Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2015-02-19 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2713 |
DUSZA
Emila nie zamierzała przedłużać swojej edukacji. Studia skończyła w najkrótszym terminie, w jakim dało się to zrobić i natychmiast znalazła pracę. Praca nie była zgodna z jej wykształceniem, mimo tego cieszyła się z niej. Została urzędniczką w banku.
Lubiła rozmawiać z klientami a przy okazji popisywać się własną elokwencją i urodą. Na dodatek, miała wolne wszystkie popołudnia oraz weekendy. Największą jednak zaletą tej pracy była wspaniała szefowa. Z miejsca stała się dla Emilii niepodważalnym autorytetem i to nie tylko w sprawach zawodowych. Podziwiała jej sposób bycia i styl ubierania się. Chyba zaczęła marzyć, że w przyszłości będzie taka jak ona.
Zachwyty Emilii nad panią Martą, bo tak szefowa miała na imię, irytowały mnie. Znałyśmy się od dawna, więc świetnie wyczuwałam, w którym momencie zacznie wcielać się w postać pani Marty i nasza rozmowa przybierze jakiś sztuczny, komiczny kształt. Dla niej jednak takie wprawki w naśladowaniu swojego wspaniałego wzorca były bardzo ważne i robiła to coraz częściej. Było to chyba związane z młodością oraz z poszukiwaniem modelu postępowania na dalsze lata życia.
Inna sprawa, że pani Marta faktycznie była ładną, sympatyczną i dbającą o dobry styl kobietą, starszą od Emilii zaledwie o dziesięć lat. Widziałam kiedyś, jak po zakończeniu pracy z elegancją wsiada do swojego nowego samochodu i odjeżdża. Parę razy miałam też okazję zamienić z nią kilka słów.
Emilia bardzo szybko wprowadziła mnie w szczegóły związane z prywatnym życiem pani Marty. Szefowa była osobą zamężną. W jej udanym małżeństwie brakowało tylko dziecka. Z niewiadomych przyczyn pani Marta nie mogła zostać matką, chociaż tego chciała. Było to tym bardziej przykre, że małżonkowie dysponowali ogromnym i świetnie urządzonym mieszkaniem. Emilia miała okazję przyjrzeć się mu, gdy czasami zanosiła pani Marcie jakieś papiery do domu.
Z tych wszystkich historii opowiadanych przez nią, najbardziej chyba zainteresowało
mnie mieszkanie. Ładne wnętrza i budynki zawsze budziły we mnie jakieś dziwne, trudne do określenia emocje. Może dlatego, że sama mieszkałam w czymś mało imponującym.
Moje zaciekawienie ucieszyło Emilię. Natychmiast postanowiła pokazać mi ten dom. Nie było z tym problemu, ponieważ budynek znajdował się w niewielkiej odległości od centrum miasta. Oczywiście, chodziło o obejrzenie z zewnątrz.
Oględziny nie zajęły wiele czasu. Znałam tę kamienicę. Już wcześniej zwróciła moją uwagę. Pochodziła z początków XX wieku. Nigdy nie byłam w niej w środku. Zawsze jednak przechodząc tą ulicą podziwiałam bryłę budynku – zgrabną i smukłą. Miała w sobie coś imponującego. Dodawały jej szyku wysokie okna ze sztukaterią nad nimi a także kryty daszkiem ganek o stromych schodach i z kolumienkami. Według słów Emilii, jej szefowa zajmowała mieszkanie na pierwszym piętrze, gdzie jedno z okien było tak szerokie, jakby mieściła się za nim weranda. Tym budynkiem Emilia przekonała mnie, że pani Marta jest osobą niepospolitą. Połączenie jej bardzo współczesnego stylu życia ze staroświeckim miejscem zamieszkania sprawiało wrażenie czegoś nieco fantastycznego...
Minęły chyba ze dwa lata, podczas których moje kontakty z Emilią stały się rzadsze. Poznała chłopaka i spędzała z nim coraz więcej czasu. Wyglądało na to, że sprawa jest poważna. Z problemem, który pojawił się musiała jednak przybiec do mnie, bo tylko ja mogłam zrozumieć jej rozpacz – pani Marta była poważnie chora. Wykryto u niej chorobę nowotworową i skierowana została na leczenie. Jej stanowisko w banku przejął ktoś inny. Emilii przez męża przekazała wiadomość, że nie chce być odwiedzana w szpitalu. Po kilku miesiącach bezskutecznej terapii pani Marta zmarła.
Emilia po pogrzebie chodziła przygnębiona tak, jakby straciła najbliższą osobę. Zaczęła nawet przebąkiwać, że chyba poszuka innej pracy, żeby pozbyć się nieprzyjemnego poczucia osamotnienia. Nie miała jednak w sobie wystarczająco dużo energii, by swoje zamiary zrealizować. Dalej pracowała w tym samym banku i powoli oswajała się z nową sytuacją. Na koniec powróciła do dawnego stanu ducha, wyjechała ze swoim chłopakiem na długi urlop a po powrocie z niego
zakomunikowała mi, że obydwoje postanowili pobrać się...
