Go to commentsProfesor Dzik. 2. Kto komu bije w dach.
Text 19 of 114 from volume: Pozostało w pamięci
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2015-03-27
Linguistic correctness
Text quality
Views3524

Po pierwszej lekcji z przysposobienia obronnego jednym z tematów, zawzięcie omawianym w szkole na przerwach, było zgadywanie co nam profesor Dzik zaprezentuje na kolejnych zajęciach. Zainteresowanie rosło przez cały tydzień. Niektórzy nawet porobili zakłady, próbując zgadnąć, czym nas Dzik zaskoczy.

Zaskoczył. Nikt nie zgadł. Nie zaskoczył tematem, ale prezentacją na lekcji. Nie wiedzieliśmy, że ma aż takie  umiejętności przekazywania wiedzy. Dość oryginalne.

Rozpoczęła się druga lekcja. Weszliśmy, profesor usiadł i sprawdził obecność. W sali było cicho, wszyscy jednak mieli nadzieję, że i dzisiaj będzie tak atrakcyjnie, jak przed tygodniem.

Dzik zamknął dziennik, stanął z przodu przed ławkami, spojrzał na nas srogo i rzekł swoim nosowym głosem:

– Nuu, chyba wiecie, że w tym roku wprowadzono w Wojsku Polskim nowe stopnie wojskowe. Wiele ich, dlatego utworzono też nowe korpusy, podoficerski i chorążych. Razem z oficerskim są teraz trzy korpusy w stopniach. Jest dużo nowych szarż i musicie się ich nauczyć.

– A po co nam to? – wyrwało się jednej z naszych koleżanek.

– Nuu, dziewczynko, już prawie pannica, a tego nie wie? Jak to tak? Chłopcy to musowo, ale i wy musicie znać. Jak pójdziecie na randkę z wojskowym, to trzeba wiedzieć, kto zacz.

– Jak się mnie spodoba, to wolę wiedzieć, jak ma na imię, a nie jaki stopień... – Koleżanka nie dała się zbić byle odpowiedzią. W to nam graj! Zapowiadała się kolejna atrakcyjna lekcja.

– O nie, nie! Stopnie są ważne. Trzeba wiedzieć. A jak przyjdzie wojna?

– To wtedy się nauczę.

Coraz lepiej! Rozległy się pierwsze, stłumione jeszcze śmiechy. Co Dzik odpowie naszej koleżance?

– Jak masz, pannico, na imię? Ola? No więc, Olu, to trzeba wiedzieć.

– Panie profesorze, to przecież tylko chłopcom potrzebne.

– Wszystkim, Olu, wszystkim! Chłopcy to muszą znać stopnie na pięć. Co to za młodzieniec, przyszły żołnierz, który by nie znał szarż? Nuu, jakby to wyglądało, gdyby żołnierz nie wiedział, komu ma bić w dach?

– Co robić? Bić w dach? W jaki dach? – To kolega z sąsiedniej ławki tym razem się wyrwał. Spojrzałem na niego. Żartuje, czy co? Jego mina świadczyła jednak, że pytał poważnie. Chłopak, a nie wie, co to znaczy?!

Już chciałem mu szybko po cichu wytłumaczyć, ale Dzik mnie ubiegł. Chwycił w locie pytanie, jak wilk zdobycz, i już nie miał zamiaru wypuścić:

– Nuu, widzicie. Jacy z was by byli żołnierze? Nawet nie wiecie, co to znaczy bić w dach. Bić w dach, to inaczej salutować starszemu stopniem. Młodszy stopniem oddaje honory starszemu. Salutuje się do daszka czapki wojskowej, dlatego mówi się, że bije w dach. Teraz rozumiecie?

– Rozumiemy, panie profesorze.

– No. A jak wiedzieć, kto komu ma bić w dach, jak się nie zna stopni? Stopnie żołnierz zna na pamięć. Obiecuję wam, że nim opuścicie szkołę, będziecie śpiewać te stopnie. Od tego jestem, aby was nauczyć, nim pójdziecie do wojska. W nocy, jak was obudzą, to zapomnicie imienia dziewczyny, a nawet imienia matki, ale zawsze wyrecytujecie dwie rzeczy. Numer waszej broni i właśnie stopnie wojskowe. Zrozumieliście?

