Go to commentsŚwidnicka c.d. Załadunek
Text 10 of 23 from volume: Wrocławski przeplataniec
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2011-07-14
Linguistic correctness
Text quality
Views3345

Świdnicka, ciąg dalszy

25 marca 2009


W miarę jak przybywało dnia od prawej strony, czyli od wschodu, mglista powłoka chmur zaczynała rzednąc i lekko się przejaśniać.

Idąc dalej Świdnicką, przed parkiem ciągnącym się wzdłuż fosy miejskiej, po prawej mieli ciemny pomnik Bolesława Chrobrego na koniu, usadowiony na wielkim, szarym postumencie.

– Ten wybitny polski władca przełomu X i XI wieku był gospodarzem historycznego zjazdu w Gnieźnie w roku tysięcznym, w którym wziął udział cesarz Niemiec Otto III. Następny cesarz niemiecki nie był już tak pokojowo nastawiony do Polski i Bolesław Chrobry oraz jego następcy musieli odpierać liczne kolejne niemieckie najazdy na ziemie Polan. To Chrobry położył podwaliny zachodnich granic Polski wzdłuż rzeki Odry.

Po lewej stronie zobaczyli masywne budynki w pruskim stylu ciągnące się ponuro wzdłuż ulicy Podwale, gdzie urzędowały sądy, prokuratury, adwokaci i notariusze. Niedaleko, na wprost przed sobą, ujrzeli zarys gmachu koloru biało-żółtego w stylu klasycystycznym.

– To jest, jak domyślam się, gmach opery. Czyli zbliżamy się do miejsca otwarcia „JULIUSZADY” i do miejsca, gdzie możemy swoim pojawieniem się zaskoczyć przy pracy Krzysztofa Łaskawego, jak to mówią „jego samego we własnej osobie”.

Gdy znaleźli się na wysokości gmachu opery, po prawej stronie ujrzeli spory tłumik ludzi na tle stojącego na bocznym torze tramwaju. Byli więc już na miejscu, gdzie odbywała się uroczystość.

Zbliżyli się do tłumu otaczającego zabytkowy tramwaj w stylu lat czterdziestych i w pewnej chwili zobaczyli z daleka charakterystyczną, wielką i mocną sylwetkę mężczyzny uwijającego się z kamerą wokół tramwaju i otaczających go ludzi.

– Poznaję go, to na pewno on, Krzysztof – powiedziała Larysa.

– Rzuca się w oczy w tym tłumie młodzieży szkolnej i ludzi starszych, który obstąpił tramwaj, gdyż w przeciwieństwie do innych ludzi on jest cały czas w ruchu. Filmuje z różnych stron. Patrz, wygląda jak ociężały, ale bardzo sprawny niedźwiedź uwijający się wokół pnia z miodem otoczonego przez rój pszczół.

Cieszyła ich myśl, że za chwilę swoim niespodziewanym pojawieniem się, wywołają osłupienie na twarzy Krzysztofa.

W pewnej chwili olbrzym z kamerą w rękach popatrzył w ich stronę i znieruchomiał. A potem zaczął filmować nie tramwaj, lecz ulicę i idących w jego stronę Larysę i Sergija. Olgierd w tym czasie schował się za plecami gapiów. Po kilku kolejnych chwilach Sergij i Larysa poczuli, że znaleźli się w kadrze. Olbrzym filmował, filmował, wreszcie przerwał. Popatrzył, zawahał się, machnął ręką i znowu jeszcze przez chwilę filmował, zanim skończył.

– Wszelki duch Pana Boga chwali – zawołał Krzysztof. – Witajcie wreszcie we Wrocławiu! – wykrzyknął i zostawiwszy kamerę stojącej obok dziewczynie, która im się od pewnej chwili uważnie przyglądała, podbiegł w ich kierunku.

– Jestem taki rad, że znowu was widzę! – Objął Larysę i pocałował ją w rękę. Po chwili z Sergijem padli sobie w objęcia i ściskali się, jak dawno niewidzący się bracia.

