Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2011-06-06 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 3072 |
Sophie chciała być sprytna. Gościniec wiodący do Taviru wił się niczym wstęga pomiędzy zielonymi lasami Harmountu i Eadanu. Podróż trwała wiele dni. W Sophie jednak buzowała wściekłość, która kazała jej dotrzeć tam jak najszybciej. Nie myślała o spotkaniu z wujem. Przed oczyma wyobraźni trzymała już w dłoniach miecz, widziała lśniące ostrze i drżała na myśl o tym, jak unurza je w krwi. Krwi wampirzycy. Pragnienie to gnało ją naprzód i odbierało rozsądek. Dlaczego miała podróżować gościńcem, skoro mogła skrócić sobie drogę przez las? Dziewczyna nie miała wątpliwości, że nie zgubi drogi, kierując się położeniem słońca i wspomnieniem obejrzanej mapy. Zachwycona swoim, jakże sprytnym w jej mniemaniu pomysłem, Sophie zboczyła w gęste zarośla.
Las był zielony i jasny, rozświetlony słonecznymi promieniami przenikającymi przez korony drzew i malującymi fantazyjne wzory na miękkim, mszystym poszyciu. Gdzieś obok czmychnęła wiewiórka, lekki wietrzyk szeleścił najwyższymi gałęziami, a z każdej strony dało się słyszeć radosne ptasie trele. Pieśń lasu była przyjazna. Zapraszająca.
Sophie postąpiła kilka kroków naprzód.
Ani się obejrzała, a gościniec zniknął daleko za jej plecami. Ze wszech stron otaczał ją las. Liściaste sklepienie zamykało się wysoko nad jej głową i Sophie czuła się jak w jakimś niesamowitym żywym pałacu. Po raz pierwszy, odkąd była świadkiem morderstwa Roberta, czuła się dobrze. Odetchnęła głęboko, rozkoszując się świeżym, nieco żywicznym zapachem lasu. Chłonęła go całą sobą, czując, jakby była jego częścią. Choć ostatnimi dniami myślała tylko o śmierci – tej, którą widziała na własne oczy i tej, którą własnymi rękami miała zadać – teraz czuła w sobie radość życia od czubka głowy aż po koniuszki palców. Czuję się jak driada, pomyślała. Odurzona zapachem żywicy i liści, uświadomiła sobie, że musi to być jakaś magia. Nie taka jak w Dzikim Lesie, lecz łagodna i dobra. Obecność Bogini. Kropla również musiała to czuć, gdyż delikatnie strzygła uszami. Szła jednak przed siebie z zadziwiającą pewnością i spokojem, choć Sophie już dawno zupełnie nieświadomie puściła lejce. Nagle z transu wyrwał ją rubaszny śmiech. Męski śmiech.
Sophie zamarła.
Tuż przed nią, opiekając zająca na niewielkim ognisku, siedziało trzech mężczyzn. Ich ubrania były zniszczone i brudne, a nieogolone twarze czerwone od mocnego trunku. Na zmianę pociągali ze skórzanego bukłaka, podając go sobie z rąk do rąk. Jeden z nich, wysoki, umięśniony i żylasty siedział oparty o drzewo i bawił się nożem. Wyglądał na przywódcę. Mężczyźni opowiadali sobie sprośne kawały, co rusz zgodnie wybuchając gromkim, ochrypłym śmiechem. Sophie, przerażona, miała nadzieję, że nie zdążyli jej zauważyć. Powoli, starając się nie czynić najmniejszego hałasu, próbowała wycofać się w stronę, z której przyszła. Kropla stawiała drobne kroczki w tył, podczas gdy dziewczyna nie odrywała oczu od rzezimieszków, zajętych pochłanianiem pieczonego mięsa.
Nagle klacz nastąpiła na coś twardego. Rozległ się trzask łamanej gałęzi. Zbóje jak na komendę podnieśli wzrok znad jedzenia. Żylasty wyszczerzył zęby w nieprzyjemnym uśmiechu. Przez ułamek sekundy ich spojrzenia spotkały się. Kierowana resztkami rozsądku, Sophie próbowała gwałtownym szarpnięciem zawrócić konia. Kropla zarżała i spanikowana wpadła wprost na drzewo. Sophie poczuła silny wstrząs. W okamgnieniu znalazła się na ziemi. Tymczasem zbóje już byli przy niej. Stojąc nad przerażoną dziewczyną mierzyli ją pożądliwym, mętnym wzrokiem.
- Patrzaj no Ziontek, jaka to apetyczna dziewuszka się nam znalazła! Khem, khem. I przylazła sama, nieproszona.
- Pewno chce nam dogodzić!
- Masz słuszność, Jędrek, smakowity z niej kąsek! Te cycuszki.. Chętnie pogmerałbym jej pomiędzy udami!
- Nie trza gadać, jeno figlować, póki panienka ochocza!
Mężczyźni skwitowali te słowa obleśnym śmiechem.
Sophie krzyknęła.
