Author | |
Genre | fairy tales |
Form | blank verse |
Date added | 2015-03-31 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2773 |
wszystkim na świecie
pokrzywom
i kryształowej wiośnie
Postacie
Wiatr – Ślimak win-n-niczek
Pokrzywa
Mewa
Kamień
Moralizator
SPIS INWENTARZA
Tak było „przed”…………………………….2
Prolog. Występ i Występowanie………………………..3
Pierwsze spotkanie wiatru i pokrzywy ………………4
Spotkanie pokrzywy z odpryskiem chodzącej skały……5
Powietrzne Wibracje ……………………………5
Drugie spotkanie wiatru i pokrzywy………….6
Modlitwa wieczorna ślimaka win-n-niczka….8
Konanie ślimaka win-n-niczka….8
Komentarz do wschodzącego słońca…9
Koniec…10
TAK BYŁO `PRZED`
PROLOG
WSTĘP
(fragment z Poradnika Zielarza
Wydanie Wewnętrzne Sekcji Upraw PGR 1964)
Jest takie sobie „coś”, pokrzywa – roślina zielona (z łac. Iglessiasis pretumerum novi) w dowolnym tłumaczeniu rozumie się jako nieistotna, nie wydaje dźwięku, w tym podobna do perze, że nie ma kwiatu, prawie bez smaku i zapachu. Rośnie, jakby na złość wszędzie, gdzie popadnie. Podobna też do róży, kaleczy tak samo, lecz dłużej i to z bąbelkami.. Pokrzywa nadaje się tylko do ścięcia, bo wtedy zaczyna być pożyteczna. Doznawszy śmierci, następnie wysuszona kurczy się i przybiera kolor ciemnozielony.
Bezwzględne i masowe tępienie pokrzyw należy przeprowadzać wraz z tępieniem stonki ziemniaczanej przy użyciu sierpów i kos oraz noży, nożyczek brzytw i żyletek. Sądy wymierzać będą kary ciężkiego więzienia w przypadkach uchylania się od tępienia pokrzyw i próby ich ocalenia. W chwili obecnej przemysł nie proponuje żadnej wyspecjalizowanej maszyny do tępienia pokrzyw, a ośrodki badawczo-projektowe z powodów ekonomicznych i napiętej sytuacji na froncie walki ideologicznej z zachodnim imperializmem, nie koncentrują się na badaniach chemicznych, by uzyskać preparat do wyeliminowania pokrzyw z powierzchni ziemi.
Pożyteczność pokrzywy zaczyna się zaraz po jej ścięciu.
Dodana (wcześniej jednak drobno posiekana) do pokarmu powoduje, że kaczorom każdorazowo odwija się w ogonie jedno piórko w kształcie litery niedomkniętej „o”, a kaczkom świecą się na niebiesko oczy, gdy to zobaczą.
WYSTĘPOWANIE CZARNEGO ŚLIMAKA WINNICZKA
Tamtamluzja to daleki kraj, kraj kamiennych płotów i drzew z korą miękką jak trzęsawiska. Ojczyzna wiecznej jesieni, przeźroczystego wiatru, mlecznych bliźniaczek – mgły i rosy, tęczy jak nigdzie - podwójnej, przodowników w paleniu „czarownic” i mieszkańców przekornych, niewyobrażalnie walecznych, którzy upojeni tańcem, słońce sprzedali za wrzosowiska. Tu byki w owczych kożuchach mają od nóg dłuższe i pokręcone rogi, krecie garbiki górami zwą , a nieskończoną ilość rond na drogach wykreślają butelką po whisky. Urzeźbiona górami perła z jeziorami.
W Tamtamluzji ślimak winniczek nie ma skrzydeł ani płetw. Uchodzi, bo chodzi bez bielizny, za coś bardzo, bardzo skąpego. Na przekór wszystkim, zamiast w kraciastych tkaninach sunie w czarnej jak smoła skarpetce, którą ubiera okazale. Wtedy również nie podskakuje i nie brzentoli. Wiatr tu zawsze mędzi, a mieszkańcy znaleźli w tym pieśń o poczęciu czarnego ślimaka winniczka, który powstał z tęsknoty i smutku wiatru za ciałem.
Oczywiście istna bzdura, wół to nie kura,
i nie zrobisz z wiatru stwora czy potwora.
Chyba, że takiego, którego nikt nigdzie nigdy nie widział.
Ale kto wie co ten wietr tak naprawdę w duszy ma … ?
