Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2015-09-19 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2751 |
W ciepły przedwieczerz dotarliśmy z kolegą do schroniska. Jego gospodarz, którego poznaliśmy już wcześniej, układał właśnie drewno na opał. Pomagał mu siwy mężczyzna o zniszczonej twarzy człowieka lasu.
- To jest Władek, czyli Majster Bieda - przedstawił go gospodarz.
Władek przywitał się z nami bez słowa i zaraz zajął się pracą.
- Nie mam dzisiaj żadnych gości - powiedział gospodarz. - Weźcie sobie jakiś pokój, a wieczorem pogadamy.
Wybraliśmy jasny pokój od wschodu, bo za dwa dni miały dojechać nasze dziewczyny i chcieliśmy, żeby było miło. Przez te dwa dni planowaliśmy pochodzić po górach sami. Wieczorem zeszliśmy do gospodarza i kolega zaraz zapytał:
- Kto to jest ten Władek?
- To tutejszy, bieszczadnik - usłyszeliśmy w odpowiedzi. - Przyjechał tu chyba ze dwadzieścia lat temu ze Śląska i już został. Od wiosny do jesieni pracuje i mieszka gdzie popadnie. Zbiera poroża, jagody i grzyby. Na zimę, albo idzie do wyrębu lasów, bo wtedy ma spanie przy leśnictwie, albo przytula się gdzieś u ludzi. Teraz mam tu kupę roboty, więc mi pomaga i pewnie na tę zimę zostanie u mnie. Góry zna jak nikt. Nawet goprowcm pomaga przy szukaniu zaginionych turystów. Szanują go za to i co roku zapraszają na swoje święto. Jest trochę mrukliwy, ale to dobry człowiek.
- Znacie tę balladę „Majster Bieda”? „Skąd przychodził, kto go znał, kto mu rękę podał kiedy” - kontynuował gospodarz. - To jest o nim, ale Władek się do tego nie przyznaje.
Pogadaliśmy jeszcze chwilę i poszliśmy spać.
Nazajutrz obudziło nas słońce oraz dochodzące zza okna beczenie stada owiec, ujadanie psa i krzyki juhasa:
- Ku owcom, cholery! Ku owcom! Misiek, bier je! - darł się rozeźlony. - Wy mnie kurwy nic nie sanujecie! - zakończył.
Ta juhaska skarga wprawiła nas doskonały humor. Wyskoczyliśmy z łóżek i po niedługim czasie szliśmy już w stronę Smereka i Połoniny Wetlińskiej. Koło Hnatowego Berda dopadła nas burza. Ściana deszczu zasłoniła świat, a pioruny waliły tak blisko, że w nogach czułem mrowienie. Nie było się gdzie skryć. Stać, iść czy leżeć, wychodziło na to samo, bo przemoczeni byliśmy już do suchej nitki, a piorun mógł w nas trafić w każdej pozycji. Szliśmy więc dalej i szczęśliwie dotarliśmy do Chatki Puchatka, gdzie było już kilka innych przemoczonych ofiar burzy. Wyrozumiała gospodyni pozwoliła nam suszyć ubrania i buty przy kuchennym piecu. Skorzystaliśmy z tego skwapliwie i izba napełniła się wnet zapachem nieopisywalnym nawet przez najbardziej giętki język. Nowy dzień przywitał nas słońcem. Nie zważając na mokre wciąż buty, ruszyliśmy w stronę Połoniny Caryńskiej i Ustrzyk Górnych. Szliśmy szybko, bo jeszcze dzisiaj musieliśmy wrócić do schroniska, gdzie powinny na nas czekać nasze panie. Z Caryńskiej zeszliśmy na skróty i turystyczny nos doprowadził nas prosto do baru Pulpit, gdzie - o dziwo - było piwo. Było ono ciepłe i kwaśne jak większość piw w Polsce tamtych czasów, ale było. Prędko wypiliśmy po dwa i ruszyliśmy szosą w stronę Wetliny, wierząc, że ktoś nas podwiezie. Nie jechał nikt. Dopiero na Wyżnej Przełęczy dopędziła nas rozklekotana ciężarówka, ale i ona się nie zatrzymała. Zmęczeni i głodni dochodziliśmy do Wetliny, gdzie, ku naszej uciesze, zobaczyliśmy stojący na przystanku autobus.
- Gazu! - zakomenderował kolega i ruszyliśmy biegiem.
Byliśmy już blisko autobusu, gdy jak spod ziemi wyrósł przed nami wopista i zawołał:
- Stać obywatele! Dokąd to? Dowody proszę!
- Puść nas człowieku, autobus nam ucieknie! - prosiliśmy.
- Dowody i nie gadać - upierał się żołnierz.
Wyjęliśmy z plecaków nasze dowody, a tymczasem autobus odjechał, ciągnąc za sobą czarną chmurę spalin. Wopista flegmatycznie spisał nasze dane i pozwolił odejść. Tak to zamiast dziesięciu minut jazdy czekało nas jeszcze dobre dziesięć kilometrów marszu. Słońce było już nisko, gdy dotarliśmy do schroniska. Naszych dziewczyn nie było i wiedzieliśmy, że już nie przyjadą. Byliśmy wściekli.