- A co się panienka tak szamota? – Żylasty zwrócił się do niej z niebezpiecznym błyskiem w oku. – Jak nie da po dobroci, to sami weźniem, a co! Ileż będzie zabawniej! I przyjemniej. Do drzewa z nią!
Sophie wiedziała, że nie zdoła uciec. Zlana zimnym potem, krzyczała coraz głośnej, gdy dwóch zbójów pochyliło się nad nią i złapało za ramiona. Ze wszystkich sił próbowała się wyrwać z uścisku ich tłustych rąk. Żylasty, rozpinając spodnie, przyglądał się jak jego kompani przywiązują dziewczynę do drzewa. Sophie zrobiło się niedobrze od smrodu zjełczałego alkoholu i ich brudnych, spoconych ciał. Jeszcze większym obrzydzeniem napawała ja myśl o tym, co będą z nią robić. Unieruchomiona przy drzewie, spojrzała na Żylastego i zobaczyła jego nabrzmiałe przyrodzenie. Żółć napłynęła jej do ust. Mężczyzna zbliżył się do niej, więc splunęła mu prosto w twarz. Krzyknęła po raz ostatni. Wymierzył jej za to siarczysty policzek. Bliska omdlenia usłyszała jeszcze jego słowa:
- Jak z nią skończę, to i wy możecie sobie poużywać. Dziewka chętnie obsłuży nas wszystkich, jak będziem chcieli to i po dwa razy.
Zawtórowała mu kolejna salwa ochrypłego śmiechu.
Żylasty wprawnym ruchem gwałciciela rozsupłał Sophie gorset i złapał ją za pierś. Drugą ręką zadarł jej suknię. Dziewczyna nie miała już siły na krzyk. Szlochała cicho. Łzy płynęły jej po twarzy. Poczuła na udzie jego gorący dotyk. Żylasty, oszalały z pożądania, już miał się w nią wbić.
Nie zdążył.
Dobiegł ich tętent kopyt i szczęk zbroi. Zaskoczeni towarzysze Żylastego ujrzeli nagle błysk miecza, lecz – pijani i zaślepieni podnieceniem – nie zdążyli wykonać najmniejszego ruchu. Głowa ich przywódcy potoczyła się po ubitej ziemi. Z ust Sophie wyrwał się przeraźliwy wrzask. Trup mężczyzny, tryskający krwią z otwartej tętnicy, przygniótł ją do drzewa. Tajemniczy jeździec jednym ruchem chwycił go i przewrócił na ziemię. Zbóje, ocknąwszy się nieco, sięgnęli po miecze. Alkohol jednak robił swoje. Rycerz, nie schodząc z konia, powalił ich obu kilkoma sprawnymi cięciami. W lesie zapadła cisza, przerywana jedynie coraz głośniejszym szlochem Sophie. Rycerz zsiadł z konia i rozwiązał pęta, unieruchamiające ją przy pniu drzewa. Osunęła się na ziemię, niezdolna nawet poprawić rozchełstanej odzieży. Płakała. Mężczyzna schował zakrwawiony miecz do pochwy i zdjął z głowy metalowy hełm. Uklęknął przy niej.
- Pani… - wyszeptał.
Sophie spojrzała na niego nieufnie. Zaczerwieniona z płaczu i wstydu, szybko poprawiła suknię, zasłaniając obnażone piersi i uda. Rycerz grzecznie spuścił wzrok.
- Nie lękaj się, pani, nie skrzywdzę cię, a ci, którzy chcieli to zrobić, są już martwi. Mnie nie musisz się bać.
Słysząc szczerość w jego głosie, wciąż zapłakana Sophie ujęła wyciągniętą do niej dłoń i pozwoliła pomóc sobie wstać. Gdy otarła łzy, rycerz cofnął się o krok i ukłonił dwornie:
- Nie wiem czyliś jest bóstwem, czy panną śmiertelna, lecz jeśliś jest mieszkanką ziemskiego padołu, błogosławiony ojciec z matką twą pospołu, błogosławieni bracia*.
Dziewczyna przyglądała mu się zaskoczona. Nikt jeszcze nigdy nie powitał jej takimi słowami. Było w nich coś dla niej dziwnego, coś nawet niezrozumiałego, lecz była świadoma, że kryje się za nimi pochwała jej osoby. Kim był rycerz? Gdzie nauczył się używać takich słów? Dlaczego pośpieszył jej z pomocą i przede wszystkim skąd się tu wziął? Tyle pytań kłębiło jej się w głowie, nie śmiała jednak żadnego z nich zadać swojemu wybawcy.
On jednak, widząc onieśmielenie dziewczyny, mówił dalej:
- Oczarowałaś mnie swym blaskiem, więc podążyłem za tobą. Nie mogłem pozwolić, aby któryś z tych łotrów cię zhańbił, aby zbezcześcił twoją cześć. Nie musisz jednak czuć się dłużna. Możliwość podziwiania twej urody jest dla mnie największą zapłatą. Chciałbym jednak, pani, prosić cię pokornie, byś pozwoliła mi zostać twym rycerzem. Pragnę uczynić cię damą mego serca.
