Go to commentsZADESZCZONY PADOŁEK.
Text 3 of 7 from volume: LOSY LUDZKIE
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2010-09-05
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views3160

KRYSTYNA HABRAT

ZADESZCZONY PADOŁEK

 

Deszcz padał i padał. Zdawał się wiązać szklanymi sznurami niebo z ziemią. Stukał w parapety, uparcie, monotonnie, całą noc, cały dzień, aż znużony tylko z cicha szeleścił. Światło latarń, wybielających nocą rynek, rozbłyskiwało w każdej kałuży, w każdej kropli.

Koło północy poderwał wszystkich alarm. Pootwierały się z trzaskiem lufciki i zza czerwonych pelargonii - nie bacząc na siąpaninę z nieba - wysuwały się głowy, kręcące niespokojnie w prawo i lewo. To wóz strażacki okrążał rynek i zbierał nadbiegających z wszystkich stron strażaków. Znikł za rogiem i tylko smuga syreny powlokła się za nim ospale.

Zaraz zadudniły tysiącem ech głosy z okien, przefruwające rynek niczym balowe serpentyny.

- Czy to pożar? - Gdzieżby tam. Droga z tamtej strony zalana! - Co robimy? - Straż już tam pognała... W tym mieście można tak sobie pogadać z kimś mieszkającym na przeciwległej pierzei rynku, bo wszyscy się tu dobrze znają a sam rynek nie za wielki. Wprawdzie rozsiadł się na nim okazały ratusz, ale niewysoki. Tylko teraz deszcz przeszkadzał pogaduszkom. I spać się chciało. Ludzie milkli, ten i ów ziewał. Latarnie oświetlały krople deszczu na pelargoniach. Okna powoli zamykały się jedno po drugim.

Ledwo znękani ludziska na nowo przyłożyli głowy do poduszek znów nadciągnęły trwożliwe sygnały straży pożarnej. Ponownie zaroiło się w oknach od głów. Nagle serca wszystkim zamarły. Z wyżyn ratusza zagrzmiała syrena! Targała przestrzeń w nieskończoność. Więc to już...

Skoro świt kto mógł śpieszył ku rzece, a że to sobota, stawiło się chyba całe miasto. Rzeka płynęła parę kroków od rynku, gdzie domy stały już z rzadka, ustępując ogrodom i polom z kartoflami. Zazwyczaj sączyła się leniwie, że można było zliczyć pobłyskujące na dnie ryby, dziś zmętniała, zżółkła, nadymała coraz wyżej, coraz szerzej. Porywała: konary, kłody, garnki.

