Author | |
Genre | mystery & crime |
Form | prose |
Date added | 2011-06-21 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3488 |
Rozdział I - `Prawda na początku` c.d.
Dachy kamienic z czerwonej cegły zostały już daleko w dole i przez krótką chwilę Rafał miał nadzieję, że biuro komisarza Talbota z Metropolitan Police będzie znajdowało się gdzieś na najwyższych piętrach budynku. Siedziba Scotland Yard`u była przecież dwudziestopiętrowym olbrzymem z granitu, stali i szkła, w którym mogło odbijać się słońce, gdyby tylko wyszło zza tych przeklętych chmur. Niestety winda zatrzymała się na dwunastej kondygnacji, prezentującej tylko siwą mgiełkę deszczu nad Londynem. Nie miał czasu na ubolewanie, bo jego spóźnienie pogłębiało się z każdą kolejną sekundą. Powinien był się zameldować już dużo wcześniej, ale przedłożył poranną wizytę w mieszkaniu podejrzanego, nad ten przykry obowiązek.
Komisarz uniósł na niego wzrok, gdy wszedł do biura i się przedstawił. Widział jak przez twarz nowego zwierzchnika przebiegł grymas niezadowolenia. Mężczyzna bezwiednie pisał coś w rogu notatnika, nawet nie wodząc wzrokiem za długopisem.
- Więc to pan – skwitował nagle, tonem znużonym do granic możliwości.
Rafał czekał na jakiś dalszy ciąg tej błyskotliwej uwagi, ale już po kilku sekundach cisza stała się nie do zniesienia. Nie chcieli go tutaj, to było jasne. Traktowali jak intruza i w zasadzie, nie mógł ich winić. Nikt nie lubił obcych psów na swoim podwórku. Gdyby sytuacja była odwrotna i to brytyjski śledczy prowadziłby sprawę na terenie Rzeczypospolitej, też nikt nie byłby zachwycony.
- Moi przełożeni chyba uprzedzili o moim przybyciu? - dopytał tylko po to, by przerwać milczenie.
- Tak. Spodziewaliśmy się pana już wczoraj.
- Późno wczoraj dotarłem, a Londyn to fascynujące miejsce. Zrobiłem sobie dziś najpierw krótką wycieczkę.
- Do mieszkania pana „Darek Lis”? - funkcjonariusz pochylił się nad nagłówkiem teczki z dokumentami, cedząc powoli obcobrzmiące nazwisko.
Rafał w ostatnim momencie zdusił przekleństwo i przywołał na twarz maskę profesjonalizmu. Miał nadzieję, że uda mu się zbadać pierwszy trop jeszcze bez angielskich glin na karku, widać jednak zamierzali go mocno pilnować.
- Zdziwiło mnie, dlaczego nikt od was jeszcze tego nie zrobił? - odbił piłeczkę uprzejmości.
- Czekaliśmy na kogoś z Polski. I tak nie było się do czego spieszyć, prawda? Pan Lis nadal jest zaginiony, nie było go w mieszkaniu? - funkcjonariusz dopytał z uprzejmością rasowego Brytyjczyka i oparł splecione dłonie na biurku.
Rafał nie wytrzymał i też pochylił się w stronę śledczego, szepcząc jednoznacznie:
- Może skończymy te gierki? Zaczyna się robić trochę mgliście od aluzji.
Pokryte rzadkim, rudym zarostem szczęki anglika drgnęły, gdy mężczyzna uśmiechnął się zdawkowo. Cienka teczka dokumentów wylądowała prosto w dłonie Rafała, pchnięta po blacie, a jego tymczasowy zwierzchnik na wyspach wstał zza biurka.
- Pańscy przełożeni sugerowali, że przyda się nam wasz człowiek w tym śledztwie. Nie mam nic przeciwko współpracy. – Anglik odwrócił się od szyby i wbił spojrzenie wodnistych oczu w Rafała. - Niedopuszczalny jest jednak brak przypływu informacji. Chyba pan to rozumie?