Sophie spąsowiała.
Po chwili jednak opadło z niej całe napięcie, wstyd i strach. Niepomna tego, co wydarzyło się zaledwie przed chwilą, zaśmiała się serdecznie.
- Jestem zwykłą wiejską dziewczyną, nie mogę być damą!
- Szlachetność niewiasty mierzy się nie urodzeniem, lecz przymiotami jej duszy i czystością serca. A istota twej piękności musi mieć serce czyste jak łza.
Sophie pomyślała o trawiącej ją nienawiści i żądzy zemsty. Serce czyste jak łza, dobre sobie… Tajemniczy rycerz wydał jej się najdziwniejszą osobą, jaką dotąd spotkała. Jego mowa bawiła ją, a dworne maniery onieśmielały. Mimo to, w niezrozumiały sposób, wzbudzał w niej sympatię. Była mu wdzięczna za ratunek, choć sposób w jaki rozprawił się z jej oprawcami wzbudzał w niej dreszcz. Namyśliła się chwilę.
- Rycerzu – zaczęła niepewnie. – Dziękuję, że przyszedłeś mi z pomocą. Nie chcę myśleć, co stałoby się ze mną gdyby nie ty. Ale nie mogę zostać twoją damą. Pochodzę ze wsi, nie jestem… odpowiednia. Poza tym mam pewne zadanie. Jadę do Taviru i nie mogę zmienić swoich planów.
- Pani, twe pochodzenie nie ma dla mnie znaczenia. Choć nie chcesz wyrazić na to zgody, moje serce już uczyniło cię swą królową. Odtąd cel twej wędrówki jest moim celem. Chcę tylko być u twego boku, aby wielbić cię i chronić.
- Nie potrzebuje ochrony! – zaperzyła się Sophie.
- Wybacz pani, ale potrzebujesz. Gościniec nie jest odpowiednim miejscem dla samotnej niewiasty.
Na nic zdały się Sophie przekonywania, tłumaczenia i demonstracyjne okazywanie swojej niezależności. Rycerz postawił sobie za punkt honoru zostać jej obrońcą, a honor rycerski rzecz święta. Niechętnie więc Sophie przystała na jego propozycję. Wydostali się z lasu, odszukali trakt i w milczeniu udali się w stronę Taviru, miasta leżącego daleko, hen, aż nad samym morzem. Jechali tak długie godziny i z czasem, nie wiedzieć jak i kiedy, przełamali lody i pogrążyli się w rozmowie. Sophie konsekwentnie ukrywała powód swej podróży, tłumacząc, iż to zwykłe rodzinne odwiedziny u dawno niewidzianego wuja. Nie chciała, aby rycerz dowiedział się o wampirzycy. Pragnęła zabić ją sama. Nie chciała też zburzyć obrazu, jaki młody mężczyzna stworzył w swojej głowie. Schlebiało jej, że uważał ją za taką wspaniałą, nawet jeśli nie było w tym krzty prawdy. Jego towarzystwo umilało jej drogę, postanowiła jednak zgubić go, gdy tylko dotrą do miasta. Tymczasem wciąż niezmiernie śmieszył ją jego sposób wypowiadania się.
- Dlaczego mówisz tak dziwnie? – zapytała w końcu.
- Szlachetnego rycerza po dwornej mowie rozpoznasz. – wyrecytował regułkę wyuczoną jeszcze w dzieciństwie.
Sophie wybucha perlistym śmiechem.
- W porządku, poznałam. A teraz, jeśli nadal chcesz, żebym była twoją damą, postaraj się rozmawiać ze mną normalnie. Nie rozumiem tych wyszukanych słów, nie przywykłam do takiej mowy. Nie martw się, z pewnością to nie umniejszy twojej szlachetności.
Młodzieniec obiecał poprawę. Po chwili Sophie odezwała się z uśmiechem:
- Właściwie to wciąż nie znam twojego imienia. Jak mam się do ciebie zwracać?
- Och, pani, wybacz ten straszny nietakt. – odparł zażenowany rycerz. – Zwą mnie Lancelot. Sir Lancelot z Jeziora.
- Lancelot… – powtórzyła dziewczyna, smakując to słowo. – Mów mi Sophie.
- Sophie... – powtórzył Lancelot.
Znów zapadło milczenie. Twarze obojga zwrócone były przed siebie, jednak Lancelot, gdy tylko myślał, że Sophie nie patrzy, przyglądał się jej z niemal nabożną czcią. Właśnie spełniło się marzenie jego życia, znalazł damę swego serca. Pragnął ją wielbić, chwalić jej cnoty, a jeśli będzie to konieczne, ryzykować życie w obronie jej czci. Choć uroczyste pasowanie miał już dawno za sobą, dopiero teraz czuł się prawdziwym rycerzem.
Jechali więc gościńcem w kierunku Taviru, w stronę słońca, strzemię przy strzemieniu. Błędny rycerz i dama jego serca.
* Cytat za: Homer, Odyseja/ H. Sienkiewicz, Quo vadis.