`Popłynie do rynku!`- powtarzano z przerażeniem. Za blisko ich domostwa. Za nisko. Ta rzeczułka lubi się cichcem do nich wedrzeć. Dłużej popada deszcz i już struga lśni pośród trotuaru, liżąc stopy zdumionym przechodniom. Trzeba brać nogi za pas zanim bestia uniesie grzbiet. Most porastał figurami gapiów. Co bardziej zapobiegliwi, rozchlapując kałuże, powiewając połami peleryn, dźwigali zapasy cukru, mąki, proszków do prania. Powtarzano za radiem, że sytuacja nieprzewidywalna, coś w każdej chwili może się wydarzyć. Wszystko przez to, że ich miejsce na ziemi tak nisko. Taki zadeszczony padołek! - mawiają. Na szczęście - nie przeklęty padół łez. - Obawiam się ... że znowu się zaczyna - orzekł z zatroskaniem młodzian, ściskający reklamówkę pełną książek. - Panie Mądry - basował z irytacją przysadzisty mężczyzna w wielkim kapeluszu - pan taki zagorzały reformator, niech pan powie, czy nie można by raz z tą rzeką zrobić porządek?! Wyregulować, pogłębić koryto, albo co?! - Zapewne brak forsy - wtrącił ktoś z boku. - Co rusz ta przeklęta forsa i forsa! - orzekł nazwany Mądrym, który już pogodził się z tym ,bądź co bądź, nie najgorszym przezwiskiem. Wszak był molem książkowym i lubił zabierać głos. Lubił też mieć ostatnie słowo. A cokolwiek się zdarzyło, powtarzał, że należało to zrobić inaczej. - Cóż, wszystkim rządzi kasa, czy się to komu podoba czy nie - podsumował z wyższością jakiś nieznany nikomu osobnik, aż inni cofnęli się. Obcy a wymądrza się. Takich się tu nie lubi. Tylko Mądry przyjrzał się mu zaintrygowany. Przybysz ubrany w skórzaną kurtkę wystawał o głowę ponad tłum. Mógł mieć z pięćdziesiąt lat, może nawet więcej, bo był zadbany. Gdy oni gapili się na rzekę bezradnie z rękami w kieszeniach, jego wszędzie było pełno. Fotografował, rejestrował coś w elektronicznym notesie, to znów trajkotał podnieconym tonem przez telefon komórkowy, inscenizując stan zagrożenia. By lepiej wszystko widzieć, wspinał na skraj podmywanej skarpy, na barierę mostu. Nie krępował się, że go przegonią. Tacy zwykle biorą ster w swe ręce i pociągają za sobą takich jak oni. Mądremu nie elektroniczne gadżety obcego rzuciły się w oczy. Takie mógł sobie sprawić każdy. Dla szpanu. Tylko ten z pewnością należał do świata takich rzeczy. Nie jego też przywódcze cechy Mądremu zaimponowały. Ale wyrazista dykcja! Jego - jak to mówią- radiowy głos. O dykcję nikt specjalnie w tym miasteczku nie dbał. I tak swojak swojaka rozumiał w pół słowa. Tak, po starannej artykulacji można było poznać, że ten obcy to nie byle kto. Mądry potrafił to docenić. Przysunął się bliżej.

- A w telewizji znów trąbią o aferze na górze - wtrącił grubas w wielkim kapeluszu.

- Tak. kolejny idol, którego dopiero co lansowali, pokazał swe prawdziwe oblicze- podchwycił stojący obok. - Przedsiębiorczy że hej, to narobił przekrętów i fiu za granicę. Tak mu schlebiali, a on puszył się, że forsa mu potrzebna na kobiety i podróże.

- To i będzie miał podróż do ciupy - podsumował gruby a inni dorzucali swoje.

- I na cóż mu więcej niż jedna baba? - Wszystko przez forsę. Z jej powodu afery, korupcja, gangi, mafie. Skąd mają być potem fundusze dla takich jak my, naiwniaków na dole? - To trzeba piąć się w górę! - zaśmiał się obcy - wyjechać stąd! Mądry pokręcił głową. Popatrzył na dachy z czerwoną dachówką wychylające się z zieleni w otoczeniu zalesionych wzgórz, ledwie teraz siniejących za mgłą deszczu. W rynku tuliły się do siebie kamieniczki, takie naprawdę na miarę poczciwego człowieka, najwyżej dwupiętrowe, wąskie na dwa, trzy okna, wszystkie ze skrzynkami pelargonii, które swą czerwienią naśladowały dachy. Z tyłu stał kościół, a na środku ratusz z kopulastą wieżyczką. Obok dziewczyna z kamienia, zapatrzona na gołębia, który przysiadł jej na ramieniu. Podobno przed wiekami przyniósł w taki sposób wieść o nadciągających wojskach wroga i tym sposobem miasto zostało uratowane. Przyjezdni twierdzą, że z kruszących się murów, z pełnych rupieci zakamarków, wieje stęchlizną. Mieszkańcy tego nie czują. Dopiero jak powrócą z daleka wylęknieni obcością, która gdzieś tam co krok rani, nosem poznają, że są u siebie i tu już nic nie zagraża. Ta woń to wieki ich historii.