– Tak, panie profesorze! – odezwaliśmy się chóralnie. Co nie mieliśmy rozumieć? Dzik myślał o swoim, my o swoim... czy dzisiaj znowu będzie ciekawie? Cały tydzień z ustęsknieniem czekaliśmy na nową lekcję. To było już samo w sobie dziwowisko, aby uczniowie czekali „z utęsknieniem”. Lekcja rozwijała się na szczęście tak, jak oczekiwaliśmy. Będzie znów wesoło!

– Słuchajcie więc uważnie, basałyki. Inne są stopnie w wojskach lądowych, inne w marynarce. Zaczniemy naukę od stopni w wojskach lądowych. Pierwszym, najniższym, jest...

– Szeregowiec! – kilku z nas jednocześnie odkrzyknęło.

– Nuu szeregowiec, ale mówi się do niego szeregowy, zapamiętajcie to sobie. No więc szeregowiec bije w dach...

To mówiąc, Dzik zgiął się do przodu i pochylił na tyle, na ile pozwoliło mu niezbyt małe brzuszysko. Próbował dotknąć dłonią podłogi, ale z oczywistych względów źle obliczył zamiary na siły. Dobre dwadzieścia centymetrów mu zabrakło. Oho, zaczyna się! Znowu odezwały się stłumione śmichy-chichy. Nie zraził się tym, tylko, nie wyprostowując się, spoglądnął z ukosa na klasę i kontynuował z wyraźnym wysiłkiem w głosie:

– Staa... ykhm... starszemu szeregowcowi.

W mówieniu wyraźnie przeszkadzała mu ściśnięta przepona. Podniósł swój korpus o dziesięć centymetrów w górę i wychrypiał:

– Starszy szeregowiec bije w dach kapralowi. – Podniósł się o kolejne dziesięć centymetrów. – Kapral bije w dach starszemu kapralowi. – Ręka i głowa Dzika znowu oddaliła się od podłogi. – Starszy kapral bije w dach plutonowemu.

Całe przedstawienie stawało się coraz bardziej interesujące. Koledzy z tylnych ławek aż się podnieśli i podeszli bliżej, aby nie uronić nic z widowiska. Mniej nas zajmowała kolejność stopni wojskowych, które później mieliśmy „wykuć na blachę”, jak Dzik nam zapowiedział. Po pierwsze, mieliśmy ubaw, obserwując jego wysiłki. Odzyskiwał już oddech, z każdym nowym wyrecytowanym stopniem wyprostowując się bardziej i uwalniając od zbytniego ściśnięcia własny brzuch. Kolejne stopniowanie zaznaczał ręką w powietrzu, dużymi odległościami w pionie, chcąc szybciej wrócić do normalnej postawy. Zaczęła jednak gubić go rutyna, widocznie nie przećwiczył tego ponownie w domu. Bez dwóch zdań, musiał to już pokazywać w poprzednich latach. Przyzwyczaił się do manualnej prezentacji, odmierzał dłonią te same odstępy, ale zapomniał o tegorocznym zwiększeniu liczby prezentowanych szarż wojskowych.

Dzik był tak zaaferowany swoją prezentacją, że nie zorientował się w swoich ograniczeniach fizycznych. To znaczy zorientował się, ale zbyt późno. Kiedy wypowiedział – Pułkownik bije w dach generałowi brygady – to jego ręka była już wyprostowana pionowo w górę, a jego ciało wyprężone jak struna na tyle, na ile pozwalały mu fizyczne możliwości. Zamarł na chwilę, zaskoczony zbyt szybkim osiągnięciem swojej granicy sięgania dłonią w górę. Wyraźnie zabrakło mu konceptu. Przełknął ślinę, szukając wyjścia z patowej sytuacji, w którą sam się wpędził.

Chwila przemienienia nauczyciela w znieruchomiały słup, na podobieństwo żony Lota, przedłużała się. Nikt z nas nie zakłócał ciszy, czekając na dalszy ciąg wykładu. Jedynie przymrużone oczy i dłonie przysłaniające usta świadczyły o ledwie powstrzymywanym śmiechu. Postanowiłem pomóc Dzikowi powrócić do teraźniejszości:

– Panie profesorze, i to już wszystkie stopnie w wojskach lądowych? Wyższych już nie ma? Bo ja słyszałem, że jeszcze kilka jest. Ale może się mylę...

Starałem się, aby nutka złośliwości w moim głosie była ledwie wyczuwalna. Wystarczyła na tyle, aby niektórzy nie zdołali powstrzymać śmiechu – usłyszałem kilka stłumionych parsknięć. Inni ich szybko uciszyli; nikt nie chciał zbyt szybko przerwać takiego widowiska.

