Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2011-06-28 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 4035 |
Łatka
Ponieważ zauważyliśmy po pewnym czasie, że się do nas i do naszej łąki, jakby przykleiła na dobre, nazwaliśmy ją Łatką. Po raz pierwszy zobaczyliśmy ją z bliska, gdy kończyliśmy nasz domek. Nie wiemy skąd pochodziła, ani kiedy pojawiła się tutaj. Nie była na pewno psem nikogo ze Starej Huty, ani z sąsiednich miejscowości, gdyż zostałaby rozpoznana i zabrana, albo sama wróciłaby do właściciela. Wydawało się nam najbardziej prawdopodobne, że wywiózł ją tutaj i porzucił ktoś mieszkający na tyle daleko, że nie potrafiła już wrócić do domu, i została opodal, próbując od nowa znaleźć sobie jakieś miejsce. A może zawsze była psem bezpańskim, albo uciekła od źle traktującego ją właściciela, gdyż nigdy nie pozwoliła się człowiekowi dotknąć, nawet wtedy, gdy nam się wydawało, że już ją oswoiliśmy. Dostrzegliśmy ją kiedy okazało się, że już na dobre obrała teren przylegający do naszego domku za swoje terytorium, którego od tej pory broniła i na którym żerowała, nie dopuszczając innych amatorów do łatwych łupów, w postaci resztek jedzenia z naszej kuchni i dość licznych okolicznościowych ognisk. Kręci się zaś tutaj tych amatorów w ciągu całej nocy, a nieraz także w dzień, sporo – są to przede wszystkim lisy, niektóre gospodarskie psy ze wsi, szczególnie czarny, zawsze głodny i wychudzony, ale zachowujący się z godnością, a nawet z pewnym wdziękiem Misiu z sąsiedztwa, który z powodu zaledwie sześciuset metrowego dystansu, który dzieli jego dom od naszego, potrafi w ciągu dnia przybyć ze dwa razy, aby sprawdzić, czy nie zostało coś do jedzenia. Zjawiały się także nie wiadomo skąd psy bezpańskie, oswojone i zdziczałe koty i całe kocie rodziny, urządzające sobie czasami okresowe legowiska i miejsca lęgowe w drewutni. Podchodziły też nocą zjadać resztki jeże, a także prawdopodobnie kuny, łasice, a może nawet coraz bardziej rozprzestrzeniające się na nasz teren od wschodu, jenoty.
Obserwowałem ją od jakiegoś czasu z początkiem wiosny, czatującą wśród traw na łące na jaszczurki, świerszcze, koniki polne i myszy i wygrzebującą w ziemi płytkie nory w poszukiwaniu gryzoni, podobnie jak to robią lisy. Ona także najpierw z daleka, a po jakimś czasie z coraz mniejszego dystansu, podchodząc z różnych stron, obserwowała nas, a nocami wyjadała resztki pozostawiane na podwórzu. Myliłem ją najpierw z Misiem, gdyż byli takiej samej średniej wielkości psami i oboje mieli czarnej maści sierść. Z czasem po białej sierści na szyi, tworzącej coś w rodzaju obroży, zacząłem już z daleka odróżniać ją od Misia. Miała także delikatniejszą i ładniejszą od Misia, łaciatą czarno białą mordkę i była bardziej elegancka w ruchach, chwilami wręcz miła w obyciu, a nawet momentami, zachowywała się jakby uwodzicielsko.
- „Wiesz, ona jest nawet ładna”- zauważyła pewnego dnia Wiesia. Najpierw nie pojawiała się na podwórzu podczas naszej obecności, tylko czasami podchodziła do ogrodzenia, zza którego przyglądała się naszym zajęciom. Wiesia rzucała jej wtedy za ogrodzenie coś do jedzenia, a ona albo zjadała podarowane jej kęsy, albo gdy była syta, zakopywała je w ziemi na zapas, podobnie jak robią to lisy. Po jakimś czasie zauważyliśmy, że gdy ruszamy do lasu na spacer, ona podąża za nami, klucząc w odległości kilkudziesięciu metrów i obserwuje nas, a gdy wracamy z lasu, wraca za nami. Gdy rzucaliśmy jej na podwórzu do miski pożywienie, nie podchodziła. Wchodziła poprzez deski ogrodzenia do środka i zjadała z miski jedzenie dopiero wtedy, kiedy my wychodziliśmy poza teren podwórza, albo przebywaliśmy w domku. Mieliśmy jednak wrażenie, że z każdym dniem zmniejsza się dystans, na jaki pozwala nam zbliżyć się do siebie.