- Tu jest najpiękniej- orzekł Mądry.- Byleby deszcz nie padał. Ludzie żyją tu niespiesznie. Mają czas na rozmowy, książki, rozmyślanie. Niejeden preferuje takie zacisze. Ze 150 lat temu pewien filozof amerykański przeniósł się do szałasu nad jeziorem, bo uwielbiał swobodę...

- Ach, to Henry Thoreau! A jezioro nazywało się Walden! - wtrącił śpiesznie obcy.

Mądry wyczuł jego lęk, żeby nie okazało się, iż człeczyna z takiej dziury wie coś więcej od niego!

Znowu się rozpadało. Na moście wyrosła czarna postać strażnika. Nakazał gapiom cofnąć się. Obcy pociągnął Mądrego do bramy najbliższego domu za drzewami a ten ledwo skrył swą satysfakcję. Nie bez powodu popisywał się erudycją. Zawsze marzył o pogawędce z kimś takim. A ten mu zaimponował. Tylko nie chciał, by się tego domyślił.

- Pan się chyba tutaj marnuje? - zagadnął od niechcenia częstując papierosem. Mądry odmówił i sam nie wiedząc czemu, zaczął opowiadać to, o czym myślał każdego dnia.

- Tu mi najlepiej, bo w wielkim świecie trudno się przebić. Tam jeden drugiego popiera. Albo pożera. Przynajmniej tak widzimy my z dołu. Dlatego nie ufamy tym z góry. Choćby w kwestii globalizacji. To tamci w górze mają w tym interes. Tutaj ludzie wątpią i w prywatyzację, bo to takie: `każdy sobie rzepkę skrobie`, a prywaciarz robi co mu się żywnie podoba i niech mu kto podskoczy.

Tak, szary człowiek z prowincji oczywiście popiera transformację ustrojową z 89 roku, tylko wtedy zawalił się mu jego jako tako uporządkowany świat. Wielkie idee w gubią się małej codzienności. Są za wielkie do drobnych kroczków. Należałoby to inaczej...

- A jak jadę tam, bo studiuję zaocznie -ciągnął Mądry - mam okazję zobaczyć odwrotną stronę prywaty: prywacje, czyli ludzi grzebiących w śmietnikach. Nas od tego ta rzeka oddziela. Tu ludzie skromni, i co jak co, ale kościec moralny mają. Też ciułają grosz na czarną godzinę, budują domy, ale zadowolą się skromniejszym darem losu. Uprawiają ogródki, pelargonie w oknie, rzeźbią świątki. Niezwykłe przychodzi w niedzielę. Ja sam, choć niedowiarek, tęsknię do mistycznych przeżyć. Czytałem, jak kiedyś w wiejskim kościółku wierni padli na kolana, śpiewając w uniesieniu hymn `Święty Boże, Święty Mocny`, a obecny tam poeta Jan Kasprowicz, doznał olśnienia. Pojął wielkość. Wielkość Boga, co tylko poezja mogła oddać... i napisał to... piękny wiersz...

Mądry urwał i uśmiechnął się przepraszająco za przydługą i kwiecistą tyradę. Z bramy ledwie było widać rzekę, zasłaniały ją drzewa. Deszcz wzmagał się. Kałuże gęściej porastały bąblami. Na pobliskim drzewie przycupnęły szaro- czarne ptaki. Obaj orzekli, że to chyba wrony.

Obcy palił nerwowo papieros za papierosem, zły z powodu bezczynności. Pytany przez telefon, mruczał, że tylko pada i nic więcej. Przeczytał grzbiety książek, jakie Mądry wciąż ściskał: Jung, Oz, Hen, Sapkowski, Białostocki, Marquez, Bellow.

- No, ciekawa lektura! A można wiedzieć, co pan porabia? Pozwoli pan, zadzwonię tylko do żony, że wrócę później i już zamieniam się w słuch. Widzę, że ambicja nie pozwoli panu utonąć.

