Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2015-10-20 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3085 |
To była samotna, niezamieszkana od dawna chyża. Jej okna bez szyb i drzwi wiszące na jednym zawiasie zapraszały do wejścia. Zbliżał się wieczór, więc skorzystałem z tego niemego zaproszenia i wszedłem. Na prawo od sieni była kuchnia z odrapanym piecem. W niej pod oknem stała rozchybotana ława, a na polepie walały się kawałki mebli. W drugiej izbie było trochę żelastwa i zbutwiałe sienniki na podłodze. Na poddaszu leżało stwardniałe ze starości siano. Garścią trawy zamiotłem ławę, na piecu postawiłem kocher i wyciągnąłem z plecaka moje zapasy. Wtedy przed oknem zobaczyłem młodego mężczyznę, który zapytał:
- Będziesz tu spał?
- Będę - odpowiedziałem zaskoczony.
- A ja też mogę?
- Jasne. Wchodź - odpowiedziałem.
- Jestem Żorżyk - przedstawił się wchodząc.
- Gitarzysta basowy? - rzuciłem z głupia frant.
- Skąd wiesz, że gram na gitarze? - zdziwił się.
- Nie wiem, ale twoje imię kojarzy mi się z taką balladą Młynarskiego: „Piszę do Pana, bo mi wstyd, normalnie wstyd” - zanuciłem. - Znasz?
- Nie znam - odpowiedział i usiadł na ławie.
Był bardzo młody, miał kędzierzawe blond włosy i takąż brodę. Ta czupryna i broda tworzyły jasną aureolę dokoła jego dziecięcej twarzy.
- Gotujesz wodę na herbatę? Dasz mi? Chcesz mięty? - zapytał otwierając plecak.
- Tak - odpowiedziałem jednym słowem na wszystkie trzy pytania i podałem mu kubek.
Żorżyk zakrzątał się przy piecu i po chwili miałem w moim kubku zielonobrązową mieszaninę liści mięty i wody. Przybysz tymczasem wyjął z plecaka twaróg w słoiku i przy pomocy noża zaczął go wyjadać.
- Może chcesz chleba? - zapytałem.
- Nie, to mi wystarczy - odpowiedział. - A może chcesz twarogu?
- Nie, to mi wystarczy - odpowiedziałem otwierając puszkę z rybami.
Tak to, od słowa do słowa rozpoczęła się nasza rozmowa. Dowiedziałem się, że Zorżyk właśnie skończył technikum elektryczne i przyjechał tu w poszukiwaniu pracy i swojego miejsca na ziemi. Pracę znalazł w pobliskim pegeerze, ale swojego miejsca na ziemi jeszcze nie. Szukał go chodząc po okolicy, zaglądając do zapomnianych przez Boga i ludzi miejsc i sypiając, gdzie popadnie. Dzisiaj dotarł tu. Przyszliśmy tą samą drogą, ale ja widziałem tylko górską łąkę, a on widział jej wszystkie trawy i kwiaty. Z dziecięcą radością wymieniał ich nazwy i opowiadał, gdzie rosły. Nie znałem tych roślin i nawet nie przypuszczałem, że takie są.
- Po co chodziłeś do technikum elektrycznego? - zapytałem. - Trzeba było iść do leśnego lub rolniczego.
- Rodzice mnie tam posłali - odpowiedział. - Załatwili mi już nawet pracę w fabryce pralek, ale wolałem wyjechać - dokończył smutno.
Wyglądało na to, że mój rozmówca uciekł z domu. Porozmawialiśmy jeszcze trochę i poszliśmy spać: ja na siano na strych, a Żorżyk na podłogę w kuchni. Rano już go nie było, ale na pożegnanie zostawił koło mojego kubka resztę mięty.
Po około miesiącu spotkałem go na dworcu autobusowym. Obładowany wielkim plecakiem studiował tablicę odjazdów autobusów.
- Uciekł mi ostatni autobus i chyba będę musiał gdzieś przesiedzieć do rana - powiedział na powitanie.
- Możesz przenocować u mnie - zaproponowałem.
Trochę się pokrygował, ale poszedł ze mną. Chciałem go ugościć kiełbasą i piwem, ale mój gość okazał się być wegetarianinem. Z wegetariańskich potraw miałem tylko dżem, chleb i makaron. To wystarczyło. Żorżyk ugotował makaron, dodał dżemu i ciepła kolacja była gotowa. Ja jednak wolałem kiełbasę i, jak wtedy w górach, każdy z nas jadł po swojemu.