Ich ślub odbył się w karnawale. Później wynajęli jakieś mieszkanie i wyprowadzili
się na drugi koniec miasta. Teraz, jeśli chciałam spotkać się z nią, zachodziłam do niej do pracy. Musiałam spieszyć się, by trafić w porę, ponieważ Emilia kupiła sobie samochód. Wsiadała do niego z podobną elegancją, jak pani Marta i wracała nim do domu. Za którymś razem pochwaliła się, że spodziewa się awansu. Pomyślałam, że pewnie niebawem przyjdzie kolej na obszerne, imponujące mieszkanie. W końcu tak wyglądał jej ideał.
I tutaj pomyliłam się. O ile Emilia konsekwentnie realizowała swój upatrzony model postępowania, o tyle jej mąż nie mógł znaleźć dla siebie właściwego miejsca. Był to niespokojny duch nieustannie czegoś poszukujący. To on wpadł na pomysł, że powinni wyjechać z kraju gdzieś, gdzie zarobki są wyższe a życie łatwiejsze. Od tego pomysłu nie można go było odwieźć. Musiał przekonać do niego Emilię, bo nie stawiała większego oporu, gdy zaczął przygotowywać się do wyjazdu. Mnie pocieszyła, że jak już się urządzą, to będę mogła ich odwiedzić...
Tak więc, Emilia z mężem zniknęli mi z oczu. Kontaktowałyśmy się wyłącznie telefonicznie. Nie będę już wspominać tego, ile razy dzwoniłyśmy do siebie i o czym rozmawiałyśmy, i ile razy mój telefon odebrał jej mąż, z którym wymieniałam zazwyczaj zaledwie kilka zdań. W każdym razie, nie były to częste rozmowy. Pracowała w pubie jako barmanka - trudno było zastać ją w domu. Czas płynął, obiecane zaproszenie nie nadchodziło, toteż przestałam na nie w ogóle liczyć. Latem dostałam od niej kolorową widokówkę z wycieczki do jakiegoś egzotycznego kraju. I nagle któregoś dnia, jesienią w rozmowie telefonicznej poinformowała mnie, że jest chora, że wykryto u niej chorobę nowotworową a co za tym idzie - musi poddać się leczeniu... Pomyślałam wtedy ze zgrozą: ona chyba ciągle podąża śladami pani Marty - ale nie powiedziałam jej tego...
Zmarła na wiosnę. Po jej pogrzebie czułam się jakoś dziwnie. Pewnie byłoby znacznie gorzej, gdyby wcześniej nie popsuło naszej znajomości małżeństwo Emilii.
Z powodu irytacji nie mogłam usiedzieć w domu. Popołudniami często chodziłam na spacer do parku, w którym natura budziła się właśnie do życia. Któregoś dnia przyszło mi do głowy, żeby przejść się ulicą, gdzie stoi dom, w którym mieszkała pani Marta. Być może moja wyobraźnia podsunęła myśl, że zobaczę w oknie sylwetkę Emilii odwiedzającej właśnie panią Martę - albo coś w tym rodzaju. Człowiek miewa takie pomysły, gdy kogoś zabraknie lecz zostaje miejsce, z którym kojarzy nieobecną osobę...
Ulica nie należała do tych, gdzie często przypadkowo przechodziłam. Moja noga nie stanęła na niej od roku albo i dłużej... Gdy teraz znalazłam się tam, zobaczyłam coś, co wprawiło mnie w osłupienie. Budynek stał na swoim miejscu ale coś dziwnego stało się z nim. Stracił dawną linię. Z imponującej kamienicy przekształcił się w jakiś krzywy dom. Kolumienki ganku przybrały falujący kształt a sam ganek lekko pochylił się na bok. Nie groziło to chyba zawaleniem, ponieważ widać było, że na górnych piętrach są w oknach firanki i ktoś tam ciągle mieszka. Przestało istnieć tylko mieszkanie pani Marty. Szerokie okno zasłaniała ruda pilśniowa płyta. Sąsiednie - wąskie i wysokie - ukazywało przez brudną szybę swoje puste, czarne wnętrze. Nie było w nim żadnej żywej ani też martwej duszy. Wpatrywały się w ten umierający dom swoimi okienkami starannie odnowione, niewielkie domki po przeciwnej stronie ulicy.
ratings: very good / very good
Epilog może być wieloznaczny, niemniej musi pozostawić sporo miejsca do (za)myślenia, do próby rozwiązania przedstawionej historii lub choćby jakiegoś cienia konkluzji.
Bo w tej "Duszy" niby co? Zapuszczone oraz opuszczone mieszkanie po pani Marcie, którego albo nikt nie chce kupić, ani wynająć. Może rzeczywiście wówczas, kiedy zasiedlała je pani Marta i te firanki, czy nawet kwiaty nadawały temu miejsca życie?
Nie musi się zaraz samemu umierać, lecz wyłącznie wystarczy po sobie pozostawić pustostan. Sama znam parę takich miejsc, gdzie czuję się niczym w najbardziej ponurych dreszczowcach Hitchkocka.
Być może nieudolnie ale staram się opisać pewien stan rzeczy. Pewnie nie jest to dla wszystkich zrozumiałe. Znalazł się nawet ktoś, kto zaczął podejrzewać mnie o handel nieruchomościami.
Jak widać, tekst może być różnie odczytywany.
ratings: very good / excellent