- Naturalnie.
- Postarajmy się, więc, żeby takie sytuacje się nie zdarzały. Wówczas będę mógł chwalić sobie współpracę między naszymi krajami.
Polak o mało nie parsknął śmiechem, a rzadko miał ku temu okazję. Dawno już nie słyszał takiego nagromadzenia pierdół w jednej wypowiedzi. Kiwnął jednak głową na zgodę, nakazując sobie spokój. Zżerała go tylko ciekawość, czy komisarz Geoffrey Talbot sam wierzył w ten stek bzdur, który opowiadał? Chyba nie bardzo, bo wyraz jego twarzy można było łagodnie określić, jako powątpiewający.
- Wrocławska Komenda Wojewódzka przesłała całą naszą dokumentację? - upewnił się Rafał.
- Tak. Wyniki polskiego śledztwa są imponujące.
- To dopiero początek.
- Z raportów wynika, że u was odbywa się produkcja. Składniki ściągane są z różnych miejsc?
Rafał przytaknął.
- Z tego, co wiemy, jest kilka źródeł. Dostawy sprowadzane są różnymi kanałami, ale w równomiernych odstępach czasu. Tylko dzięki temu ich wykryliśmy, bo laboratorium ma dobrą przykrywkę. To producent i hurtownik leków ziołowych.
- Najciemniej jest pod latarnią – skwitował komisarz.
- Właśnie. Gdyby nie jeden z moich stałych kontaktów, nigdy byśmy na to nie wpadli.
- Moi ludzie podążyli za tropem, który przedstawia pan w raportach. Do tej pory wiemy na pewno, że kokaina istotnie ma tutaj swoich odbiorców. Jesteśmy w trakcie ustalania, do których miejsc trafią. To tylko kwestia czasu i ich znajdziemy.
Rafał nabrał powietrza dla uspokojenia. Miał nadzieję, że gdy dotrze do Londynu, sprawa szybko ruszy z miejsca, ale rozczarowywał się już od pierwszej chwili. Najpierw, w mieszkaniu podejrzanego nie znalazł nic, prócz potencjalnych kłopotów, a teraz Anglicy chcieli czekać. Zacisnął mocniej szczęki, czując rosnącą złość.
Polskiego producenta mieli praktycznie w garści. Wystarczyła jedna kontrola, zaraz po kolejnej dostawie, kiedy jeszcze nie zdążyliby posprzątać destylarni i byłoby po wszystkim. Najpierw spektakularna obława, a potem artykuły w gazetach i czołowe miejsce w głównych wydaniach telewizyjnych wiadomości posypałyby się same. Może nawet dostałby awans...
Tylko, że niedosyt pozostawał. Nie wystarczyłoby mu to. Pozamiatałby po płotkach, a rekiny znalazłyby inne miejsce i produkcja czystej, nieziemskiej jakości kokainy ruszyłaby od nowa, zupełnie poza zasięgiem Rafała. Nie mógł na to pozwolić. Nie teraz, kiedy był już tak blisko i wreszcie był władny coś zrobić. Może nawet odkupiłby trochę swojej winy...
- Tylko ten Lis... - komisarz zagadnął, odczytując niezadowolenie z twarzy aspiranta i wyrywając Rafała z mętnych myśli. - Czemu tak panu na nim zależy?
- Przerzucanie towaru przez granicę, to najcięższa część operacji. Tu nie ma otwartych granic, układ z Schengen u was nie obowiązuje... Ale rynki zbytu macie pokaźne. Jest wielu bogatych chętnych ludzi, których stać na produkt z najwyższej półki. Najłatwiej więc wykorzystać muły. - Szarmach z rozmachem zamknął teczkę z dokumentami i poprawił się na krześle, zapalając na nowo.
- To niemożliwe, nie wykryliśmy żadnych większych ruchów. Z materiałów, które dostaliśmy i z naszych wstępnych ustaleń wynika...
