby, uduszenie rzygowinami lub cokolwiek. Bo w tym całym parszywym świecie pewien jestem tylko jednego. Mnie zabije wóda. I pragnę tego. Ponad wszystko.

  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Włączona autodestrukcja - trudno po takich wydarzeniach znaleźć powód do bycia.Rady pomagają radzącemu.Życzę spokoju.
Tekst znakomity.
avatar
Dziękuję, idetto za komentarz. Cieszę się, że się podobało:).
Ktoś zarzucił mi, że postać głównego bohatera zaczerpnąłem z "Dnia świra". Zarzekam się, że pisząc to przez chwilę nie pomyślałem o Miauczyńskim.
Rozważałem też postać chirurga, który zmagał się z podobnym problemem, ale uznałem to za zbyt drastyczne (operować trzęsącymi się rękami). Teraz myślę, że jednak chirurg byłby lepszy, nie byłoby skojarzeń z filmem...
avatar
PIJESZ, BRACIE, NIBY ZA SWOJE - ZAWSZE JEDNAK CUDZYM KOSZTEM*)

*) patrz ponure statystyki tzw. wypadków po pijaku w całorocznych liczbach ofiar śmiertelnych, w kosztach leczenia i rehabilitacji namnożonych po pijaku kalek, dalej patrz skutki ekonomiczne np. pijackich absencji w pracy, zniszczeń spowodowanych karambolami, dewastacją po pijaku zdemolowanych etc., etc., etc. że o głupich kosztach psychicznych nie wspomnę).

Kto za to wszystko w finale płaci??? Cierpiący tylko jeden szan. Pijący??

PIJESZ, CHŁOPIE, SOBIE NA UCIECHĘ TYLKO NASZYM KOSZTEM.
avatar
W grudziądzkim szpitalu był za komuny chirurg, który przed każdą operacją zawsze sobie musiał golnąć. Czy kogo przy okazji zabił, miłosierdzie milczy.
avatar
dramat... dżinn z butelki okazał sie być zwykłym ginem, nie spełniającym życzenia dobrym duchem... gdyby było inaczej, zamjast autodestrukcji zwyciezyłaby nadzieja.
z textu wynika, że bohater je młodym stosunkowo człowiekiem. mma przyszłość, robi karjere naukową - to mi tu nie gra... skoro najbardziej chce umrzec, czemu sie stara? dziwne...
© 2010-2016 by Creative Media