Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2015-02-24 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2717 |
Skończył się czas dzieciństwa i ledwie opierzonego czasu młodzieńczego. Ukończyłem podstawówkę.
Dwa miesiące wakacji były, jak zwykle, bardzo ciepłe. Minął lipiec, nastał już sierpień. Korzystałem z upalnego lata, codziennie udając się pieszo przez Lasek Rudnicki na plażę nad jeziorem. Daleko było, prawie godzina marszu żużlową, leśną drogą. To była dla mnie tylko drobna niedogodność. Kilka kanapek i napoje w butelkach wystarczały na cały dzień pobytu na plaży. Właściwie większość czasu spędzałem w wodzie, piasek na brzegu potrzebny był tylko na chwilowe wygrzanie się i pogawędki z kolegami.
Kolejny dzień od rana zapowiadał się na równie gorący, jak poprzednie. Wstałem wcześnie, zjadłem śniadanie, zapakowałem jedzenie na cały dzień i ruszyłem przez las nad jezioro. Tym razem szedłem sam. Zostało mi do jeziora jeszcze z dwa kilometry, kiedy nagle zobaczyłem wkopany w poprzek drogi drewniany szlaban, a obok niego... sałdatów. Ruskich żołnierzy! Przetarłem oczy, ale obraz nie zniknął. Kilkadziesiąt metrów przede mną stało uzbrojonych kilku krasnoarmiejców. Byli ubrani w spłowiałe, płócienne bluzy-gimnastiorki, ściągnięte pasami z gwiazdą na klamrze, na nogach mieli sapogi, na głowach hełmy. Na ramionach mieli kałasznikowy... żołnierze „niezwyciężonej Armii Radzieckiej”. Co to, skąd oni tu?! Dlaczego?!
W pierwszej chwili stanąłem jak wryty, tak niespodziewany był to obraz. U nas nigdy ich wcześniej nie widziałem, ani w mieście, ani w lesie. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, aż mnie strwożyła. Wojna wybuchła?! Przecież nie śnię, widzę ich. Ani chybi wojna – byli w zwykłych, polowych mundurach, a nie wyjściowych.
Z emocji momentalnie wyschło mi gardło. Przełknąłem ślinę, przetarłem oczy. Żołnierze nie zniknęli, stali w bezruchu i bez słowa patrzyli się na mnie. Zebrałem w sobie odwagę i podszedłem bliżej. Kiedy byłem już tylko kilka kroków od nich, jeden z nich wystąpił, wyciągnął przed siebie rękę i odezwał się po rosyjsku:
– Pareń, nie lzia. Nazad. Pierechoda niet tuda.
Stanąłem. W szkole mieliśmy język rosyjski, więc zrozumiałem, co powiedział. Nie mogłem jednak tak odejść, ciekawość przemieszana z obawą była silniejsza:
– A co się stało? Wybuchła wojna? Szto stałoś? Wajna?
– Niet, nikakoj wajny. Spakojna. Idi damoj.
– A wy atkuda?
– Siekret. No, idi, idi – zamachał ręką, pokazując, abym wrócił, skąd przyszedłem.
– Ale my tędy nad jezioro zawsze chodzimy. Kąpać się, znaczy kupatsia.
– Malczik, nazad. Pierechoda niet.
– A kiedy będziemy mogli znów tędy chodzić? Znaczy, kak dołga nie lzia?
– Ja skazał, siekret. Wozwraszczajsia.
Widziałem, że nic więcej nie powie, oprócz tego, co powiedział na końcu – wracaj. Odwróciłem się i maszerując drogą zastanawiałem się, co zrobić. Iść mimo wszystko nad jezioro, obchodząc cały lasek? To dwa razy dalej, wracając wieczorem też będę szedł prawie dwie godziny. Do tego ci żołnierze! Skąd oni się tu wzięli? Nie mogłem nie podzielić się taką sensacją z chłopakami. Jeden dzień bez pływania wytrzymam; w zamian widziałem już oczyma wyobraźni miny kolegów na to, co im opowiem.
Wróciłem do domu. Na podwórku kilku chłopaków grało „w noża”. Już z daleka do nich krzyknąłem:
– Cześć! Nie poszliście do Rudnika? I już nie przejdziecie przez las. Chyba że naokoło. Wiecie, kogo tam widziałem?!
– Marsjanie wylądowali? – zaśmiał się jeden.
– Taa... zgadywajcie, zgadywajcie.
– A skąd mamy wiedzieć?
– Nie zgadniecie!
– Zgaduję. Jak nie Marsjanie, to pewnie Apacze z Winnetou na czele. Nie oskalpowali cię?
– Gadaj wreszcie – zniecierpliwił się inny z kolegów.
– No dobra. Widziałem... rosyjskich żołnierzy.
– Nie byłeś czasem na wojennym filmie? - na tę kpiącą odzywkę kolegi pozostali wybuchnęli śmiechem.
– Nie wierzycie?! Wiedziałem. To idźcie sami zobaczyć.
– Głupich szukasz?
– Nie chcecie, to nie idźcie. I tak nie przejdziecie nad jezioro.
Koledzy spoglądali dalej na mnie podejrzliwie, ale już z widoczną niepewnością – kłamię, czy nie kłamię?
– Jeżeli chcesz nas w konia zrobić... – Jędrek zaakcentował wyraźną groźbę w głosie.
– Powiedziałem, nie chcecie, to nie wierzcie.
Widziałem po ich twarzach, że ciągle podejrzewali mnie o próbę zażartowania z nich. Oni pobiegną, a ja będę się zaśmiewał z ich łatwowierności.
Jednak rozbudzona już ciekawość zwyciężyła. Spojrzeli na siebie, kiwnęli potakująco głowami i pobiegli. Tylko jeden na odchodne jeszcze krzyknął – Jeżeli to blaga, to ci z dupy nogi powyrywamy!
