Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2011-07-02 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2223 |
Wczesnym rankiem pewnego ciepłego, słonecznego dnia, w którym ostatecznie miał rozstrzygnąć się los, ukazując boleśnie me przeznaczenie, pożyczywszy bez powodu stojącą w kącie sieni strzelbę mego brata, wyszedłem z domu i niespiesznie udałem się na jedyne w całej okolicy wzgórze. Siedząc tam na kamieniu w cieniu rozległej topoli, nagle dostrzegłem w oddali jeźdźca, który konno przecinał trawiastą równinę, mknąc w sobie tylko znanym kierunku. Zaintrygowany tą zmianą monotonnego krajobrazu, wyplułem z sykiem przeżute źdźbło, po czym chwyciłem strzelbę i oparłszy rękę na kolanie, wymierzyłem dokładnie, ćwicząc niespodziewany ruchomy cel. Nie pamiętam, co wówczas myślałem, a nawet czy myślałem w ogóle. Gdy wspominam tę chwilę, oczyma wyobraźni widzę jedynie dostojny kłus gorącokrwistego angloaraba doskonałego pokroju, którego temperament wyrażała zwinność i nieprawdopodobna skoczność. Sierść jego lśniła w porannym słońcu, zaś gęsta grzywa powiewała swobodnie, układana delikatnym pędem powietrza. Sam w sobie był idealny i choć harmonię, jaką tworzył z jeźdźcem cechowała pełnia i boski absolut, stanowiła ona dla mnie zaprzeczenie jego wdzięku, pogwałcenie porządku rzeczy, niemalże zamach na czystość Natury. Nie pamiętam dokładnie, co było potem. Z odrętwienia wyrwał mnie dopiero potworny huk wystrzału, który przeleciał przez równinę, płosząc ptaki i odbijając się donośnym echem w nieprzebranej pustce przestrzeni. Lufa strzelby dymiła lekko, a me nozdrza drażnił gryzący zapach prochu. Spojrzałem w dal. Koń pędził samotnie, zdawało mi się nawet, że przyspieszył, zaś jeździec leżał bez ruchu w niewysokich zaroślach. Zamarłem i w milczeniu zwiesiłem głowę.
Po chwili z biciem serca rzuciłem się do ucieczki, wracając z zamglonej krainy oniryczności. Wyrzuciłem strzelbę do pobliskiego strumyka i biegnąc ile sił, dotarłem do miejsca, w którym złej sławy twarda i wroga gleba nie wydaje ani jednego plonu, tłumiąc w zarodku skazanych na zagładę nasion wszelkie życie i nadzieje. To właśnie tam, na popękanych grudach smutnej i zniszczonej ziemi stróże prawa znaleźli mnie z wzniesionymi rękoma, w których co chwila boleśnie chowałem twarz. Dopiero jednak, gdy szeryf spytał spokojnie o powody mego niepohamowanego pędu, uświadomiłem sobie, co się naprawdę stało i co takiego zrobiłem. Wtedy, bez wyraźnej przyczyny, nie mogąc chyba znieść jego pytającego wzroku, niemal jakbym samowolnie przyznawał się do winy, naprowadzając śledczych na własny trop, w milczeniu zwiesiłem głowę.
Znajduję się więc na sali sądowej, gdzie, kierowane szczerą w mym kierunku nienawiścią, zgromadziło się całe miasteczko. Widzę sędziego, którego godność podkreśla wysokie krzesło, górujące ponad ciasno ściśniętymi uczestnikami i słuchaczami procesu. Kiedy oskarżyciel nakazuje mi wyjaśnić motywy mego postępowania, uczucia tamtej chwili i stan umysłu, na podstawie których ława przysięgłych ostatecznie zdecyduje o mojej przyszłości, świadom wzrastającego napięcia, mówię powoli, acz zdecydowanie: Poczułem zwycięską moc śmierci nad życiem. Dzieciom zabrałem więc ojca, żonie odebrałem męża. Błagam was o przebaczenie i proszę, bo żałuję, że w ogóle się urodziłem. Po czym w milczeniu zwieszam głowę.
Wczesnym rankiem pewnego ciepłego, słonecznego dnia, w którym ostatecznie ma rozstrzygnąć się los, ukazując boleśnie me przeznaczenie, na jedynym w całej okolicy wzgórzu widzę samotnie stojące szubienice. Wiatr złowrogo buja pustymi stryczkami, a na niebie zaczynają się kłębić ciemne, burzowe chmury. Nagle, niczym fatamorgana, w oddali jawi mi się przecinający spokojnie równinę jeździec, który, nie – to nie przypadek, zmierza w moim kierunku, by sprawdzić, co mi uczyniono. Podchodzi bez słowa i milczącym gestem wskazuje kierunek. Po chwili jedziemy już wspólnie, na zawsze razem, jedziemy nim nadejdzie Królestwo Niebieskie i choć rozpaczliwie modlę się w duchu, o litość Stwórcę prosząc, wiem, że wkrótce już będę martwy. Świadom tej nieuniknionej konieczności, godzę się z losem i w milczeniu zwieszam głowę.
ratings: perfect / excellent
Parafrazując naszego Feliksa Wieszatielia Dzierżyńskiego, powiemy:
Dajcie mi stryczek, a ja już znajdę, kogo trzeba powiesić!
W USA - ojczyźnie wolnego dostępu do każdej broni palnej - mamy każdego roku festiwal podobnie krwawych historii.
Znakomita, nieledwie mityczna narracja, świetne literacko dojrzałe pióro
Finalne sceny - to już Głos Boga
7. NIE ZABIJAJ!
5. NIE ZABIJAJ!