PIERWSZE SPOTKANIE WIATRU I POKRZYWY
Mówi wiatr pokrzywie, i mówiszumiwije,
gdy tymczasem? W rozgwieżdżony wieczór, z księżycem, jak gwiazd-pastuchem,
Niepojęty, wylał na świat atrament.
- Oto jestem.
- I co z tego? A czy mnie niema?
Też przecież jestem.
- Jestem dla ciebie ruchem i kołysaniem.
Złamaniem, twoim testem. Boisz się?
- Wcale!
- A jednak się trzęsiesz…
Jestem ci tańcem i wirem, podmuchem. Dzięki mnie cała się chwiejesz i kołyszesz. Tylko ja sprawiam, że żyjesz ruchem. Popatrz, wyprostowana, jak inne potulne i układne równiutko się ścielą, niziutko do samej ziemi w przyjemnym, pokornym skłonie. Ty jedna się prężysz. One wcześniej podobnie jak ty, a teraz na gest mojej woli, ścielą się w harmonii. Jakie szczęśliwe, że je porwałem, żę są ze mną w wirze, i w strumieniu, jak tylko chcę, tym żyję, i one żyją tym samym.
- Zabrałeś im jednak ... i nadzieję.
- Ale dałem im lot i taniec, i wielkie patrzenie.
- A czemu poszarpałeś ich i ich korzenie, prawie podeptałeś?
- Ciągle tu przybywam, czuję twoje zaproszenie.
- Nie odpowiedziałeś. Nie wołałam, ale jak już jesteś to pozamiataj niebo, albo nie,
no nie, nie… nie wiem nieszczęsny skąd przybywasz?
nie masz twarzy, daj se ciała bym mogła cię poparzyć.
- Hej pokrzywo! Nie bądź taka harda. Zobacz w górę, w powietrzu ze mną wirują zbiory mojej ekonomii, upojone szałem i ślepe w tańcu. Zgięte i pomięte jak w paradzie życia, albo jak wolisz, w marszu śmierci. Trzęsiesz się? Boisz się?
- Pytałeś już…dam sobie radę.
- …i jakie święte, uśmiechnięte. Już uległe tańczą jak im gram. Pędzą za mną wszędzie gdzie tylko chcę. O nic się nie martwią, zdjąłem z nich zmartwienia. Poleć ze mną, nie bądź głupia, i tak cię nikt nie słucha, dołącz do tych, które wpierw nie chciały, a teraz zobacz, no sama powiedz…
- Hej odwieczny, mnie (!) nie wyręczaj. Dam sobie radę. Nie przywiewasz mi nadziei. Chcesz mi tylko wypełnić czas. Niczym mnie nie karmisz, bo nie masz czym. Mnie nie zależy na gimnastyce. Zapytaj wody, dlaczego ją kocham. Ziemi, dlaczego jestem do niej taka przytulona. Chciałabym się w potokach słońca wykąpać i wytańczyć, albowiem to byłoby idealnym tańcem mojego życia. Ruch jakiego doznaję, kiedy przybywasz, nie daje mi radości lecz tylko układa mnie tak jak inne. Natomiast mój ruch w potokach słońca jest kąpielą mojego życia i jest wspaniały, wspanialszy niż wirowanie z tobą bez sensu, i bez korzeni.
Ciągle tu stoisz, przedeptujesz z nogi na nogę, nie masz gdzie już pędzić?
Co zatrzymuje twoją ganialność?
- O zielona taka dziś moda na latanie byle gdzie i szybko, byle jak, gdzie i po co. Ja tu stoję, gdzie twoje stanie i trwanie.
- Jesteś wielkim starym wiatrem. Tyle możesz zrobić przerażenia, że uklęknąć i się poddać. Ale sam wiesz, że nie o to chodzi. Jestem tylko małą zieloną pokrzywką. Wydawałoby się, że mogę tylko poparzyć. Powiem ci jeszcze, że gdybyś nawet chciał, bym ze strachu przed tobą zadrgała cała, to jeśli nie zechcę, liście moje nie wydadzą dźwięku i muzyki. Lubisz martwe pokrzywy?
Wiatr z obawy, by nie brakło mu tchu pognał jak to wiatr, gdzie chciał. Pokrzywa natomiast jeszcze głębiej przylgnęła do ziemi, wypuszczając swoje delikatne i cienkie jak nici pajęczyny, korzenie, z lepkim przekonaniem o swojej trwałości i wyborze. Stała teraz taka niewzruszona i dumna z siebie jak królewskie świerki w Blair Angus służące do kalibracji pionu. Jakby pokonała całe wojska. Była wyprostowana lecz nie była sztywna, stała w miejscu, lecz nie była nieruchoma. Była niemal pewna w swojej sile, że wszystko skruszy dzięki tej sile, nawet kamień jeśli się pojawi na drodze jej korzeni. Może być odpryskiem chodzącej skały. W swoich liściach i wzroście doznała takiego lotu, o którym nie śniło się nawet wiatrowi.
