Go to commentsSzarość i biel rozpisane na strofy
Text 7 of 18 from volume: Moja etażerka
Author
Genrenonfiction
Formarticle / essay
Date added2015-11-19
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views3357

Rec. z: Roman Rzucidło: Nieprawdziwy świat - prawdziwe sny. Opole 2014. - s. 66


Szarość i biel rozpisana na strofy:


I.


Nad ranem dym zacznie lśnić - wtedy zatrzasnąć

za sobą drzwi, umknąć chyłkiem po przetartych

chodnikach, dotknąć powietrza, dotknąć wody,

wejść pod fontannę, spłukać z siebie śmierć.


Szarość


szarość to tylko

brudna biel.


Weź teraz spróbuj odmotać woń świeżej pościeli

z tych zwojów, które dopadły ją gdy pikantne zioła

rozkosznie palą dziąsła i język.


To szaleństwo kiedy wciągasz dym z papierosa, a w płucach

otwierają się iskierki cynamonu, zielenieje podniebienie


jest tutaj nie na miejscu

by wydać ją na pocałowanie zakaźnemu powietrzu

ale wolałbym żeby nie wychodziła poza

dziedzinę gaming-related gdzie bezpieczniej destylować

jałową urodę bladości której tutaj nic nie

zasłoni przed szaro bluzgającym wiatrem


chyba jednak gdzieś jest

końcowa stacja do której prowadzi

ta codzienna intensywność ludzkich wysiłków

splątanych ze smugami cienia


lecz gdy zwątpienie rozszczepi jaźń

upadną zarówno w zaułek przeznaczeń

gdzie popiół zasypie

każde przekleństwo


więc ktoś jednak mnie obserwował zza tych zwiędłych

firanek ktoś zadawał sobie trud by zdejmować odciski

ze śniegu konserwować mgiełki oddechów posrebrzać mrok

to wcale nie było mylne przeczucie złudzenie albo alergia

po prostu mają na moim punkcie obsesję


rzeczywistość stale zmienia się na gorsze

każda zmiana jest niszczeniem

nowe przedmioty nigdy nie zastąpią starych

i tak rodzi się religia wieczystej nostalgii


II.


rdza jest domeną świtu

wtedy miasto koroduje w zderzeniu mgłą


i mówię to wam z ręką a sercu


otworzą mnie i wyjdą

wyjdą w świat a potem

nic już nie będzie takie samo


i to szaleństwo co podpowiadało


że wcale nie tak trudno być boskim

wystarczy tylko wzniecić

lekki blask wśród ciemnych barw

wieczoru i już tworzy się enklawa


w czasie

i poza czasem


latem podziemne państwo luster proklamuje

niepodległość Wychodzą z cienia Wynurzają się

z rzek Wchłaniają skwarny dym sierpnia i sny Ekspansja

ponurych zwierciadeł wstępuje na terytoria dokąd surowe

podległe tylko dyktatowi świeżego powietrza


tam widzę

ciebie

biegnącą

drogą tonących łąk

jak ruchem dłoni

uzdrawiasz obrzękłe powietrze


III.


a teraz nadchodzi czas pajęczyn


i skończą się

wszystkie ucieczki zapadnie się

ostatni most na zawsze zmieszane ze sobą

dzień noc i pora

przyćmionego światła


Cienie wychodzą z ognia

i jedzą mi z ręki Nic nie zdemaskuje świtu

przed uderzeniem mgieł Na parapecie

osiada światło Otwarty dzień

wschód słońca i neuroleptyki


Nikt się nie przedrze przez sito


Moja starość istnieje. Jestem właśnie wspomnieniem

starszego pana, który, nie wiedzieć czemu, zapragnął

przywołać w swój wiek pogodnego schyłku

jedną z tych chwil zużytych na

kumulowanie bólu.


I już się nie dziwię, bo nie ma czemu. Tamto było,

a to się staje, moje książki nie trwają w bezruchu

na półkach, lecz są żywe, pojawiają się w nich nowe rozdziały,

a znikają stare, wytarte i na nowo przerabiane wersje.


Więc muszę się spieszyć z ich czytaniem, bo ani jedno

słowo nie może mnie ominąć, prześcignąć moich oczu.


IV.


A tutaj się dorabia klucze. Ze ścian

wychodzą cienie sturękich złodziei

by błagać o wytrych do księstwa snów


Zamiana ciał przebiegła pomyślnie.