Któregoś dnia, bardziej doświadczony w takich sprawach od nas Bolek Łaskawy, przyglądając się jej uważnie, ku naszemu zaskoczeniu, zawyrokował: - „ona jest ciężarna!” Wtedy to, za kilka dni, biegając z zachowaniem odpowiedniego dla niej dystansu wkoło mnie, Łatka, nadal nie pozwalając zbliżyć się do siebie bliżej, aniżeli na jakieś dziesięć metrów, zaczęła dość wyraźnie dawać jakby do zrozumienia, że chce coś pokazać. Patrząc na mnie porozumiewawczo i jakby wabiąc do siebie, z ożywieniem, czy nawet jakby w jakimś podnieceniu, podbiegała do miejsca na piaszczystej górce, na polu najbliższego sąsiada, Bogusława, gdzieś znikała i po chwili znów pojawiała się, wabiąco merdając ogonem i wpatrzona we mnie, robiąc jakieś miny, pragnęła gdzieś mnie jakby zaciągnąć. Poszedłem za nią, w miejsce, do którego starała się mnie przywabić i stwierdziłem, że wygrzebała w ziemi norę, w której z powodzeniem mogła się cała schować. Zrobiłem więc jej z desek pozostałych po budowie dość obszerną budę, z dwuspadowym daszkiem, krytym kawałkami pozostałej po pokryciu drewutni, jasnozielonej płyty falistej. Budę ustawiłem pod płotem, z wejściem skierowanym w kierunku bramy wjazdowej i furtki, aby mieszkający w niej ewentualnie pies mógł mieć pole widzenia na całe niemal podwórze. Łatka nigdy w niej nie zamieszkała, chociaż moim zdaniem, buda nie miała żadnych wad.
Na początku lipca Łatka urodziła pięć młodych, w norze wygrzebanej w piasku i styropianie, pod nie wykończoną podłogą, nie mającego jeszcze drzwi, ale pokrytego już dachem i mającego ściany boczne, naszego domku. Zamieszkała więc w naszym domku przed nami, a właściwie zawłaszczyła go dla swojej psiej rodziny, bowiem gdy próbowaliśmy wejść do środka, warczała i błyskała groźnie nalanymi złością ślepiami, nie pozostawiając wątpliwości, że może ugryźć. Przy pomocy Bolka jakoś wypłoszyliśmy ją długimi kijami spod podłogi i pomimo jej rozpaczliwych protestów, gdy ja odganiałem ją kijem, Bolek przenosił młode do budy. Musieliśmy szybko dokończyć montaż podłogi i zamontować drzwi, aby pod naszą nieobecność, psia rodzina nie wróciła do nory pod podłogą. Łatka warowała przy budzie pilnując szczeniaków, ale do budy nie chciała wchodzić i do karmienia małe najpierw wyciągała na zewnątrz, a po kilku dniach wychodziły już same. Jeden ze szczeniaków był całkowicie czarny, dwa całkiem białe, a dwa łaciate, jeden czarno biały, a drugi biało czarny.
Po miesiącu mieliśmy hasające wkoło i harcujące bezustannie po podwórzu, łące i pobliskim lesie, stadko psów, do którego dołączał czasami Misiu albo Murzyn, domniemani przez nas ojcowie młodych, dopóki znowu nie zobaczyłem Białego Drągala – jak nazwałem jedynego całkiem białego psa, który pojawiał się koło nas. Był wielkości wilka i miał jakby zaróżowione oczy, podobne do oczu królika rasy angora. Przypomniałem sobie, że wczesną wiosną tego roku, już raz zobaczyłem go w blasku dogasającego ogniska i trochę się wystraszyłem, gdyż był wielki i wydawał mi się jakiś tajemniczy i groźny. Wprawdzie zobaczywszy mnie oddalił się, ale warował przez jakiś czas, tworząc jaśniejącą w ciemności dużą plamę pod ogrodzeniem. A gdy poszedłem położyć się spać w baraczku, wrócił do miski z resztkami jedzenia. –„ Od Murzyna ani Misia nie byłoby tych szczeniaków albinosów” – pomyślałem – „okazuje się bardziej prawdopodobne , że ojcem jest Biały Drągal”. Co pewien czas Biały Drągal znów pojawiał się z kierunku leżącego po drugiej stronie lasu Możdżanowa i dołączał do rozbawionej na łące gromadki, a wtedy Murzyn i Misiu, oddalali się lękliwie do swoich domów.