- Zamieszkam w tamtej chałupie - powiedział mój gość, kończąc swoje wykwintne danie. - Będę sadził czosnek i hodował owce. Ziemia jest tam żyzna i wymaga tylko odchwaszczenia. W lewej części chaty będzie można trzymać owce. Trzeba tylko dorobić drzwi i pozatykać dziury przy ziemi. W części mieszkalnej trzeba tylko wstawić drzwi i okna, oraz uruchomić piec.
Sącząc piwo słuchałem, co tam „tylko trzeba” zrobić i nie wyobrażałem sobie tego drobnego miastowego wegetarianina przy takich pracach. A koszty?
- Do jesieni przystosuję chałupę do zamieszkania i posadzę czosnek. Przez zimę przygotuję obórkę, a na wiosnę sprowadzę owce - zakończył.
Nie chciałem go zrażać moją opinią na temat jego planów, więc obyło się bez dyskusji i poszliśmy spać: ja do łóżka, a on w śpiworze na podłogę, bo materaca nie chciał. Rano pożegnaliśmy się „do następnego razu”, on poszedł na dworzec, a ja do pracy.
Następny raz był dopiero wiosną. Idąc za modą kupiłem górski rower i na pierwszy wyjazd wybrałem się do odkrytej przed prawie rokiem chaty. Bolał mnie tyłek, ręce i nogi, gdy pod wieczór do niej dotarłem. Z komina wylatywał dym.
- Czyżby Żorżyk? - zapytałem sam siebie.
Jakby w odpowiedzi z chaty wybiegł szczekając mały kundel, a za nim wyszedł Żorzyk. Gospodarz uściskał mnie serdecznie, pies równie serdecznie obsikał koło mojego roweru i obydwaj zaczęli pokazywać mi swoje gospodarstwo. Drzwi chaty zostały naprawione, kuchenne okno zaszklone, a pozostałe zabite deskami. W kuchni pojawił się stół i szafka, a w piecu buzował ogień. Chata odżyła.
- Muszę szybko przygotować obórkę, bo już za tydzień będą tu owce - powiedział Żorzyk, przygotowując herbatę. - Może mi jutro pomożesz? - zapytał.
Nazajutrz, jeszcze o rosie, wyszliśmy na dwór. Szliśmy powoli pod górę, a gospodarz opowiadał o swoich planach.
- Te stare grusze i jabłonie poprzecinam i zaszczepię na nich nowe odmiany - terkotał. - Stój! - krzyknął nagle, jakby ostrzegał mnie przed wejściem na minę. - Wleziesz na urdzik karpacki!
Zamarłem. Popatrzyłem pod nogi i zobaczyłem jakieś okrągłe listki. Ominąłem je grzecznie i na wszelki wypadek puściłem Żorzyka przodem. Pochodziliśmy jeszcze trochę, obejrzeliśmy spore pólko czosnku, a potem gospodarz zapędził mnie do pracy przy komórce dla owiec. Przeżyłem ten dzień po wegetariańsku: na twarogu, naparze miętowym i sałatkach z pokrzywy i czeremszy, a nazajutrz rano ruszyłem w drogę do cywilizacji i schabowego z kapustą. Fascynował mnie ten człowiek, jego znajomość różnych urdzików i zapał w urządzaniu sobie życia na tym pustkowiu. W jego planach wszystko było proste i musiało się udać. Tworzył tu świat swoich marzeń, do którego chętnie zaglądałem, ale na stałe nie mógłbym w nim żyć.
Nie tylko ja nie mógłbym. Przekonałem się o tym najbliższej jesieni, gdy kolejny raz zawitałem do starej chaty. Podchodząc, zobaczyłem przez okno jakąś kobietę krzątającą się po kuchni. Zastanawiałem się czy wejść, gdy zza chaty wyszedł siwy mężczyzna i zapytał:
- Pan do kogo?
- Do Żorżyka. No, tego co tu mieszka - odpowiedziałem.
- Znaczy się do naszego syna? Do Cześka? Nie ma go. Poszedł do miasta sprzedawać czosnek. Jutro wróci.
- To ja już pójdę - powiedziałem zniechęcony tym powitaniem.
- Nigdzie pan nie pójdziesz. Ciemno się robi. Prześpisz pan tu, napijemy się wódki, pogadamy - powiedział mężczyzna wskazując drzwi.