Wzruszyłem ramionami. Swoje widziałem i wiedziałem. Byłem spokojny o swoje nogi. Zająłem się swoimi sprawami.
Nie minęła nawet godzina, kiedy wrócili. Już z daleka widziałem, że podekscytowani dyskutują między sobą, gestykulując rękoma jak skrzydłami wiatraka. Odczekałem spokojnie, aż podeszli i kpiąco stwierdziłem:
– I co? Oszukałem?
– Cholera, naprawdę są!
– Nie chcieli nawet z nami gadać, kazali wracać.
– I którędy będziemy chodzić do Rudnika?
– Naokoło lasku, jak mówiłem. Koło lotniska. Prawie dwie godziny. Kurde, przydałby się rower...
Niestety, rower był dla wielu z nas jeszcze nieosiągalnym dobrem. Nie zostało nam nic innego, jak marnować pół letniego dnia na samą pieszą drogę nad jezioro i z powrotem.
Zagadka pojawienia się radzieckich żołnierzy w naszym lesie została rozwiązana wieczorem, po powrocie taty z jednostki. Połowicznie. Zaraz zarzuciłem ojca pytaniami, ale sam dużo nie wiedział. Dowódca przekazał im jedynie na odprawie, że w nocy przyjechali na samochodach i zajęli pół lasku wraz ze strzelnicą wojskową. Dostał rozkaz z góry, żeby nasi żołnierze tam nie chodzili, a zaplanowane strzelania mają się odbywać na przykoszarowej strzelnicy. Nic więcej.
Kolejne dni upłynęły nam na zażartych dyskusjach o przyczynach pojawienia się niespodziewanych „gości”. W naszych chłopięcych głowach aż roiło się od najbardziej absurdalnych wytłumaczeń. To była atrakcja, coś, co ożywiło zwykłe letnie wakacje. Jedynym utrapieniem była konieczność dużo dłuższego marszu nad jezioro, aby móc skorzystać z uroków kąpieli.
cdn.
ratings: very good / very good
Zarebo, musiałaś faktycznie przeżyć szok - nagle pojawili się... Marsjanie. Z wyłupiastymi oczami i dziwnymi rurkami do oddychania. ;)
PS. Obniżyłaś ocenę za "poprawność językową". Popełniłem więc gdzieś błędy w zapisie. Nie mogę ich znaleźć. Możesz je wskazać?
ratings: perfect / excellent
Brakuje przecinaka przed
"zastanawiałem", a zbędny jest przed "jak poprzednie". No i "nielzia" po rosyjsku pisze się łącznie, mimo że po polsku "nie należy" piszemy łącznie. Ale to drobiazgi. Całość świetna.
Wiem, że w innych regionach gra w noża nazywała się grą w pikuty. U mnie nie miała takiej nazwy.
PS. Śmieszną literówkę masz w komentarzu (No i "nielzia" po rosyjsku pisze się łącznie, mimo że po polsku "nie należy" piszemy łącznie) :)))
Przyjęło się, że obniżenie tej oceny trzeba uzasadnić. I słusznie, uczymy się przecież na błędach. Mój pobyt na PubliXo już mi wiele przyniósł pod tym względem.
Wiadomo, że pewnych rzeczy nie wypada robić ale nikt nie czyta tekstu z tego powodu, że nie ma błędów ortograficznych. Poza tym, dorosły człowiek czyta przeważnie na pamięć i nie wpatruje się dokładnie w każde słowo – zauważa tylko błędy rażące. Tekst jest bardzo dobry ale mógłby być jeszcze lepszy, gdyby go trochę wystylizować. To jest moje uzasadnienie.
Zostanę przy powyższym stwierdzeniu, nie ma co dalej przeciągać. Pzdr.
Pozdrawiam.
Jeżeli masz inne zdanie, to trudno. Pozostanę przy swoim.
No tak... Dyskusje literackie można toczyć długo.
Niestety, nie jestem cudotwórcą, na pstryknięcie palcami nic się chce zrobić. Trzeba mnie samemu popracować... jeszcze trochę.
Nie wiem, ile wspomnień odgrzebałem u Ciebie, ale wiem, jak u mnie jedne wspomnienia wywołują na jawę dawno, jak myślałem, zatarte nowe :)A "pasemka siwych na łbie" są podobno bardzo modne. Tak że, nie żałuj wydanych pieniędzy na fryzjera ;)
Taa... masełko, jako krem do opalania. Kiedyś, na obozie turystycznym, w wieku już półmłodzieżowym, wysmarowaliśmy się naftą. Co ona słońce zrobiła z naszą skórą, możesz sie domyślić :)
O ropie jako "opalaczu" też wiem. My zaś wysmarowaliśmy się nie benzyną, tylko czystą naftą. Efekt podobny ;)
ratings: perfect / excellent
Opowiadanie dobre. Najpierw chciałam zaprotestować z tym "zgadywajcie", ale przecież to dialog i możliwe, że taki był żargon lub regionalizm :)
Tak, zgadywajcie" w dialogu to oczywiście żargon.
ratings: perfect / excellent
W Armii Czerwonej /za komuny/ służyli i Ewenkowie, i Ukraińcy, i Łotysze, i Kazachowie, i Tadżykowie, i Gruzini, i Litwini /etc., etc., etc./
więc te tytułowe Ruski, co przyszli /do Lasu Rudnickiego/, to kolejna nieścisłość.
Tekst nie należy do gatunku bajką czy science-fiction. Jako dokument tamtych czasów w swoich szczegółach musi być precyzyjny
Natomiast tytułowe "Ruskie przyszli" - to nie narracja, tylko zawołanie z rozmów dzieciaków.