Coraz częściej też Łatka i młode znikały na kilka godzin, albo na cały dzień, udając się za nim łąkami, wzdłuż lasu, w kierunku Możdżanowa. Gdy nie było w pobliżu Białego Drągala, Łatka przywabiała za sobą na te leśne wyprawy Murzyna. Z jednej z takich wypraw Murzyn i dwójka jej szczeniąt, już nie wróciła do Starej Huty. Łatka zdawała się być czymś wystraszona i przez kilka dni trzymała się w pobliżu. –„ Musicie uwiązać tę sukę!” - wołał do nas właściciel Murzyna i zdaliśmy sobie sprawę z tego, sprawczynią jakich jeszcze innych komplikacji i problemów może okazać się Łatka tylko przez to, że nie odgoniliśmy jej od nas od razu, na samym początku. Może poszłaby sobie gdzieś dalej, a tak przykleiła się, jakby na dobre i było już za późno, aby się jej pozbyć, chyba, że jak nam radzono, wezwalibyśmy myśliwych... Murzyn po kilku dniach, chociaż trochę pogryziony i zabiedzony, jednak wrócił. Szczeniaki zaginęły.
Misiu nie wybierał się wtedy na te wyprawy, gdyż kurował się po tym, jak wielki wilczur, przeskoczywszy wraz z łańcuchem do którego był uwiązany, przez półtorametrowy płot, koło którego Misiu przebiegał, przegryzł go prawie na pół. Dziwiliśmy się, że ten chudzielec, którego wydawało się, można było uśmiercić niechcący skinięciem małego palca, przeżył tamten wypadek. Było nam jednak żal wydać na Łatkę wyrok i wciąż szukaliśmy dla niej i dla jej potomstwa, jakiejś szansy. Sprawiała nam czasami nie lada kłopot, rzucając się z głośnym szczekaniem w pogoń za każdym samochodem i człowiekiem, przejeżdżającym rowerem w pobliżu naszego podwórka i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że mogła kogoś pogryźć. Mogła też od któregoś z dzikich zwierząt zarazić się wścieklizną. Nawet nam nigdy nie pozwalała podejść do siebie i nikomu z nas nie pozwoliła się pogłaskać oraz znikała gdzieś nawet na kilka dni. Jednak wciąż do nas wracała i zaczęto uważać ją za naszego psa.. Nie dawała się jednak do końca oswoić, a jej młode również były zdziczałe. Zaczęły stawać się także coraz bardziej samodzielne. Szczenięta z upływem lata szybko podrosły.
– Jakie ładne pieski, wołali na ich widok wszyscy!- pozwalaliśmy więc, jeśli udało się któregoś złapać, co nie było łatwe, zabierać chętnym do zaopiekowania się nimi. Jednego z młodych, na prośbę jej dorastających synów, zabrała do swojego gospodarstwa rolniczka z pobliskiego Bożynowa. Drugiego zabraliśmy do rodziny, do Wrocławia. Został w przychodni dla małych zwierząt wykąpany, odrobaczony i odwszawiony. Nie dał się jednak oswoić i przysposobić na pieska pokojowego. Przez kilka dni poczynił takie zniszczenia i szkody w mieszkaniu, że rodzina oddała go znajomym na wieś, gdzie w okolicach Kłodzka, nie bez ciągłego sprzeciwu ze swojej strony, pełni odpowiedzialną rolę podwórzowego psa łańcuchowego. Trzeciego, a jedynego już z pozostałych na terenie naszego gospodarstwa szczeniaka, rozjechał na początku jesieni przejeżdżający samochód, gdy swoim zwyczajem, wraz z Łatką rzucili się za nim w pościg. Pomimo tego, że karmiliśmy ją tylko podczas przyjazdów na weekend, jakoś sobie radziła.
