Go to commentsPozytywka - część I
Text 3 of 4 from volume: sf
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2011-05-29
Linguistic correctness
Text quality
Views2586

23:36 NIEDZIELA, KRAKÓW


Deszcz. Jego krople spadają na ulice, dachy domów i samochodów, na ludzi poruszających się szybko pod parasolkami, na zwierzęta, które nie schowały się wystarczająco dobrze, na miasta i wsie, na pola, łąki i lasy. Deszcz nie pada wcale po to by, jak sądzą jedni, dawać życie lub, jak uważają drudzy, by je niszczyć. Deszcz pada wtedy, gdy świat płacze. Czasami płacze tak po prostu, bo jest mu smutno. Innym razem, gdy jest bardzo rozżalony i zły, wywołuje sztormy, ulewy, burze i wichury. Gdy pada ciepły deszcz w letni, słoneczny dzień, świat płacze ze szczęścia.

Deszcz zmywa brud, piasek i pył pozostawiony przez ludzi chadzających tysiącami ścieżek, przyniesiony przez tysiące wiatrów, naniesiony przez tysiące mórz i rzek. A gdy już deszcz przestaje padać, nastaje spokój.

Dobrawa lubiła deszcz, bo sama nie potrafiła płakać. Stała teraz mokra przed starym, opuszczonym, drewnianym domem przeznaczonym do rozbiórki. Ten budynek miał wyjątkową aurę, od razu przypadł jej do gustu.

Dziewczyna pchnęła rozwalającą się furtkę i weszła na podwórko. Spojrzała w prawo i ujrzała dzieci bawiące się w piaskownicy w ciepły letni dzień. Ten obraz nie zrobił na niej większego wrażenia. Postanowiła iść dalej. Gdy wchodziła na schody, jej długi płaszcz zahaczył o krzaki, które rozrosły się zbytnio bez opieki właściciela. Schyliła się. Wówczas zobaczyła małego kotka. Wyciągnęła rękę z zamiarem złapania go i zabrania do środka, ale powstrzymała się. „Przecież to tylko widzenie.” – Pomyślała. – „No tak, czasami jesteście bardzo realistyczne.”

– Ciebie tu kotku nie ma, byłeś kiedyś – powiedziała na głos.

Weszła na taras. Stanęła przed drzwiami, zamknęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze. Poczuła zapach róż, które rosły tu dawno temu. Rozłożyła szeroko ręce i dotknęła dłońmi ścian po obu stronach drzwi. „Tak” – pomyślała. – „W przeszłości to był piękny dom, pełen ciepła i miłości. Jego właścicielka musiała być naprawdę dobrą, mądrą i inteligentną kobietą. Jej aura nadal się tu unosi.” Otworzyła oczy. Drzwi uchyliły się pod naporem jej spojrzenia. „Tak łatwo?” – Zastanowiła się. – „Jakby ten dom chciał, żebym znalazła to, po co przyszłam. Jakby robił wszystko, by mi się udało.”


22:03 PONIEDZIAŁEK, POZNAŃ


Dyrektor Paszt robił wszystko by jak najszybciej uciec z kuchni do swojego „gabinetu”. Lubił tak nazywać pokój w swym mieszkaniu przy ulicy Kościuszki.

–        Pójdziesz jutro na wywiadówkę do Franka? – spytała Mariola Paszt, podając mężowi mokry talerz do wytarcia.

–        Nie – odpowiedział zwięźle. Tadeusz Paszt nie był człowiekiem wylewnym.

–        Teraz twoja kolej.

–        Wiem, ale jutro mamy bardzo ważne zebranie. Nie wiem czy w ogóle wrócę na noc.

–        Gdy mąż nie wraca na noc do domu, żona powinna zacząć się martwić.

–        Daj spokój kochanie. Jesteśmy małżeństwem prawie trzydzieści lat, mamy piątkę dzieci i... – „Jeszcze tylko dwójka w domu, dzięki Bogu” – dodał w myślach.

–        I...?

–        I przecież wiesz, że cię kocham.

Pocałował ją, a potem wytarł ręce.

–        Gdzie idziesz?

–        Muszę przygotować się do jutrzejszego zebrania. Monika!

–        Uczę się!

–        Zrób sobie piętnaście minut przerwy! Chodź tu i pomóż mamie!

Nie czekając na odpowiedź, udał się do gabinetu. Zamknął za sobą drzwi na klucz. Usiadł za biurkiem. Przez otwarte okno dostawało się do środka świeże powietrze.

Dyrektor zapalił lampkę i wyjął z szuflady raport nr 38/51-0. Dobrawa zawsze pisała szczegółowe sprawozdania z wykonanych zadań. Przerzucił kartki by znaleźć miejsce, w którym skończył i zaczął czytać dalej.

„Wstąpiłam w mrok korytarza. Zapaliłam latarkę. Na obdrapanych, brudnych ścianach wisiały stare obrazy. Przeważnie były to portrety lub martwa natura. Podeszłam do pierwszych drzwi. Otworzyłam je i weszłam do starej kuchni. Pomimo grubej warstwy kurzu, pokrywającej tu wszystkie sprzęty, w tym pomieszczeniu panował wręcz idealny porządek. Naczynia stały równo poukładane w szafach i na suszarce. Na stole leżał biały obrus i stał wazon z uschniętymi kwiatami. Meble były stare. Wyglądały jak te, które czasami widuje się na przedwojennych fotografiach.

Na parterze mieściło się jeszcze osiem umeblowanych pomieszczeń (5 pokoi, łazienka, jadalnia i biblioteka, w której była naprawdę ogromna liczba książek i starych gazet). Jednak nie znalazłam w nich tego, czego szukałam.