Po dniu ciężkiej pracy, stawiając opór wiatrowi, pokrzywa poddała się kąpieli w srebrnym strumieniu blasku księżyca. Podobała się sobie. Wokół było tyle ciemni, a jak z dnia zielony, teraz zmieszany srebrem kolor, dodawał jej dystynkcji i wyróżnienia. Czuła swój każdy fragment. Puszystość jej liści w takim obszernym stopniu chłonęła powietrze, że doznała zawrotu i wzrostu. Zapragnęła po raz pierwszy w swoim roślinnym życiu obrotu wokół własnego ciała. I to było jej zdziwieniem.
Czyżby dał się jej wznak wiatr?
Czas, nastrój i minione chwile ciągle dodawały jej kolejnego wzrostu w ziemię, w której trafiła na odprysk chodzącej skały. Przeczuwała, że będzie tym razem musiała go skruszyć, albo przynajmniej spróbuje. Pokrzywa tak subtelnie zakołysać swoim ciałem do gwiazd i księżyca, że zatęskniła za przeciągiem. Samo pragnienie było już dla niej wirowaniem. Cisza i spokój wiszący na siatce mgły, pieśnią radości i pragnieniem życia. Czuła, że wiatr zostawiając ją ostatecznie w bezruchu - zostawił ją w istocie pijaną na trzeźwo. A wieczór trwał w swoim prawie boskim majestacie czyniąc pole dla takiej samej nocy i pozwalając pokrzywie pić ów słodki i tajemniczy nektar czasu.
SPOTKANIE POKRZYWY Z ODPRYSKIEM CHODZĄCEJ SKAŁY
Kamień na nikogo nie zwraca uwagi. Nie ma ucha, nie słyszy.
Pokrzywa potrafiła długo i cierpliwie znosić natarczywość wiatru. Znudzona tym, że życie wypełniała z automatyczną dokładnością precyzyjnej maszyny, no ileż można? Szukała czasem satysfakcji i radości w samozadowoleniu ze swej pewności, która każdorazowo dodawała jej wzrostu. Wzrostu ku koronom drzew i w głębię ziemi. Tam swoimi drobnymi korzeniami natrafiła w końcu na kamień. Ten kamień był właśnie odpryskiem chodzącej skały.
Kamień nie ma oka, nie widzi.
Ale może pęknąć ze śmiechu
Chodząca skała jest mitem, taką plotką powtarzaną przez pokrzywy o tym, że należy do niej odnieść każdą zmianę i do niej skierować pytania. Należało być zawsze na czekaniu cierpliwym, niewzruszonym dla powielania. Pewnym, że każda zmiana jest niepewna. Pewne jest tylko milczenie i trwanie. Pokrzywy plotkowały, że kamień namawia do strachu.
Kamień nie sięga języka, nie pieprzy trzy po trzy. Nic nie mówi więc nie mówi nic złego i nic nie mówi na swój temat. Nie wiadomo co kryje jego cisza. Jeśli zmieścił ciszę to myśleć można o nim wiele. Właściwie to niewiele można o nim powiedzieć, taki jest niemedialny. Daje nagrać swoje milczenie, swoje skupienie, swoją nieśmiertelność.
Zielona pokrzywa dotarwszy do niego zrozumiała, że jej wzrost jest trwały, potrzebny i właściwy. Zrozumiała, że jest też dla siebie tajemnicą i tą tajemnicę kryje w sobie odprysk chodzącej skały, którą dotknęła w tej chwili swymi pajęczymi korzeniami.
Kamień krzyk, blask i chwile zamienia w sekret
Dotknięcie odprysku chodzącej skały dało jej przekonanie o dobrej zmianie. Tak zachłysnęła się tym spotkaniem, tak była pełna jeszcze ruchu i zawirowania, i aury wieczoru, że spłynęła jej nadzieja na skruszenie do poznania sensu i zapisanej tajemnicy w odprysku chodzącej skały.
Kamień jest pewny i konkretny. Nie trudno go dotknąć, połknąć trudniej, gorzej strawić.
Kamień jest konkretny. Jest nieustannym niezmiennym trwaniem. Kamień jest konkretny.