Gdy jesienią przestał przychodzić w pobliże Biały Drągal, Łatka została znowu sama. Podczas zbliżającej się zimy przestaliśmy przyjeżdżać do Starej Huty, więc zapłaciliśmy jednemu z rolników za codzienną porcję mleka i kupowaliśmy jej pokarm dla psów. Pomimo dokarmiania suczka opuściła teren naszego gospodarstwa. Zaczęła błąkać się po wsi, próbując znaleźć szczęście i coś do jedzenia, to w tej, to w innej zagrodzie. W końcu ponoć zbałamuciła prawie wszystkie psy we wsi, wodząc od zmierzchu do świtu po polach, po obejściach wsi i po okolicach, podążającą za nią watahę. Wreszcie nie wytrzymał jeden z rolników i zamknął ją w szopie. – Musicie zabrać tego psa, bo będziecie mieli nieprzyjemności ! – wołał. Poprosiliśmy o jeszcze trochę czasu, oraz aby na nasz koszt nadal karmił ją mlekiem i podawał pokarm dla psów . Zastanawialiśmy się, co dalej uczynić, lecz nie przychodził nam do głowy żaden dobry pomysł. Czuliśmy się bezsilni. Przed szopą, w której zamknięta była Łatka, pojawiały się w dzień pojedyncze psy, które ujadały, wyły i piszczały, a nocą, cała sfora psów czyniła taki harmider, że ludzie we wsi nie mogli spać. Chcieliśmy znaleźć jej u kogoś miejsce psa łańcuchowego, ale nie było chętnych. Łatka widać miała więcej szczęścia u psów, jak u ludzi. Musielibyśmy ze względu na nią na stałe zamieszkać w Starej Hucie i długo zastanawialiśmy się nad tym, jednakże z wielu poważnych powodów nie było to w naszej sytuacji możliwe. Na psa pokojowego w mieście Łatka się nie nadawała. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że rolnicy ze wsi, z jej powodu, mieli do nas coraz więcej pretensji.
Gdy po kilku tygodniach, na początku zimy, znów pełni obaw i dalej nie wiedząc co czynić, przyjechaliśmy do Starej Huty, we wsi panował znów dawny spokój. W czasie kilkudniowych porywistych wiatrów i opadów, psy ze wsi nie podchodziły do szopy, w której Łatka była zamknięta i ludzie z ulgą na jakiś czas odetchnęli od odgłosów psiego zamieszania. Dowiedzieliśmy się, że kilka dni temu, gdy karmiący ją jak zwykle z rana rolnik wszedł kolejnego dnia z porcją mleka i karmy, nie było jej w pomieszczeniu. Pod ścianą był wygrzebany otwór. – Tędy musiała się wydostać – pokazywał. Zniknął także pies sąsiada, Murzyn. Widocznie Łatka wolała głodować na wolności, aniżeli być zdana na dokarmianie w niewoli. Znalazła też sobie partnera na trudny czas, który ją niewątpliwie czekał. Od pory tamtej ucieczki z niewoli już jej, ani Murzyna, nie oglądaliśmy.
Po zniknięciu Łatki, która w ten sposób sama wybawiła nas z niemałego kłopotu, pozostało mi na zimę zainteresowanie gwiazdami, związanymi z najlepszym przyjacielem człowieka, jakim jest niejednokrotnie pies.
Psom poświęcone są aż trzy gwiazdozbiory. Na niebie południowym znajduje się niewidoczny u nas, Wielki Pies, Canis Maior z bardzo jasną gwiazdą podwójną, Syriuszem, któremu w starożytności Egipcjanie składali ofiary z psów. Z krążącej wokół niego bliźniaczej Digitarii, według liczącej ponad pięć tysięcy lat wiedzy afrykańskich Dogonów, Inteligentne Istoty przybyły ongiś na Ziemię. Ciekawe, że Digitaria, o której już w starożytności wiedzieli Dogonowie, przez naszych uczonych odkryta została dopiero w dziewiętnastym wieku i nazwana Syriuszem B. Na niebie północnym są dwa gwiazdozbiory, poświecone psom – Mały Pies oraz Psy Gończe.
Gwiazdozbiór Mały Pies, Canis Minor, widoczny w maju po stronie zachodniej tuż nad horyzontem, byłby prawie niewidoczny, gdyby nie jedna z najjaśniejszych gwiazd, Procjon. Gwiazdozbiór Psy Gończe, Canis Venatici widoczny jest w maju, w okolicach zenitu nieba. Wiążą się z nim dwa greckie mity o Wolarzu - stanowiącym również gwiazdozbiór . Według jednego, Wolarz prowadzi psy gończe na polowanie na Małą i Wielką Niedźwiedzicę. Według drugiego, prowadzący psy gończe Wolarz jest synem zamienionej w Niedźwiedzicę nimfy, Kallisto.
ratings: perfect / excellent