Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2015-03-03 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2577 |
ŚPIEWANIE Z DZIADZIĄ I SULĄ
To nieistotne jak się spotkaliśmy tego dnia. Dziadzia Walkiewicz i Sula byli sąsiadami. Ten drugi mieszkał nad tym pierwszym – gdyby nie to i tak pewnie by się poznali, ale życie czasem sprawia, że takie spotkania są łatwiejsze. W latach ’80 w Kielcach wszystkie świry, wszystkie friki znały się, choćby tylko z widzenia. A skoro już się spotkaliśmy to napijmy się piwa! I tak trafiliśmy do knajpy z ogródkiem piwnym na rogu Sienkiewicza i Staszica – potem, już w latach ’90 był tam sklepobar, a jeszcze później „pizza hut”.
Pomysł był Dziadzi. Mieliśmy kupić sobie po jednym piwie, aby się nakręcić. By zniknął wstyd i opory. A po tym jednym piwie mieliśmy zacząć śpiewać i inni klienci – taki był plan – mieli nam zacząć stawiać kolejne piwa. To nieistotne w jakim celu – albo byśmy mogli kontynuować i by nie zaschło nam w gardle, albo byśmy przerwali. Bo to jaki będzie odbiór naszego występu zależało od tak wielu czynników... nieprzewidywalnych, bo i nastrój innych klientów, i reakcje personelu... Dziadzia namawiając nas twierdził, że patent ten testował już z pozytywnym skutkiem. Ten czas – koniec lat ’80- działał na nas tak, że nawet bez tego piwa samo spotkanie powodowało w nas rozedrganie emocjonalne. Po prostu nakręcaliśmy się wzajemnie.
Tak zrobiliśmy. Śpiewaliśmy szczerze, bez fałszów, pełnymi głosami. Repertuar? – pieśni partyzanckie, szlagiery sprzed lat, z których miedzy sobą, prywatnie, wtedy naśmiewaliśmy się. Żadnego punk rocka ani hitów z repertuaru Dr Hackenbusha. Coś, co trawią faceci w średnim wieku. Poważni. I zadziałało. Kolejne piwo przyniesione do nas do stolika przez sąsiadów to kolejne pieśni. W ten sposób dostaliśmy po dwa – dokładnie już nie pamiętam – albo po trzy piwa. Piwo w knajpie to wówczas nie był aż tak duży wydatek jak dziś. I chyba skończył nam się repertuar.
Ja i Dziadzia byliśmy wtedy takimi szczypiorami. Sula miał bardziej masywną budowę swego cielska. W pewnym momencie jeden z klientów z sąsiedniego stolika poprosił go na stronę, za róg. Był dość tajemniczy. Kiedy poszli, zerkaliśmy, nasłuchując czy nie słychać odgłosów bójki. Sula wrócił po kilku minutach rozchichrany. Streścił nam rozmowę. Pan pytał, czy Sula coś trenuje. Boks, karate, te sprawy. Sula odpowiedział, że z każdą z tych dyscyplin, owszem, miał do czynienia. Pan pytał, bo potrzebuje pracownika na budowę do obsługi betoniarki. Sula nie był zainteresowany. Ale, podobnie jak i nas, bawił go sposób rozumowania tego faceta.
Suli nie ma z nami już od kilkunastu lat. I mój świat jest przez to uboższy.
Dobre opowiadanko. Pozdrawiam.
ratings: perfect / excellent
Dnia Kobiet wprawdzie nie obchodzę, jednak Piotruś... taki jest zawsze przy tym wręczaniu sympatycznie rozbrajający :-)))))
ratings: perfect / excellent