( ...a jednak zmienia go miękka woda głaskaniem... nieustannym )
Czuła pod korzeniami kamień i była tego pewna. Ale ta pewność szybko zmieniła się w pewność, że może zanim pozna jego sekrety, zmieni go do śmiechu... łaskotaniem. Tak właśnie pokrzywa chciała poprzez śmiech skruszyć pewność na niepewność zamienić w odprysku chodzącej skały zyskując dla siebie i chłonąc jego, pewność . I tak oto nastał mglisty ranek z lekkim tym razem wiatrem.
POWIETRZNE WIBRACJE
-Hej, oto jestem…
Wiatr nadmuchał się.
-Po co? Znowu! Och ty poganiaczu krowich perfum.
-Jestem dzisiaj, czas mam krótki, dziś przygnałem rzekę wody, wielką rzekę, byś nie trapiła się obawą, lecz ją miała w obfitości, w nieskończoność, tyle życia ona miewa, tyle zbiera i zawiera, tyle samo może dać.
-Tylko, że twoja obfitość krew mi zalewa.
-Przydmuchałem mewę jeszcze, ta z portu ma tylko dziób czerwony, i świetnie sobie radzi styropianem po szybie. Ma cię dziś przekonać do lotu.
- Ależ ja jestem jednoroczna i krótkowzroczna.
- Ty odżyjesz, krótko - chwilko w nasionach pogłębisz życie, bo wrosłaś w życie. Mnie, gdy skończy się dmuchanie umieram, mam czas i czasu nie mam i mnie nie ma, ja nie jestem nigdy potem, ja nie rodzę. Twoje życie jest w nieskończoność i twoje życie jest zwycięstwem. Powiedz mewo, jak ty to tam wszystko robisz w powietrzu?
Jak przybity do płotu, wiatr zachęcał mewę, w locie.
- Mewo, mewo streszczaj sztukę latania, nie mów o chodzeniu w błocie, przeto .
No mów, włączam echo.
- O dziękuję moim skrzydłom, które mam, i które tak mi służą, dziękuję światłu i wiatrowi, że mogę tyle zobaczyć i ziemi dziękuję, która przywraca mi siłę wzbicia, daje wytchnienie, daje pokarm.
Jestem ptakiem, jestem ptakiem – pokrzywo, czy ty to rozumiesz? Być klamrą w przestrzeni? Lecieć torem swoich myśli i spojrzeń?
Jestem samym lotem, ponieważ gdy śmigam wysoko myślę o lataniu, gdy ugniatam ziemię znów myślę o lataniu. Lot jest moim panem. Bez lotu nie czuję życia. Przestrzeń jest moim spełnieniem. Tam jestem jak żyletka szybka i zwinna,
a na ziemi pr.. pprr – jak ropucha.
- Kończ już mewo, bo wyłączam echo.
- No właśnie, mewo! A czy ty miałaś kiedyś korzenie?...
Mewa prawdopodobnie już nie słyszała tego pytania. Podskoczyła jak w irlandzkim stepowaniu, rozłożyła całą długość swoich skrzydeł, rozcapierzyła ogon, ustawiła się pod wiatr wiatrowi, który pchał i pchał.
Powietrze było krystalicznie przeźroczyste. Wiatr niósł je zimne i morskie,i niósł więc mewa szybko znalazła się wśród innych mew wysoko na błękitnym niebie. Nie jest wcale łatwo każdym uderzeniem skrzydeł utrzymać się w powietrzu, a nawet się wznosić, się. W czasie wznoszenia klapiąc skrzydłami o powietrze, jakby o wodę, dokonała akrobatycznego skłonu głową ku dołowi. Tył ciała wraz z ogonem zbliżyła, aby mogła nogami naraz uderzać w swoją upierzoną głowę i szyję. Mewa w istocie pochylona ku ziemi, uderzając rytmicznie i dynamicznie nogami o swoją biało-brązową szyję bawiła się głową jakby odbijała piłeczkę. Kto wie ?.. może jednak to nie była zabawa? Może nie... A może przekaz pogardy na ziemię z logiki fałszywego trwania i stania.
Po rozgrzanej słońcem ziemi, po wszystkim i po wszystkich, po nadbrzeżnych zaroślach, po parzydełkach zielonych pokrzyw i igłach ostów, biegł cień, mewy cień, jakby chciał coś dogonić, co równie było beznadziejne jak przekonanie małej, zielonej pokrzywki z korzeniami do lotu.
Mewa w górze wzięła głęboki oddech, zakwiliła a pokrzywie? A pokrzywie zdawało się, że podobnie, jak wcześniej, słyszy skrzypienie styropianu po szybie i szyderczy śmiech powietrznego błazna. Nie próbowała zastepować, ani porwać się za uciekającym cieniem. I znowu nie dała się zwieść wiatrowi – myślała – I tym bardziej czule objęła korzeniami ziemię z odpryskiem chodzącej skały.