– Ten oto tramwaj od tej chwili ma imię „Juliusz” na cześć Słowackiego. A w nim znajduje się wystawa książek, listów, rysunków i zdjęć związanych ze Słowackim, który był dwa razy we Wrocławiu. Pierwszy raz w czasie powstania listopadowego, wiosną 1931 roku zatrzymał się tu w drodze do Drezna i Paryża. Jechał w tę podróż jako wysłannik rewolucyjnego rządu polskiego z listami dyplomatycznymi do krajów zachodniej Europy, ale czuł się jak uciekinier. Władze pruskie nie chciały uznać jego paszportu, wystawionego przez rząd powstańczy i we Wrocławiu, pełen niepewności i obaw, musiał czekać na wydanie paszportu pruskiego. Sami tutaj trafiliście? – w pewnej chwili zapytał, zmieniając temat.

– Cześć Krzysztof – Olgierd pojawił się nagle zza jego pleców.

– A ten klasycystyczny gmach opery zachował się z XIX wieku, tylko w ostatnich kilku latach przeszedł modernizację.

– W roku 1831 Słowacki w drodze do Drezna był tu na przedstawieniu Aubera „Fra Diavolo”. Tamta fosa, która została za wami, to ślady dawnego systemu obronnego miasta, a mury zostały dawno zburzone. Tam dalej, na wschód od Rynku, można znaleźć tylko mały ich fragment. Od czasu zburzenia murów miasto rozbudowało się i z ponurej twierdzy zamieniło się w metropolię, otwartą na rzekę Odrę oraz pełną parków i ogrodów.

– A w bok od opery, po drugiej stronie ulicy, jest znany hotel „Monopol”, który teraz modernizują.

– Po drugiej stronie jest bar „Złoty kogut”, gdzie można coś zjeść i się napić.

– A na razie zapraszam do tramwaju, aby obejrzeć pamiątki po Słowackim – wskazał ręką Krzysztof.

– Ja już widziałem tę wystawę – powiedział Olgierd.

Został na placu i patrząc na szyld „Złoty kogut”, wspominał.


Załadunek


Wrocław, jesień 1977


Razem z kierownikiem działu jest ich w tej chwili, w czasie tej czekającej ich poważnej akcji załadunku, trzech stosunkowo młodych mężczyzn. A dochodzi jeszcze czwarty, czyli kierowca, ale on stoi na razie jakby z boku, gdyż ma swoją ściśle określoną funkcję. Jego rola zaczyna się dopiero wtedy, gdy pomyślne zakończy się akcja załadunku. Na razie nic szczególnego się nie dzieje, tylko wszyscy stoją i popatrują co chwilę to na samotną drewnianą skrzynię, to na siebie, to znowu na nią, to znowu po sobie spoglądają. Tak jakby z bardzo wielką powagą oceniali zaistniałą sytuację i nad czymś zastanawiali się.

W końcu nie wytrzymuje tego wybałuszania na siebie pytających spojrzeń i odzywa się gruby Irek, patrząc spode łba na maleńkiego, chudego Jasia:

– Na co czekasz? Bierz się za nią, leniwcze, i ładuj na pakę, i to szybko, bo nie ma czasu. Zostało pół godziny do przerwy śniadaniowej.

– A czemu niby ja mam ją załadować?

– Jak to, czemu ty? Masz Jasiu na piśmie w angażu, który dostałeś od działu kadr, wyraźnie napisane, stoi tam jak byk: Robotnik do prac ciężkich!

– To jest moja, a nie twoja sprawa, co ja mam napisane w swoim angażu!

– A ty, Irek, czemu nie masz ładować tej skrzyni? Też masz w angażu napisane: robotnik do prac…

– I tu cię mam. Ja mam napisane: robotnik do prac, ale… do prac… lekkich!

– Taki chłop i do prac lekkich?