Teraz to ty stałaś się mną,

a ja w twojej skórze czuję wibracje

z twych dawnych orgazmów. I będziesz mogła

przekonać się jak to jest szybko lecieć


W nocy wokół miasta wyrósł mur

teraz życie dzieje się w cieniu


Dopiero w snach poznaję miasto, które

nazywam moim. Tylko wtedy odsłaniają się

przede mną ukryte ulice, sprytnie zamaskowane

blokowiska, uzyskuję warunkowy dostęp


I znowu jestem kimś innym. Takie są reguły Spektaklu,

że trzeba przechodzić od postaci w postać, chronić się

przed maskami w maskach, pośród schorowanych

dekoracji odtwarzać warianty tej samej sceny,


cienia na ścianie, migotliwych owadów. Zupełnie

inaczej dzieje się na drugim końcu postronka,


którym szarpie zramolały demiurg i bezładnie kieruje

ruchami marionetek, a wszystkie te niedorobione

laleczki mają jego piętno na powiekach i ustach.


On oczyści je z gwarowych naleciałości, uczesze

stargane nerwy, włoży iskry w martwe dłonie.


Zabawa konwencjami. Teatr w teatrze już się zużył,

teraz chcę zobaczyć teatr w ogniu i ogień w teatrze;


niszczyciel jest prawdziwy.

Cieszmy się lśnieniem ognia - on jeden przychodzi tu

nie po to by udawać.


V.


Choroba przenosi mnie gdzie indziej.


Już spadam przez bardzo długi

tunel i gdy się ocknę nie będzie tej ohydnej

bieli, wąskich szpitalnych okien,


odpłynie ołów wpompowany w dłonie;

wszystkie drzwi otwarte na światło.


VI.


Jesteśmy tymi, którzy zacierają ślady.


Jesteśmy tymi, którzy węszą wśród oceanów.


Woda. Tylko jej można zaufać, wywieść z głębin

przeźroczystą tkankę, w której jest miejsce

i na światło, i na mrok, szaleństwo planktonu

i spokój perłowych macic. Dalej są tylko


portowe miasta,

Sól osiada na wargach, skrzypią kroki,


Jesteśmy tymi, którzy próbują wywabić urok.


Każdy rytuał pociąga za sobą

następny i tak zaplątuje się sieć nieformalnych związków

między niewidzialną przyczyną a dotkliwym skutkiem.


Wtedy rodzi się marzenie, by być prostym.


Jesteśmy tymi, którzy kaleczą wiatr. Rzeźbimy

kręte szczeliny w powiewach, wykuwamy otwory,

przez które można zobaczyć tamten świat.


Jesteśmy tymi, którzy dziurawią lustra. Konieczny

jest przewiew między odbiciem a oryginałem,

inaczej nikogo nie uchronią prawa autorskie.


I ciągle to czekanie na odkrycia, które

wydarzą się gdzie indziej, ciągłe marzenia

o źródle wylewającym złotą falę, rześki blask.

By noce stały się pełne ognia, dni odświeżył

czysty wiatr. Tylko tyle zamiast bać się


nadciągającej chwili, gdy pancerne zagony

podejdą do naszych miast.


VII.


Zawsze zaczynajmy od czegoś, co każdy może

doświadczyć namacalnie, jak przemiana materii.


Życie polega również na tym, by zawsze mieć

coś do ukrycia przed innymi.


Życie polega również na tym, by bez emocji

obserwować jak parszywie w nim giną złudzenia

z TV rodem.


Życie polega również na tym, by nieustannie,

na każdym kroku się kurwić. Spróbuj

przez nie przejść nie modulując odpowiednio

głosu w obecności osób, od których coś zależy,


Życie polega również na tym, by z szumem

klozetu spłukiwać ciężko zarobione pieniądze.


Pogardzający pieniędzmi jest równy bogom


VIII.


Mordercy są w każdym teatrze.


Przerwij, proszę cię, ten obłęd, wstań

i powiedz prawdę, zdemaskuj skrytobójców

- wystarczy tylko włączyć światło.


A może jednak nie wychodzić, skoro wszystkie gesty

są puste


nic ostatecznie nie ginie w rozległych spekulacjach


Mrok

ukrywa wiele niuansów


po obrzękłe światło

utraconej Mocy


I te ciemne sny zepchnięte do podziemi

pod spodem kruche nerwy, rozrzedzona krew


Ciągle coś wywraca, rozwala. Niezbyt stabilna,

zbyt labilna, zbyt oczytana. Kochanka o stu

twarzach: kapryśna domina, zalotna nimfetka,

moja pamięć operacyjna


IX.


Kłamstwo za kłamstwem


Oryginał od dawna nie istnieje - rozdrobnione

wzorce, ponadczasowe prawdy miele lokalna

prasa z tysiącem podrzędnych szczegółów,


I teraz beznamiętnie śledzi zapadanie ulic, ruchy tektoniczne

wśród kawiarń i dworców. Zniekształcone informacje,

przeżute opowieści, podrobiony, szmaciarski świat.