-Mewo, ja się nie zmienię. Mewo, mewo ja się chyba zmieniam.
Pokrzywę zdziwiła ta wewnętrzna niestałość. Poczuła po raz pierwszy w życiu niespotykany wcześniej magnetyczny fluid. Delikatny i miły jakby nowy powiew życia.
DRUGIE SPOTKANIE WIATRU I POKRZYWY
- oto jestem
- hm…znowu… a to pech. Już myślałam,.. żeś zdechł.
Gdzie dziś byłeś zwariowany?
- A plątałem kłosy i suszyłem siano, ciepło niosłem zlanej ziemi deszczem, byłem w mieście, byłem na wsi przy kościele, byłem prawie wszędzie, na ogródkach, kurzej grzędzie…
- O!.. to wyczułam po zapachu.
- Owiewałem ciche jak smutek pomniki; brązowe, i z kamienia,
tych co tną pokrzywy, byłem tam gdzie wszyscy głoszą kazania i klaszczą wzajem, jedni prawdę pomylili z pełnymi kieszeniami inni odnajdują ją zakopaną pod ziemia z drobinami wapna, pogubili słowa teraz świecą ciemnością, chyba im pokażę na nowo wodę, człowieka i słońce i powiem: widzisz to jest stokrotka, a to jej słowo.
- A co z ich życiem ?
- Trzymają się za ręce, żyją po staremu, mają piękne pomniki, kraina ostatniej, spalonej „czarownicy”, wciąż wyręczają Wiecznego, nie sieją, a zbierają i myślą, że to plon. Myślą, biegną do przodu, lecz kręcą się wokół. Najchętniej wdmuchałbym ich do przedszkola.
- Nigdzie więcej już nie byłeś?
- Byłem na śmietniku, tam znalazłem małe życie, tam znalazłem małe życie
byłem w polu i w urzędzie, byłem w celi, w celi śmierci byłem, nic nie czuję tylko wiję, tylko pędzę byle prędzej.
- O nie… o nie… proszę nie wiej, nie wiej z boków moich, genetycznie nie wypadłam tam najlepiej, parzydełka mam gotowe, nie wiem po co dał mi je Natchniony
- One bardziej parzą ciebie niż otocznie, mnie nie dotkną nawet wcale.
- Spadło dzisiaj wody wiele, ledwo dźwignęłam się z liśćmi, gdybyś w porę nie przyleciał, legła bym z koleżankami. Słyszałeś… ! – ja nie wołałam. Pewnie nie wiesz, teraz wiedz, w moim życiu znaczysz wiele.
- Tyle co wczorajsza gazeta?... wysuszone, wyrzucone ziele?...
- Zawsze czekam, gotowa jestem do czekania, myślę, że nie gniewasz się moimi parzydełkami.
- Tak naprawdę to nie, tylko tak niekiedy mówię, kiedy myśli chudną, by barwniej było i nie było nudno.
- No dobrze, ale czemu ja?
- Trudno myśli uwić w słowa. Może to zatańczę? Jednak powiem, tak dlatego, że piękna jesteś i czysta jesteś jak łza, masz dumę i swoją prawdę, jesteś pewna, czasem szorstka, lecz nie jesteś zwiewna i niepewna. Byle wiatr cię nie okiełzna.
- Nigdy nie płaczesz to skąd ty to wszystko wiesz?
- Wiatr nic nie wie, tylko wije tylko czuje jakiś ciepły wiatr między nami…
- Czas ci już wiać, nie możesz tu dłużej zostać, musisz już iść, idź już, idź. Sam wiesz, że tak nie można, że tak będzie najlepiej.
- Nie wiem czy lepiej czy gorzej. Może chciałbym, by było już inaczej i piękniej czyli zwyczajniej i normalniej.
- Mewa, którą przygnałeś tu wcześniej przekonywała mnie do lotu. W jej spojrzeniu dostrzegłam zapewnienie, że mogę być ptakiem, że warto być ptakiem. Chciałabym bardzo, przeźroczysty czarodzieju, teraz już zmienić mój los w lot. Choć bez skrzydeł i korzenideł, lecz z kłosem i liśćmi dotknąć chmury. Pognać byle dalej, byle z tobą, już nie myślę o trwaniu. Musisz mi pomóc czarodzieju.
- Jeśli w życiu swoim czegoś bardzo pragniesz, to cały świat będzie ci sprzyjał i pomagał, byłeś mocno tego chciała i była pewna – mówi pisarz, a ja dodam, że tak się stanie jeśli Doskonały nazwie to swoim imieniem. I do tego nie potrzebny jest mag.