- Że rynki zalewa wam Snow White? – wtrącił bezceremonialnie aspirant. – Właśnie, dlatego to jest takie dziwne. Wiemy na pewno, że podejrzany producent ziołowych nalewek zatrudnia kilkunastu mężczyzn. Początkowo sądziliśmy, że to oni przemycają narkotyki, jednak kiedy to sprawdziliśmy, okazało się, że i owszem – podróżują po całej Europie, ale nie zaglądają do Anglii.
- Więc w jaki sposób narkotyki przedostają się tutaj? Skoro według naszego śledztwa przemyt nie odbywa się drogą morską ani powietrzną.
- Kilka dni przed zniknięciem Darka Lisa, dostaliśmy od niego list, a w nim kilkanaście nazwisk. Sprawdziliśmy je i okazało się, że są to przypadkowe osoby, zamieszkujące Anglii – wyjaśnił śledczy. – Nie wiemy dlaczego nam je wysłał i co mają oznaczać, ale jestem pewien, że jeśli go znajdę i przycisnę, pan Lis wyśpiewa nam wszystko. - Mężczyzna stuknął palcem w teczkę z dokumentami. Jeżeli wyda nam swojego odbiorcę, sprawa rozwiąże się sama i obaj będziemy szczęśliwi.
Cisza, jaka zawisła nad mężczyznami była równie ciężka, jak spojrzenia, którymi się obdarzali. Rafał usiłował wyczytać coś z nieprzeniknionej twarzy Talbota jakiekolwiek uczucia. Teraz już naprawdę się niecierpliwił. Nie dość, że stracił taką okazję w osobie tamtego chłopaka z mieszkania Darka, to jeszcze musiał czekać, aż trybiki w głowie komisarza Scotland Yardu przerobią nawał informacji, jaki mu zaserwował. Chciał mieć wolną rękę. Musiał mieć wolną rękę, inaczej ktoś mógłby go hamować, a na to też nie miał czasu.
- Czyli pokrótce, mamy panu zaufać i pozwolić działać? - Komisarz podsumował, jakby czytał w myślach Polaka.
- Nie pogardzę pomocą i dostępem do informacji, ale znam sprawę najlepiej i wprowadzanie kogoś nowego byłoby kłopotliwe. Czas jest teraz ważniejszy niż jurysdykcja.
Geoffrey Talbot roześmiał się chrapliwie, jakby usłyszał dobry dowcip.
- I w polskiej policji to działa?
- Nigdy – skwitował Rafał, samemu też zmuszając się do grymasu podobnemu uśmiechowi. - Ale warto było spróbować.
Komisarz przemierzył biuro i z powrotem zasiadł za biurkiem, przygważdżając Szarmacha spojrzeniem.
- Jeżeli się na to zgodzę, chcę codziennego raportu z postępów. Choćby alfabetem Morsea, jeżeli nie będzie innej możliwości, ale mam wiedzieć, co się dzieje i jak mam reagować na ewentualne przecieki. Dostaje pan ogromny kredyt zaufania tylko dlatego, że mój dobry znajomy, a pański przełożony, odpowiada głową za pańskie poczynania. Mam nadzieję, że wie pan, co robi?
Aspirant nawet nie odpowiedział, tylko już stał przy drzwiach. Z teczką najnowszych ustaleń londyńskiej policji zamierzał zacząć zapoznawać się od razu, nawet w windzie.
- Dziesięć dni – dobiegło go jeszcze na korytarzu. - Jedenastego wysyłam swoich ludzi, bo i tak już będzie za późno na polubowne działania.
Rafał nawet się nie obejrzał i skinął głową dopiero, gdy drzwi windy przysłaniały mu widok na komisarza w drzwiach gabinetu, na końcu długiego holu.
ratings: perfect / excellent
Wyborowe, wzmaga głód.
I mam tego baaaardzo dużo:D Na pewno nie będziesz głodował!