Dzik zmroził mnie wzrokiem, ale nie odpowiedział. Moje pytanie popchnęło go jednak do działania. Podjął decyzję, w jego przypadku heroiczną. Zachrypiał z wysiłkiem:

– Generał brygady bije w dach generałowi dywizji – i wspiął się na palce. Efekt był komiczny, tak jakby słoń w cyrku spróbował stanąć na jednej nodze. Ledwie już wytrzymywaliśmy, ale uciszaliśmy się wzajemnie. Przecież zostały jeszcze dwa, najwyższe stopnie wojskowe...

Dzik, z widoczną ulgą, po sekundzie opadł na całe stopy i kontynuował:

– Generał dywizji bije w dach generałowi broni – w tym samym momencie spróbował podskoczyć. Jego wysiłek przyniósł zamierzony efekt – buty oderwały się na dobre dwa centymetry od podłoża. Kiedy opadł, aż się pochylił od gwałtownego wzrostu ciężaru ciała spowodowanego przyspieszeniem ziemskim. Jego brzuch zachybotał się w dół i w górę, w dół i w górę; zupełnie jak wahadło puszczone w ruch, tyle że w innej płaszczyźnie.

Tego było już za wiele – większość w klasie wybuchnęła gromkim śmiechem, pokładając się na ławkach. Inni próbowali dalej ich uciszać, ale sami byli na granicy wytrzymałości. Wsparłem tych kolegów; zrobiło mi się trochę żal nauczyciela. Odezwałem się:

– Cicho bądźcie! Co z was za dzieciaki! Pan profesor omawia bardzo ważne sprawy. Prawda, panie profesorze?

Spojrzał na mnie z wdzięcznością:

– Nie. To znaczy tak, prawda. No więc, dalej... – Spojrzał na swoją, wyciągniętą w górę rękę i nie mógł się zdecydować. Zamilkł. Nawet nie próbował uspokajać klasę. Czuł, że sam się wpędził w kozi róg.

– Panie profesorze, może napisze pan wszystkie stopnie na tablicy. Będziemy lepiej je widzieli – podpowiedziałem szybko.

Kiedy tylko to usłyszał, chwycił się porady jak tonący deski. Od razu poczuł przypływ wigoru i powrócił do latami praktykowanej roli nauczyciela:

– Właśnie to chciałem zrobić. Wpierw wam je pokazałem, a teraz na tablicy zapiszę je w kolejności. Inaczej nic byście nie zrozumieli i nie zapamiętali. Przepiszcie je do zeszytu.

Zaczął pisać i jednocześnie perorować. Był już w swoim żywiole. Wypisywał nazwy, obok rysował wygląd stopni na pagonach mundurów. Rozrysował wszystkie szarże w wojskach lądowych. Lekcja powoli wracała na utarte przez lata tory. Niektórzy z nas jeszcze się z cicha podśmiewali, ale przykładnie przepisywaliśmy z tablicy i potakiwaliśmy Dzikowi. Kiedy skończył, zadowolony z efektu, odwrócił się do klasy i zakomenderował:

– Przepisaliście stopnie? Narysowaliście, jak wyglądają? Macie nauczyć się ich na pamięć. Na kolejnej lekcji odpytam!

Kończyła się już lekcja. Zaglądnąłem jeszcze z ciekawości do podręcznika i z zaskoczeniem zobaczyłem w nim wszystkie te wojskowe stopnie pięknie narysowane i pokolorowane, z opisem obok każdego rysunku. Wojska lądowe, marynarka wojenna, wojska lotnicze... Na cholerę Dzik to wszystko nam z taką trudnością przedstawiał, a potem zapisywał na tablicy?! Na cholerę przepisywaliśmy i rysowaliśmy w zeszytach, kiedy mamy je dokładnie przedstawione w podręczniku?!

Już otwierałem buzię, lecz akurat zabrzmiał dzwonek. Na jego lub moje szczęście. Przerwa między lekcjami w szkole jest święta!

  Contents of volume
Comments (18)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Polubiłam profesora Dzika i myślę, że dzięki tej niecodziennej metodzie nauczania zapamiętaliście na długo kto komu bije w dach :)
avatar
Świetny pamiętnik. Bardzo żałuję, że w mojej budzie nie było takich obiektów dydaktycznych. Byłoby co wspominać.
Nie podoba mi się zwrot "niezbyt małe brzuszysko". Moim zdaniem zawiera on semantyczną sprzeczność.