- Ale czy ja mogę zmienić się uczuciami – to mi chcesz powiedzieć?
- One są na początku i są pierwsze, później musisz chcieć, no i później kochać.
-Teraz już naprawdę musisz iść…
I wiatr potulny jak kot, podwinął ogon pod brzuch, nie wiał, został, i choć nie miał gdzie zwiał stąd w świst na gałęziach, w szemranie liści, a jak przyszedł szelest ciecia roślin, zwił się w kłębek, niczym motek wełny.
KOMENTARZ DO WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA
Będzie taki czas, że zmarnieje wiatr, a w to miejsce win- n -niczek zacznie marudzić, a pokrzywa? A pokrzywa, no nie wiem, może będzie opowiadała w lesie – rzece - legendę, jak historię, a może życie zapisze nie zapisane, może odkryje zakryte i powie rzece a ta dalej, że piękne jest życie czyste, życie nie zawirowane, może pozwoli swoim kołysaniem odczytać pokrzywom, że dobrze jest być szklanką, że dobrze jest być trzciną.
O za dużo melancholii. Melancholia jest jak asfalt. Plącze kroki, dusi gardło.
Wiatr- już znów się nie zrywa
- Oto jestem - rzekła pokrzywa,a wiatr pękł i go już nie ma
nie-ma i jużż… żż …ż !!!!! wiatr się zmienia w wuwuwuwuwu!...
...wu, zza kępki trawo-mchu, w czarnej jak smoła skarpetce
ślimak gramoli, tnie do pokrzywy, oczywiście bardzo powoli.
- O, takam niezielona dziś i nieziemska
- Och pokrzywo, cóż ci odbiło? Ty bezkorzenna?
Czy to aby ty na pewno? Cóż za spontan w stroju?.
Coś taka, jakby odstrzelona? Wokół ciebie tyle magii i cała jesteś w bieli choć daleko nam do niedzieli . Niepojęte, czyżby Nienazwany twoje życie zmienił tęczą ...?
- Tak, na pewno i od teraz raz na zawsze, poddałam się cięciu.
Chcę opisać to konanie, nie chcę robić pogrzebu, bo za trumną jest nudno i idzie się powoli, a zresztą i tak nie wszyscy zdążą. Nie dorobili się na czas samochodów, inni znów nie chcą wozić darmo.
- Hej win - n - niczku! Wszyscy mówili, żeś ty czarny cały, taki obślizły, taki wstrętny i sflaczały. To nie prawda. Ja widzę, żeś tyróżowy. Win - n - niczek, gdyby mógł pobladłby cały.
- Płaczesz win - n - niczku, łza to?, czy kropla?, czy rosa?
- Niby idę do raju, jednak się smucę, bo czuję, że go opuszczam…
- A gdzież to mnie kusisz czarna skarpetko?
- Sunę w nieznane, przypatrz mi się i powiedz czy ja pędzę całym pędem, biegnę TAM, gdzie ponoć słońca nie ma, za to świeci TAM tylko prawda i prawdziwe śluby się zawiera.
- No to chodźmy, nie będę cię wyprzedzać.
Czarny ślimaczek win - n - niczek z białą ze szczęścia wysmukłą pokrzywą, no powiedzmy różowy, niech tak już będzie od teraz, doszedł tak szczęśliwy do początku, który był końcem jego czasu i nadziei. Z pokrzywą, z czasem nieznaną powziął sobie drogę, nie wiedziony ani dźwiękiem, ani węchem, ani kompasem, tylko… no właśnie tego to win - n - niczek nie wiedział dokładnie.
MODLITWA WIECZORNA CZARNEGO ŚLIMAKA WIN - N - NICZKA
- Wszystko co widzą moje oczy…
- I dodaj, że od teraz moje też – wydusiła z siebie była pokrzywka
- … nazwałeś swoim imieniem
i wszystko co mi dałeś – dałeś -
za darmo, Niepojęty, dałeś mi drogę, moją drogę dałeś mi jak podróże
- I dodaj, że od moją też
- Bym powoli na niej szukał Ciebie na niej
wciąż radosny, wszystko co słyszę
- i dodaj, mnie też
- jest echem Twojego Słowa i Twojej muzyki i Twojego szmeru
Wszystko co słyszę jest Twoim świętym echem
zawieszone w pajęczynie czasu
w firanie deszczu
w garnku mgły
żaglowcu rosy
niewidzialnej ciszy
błogosławione twoje tchnienie
i Twoje słowa na początku
Twoje tchnienie
i Twój święty pot
i Twoje święte żywe milczenie
Mam radość – nie mam nóg, skrzydeł, płetw
czuję każdy pył na drodze
czuję jakby ziemi każdy śpiew
- I dodaj, że ja też.