Gdy doszłam do schodów prowadzących na piętro, zobaczyłam tego samego kotka, który wcześniej ukrywał się w krzakach. Zaskakujące było to, że on także mnie widział. Podszedł do mnie, otarł się o moją nogę i zamruczał. Wesoło zaczął wdrapywać się na pierwszy stopień. Poszłam za nim. Zaprowadził mnie do drzwi znajdujących się na końcu korytarza. Były zamknięte na klucz. Skupiłam na nich swą uwagę, by odgadnąć, co się za nimi znajduje. Ten pokój był znacznie mroczniejszy od pozostałych. Coś od środka broniło dostępu do niego. Wyciągnęłam broń i jednym strzałem rozwaliłam zamek. Otworzyłam drzwi kopniakiem.

Na środku pokoju stał fortepian, a przed nim krzesło. Przez otwarte, duże okna wpadało światło księżyca. Wiatr delikatnie poruszał długimi firanami.

Kotek podszedł do krzesła i otarł się o coś. Wyglądało to tak, jakby łasił się do człowieka. Zaczęłam iść w jego kierunku. Gdy byłam już dość blisko, deska pod moja nogą zaskrzypiała głośno. I wtedy wszystko się zmieniło.

Kot wskoczył na fortepian. Nie był już mały, zmienił się w obrzydliwego, spasłego, rudego kocura. Zerwał się silny wiatr. Firany zaczęły gwałtownie falować. Wtedy dostrzegłam kontury postaci siedzącej przy fortepianie. Chyba był to mężczyzna. Zaczął grać IX Symfonię Beethovena. Kot nerwowo poruszał ogonem i mrużył złowieszczo swe żółte oczy. Drzwi zatrzasnęły się. Pomyślałam, że zgotowali mi tu niezłe powitanie, bardzo poetyckie.

Nie wiedziałam, co zrobić, więc uśmiechnęłam się głupio i zaczęłam skakać. Powiedziałam im, że to fajna zabawa, ale nie chcieli się przyłączyć. Rudzielec zaczął się coraz bardziej denerwować. Ciekawe po co mnie tu przyprowadził, co nie? Czemu jeszcze ze mną nie skończył? Postanowiłam nie czekać na odpowiedź i po prostu strzeliłam mu w łeb. Wpadłam w świetny nastrój. Trochę krwi nigdy nie zaszkodzi. Zaczęłam krzyczeć do kolesia, który grał na fortepianie, żeby zarzucił coś szybszego, ale ten pomysł chyba mu się nie spodobał. W każdym bądź razie w ogóle nie zareagował.

Skakałam wolniej, ale ze stale wzrastającą siłą. Odczuwałam coraz większe zmęczenie i senność. Ściany zaczęły się obracać. Krążyły wokół mnie i pianisty. Zrobiło się strasznie gorąco. Poczułam obecność jeszcze kogoś w pomieszczeniu. Na początku była to jedna osoba, ale szybko zaczęło ich przybywać. Nie widziałam ich, ale byłam przekonana o ich obecności. Zbliżali się do mnie. Robiło mi się niedobrze.

Usłyszałam tylko świst powietrza. Coś ostrego rozcięło mi policzek. Nie zdążyłam się uchylić. Nie przeszkadzało mi to jednak. Skakałam jak w transie. Wiedziałam, że to moja jedyna szansa. Spostrzegłam jak koścista ręka ze lśniącym mieczem z dużą szybkością kieruje się w stronę mojego brzucha. W ostatniej chwili deski się pode mną zarwały i wpadłam do dziury. Straciłam przytomność.

Obudziłam się dwie godziny później. Tak przynajmniej sądzę. Znajdowałam się w niezbyt głębokim pomieszczeniu. Zresztą sama nie wiem, czy można to tak nazwać. Przypominało to płytką studnię. Na jej dnie leżała średniej wielkości szkatułka. Widniały na niej inicjały P.J.

Gdy opuszczałam ten dom, niczym nie różnił się od innych budynków przeznaczonych do rozbiórki. Nie było w nim mebli, na ścianach nie wisiały obrazy. Po mojej ranie na policzku nie było już śladu.

PS. Właśnie jadę autobusem. Świrnięta babcia mlaska mi nad uchem i co chwilę rozmawia przez telefon o jakichś pierdołach. Zalatuje gwarą. Pomyślcie o samochodzie służbowym, bo kiedyś kogoś rozwalę.”

Dyrektor Paszt odłożył na bok raport i zaczął zastanawiać się, co powiedzieć jutro na zebraniu. Wziął ołówek do ręki i zaczął pisać. Pracował do rana.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Mój komentarz będzie podobny do poprzedniego. Wspaniały zmysł obserwacyjny, doskonały sposób zapisu spostrzeżeń, wartkość akcji.
Natomiast nadal, chociaż już nieco mniej, występuje brak przecinków rosdzielających zdania pojedyncze w zdaniu złożonym. W moim odczuciu pojawił się nowy błąd w sposobie zapisu. Nie wiem, po co w dialogu wewnętrznym, który u Ciebie na ogół jest wyróżniany czasownikiem "myślała", swoje myśli bierzesz w cudzysłów. Jest to zupełnie zbędne. Ponadto to "myślała" raz piszesz małą, innym razem wielką literą, a cudzysłowy kończą zdania. To kropki kończą zdania i muszą być postawione po cudzysłowach.
Tyle zastrzeżeń, ale cała reszta jest wspaniała.
© 2010-2016 by Creative Media