– A tak, mam napisane ...do prac lekkich, bo pan doktor zabronił mi prac ciężkich z powodu choroby serca.

– Przyznaj się, że ten doktor nie badał twojego serca, tylko twoją kieszeń. Na pierwszy rzut oka widać, że jesteś zdrowy jak byk!

– Ty no, bracie, uważaj! Zobaczysz, że jak mnie wkurzysz do ostateczności, to ja napiszę skargę na tego twego doktora i prawda wyjdzie na wierzch!

Kierownik sekcji zaopatrzenia, Olgierd, tylko kątem ucha przysłuchiwał się tej kłótni, gdyż teraz był zajęty akurat czymś innym. Ledwo docierało do niego, że tamci dwaj zachowują się jak zawsze. Gdy trzeba było cośkolwiek zrobić, poza jedzeniem i piciem oraz załatwianiem innych potrzeb fizjologicznych i spraw osobistych, najpierw zaczynali kłócić się o to, kto zrobić powinien to czy tamto, co było akurat do roboty.

Kierownik był zajęty teraz czymś całkiem innym, nie tak przyziemnym jak to, o co tamci się teraz sprzeczali.

Podziwiał wspaniałe kolory jesieni wymalowane na potężnych pniach, koronach i liściach drzew przyległego do magazynu parku – klonów, dębów, platanów, lip.

– Te drzewa to chyba ślady dawnej nadodrzańskiej puszczy – przeszło mu przez myśl. – Czuć już w powietrzu jesienny, wilgotny klimat Odry i jej dopływów okalających miejskie osiedla. Ile tysięcy lat temu była tu, w dolinie Praodry, tropikalna puszcza z różnymi gatunkami dinozaurów? A ile tysięcy lat temu ścisnęło tę mozaikę Praodry i jej pięciu dopływów i jeszcze kilku strumyków oraz stawów czy jeziorek rozlewających się na terenie dzisiejszego terenu miasta ostatnie zlodowacenie? Muszę o tym poczytać… – potem przyszła mu do głowy inna myśl, bardziej osadzona w realiach tej jesieni.

– Chciałbym nauczyć się malować kształty i kolory pór roku jak nasi mistrzowie: Kossak, Chełmoński, Fałat, Podkowiński. Zanim nauczę się malować pędzlem, będę robił to słowem, czyli tym, czym na razie jako tako potrafię.


– A skąd wiesz, czy ta skrzynia jest ciężka, czy lekka, sprawdzałeś? – krzyknął Jasiu.

– To widać na pierwszy rzut oka, że jest ciężka – odparował Irek.

– A według mnie na pierwszy rzut oka widać, że jest lekka.

Kierowca, pan Józiu, patrzy na zegarek i nie wytrzymuje, gdy uświadamia sobie, że za kilkanaście minut czeka go proszone śniadanie w pobliskim barze u niedawno tam poznanej nowej kierowniczki.

– Ja nie mam czasu na wasze dyskusje! Zrób pan, panie kierowniku, natychmiast coś ze swoim personelem, żebyśmy zaraz pojechali, bo nie ręczę za siebie. Przyrzekam, że załatwię na przyszłość z szefem, że nie będzie mnie przydzielał do waszego działu i będziecie nosić ładunki na plecach.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
W swoim komentarzu dniosę się do całości tekstu. Nie wiem, czy poszczególne fragmenty pisane były na przestrzeni lat 1977-2009, czy też współcześnie, a odnoszą się do tych lat. Niezależnie jednak od tego autor potwierdza, że posiadał i posiada nadal niesamowitą umiejętność obserwacji, dostrzegania szczegółów i ich potoczystego oraz barwnego zapisywania. To wyjątkowa umiejętność. Błąd dotyczący pierwszego pobytu Juliusza Słowackiego we Wrocławiu uważam za zwykłą literówkę. Był to oczywiście rok 1831, a nie 1931, co autor koryguje w następnych wersach.
© 2010-2016 by Creative Media