dzięki Wielki
za drogę, za cień i rosę za drobiny za bardzo powolny bieg
za mój marsz jakbym szedł do tyłu
jakbym ślizgał się na zaciągniętym ręcznym
jakbym nie szedł wcale
jakbym wchodził w siebie
KONANIE ŚLIMAKA WIN - N - NICZKA
Kiedy ślimak win - n -niczek, dodajmy tu też pokrzywę, poczuł, że nie pokona obawy, wewnętrznego strachu przed jutrem i przyszłością, kiedy poczuł, że w nim jest jeszcze jakieś inne życie i go wygasza jak odstawiony na bocznicę parowóz, poczuł potrzebę powrotu po swoim ślazie do źródeł swojego życia, po przystankach dnia.
Pójdę sobie… – pomyślał –
- i ja też
- …do rosy, podziękować jej, że zwilżała mnie i chłodziła i dawała wyobrażenie czym może być – przestrzegała – kałuża czy ocean.
Dzień dobry roso – powiem
Pójdę sobie…
- i ja też
- …do paproci, która jest w pobliżu, podziękować jej za cień i schronienie oraz, że dawała mi wyobrażenie czym może być dobre słowo i jakie niesie ukojenie
Witaj paproci
Pójdę sobie…
- i ja też
- …do odprysku chodzącej skały podziękować jej za ocalenie mi życia i za to, że dała mi wyobrażenie o pewności, trwałości i skale.
Hej, kamyku! Witaj kamieniu.
daj się pogłaskać.
Pójdę sobie…
- i ja też
- …na skraj wielkiej łąki podziękować tęczy, która przesiewa światło na iskierkach deszczu za to, że dała mi wyobrażenie jak pięknie kolorem łączy się cała ziemia z tym ulotne.
Cześć tęczo
szczególnie podwójna
Pójdę sobie…
- i ja też
- …odwiedzić świetlika, podziękuję mu, że umiał tak pięknie i cudownie wycinać światłem i zygzakiem w jaskini nocy i za to, że dał mi wyobrażanie niepewnego szukania i gwiazdy.
Co tam słychać świetliku?
Pójdę sobie…
- i ja też
- … rybie podziękować, że nauczyła mnie odpływać od niebezpieczeństwa i dała mi wyobrażenie wyboru.
Dzień dobry rybo!
Pójdę sobie…
- i ja też
- … do pszczoły podziękować jej za przykład wypełnienia czasu i za to, że dała mi wyobrażenie radości z pracy
bez telewizora.
Dzień dobry pszczoło!
Pojdę sobie…
- i ja też
-… do zająca z odstrzeloną nogą podziękować mu, że zechciało mu się jednak żyć i za to, że dał mi wyobrażenie głodu życia i cierpienia.
Dzień dobry trójnogi skoczku.
Pojdę sobie…
- poczekaj nie pędź tak, ja chcę też
- … do tych, co ścinają pokrzywy. Nie wiem, czy ich dogonię. Podziękować im za to, że pokazali mi życie jakiego nie chciałbym wcale i przeproszę ich, że chodziłem tak niemrawo i powoli.
Podziękuję im za to, że dali mi wyobrażenie: jakie cudowne życie dostałem w darze.
Ludzie zaczekajcie, chciałbym wam powiedzieć
-witajcie!
Ślimak win - n - niczek, nie zapominajmy również o pokrzywie, właściwie pragnął jeszcze podziękować całemu światu jaki poznał sunąc po swoich drogach życia. Powodem tego była jego oczywista prostota serca i wdzięczność wszystkim. Wprawdzie nie przeszedł całego świata o czym nie wiedział, czuł jednak, że wszystko co zobaczył i spotkał do czegoś mu się przydało. Jak głębiej wniknął w drobne ziarenka czasu zrozumiał, że tylko spokój pozwolił mu, by przenikały go one i budziły w nim sens. Właściwie to na podziękowania musiałby mieć tyle czasu ile całe jego życie. Ale tyle czasu winniczek nie miał. Doszedł do wniosku, że można nawet drobne zdarzenia skondensować a wtedy łatwo coś zrozumieć. Mianowicie skoro one służyły mu swoim dobrem i nie były matematycznym przypadkiem, bo każda chwila była inna, to istnieje więc ktoś-coś, komu musi zależeć na takim, a nie innym jego losie.