- Po co zasuwaliśmy jak idioci z tych Ustrzyk? - furczał kolega, a ja mu wtórowałem.
- Nie wkurzajcie się - uspokajał nas gospodarz. - Władek urządza dzisiaj sześćdziesiąte urodziny i zaprasza całe schronisko.
Wieczorem w jadalni zebrało się „całe schronisko”, czyli: Władek, gospodarz z żoną, jakichś dwoje turystów i my. Jubilat był wygolony, wypachniony i ubrany w białą koszulę. Zaprosił wszystkich do stołu, na którym była swojska kiełbasa, takiż chleb i marynowane grzybki, a przede wszystkim około galonowy kanisterek z alkoholem. W czasach kartek na wszystko i wódki od godziny trzynastej było to królewskie przyjęcie. Pijałem już różne podejrzane alkohole, wiec gdy Władek napełnił mój kieliszek, ukradkiem powąchałem jego zawartość. Pachniała wspaniałe, a jeszcze lepiej smakowała.
- Toż to iście pański mohorycz - pochwalił napitek kolega oblizując wąsy. - Skąd masz taki bimberek i taką zagrychę? - zapytał Władka.
- Władek wie, gdzie takie rzeczy rosną - odpowiedział za niego gospodarz schroniska. - Poszedł do lasu i przyniósł.
Po paru głębszych gospodarz przyniósł gitarę i rozpoczęło się śpiewanie. Po gromkim „Sto lat” na cześć jubilata i kilku turystycznych piosenkach gospodarz zaproponował:
- A może zaśpiewamy „Majstra Biedę” - i zaczął brzdąkać przygrywkę.
- E tam! Dajcie spokój - zaprotestował Władek. - Zaśpiewajcie lepiej coś lwowskiego.
Nie daliśmy się prosić i przelecieliśmy przez wszystkie lwowskie i niby-lwowskie piosenki, od „Ta się masz, Jóźku, ta dawaj pyska” poczynając.
Piliśmy i śpiewaliśmy do późna, a koledze i mnie wcale już nie brakowało damskiego towarzystwa. Nazajutrz, jeszcze lekko na rauszu, spakowaliśmy się i przez Sine Wiry ruszyliśmy w stronę Chryszczatej.
Potem jeszcze wiele razy bywałem w Bieszczadach, ale Władka już nigdy nie spotkałem. Często natomiast, w schroniskach lub przy ogniskach, słyszałem balladę `Majster Bieda` i zawsze przy słowach: „Skąd przychodził, kto go znał, kto mu rękę podał kiedy”, uśmiechałem się, wspominając Władkowe urodziny.
Po latach nadszedł, niestety, i taki dzień, że:
„Nie przyszedł Bieda zieloną wiosną,
Miejsce, gdzie siadał, zielskiem zarosło,
I choć niejeden wytężał wzrok,
Choć lato pustym gościńcem przeszło,
Z rudymi liśćmi, jesieni schedą,
Wiatrem niesiony popłynął w przeszłość
- Majster Bieda.”
Władek spoczywa na cmentarzu w Jasieniu koło Ustrzyk Dolnych, a tabliczka z jego nazwiskiem wisi tuż pod podkową na Zakapiorskiej Kapliczce w Cisnej.
ratings: perfect / excellent
Brakuje przecinka przed: oblizując.
Medicus, zajdź przy okazji pod Zakapiorską Kapliczkę (to tuż obok Siekierezady)i zapal znicz Władkowi, Jurkowi "Dwa Tysiące", Jędrkowi "Połoninie" i innym. A jak będziesz w okolicy Kulasznego, to podjedź pod kościółek na górce. Tam leży Jędrek pod krzyżem zrobionym z podków.
Janko, czas najwyższy pojechać w Bieszczady. Czas!
Pośpiesz się, bo tamte Bieszczady powoli giną.
Znalazłeś tylko jeden błąd. Hurra!!
ratings: perfect / excellent
Sugeruję małe poprawki, niewpływające na ocenę:
- zmieniłbym powtórzenie "Przez te dwa dni..." na np. "Przez ten czas...",
- popraw w oryginale literówkę *"goprowcm",
- zmieniłbym powtórzenie "było piwo. Było ono ciepłe i kwaśne..." na "było piwo. Ciepłe i kwaśne...".
https://www.facebook.com/marian.wojewoda.5/media_set?set=a.786271554754412.1073741829.100001147258810&type=3
oraz
https://www.facebook.com/marian.wojewoda.5/media_set?set=a.843325112382389.1073741830.100001147258810&type=3
Zaświećcie więc ten zniczyk sami.
Hardy, nigdy nie pływałem i żadnych wodnych wspomnień nie mam. A może Ty coś napiszesz?
Dzięki za wyłapanie literówki. Nawet Janko tego nie zauważył.
Dawno nie czytałem tego typu utworu - przeszedłem na wiersze. Błąd. Lenistwo. :)
Pozdrawiam.
ratings: perfect / excellent
Świat nasz budzi,
Choć jest Bieda?
- Bo to fighter,
Brat dla ludzi,
Zginąć nie da!