Dodaj jeszcze przecinek przed "co nam" i wszystko będzie w porządku.
avatar
Piórko, nie wiem jak z zapamiętaniem stopni wojskowych dalej było, ale... weszło u nas powiedzonko "Jak cię walnę w dach!" - jeżeli ktoś zbytnio się wywyższał i zadzierał nosa :)

... i przede wszystkim każdy z moich pokoleń pamięta profesora Dzika :)
avatar
Faktycznie, Janko, to określenie brzuszyska niezbyt zręczne. Zmienię.
Nie miałeś takich "obiektów"? To dużo straciłeś ;)

PS. Przy okazji - za Twoich czasów w szkole średniej mieliście "Przysposobienie Obronne" czy też inaczej się ten przedmiot nazywał?
avatar
Hardy, fajne powiedzonko "jak cię walnę w dach", cudne! :D
avatar
Chriss, według mnie Twoja odpowiedź była jak najbardziej prawidłowa... ;)
avatar
Hardy, odpowiadam. Za moich czasów przedmiot ten nazywał się przysposobienie wojskowe i - o ile dobrze pamiętam - trwał przez dwa lata po dwie godziny tygodniowo. Do dzisiaj pamiętam wygląd podręcznika. Była to chyba 500-stronicowa cegła w zielonkawych okładkach, a najważniejszym i najtrudniejszym tematem były obowiązki żołnierza na polu walki. Znajomość stopni wojskowych to była przysłowiowa pestka. A przedmiotu tego uczył biolog lub wuefiak.
avatar
Piórko, to powiedzonko jest tak dobre, że do dzisiaj je pamiętam :)
avatar
Dzięki, Janko.

Tak przypuszczałem, że "PO` wcześniej nazywało się "PO", ale nie byłem pewien.

500 stron?! Na szczęście za moich czasów podręcznik miał już normalne rozmiary.

Dzisiejsi młodsi pewnie nie wiedzą, o czym rozmawiamy. I oby nie musieli się dowiedzieć na własnym grzbiecie...
avatar
Tak, Medicus "mamie biję w dach" to znaczy oddaję honory :)

w lesie nieważne są stopnie, ważna jest orientacja w terenie, aby wyjść z niego. Od razu dopowiem - to rzadka umiejętność wśród kobiet. A więc - gratulacje :)

Dziękuję za ocenę.
avatar
Lubiłam PO, a najbardziej strzelanie i tak mi się spodobało, że do dzisiaj strzelam dla przyjemności :)
avatar
Piórko... mam cichą nadzieję, że strzelasz tylko do tarczy... ;)
avatar
No cóż, frustraci, których wojsko przesunęło ze służby czynnej do takich działań jak nauczanie młodzieży szkolnej bywali tak zabawni, ale bywali także poważnie - eufemistycznie rzecz ujmując - dysfunkcjonali socjalnie. Niestety.
avatar
Często się tak zdarzało, Branimirze. Ale nie uogólniajmy - w każdej grupie zawodowej są "ludzie i ludziska".
Natomiast profesor Dzik nie był zawodowym wojskowym, tylko zmobilizowanym nauczycielem w sierpniu 1939 roku. Uczył przed wojną śpieu i gimnastyki (jest o tym w części 1). Po wojnie (o ile dobrze pamiętam - spędził ją w oflagu, po kampanii wrześniowej), wrócił do zawodu nauczyciela. Później przekwalifikował się na nauczyciela PO.
Tak że w jego przypadku - nie był zawodowym wojskowym, tylko był "ze starego, przedwojennego pokolenia".
avatar
Tak, Hardy :D Masz prawidłową nadzieję ;-)
avatar
Piórko, jeżeli: "Tak, Hardy", to już nie jest tylko nadzieja, to potwierdzenie ;)
avatar
I tak trzymaj! ;-)
avatar
Dlaczego śmiejemy się z innych, nie widząc, jak bardzo sami s i e b i e przy okazji ośmieszamy??

Jeżeli da się jeszcze jakoś "zrozumieć" beztroską wesołkowatość nieopierzonej młodzieży, to kompletnie niepojęta jest ona pośród /z nazwy jedynie/

tzw. dojrzałych ludzi.

Stara mądrość głosi:

NIE ŚMIEJ SIĘ, TADKU, Z CUDZEGO PRZYPADKU
© 2010-2016 by Creative Media