Pomyślał, że ktoś z pewnością zanim on się stał, nazwał go swoim pragnieniem i dał mu swoje Słowo, które było Jego imieniem i życiem, było okruchem jego woli. Postanowił też sam nazwać go i dać mu imię. I kiedy z mozołem wgramolił się na pień drzewa, który już cały był pokryty mchem i wrośnięty w poszycie lasu, znał już Jego imię:
Ten Do Którego Idę
- i ja też
Ślimaczek przeciskając się powoli przez mokrą trawę jakby nić nawlekana na igłę, pokonywał kolejne trudności w zaroślach nadbrzeżnej łąki wyciskając drogę dla siebie i pokrzywy. Szczęśliwy ze swego odkrycia postanowił umilić sobie wędrówkę śpiewem. „ I ja też” dodała w milczeniu pokrzywa na co winniczek odpowiedział godząc się na jej mruczando.
Dzięki Ci Ten Do Którego Idę
że mi życie dałeś darmo
i że dużo za dużo dałeś rzeczy fajnych
za świat z podwójną tęczą
za rosę na trawie
za powietrze, wodę i światło darmo
dzięki Ci Ten Do Którego Idę
nie na darmo
Za muzykę rzek, za ptaków wirowanie
za każdy dzień za wszystko
dzięki Ci Ten Do Którego Idę
Za wybranie mnie i wołanie po imieniu
bym nie wierzył już lecz wiedział
że tylko ptaki i rośliny są radosne na wiosnę
choć tak szybko giną
Pochodziłem sobie, powłóczyłem obficie
dużo za dużo, zapatrzałem się.
Dzięki Ci Ten Do Którego Idę
z powrotem –
Przecież ja więdnę jak roślina z każdą chwilą…
- powiedz, że ja też
- … przewijając się przez trawę, śmiechem napełniałem moje życie, dzięki Ci, za to całe moje życie bo dostałem nie takie marne wszystko darmo niech zapłacę należycie, masz mój ostatni oddech, masz mój ostatni skurcz i jęk
- i mój też
Dzięki Ci Ten Do Którego Idę
Ależ ja się kończę, gdzieś się podział mój krajobraz szarzeje mi , nie rozpoznaję drogi, czy to mgła czy folia?
Dzięki Ci, że chroniłeś wiele razy moje życie, dałeś podziw, dałeś oczarowanie, dałeś mi spojrzeć i usłyszeć, dałeś mi wszystko gratis. Chociaż znikam z każdą chwilą, starczyć musi mi czasu na to dośpiewanie, zobacz nie boję się wcale.
- i ja też
Ten Do Którego Idę nazwij moje życie jakby życiem swoim, byś nie nazwał mnie na darmo. I weź wszystko co niby mam, co zebrałem, użebrałem – za to wszystko co dostałem, darmo weź - przecież to i tak Twoje. Choć już prawie mnie nie ma, spójrz z bólu się nie skręcam,…
- i ja też
- …lecz pamiętam moje wędrowanie, spacer w deszczu bez parasolki i ślizganie po mokrej trawie bez skarpetki.
Ten Do Którego Idę, nie wyobrażam sobie bym nie istniał, byś i Ty również nie istniał. Uwierzyłeś wcześniej we mnie niż ja w Ciebie uwierzyłem.
Nie zapominasz zapomnianych i nie wyśmiewasz opuszczonych, wzruszasz wiarą do nadziei, nawołujesz do powrotu odwróconych.
Rzekom i strumieniom, wodzie dałeś swe koryta i szklanki. Mojej duszy rozśpiewanej dałeś ciało, dźwiękom dałeś uszy, strzałom dałeś cięciwy, życiu dałeś Swoje Imię. Pozwoliłeś mi, że nim padłem doszedłem do pokrzywy. Doszedłem tu, prawie ledwo żywy…
- … i ja też.
Są, a tak w ogóle to ich nie ma. „Pozostała im tylko nadzieja, że to życie, które pozostało z tyłu, może i ich szczęśliwie ocali.”
KONIEC
PERTH MARZEC 2015
ratings: very good / excellent
Pod względem językowym, to szwankują:
a) zapis,
b) literówki,
c) "drobne" ortograficzne błędy. I na pewno:
d) interpunkcja ;-)))
Z serdeczną życzliwością :)))
ratings: perfect / excellent
Piękna, bogata swym duchowym wnętrzem, magiczna proza
Jeśli nie potrafisz dziękować za wszystko, co otrzymałeś, niewiele poza samym trwaniem - a to potrafią nawet byle pąkle - niewiele z tego dla siebie i świata zaczerpniesz