Go to commentsPro Bono
Text 2 of 2 from volume: Marsz do wodopoju.
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2015-04-14
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views2592

Chłodny, jesienny wiatr uderzył go w twarz, tuż po tym, gdy postawił stopę na brukowanym chodniku. Odrapana tabliczka nad jego głową cicho skrzypiała na wietrze.

PERON 1

Czarna farba łuszcząca się z liter przypomniała mu o upływającym czasie.

Rozejrzał się wokoło, lecz nigdzie nie dostrzegł numeru dwa. Jeden peron, jedne tory. Tam bądź z powrotem. Już nie ma miejsca na półśrodki. Co natomiast rzuciło mu się w oczy to drzewa. Mnóstwo drzew. Wszędzie. Dziwna odmiana po... Po miejscu z którego przyjechał.

Rzucił czarną torbę pod nogi i zaczął się przeciągać dopóki nie poczuł przyjemnego trzasku w kręgosłupie. Cholernie przyjemne uczucie po godzinach męczarni w śmierdzącym moczem przedziale.

Słońce mocno świeciło starając sie przebić przez ciemne szkła jego okularów.

Nic z tego.

Miał kaca, bolała go dupa i chyba coś zaczynało pieprzyć się pod jego sufitem bo dostawał kociokwiku za każdym razem gdy musiał wystawić się na światło dzienne. Nie, nie był wampirem ani innym popaprańcem o których ostatnio nakręcono tyle filmów i seriali. Nie znaczy to jednak, że nigdy takowego nie widział. Od czasu do czasu miewał tę nielichą przyjemność spotkać wampira, wilkołaka a raz nawet Mojżesza. Mojżesza, kurwa! Widywał wszystkich tych, którym wóda i prochy rozstroiły lekko wewnetrzną busolę. Ich mózgi, niczym stare łajby, dryfowały po bezkresnych oceanach próżni i choć nie byli jeszcze martwi, to znajdowali się w stanie dalekiego już rozkładu.

C’est la vie.

Pociąg z wolna odjechał zostawiając go samego na peronie numer jeden. Oprócz świergotu ptaków chowających się w koronach drzew nie słyszał niczego. Żadnych krzyków, klaksonów, samochodów. Przyszedł mu na myśl dom. Nie żeby go pamiętał, ale gdy następnym razem ktoś go o niego zapyta, dom będzie właśnie tak wyglądał. Piękna okolica, cisza, spokój i drzewa. Tak, właśnie tak. Nie... Kogo próbował oszukać? Nikt nigdy nie zapyta go o dom. Nigdy tego nie robili.

Zamknął oczy i wciągnął porządny haust powietrza. Było mroźne, świeże i pachniało korą i szyszkami. Wspaniałe. Z wewnetrznej kieszeni skórzanej kurtki wyciągnął paczkę Cameli. Tak, teraz było idealnie. Fajek smakował o niebo lepiej od tego zjaranego w przedziale w celu zamaskowania mdlącego odoru uryny. Czasami zastanawiał się czy PKP inwestuje w jakieś odświeżacze powietrza o zapachu sików czy może ma grupę zaufanych wolontariuszy, którzy codziennie rano szczają pro bono na siedzenia.

– Zamierza Pan tu palić? – spytała siedząca na przeciw niego kobieta gdy mijali Sanok.

Stercząca z jego ust fajka nie wymagała komentarza. Postanowił jednak okazać ludzką twarz.

– Bardzo panią przepraszam – ponownie wyciągnął z kieszeni paczkę – Smiało, proszę się częstować.

Kobieta, której obwód w pasie przypominał niewielkie województwo, wytrzeszczyła gały ze zdziwienia.

– No co pan? Nie widzisz, że jade tu z dzieckiem?!

Spojrzał na gówniarza, którego lewy policzek wciśnięty był w prawy cycek matki.

– Wie pani – mlasnął, wyciągając papierosa z ust – co prawda nie jestem mocno konserwatywny i wiem jak szybko cały ten świat pędzi do przodu, ale szczeniak jest chyba trochę za młody na tytoń, nie?

– No wiesz pan co?!

– Mogę się mylić, młodzież teraz szybko dorasta.

Rudzielec uśmiechnął się.

– Adasiu, wychodzimy – wrzasnęła ściągając z górnej półki torby.

Mężczyzna nawet nie wiedział kiedy je tam wsadziła. Cholera, nie wiedział nawet kiedy pojawiła się w jego przedziale!

– Prosze mnie źle nie zrozumieć – ciągnął. – Nie żałuję chłopakowi papierosa. Wydaje mi się tylko, że mógłby poczekać z tym kilka lat. Wie pani, tak do komunii chociaż.

– Pan jest nienormalny!

– Dwa lata?

Po chwili szarpaniny torby w końcu wylądowały na korytarzu.

– Chamie! – wrzasnęła przeciskając swoje tłuste dupsko przez drzwi.

– To może chociaż rok! No na miłość Boską nie zachowujmy się jak zwierzęta.

Babsko w końcu zostawiło go samego, lecz zapach jej perfum utrzymywał się jeszcze przez kilkanaście kilometrów i nawet dwa camele nie mogły go stłumić.

Mocz czy Pani Walewska?

Rzucił peta na chodnik, przydeptał ciężkim skórzanym butem i rozejrzał się wokół siebie. Za drzewami majaczył kształt jakiegoś budynku. Do or do not. Never hasitate. Zarzucił torbę na ramię i nieśpieszno ruszył w jego kierunku.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media