- Studiuję prawo - wyznał Mądry, gdy przyjezdny skończył telefonować i spojrzał pytająco.- Ono najbardziej pasuje do mojej estetyki życia. Porządkuje rzeczywistość, oczyszcza z przeczącej logice patologii. Byłem już i nauczycielem, i sprzedawałem książki, teraz jestem listonoszem. Nie jest to na miarę mych ambicji, ale to tak na razie, dla zarobku i żeby mieć więcej czasu na naukę. I takie właśnie książki, które leżą zakurzone w bibliotece, bo wszyscy poszukują nowości. Jako listonosz poznaję dużo ludzi, a każdy czegoś uczy. Zrobię dyplom, to przejdę przez rzekę w górę. Po bardziej prestiżowe miejsce na ziemi albo przynajmniej w naszym zadeszczonym miasteczku coś pozmieniam. Tymczasem układam sobie taki `Kodeks prawd bezwzględnych`. To potrzebne w czasach, gdy wszystko staje się relatywne i niepewne. Obyczaje się brutalizują, kultura upraszcza. Nawet nie z powodu transformacji czy przekroczenia groźnej bariery czasu dwu tysiącleci. Ponoć ścierające się epoki zwykle rodzą piekło ...

Urwał. Zapatrzył się na kałuże, gdzie od padających kropel rozchodziły się koła jak fajerki, przenikały i pochłaniały wzajemnie. Deszcz na szczęście rzedniał. Skulonym wronom obwisły mokre pióra.

- Za miernik wartości - podjął Mądry - uznaję mądrość. Z niej wypływają zasady etyki. Proste, prawda? A jakby trąci myszką. Ustalenie dalszych prawd już trudniejsze. Czy przy kolosalnym rozwoju techniki, medycyny, nauki, przeciętny człowiek jest mądrzejszy niż dawniej, czy lepszy? Jako kurator sądowy sprawuję pieczę nad młodocianym, który napadł z bronią na kasjerkę z poczty. Ten mój podopieczny od małego był najgorszy, na podwórku, w szkole, na koloniach i odrzucany jako zakała. Jak miał 10 lat, podłamana nerwowo matka oddała go do sierocińca. Stracił z oczu bliskich. Wylądował w poprawczaku. Karano go raz po raz. Teraz nie poczuwa się do funkcjonowania zgodnie z normami, narzucanymi przez społeczność, która jemu zadaje tylko rany. Oświadczył mi z wściekłością, że świat jest tak zły, tyle w nim oszukaństwa, że tylko go wysadzić w powietrze. Po takim wyznaniu przychodzi refleksja, że logika świata, tak się zasupłała, że nie daje się jej zrozumieć... Tylko moja żona podtrzymuje mnie na duchu. Wierzy, że mam przed sobą ważną misję. Wybacza nawet, gdy zamiast kupić jej suknię na bal, zamawiam cały `Kanon literatury XX wieku`. Dwadzieścia pięć tomów! A niektóre z nich miałem wcześniej. Mieszkanie mamy bez gazu i kaloryferów ale na półkach setki książek. Naukowe, powieści, wiersze. Starsi uważają, że odkąd literatura piękna przestała wyznaczać, co dobre, co złe, zawiśliśmy w pustce. Cofamy się do barbarzyństwa. Z tego zrodzi się coś strasznego, coś co trudno przewidzieć.

- Przesada, przesada! - uciął z wyższością obcy. - Filozofia to manowce! Roztrząsać każdą rzecz można bez końca, zapaść się tak na amen i nie powrócić do realu. Na co z taką nabożnością traktować powieści? Kto je teraz czyta? Kto wydaje? Beletrystyka umarła! Nastały nowe trendy, inne priorytety. Na topie komputer, internet. A pan tyle czyta, tyle wie, a świat pana nie zna. Czytanie dla przyjemności - kiedy nie robi się z tego kolejnej książki, albo recenzji do liczącego się organu prasowego, co zaprowadzi w końcu na salony telewizji - jest mało celowe. Nie warto tracić ni chwili na coś, co nie przynosi najważniejszego...