W ciągłej podróży. Z miasta do miasta, ze snu na sen,

od ściany lewej do ściany prawej rachityczne

człapanie. W ciągłej podróży: czasem obskurny przystanek,

czasem bezgwiezdna noc, bezdomny płacz.


To są bliskie miejsca, a jednak niedostępne. Wystarczy

przyłożyć ucho, rękę, i już czuję pulsowanie.


Coś jest w tych miejscach, bliskich a jednak zakrytych.

Przeczucie, że ktoś tam czeka z gotową odpowiedzią,


A potem zamaskowany goniec przynosi wezwanie,

co rozpaczliwie skrzeczy w kopercie pod lakiem

zwiędłej pieczęci. Zawrót głowy towarzyszy jej zerwaniu,

wypuszczeniu światła. Autostrada unosi mnie przez pełne

prostokątów przestrzenie; co jest poza nimi,

zostaje zepchnięte do podziemi.


Tylko tam czekać na odrodzenie

w ogniu łagodnej apokalipsy.


X.


Niech mi podadzą na tacy zachód słońca,

hak do łowienia tęczy...


Istnieją, choć nic o nich nie wiem. Zamknięte

w szarej grudce na brzegu popielniczki.

Nieodkryte

galaktyki wyłaniające się spod złamanego

paznokcia


Milczenie wędrownych krajobrazów, które

wysyła jesień to jeszcze jeden znak we mgle.

Słońce roztapia kryształ, wiatr poleruje chmury,

ta chwila jest tylko migotaniem. To wystarczy,

by odejść,

podeptać własny cień.


XI.


Byliśmy błaznami.


I teraz pomyśl: nasze śpiące nienarodzone dzieci

dzieci kulą się jak mokre ptaki

wewnątrz lustra. Nie możemy ich zawołać

bo ich imiona stały się nierealne wraz

z twoją ucieczką. Zawsze wybierasz noc,

i gdy upadniesz rozbita,

znów będę pielęgnował twoje powyginane skrzydła,

mój ciemny aniele,

Wiem, potem odejdziesz.


Przecież wiesz, że zawsze będziesz mogła wrócić.


XII.


Od czasu kiedy mnie to spotkało

znów usiłuję żyć jak gdyby On istniał

Wcale nie pragnę być tego pewnym

Wiara gdy daje pewność staje się perwersją

A schizofrenia i OCD - choć z natury są

czystym zwątpieniem - nadal stanowią

najbardziej przekonywające dowody

na istnienie Boga


A światło wytryśnie spod powiek

rozpuści najczarniejszy dym.


Obiecałam Autorowi recenzję, lecz aby tę recenzję napisać, wcześniej musiałam powędrować podziemnymi zakamarkami poetyckiej jaźni Romana Rz.


Wiersze gęste od znaczeń; duszne jak narkotyk; pełne luźnych i zarazem nakładających się na siebie obrazów; monochromatycznie kolorowe. Tak, kolorowe w szaro-białej i srebrzysto-czarnej tonacji melancholijnych sennych majaków. Zresztą są te utwory snami; snami najprawdziwszymi, zapewnia Autor `nieprawdziwego świata`.


Sama, by móc zrozumieć realia oraz autorskie intencje, na użytek własny, później zaś Czytelnika sporządziłam ułożony / utkany? wyłącznie z wierszy prezentowanego Poety, przewodnik. Swoiste vademecum Jego myśli w moim odczuwaniu oraz (z)rozumieniu.


Czy jest to łatwa wędrówka? Z pewnością, nie. W tym miejscu zaryzykowałabym stwierdzenie, iż niekiedy - nie tyle niebezpieczna - co ryzykownie karkołomna.


Strofy, niczym te mgłą omotane górnośląskie drzewa wymagają uważnego przedzierania się pośród mokrych gałęzi, przemykania między onirycznymi zaułkami, odnajdywania się i siebie na szerokich, w nierzeczywistej rzeczywistości, ulicach, przeskakiwania dziurawych stopni, przefruwania - z przęsła na przęsło - skorodowanych mostów.


Ale język przepiękny. Klarowny niby dymny topaz. Bo i obrazy urzekające: o ileż bardziej odmienne od innych, znanych nam z literatury `zaczarowanych miejsc` lub podobnych doń `magicznych miast`.


Tomik pod względem treści, wręcz niepowtarzalnej urody. Jak żyłkowany złotymi wrostkami pirytu, lśniący antracyt.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Z podobaniem befano :)
© 2010-2016 by Creative Media