Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | drama |
Date added | 2015-01-26 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2102 |
cd.
Taka,w której ptak nocny nie miał odwagi się odezwać.
Niczym ślepy,który ufa jedynie swojej pamięci,szukałem wyjścia z własnego ogrodu.
Zechciałem pójśc tą drogą,która jest właściwą drogą,jak mi się zaczęło wydawać.
Gdy jednak pierwsze postawiłem kroki w wybraną stronę,ktoś głośno zaczął płakać u bramy mego ogrodu.
Usłuszałem płacz dziecka,szloch,łkanie,które było jakby wołaniem,bym w inną poszedł stronę.
Tak to odebrałem,bładząc w swych myślach.
Rozumne i nierozumne słowa z ust,jak pot w gorączce,jak nieświeżość,jak z ust odór.
Taka wydała mi się droga,chociaż dopierco co pierwsze postwiłem na niej swoje kroki.
Nieświadomy,czy taką być miała krok postawiłem,a za nim następny i następny.
Pogrążyłem się w zupełnych ciemnościach,w których czerń stała się jak węgiel ciężka.
Powietrze stało się takie,jakby dymem oddychać,a w drodze jakby było ciągle pod górę.
W następnej chwili,tracąc grunt pod nogami,zacząłem spadać.
I to nie tak normalnie,ale jakby obciążony własną przegraną,która stała się dla mnie cięższa od głazów.
Strach ścisnął mnie za gardło,jak zwierzyna w pułapce się szamotałem.
Spadałem,ale tak,że nie wiedziałem,czy mi się to tylko wydawało,czy to było naprawdę.
W ciemnościach,których światło nigdy nie dotknęło,nieludzka dłoń ścisnęła mnie za gardło,by bardziej bolało.
Strach stał się tam ,jakby wbijano mi w oczy drut,żebym musiał je zamknąć.
Nagle z wielkim hukiem,jakby w wielkie bębny uderzyć,na ziemię zwaliło się moje ciało.
Na coś,co jest jeszcze gorącym popiołem.
Zerwałem się na nogi,chociaż miałem obolałe ciało,by tracąc przytomność pogrążyć się w czymś,co zdało mi się spalonymi na popiół ludzkimi kośćmi.
Tak, jakbym znalzał się w jakimś nieziemskim krematorium.
Potem obudził mnie,jak mi się zdawało,skowyt zwierzęcia.
Taki ponury,że z żalu moje serce było ściśnięte przez dłoń tak chłodną,iż bałem się,że moje serce zamieni się w sopel.
Na szczęście jakaś dłoń ciepłym dotykiem zaczęła moje serce uwalniać ze ścisku zimna.
Poczułem jak me już uwolnione serce ciepło po mym ciele w żyłach rozprowadza,by po chwili stać się we mnie ogniem trawiącym.
Tak to raz ciepłem,to zimnem dotykany podniosłem oczy.
Ujrzałem postacie.
To co następnie zobaczyłem przeraziło mnie bardzo,bowiem zdało mi się,ze jestem w kraterze.
Do mych stóp zbliżała się lawa,jak gdyby zwierz do swojej ofiary,by jak za swą ofiarą pobiec.
Ona,jakby żywa,kierowała się w moją stronę.Tak jakby świadomie chciała pochłonąć.
Wtedy to,gdy tylko ogień zdążył dotknąć me stopy,olbrzymie dłonie,i to takie nie zmyślone,wepchnęły mnie w szczeliną skały.
I ja,tam skulony,niczym w matki łonie,gdy serce jej bicia me serce ucisza,zasnąłem,jakby ukołysany w kołysce.
Nie wiem,czy dzień był,czy noc już zapadła.Nie słońca bowiem światło,tylko światło ognia godziny tam dyktowało.
Potem,nastepne potem,kolejne potem,przyśnił mi się śnieg,którego płatki nie tylko bielą wszystko dotykały.Kolorami tęczy mieszały się między sobą,by barwami swymi przykryć szarości ziemi.
Delikatnie wiatrem ze wschodu zawiało.Z miejsca,gdzie ze snu słońce się budzi,mróz niespiesznie kroki w naszą stronę uczynił,by chłodem swym śnieg barwny otulić.
Zbiegły się dzieci z miejsc ciągle nieznanych,by śniegiem barwnym się bawić.Zaczęły lepić z niego cudowne postacie,w tym takie,których nigdy wcześniej nie widziałem.
Chichot dzieci drzewami kołysał.
Ptaki z dziećmi śpiewały,jakby rozumiały śpiew dzieci i jakby dzieci je rozumiały.
W tym czasie chłód mą dłoń w swoje objęcia uchwycił i zeszła ze mnie gorączka bolesna.
Nagle dzieci z krainy zagadek zasnęły.Chmury przykryły księżyc,by snu dzieci przybyłych nie mogło nic zakłócić.Zerwał się mocny wiatr,ale i on został przegnany.
Nie rozumiałem tego przewidzenia,nie wtedy,gdy nie było ono jeszcze drogowskazem.
Potem...pogrążony w ciszy usłyszałem okrzyk..............
c.d.n