W kuchni było nienormalnie jasno, bo paliły się dwie lampy naftowe i kilka świec. Mama Żorżyka zmagała się z fajerkami na piecu, starając się coś ugotować. Była kobietą z wielkomiejskiego bloku, przeniesioną nagle do świata bez prądu, gazu i bieżącej wody. Źle radziła sobie bez tych udogodnień, ale robiła co mogła. Zaprosiła mnie do stołu, na którym po chwili stanął garnek z zupą. Jedliśmy w milczeniu. Dopiero po kolacji mężczyzna nalał wódki i zagadnął:
- To mówisz pan, że nasz Czesiek to teraz jest Żorżyk. Długo się znacie?
Opowiedziałem, jak się poznaliśmy i wszystko, co o ich synu wiedziałem.
- Mało pan o nim wiesz - powiedział ojciec Żorzyka. - To był dobry chłopak i nawet do mszy służył. W technikum się zmienił. Dobrze się uczył, ale zrobił się jakiś rogaty. Nie chciał z nami gadać, tylko czytał różne nowomodne książki i brzdąkał na gitarze. Zaraz po maturze spakował plecak i wyjechał. Myśleliśmy, że za kilka dni wróci. Nie wracał i dopiero niedawno napisał, że ma tę budę i tu zostanie. No to zebraliśmy się z matką i przyjechaliśmy. Ledwo dopytaliśmy się we wsi, gdzie to jest. Szliśmy tu pół dnia.
Starszy pan dolewał wódki, rozgadywał się i stawał się coraz bardziej rozżalony. Dowiedziałem się, że Żorzyk miał siostrę, która wyjechała do Nowej Zelandii tak samo nagle, jak on w góry.
- Widzisz pan, jak to jest? - zakończył. - Mamy dwoje dzieci, ale żadnego koło siebie. Tamta jest za wodą, a ten tu. Poszli w kibinimater!
Kobieta, która do tej pory, milcząc, krzątała się koło pieca, nagle odwróciła się i powiedziała rozkazująco.
- Upiłeś się stary. Idź spać. I panu też radzę.
Pożegnałem się i poszedłem na siano. Rano zastałem gospodynię pijącą samotnie kawę. Widać było, że nic tu po mnie, wiec podziękowałem za gościnę i czym prędzej wyszedłem.
- Proszę powiedzieć Żor... Cześkowi, że tu byłem - dodałem na odchodne.
Kobieta odpowiedziała tylko skinieniem głowy.
Kilka następnych lat spędziłem pod innym niebem, ale zaraz po powrocie wybrałem się do Żorzyka. Była zima i brnąc w śniegu, cieszyłem się na gorący napar z mięty i ciepło kuchennego pieca. Niestety, chałupa przywitała mnie ciszą i otwartymi drzwiami. Na szczęście piec jeszcze się ostał. Rozpaliłem w nim, zjadłem co nieco i przedrzemałem do rana. Nazajutrz zszedłem do wsi i w tamtejszym sklepie zapytałem o Żorżyka.
- Panie, już chyba z rok jak go nie ma - usłyszałem. - To był wariat. Siedział tam sam jak palec. Schodził tu raz na miesiąc albo i nie, bo musiał owiec strzec przed wilkami. W końcu zmądrzał, sprzedał owce i gdzieś wyjechał - podobno do Australii.
Kolejny raz zabłądziłem w tamte strony następnej jesieni i zobaczyłem, że chata poszarzała i jakby skuliła się w sobie. Znowu była samotna i niezamieszkana, ale jej okna bez szyb i drzwi wiszące na jednym zawiasie już nie zapraszały do wejścia. Tylko dziwnie duże i smaczne owoce leżące pod starymi gruszami i jabłoniami świadczyły o tym, że niedawno ktoś tu gospodarował.
ratings: perfect / excellent
Serdecznie :)))
ratings: perfect / excellent
Ale niech tam. Nie obniżam oceny.
Befana: To jest życiowe, bo to jest prawda.
Janko: Dziękuje za wyrozumiałość.
Kaska: Ta chałupka chyba jeszcze stoi i może dach na niej jeszcze jest. Mogą Ci napisać, jak tam dojść. Pozdrawiam.
ratings: perfect / excellent
Wszystko tu gra: chronologia zdarzeń, ich kompozycja, po ludzku żywe postacie, świetne dialogi, 1-osobowe ja narratora, ten superowy Żorżyk z troską naczelną o tego urdzika, chatka bezpańska w sam raz dla strudzonych wędrowców, ojce sterane, przez własne dziateczki osierocone porzucone itd., itd., itd.
Klimatyczna, wyciszająca bardzo, pionizująca zwariowany nasz świat lektura..
ratings: perfect / excellent
Wydaje mi się, ze nazwa miejscowości nie jest istotna, ale Ci odpowiem. To było w okolicach góry Hyrowa w Beskidzie Niskim.