- A co jest najważniejsze? Kariera? A cóż to innego niż forsa?! - Prestiż, sława. O to się zabiega. Nawet naczelny tutejszej gazety, nie gubi się w poszukiwaniu prawd bezwzględnych, a sam wyznacza piórem co dobre, co złe. I to jego sadzają pośród notabli. On sprasza VIP-ów ze świata... Ja też...

- Czytał pan `Wilka stepowego` Hermana Hesse? Tam bohater wyznaje: `Przed mieszczańskim błogostanem szukam ucieczki w strefie bólu` To też mój wzór!

- Ach, to studium rozszczepienia jaźni! - wykrzyknął po chwili zaskoczenia obcy, rad, że miał na podorędziu potrzebną etykietkę. - Kiedyś wypadało orientować się w arcydziełach. Ale i to przebrzmiało. I idee i arcydzieła i że trzeba je znać... - Spojrzał z wyższością na Mądrego a ten stał zapatrzony w rzekę, ale płomień w jego oczach zgasł. W tym momencie wrony poderwały się z krakaniem. Nawet nie dostrzegli, że deszcz ustał a wygładzone lustra kałuż rozbłysły słońcem. Obcy zdziwił się:

- I wrony kraczą tu jakoś inaczej... Jednak, mówię panu, trzeba patrzeć do przodu, podążać za modą i śledzić jak świat się kręci. Nie pogrążać się w błotku rezygnacji, utyskiwań ...

- A ja, czytam i czytam jak głupi. Przestudiowałem całe tomiska `Historii estetyki` Tatarkiewicza i... filozofii. To wciąga, bo odległe od tego co na co dzień...Ja potrzebuję książek, do których trzeba wspinać się na palce. Choćbym miał być ostatnim i jedynym, który je czyta. Mówi pan, że książki straciły swą rolę, a chrześcijaństwo od wieków przedstawiało Boga z księgą w ręku. Widać Bóg książki ceni. Sam taką tworzy... Księga Boga? Co w takiej może być? Największa mądrość... Po nieskończoność... Strach sobie wyobrażać...

Obcy, zapalając nerwowo papierosa, zamarł w pół ruchu, jakby powstrzymywał ogień trawiący go od środka, który ulatywał z dymem. Na końcu papierosa narastał żarzący się słupek, aż zszarzał, skręcił się i spadł. Należało sprawdzić co przy moście. `Nie gubię z oczu swych rozmówców` - powiedział, wręczając Mądremu na pożegnanie wizytówkę i klepnąwszy go w ramię, odszedł. Ten zerknął na jego nazwisko i rozpromienił się. Tego się domyślał! Dziennikarz! Z tej akurat gazety! Szkoda, że on sam nie miał wizytówki. Nie dbał o to. Swe dane dyktował myląc się z roztargnienia. Tamten i tak zapomni - pomyślał przygaszony - jako, że on na nic mu się nie przyda. Chyba że kiedyś...

Nad rzeką podawano sobie z rąk do rąk worki piasku. Mądry powierzył książki chłopaczkowi pod drzewem i śpiesznie dołączył. Chwycił pierwszy wór, gdy w pobliżu rozległ się krzyk, nakładając się na wciąż rozpamiętywane słowa obcego: `Ambicja nie pozwoli panu utonąć`. Ujrzał, jak wir porywa kobietę. Pobiegł tam. Bez namysłu skoczył w toń.

Kiedy otworzył oczy pochylała się nad nim zalana łzami twarz żony. Uratował tamtą, a sam teraz w szpitalu. Ale już dobrze. Z trudem wyszeptał jej, że odtąd wszystko mu się uda. Byle pośpieszył za modą. Może powiedział: za wodą... Nie dosłyszała. Ale głośniej dodał, że już nie utonie... A rzeka dalej prychała bąblami, wściekła, że odebrano jej ofiary, że nie przebłagano. Fala lizała most. Wgryzała się weń i odpadała. Obcy dziennikarz przemknął po nim na drugi brzeg ostatni. Za nim leciało sapanie dźwigających wory piachu, coś jakby syk: A kysz! A kysz!

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media